|
Tajemnice starodawnej medycyny i magii
Jan Niżnikiewicz
Historia medycyny starożytnej Mezopotamii, Egiptu, Grecji, Rzymu, Arabii, Indii, Chin, Tybetu, Majów, Azteków i Inków. Praca o antycznych i niekonwencjonalnych źródłach współczesnych praktyk lekarskich.
Od Autora:
Nie tylko medycyna ma swoją historię, książki również. Historia tej książki zaczęła się przed kilku laty, gdy Radio Gdańsk – a za nim dziesięć innych rozgłośni – wyemitowało cykl moich audycji o tajemnicach dawnej medycyny. Próbowałem w nich opowiedzieć o doświadczeniach ludzkości, związanych z szeroko rozumianym pojęciem "medycyny”, zderzonych z moim własnym wieloletnim doświadczeniem lekarza – praktyka.
Program widocznie się spodobał, a może odpowiedział na istniejące wcześniej zapotrzebowanie, gdyż dostałem sporo listów i telefonów z prośbą o jego kontynuację – najlepiej w formie książkowej. I oto ona – poszerzona, rozbudowana o kolejne rozdziały i tematy, ale nieodbiegająca od pierwotnej formuły swobodnego eseju historycznego, w którym nad precyzję i suchość akademickiego wykładu, przedkładam swobodę wędrówki przez niezmierzone epoki historyczne i regiony geograficzne, poszukując wszędzie frapujących mnie związków między historycznymi faktami i mitami, biologią i religią, medycyną i magią, eschatologią i seksem. Jestem bowiem głęboko przekonany, iż nie można dobrze zrozumieć historii medycyny (a nawet szerzej: historii naszej cywilizacji), bez uchwycenia elementarnych związków tych wszystkich – pozornie odległych – dziedzin ludzkiego doświadczenia, myśli i poznania.
Kiedy zatem postanowiłem nadać swoim wcześniejszym wypowiedziom zamkniętą formę, zdałem sobie nagle sprawę, iż prawdziwa historia tej powstającej dopiero książki, zaczęła się znacznie wcześniej, nim pierwszy raz zasiadłem przy radiowym mikrofonie. Może wówczas, gdy po raz pierwszy – już jako praktykujący lekarz – zdałem sobie sprawę z ogromnej przewagi, jaką współczesna medycyna, z jej ogromnym arsenałem leków, procedur diagnostycznych i technik operacyjnych, ma nad "rzemiosłem medycznym” uprawianym w różnych stuleciach przez setki moich poprzedników. Wielu z nich za cały arsenał terapeutyczny miało tylko "chleb zagnieciony z pajęczyną” i "krwi puszczanie” (które – notabene – częściej szkodziło, niż pomagało). A przecież oni także leczyli i to – bywało – bardzo skutecznie. Czy działał tylko efekt placebo? Niezłomna wiara pacjenta w lekarza i jego moc uzdrowicielską? A jeśli tak – to jakież tajemnicze i nieodkryte siły tkwią w naturze człowieka? Jakich trzeba użyć narzędzi, by je wyzwolić? My, współcześni lekarze, możemy się tego tylko domyślać, a przecież na tej właśnie wiedzy (zapewne intuicyjnej) ufundowana była praktyka terapeutyczna szamanów różnych czasów i kultur.
Miałem również okazję oglądać ich w akcji, w czasie swoich licznych podróży i włóczęg po różnych stronach świata: od Egiptu po Tybet i od Filipin do Meksyku. (Opowiadam bowiem w tej książce przede wszystkim o miejscach historycznych, które udało mi się osobiście odwiedzić; poddać własnemu, tym razem podróżniczemu, doświadczeniu). Widziałem szamanów brazylijskich poddających swoich pacjentów diagnostycznemu rytuałowi ayahuasca i sławnych Filipińczyków, operujących bezkrwawo gołymi rękami. Widziałem geniuszy i szalbierzy, hipnotyzerów i hipokrytów, a najwięcej – zwykłych oszustów, których zawsze było w świcie Eskulapa więcej, niż prawdziwych lekarzy. Ale widziałem także – prawdziwych cudotwórców. Prawdziwych?... Cóż, cud wymaga przede wszystkim wiary, a ja widać miałem jej zbyt miało. A może przeszkadzało moje ścisłe, akademickie wykształcenie i wieloletnia praktyka lekarza neurologa?
Cóż, zbytnie zadufanie również zwieść może na manowce, czego doświadczyli lekarze-dogmatycy różnych czasów. Czyż nie tak stało się z częścią współczesnych lekarzy, uprawiająych całkowicie zdehumanizowaną "techonologię terapeutyczną”, w której skomplikowany system elektronicznych urządzeń diagnostyczno-operacyjnych całkowicie przesłania poddanego terapii człowieka. "Medycyna technologiczna” jest niewątpliwie bardzo skuteczna (chciałoby się powiedzieć: wydajna) w aspekcie somatycznym, jednak osamotniony wobec jej potęgi człowiek coraz częściej zwraca się do szerokiej oferty "medycyny alternatywnej”, oferującej mu to wszystko, co w czasie tysiącleci z lepszym lub gorszym skutkiem już dawno wypróbowano.
Ze względów czysto merkantylnych, najczęściej dla zysku za wszelką cenę, wmawia się pacjentom niezwykłe odkrycia rzekomo nowych obszarów diagnostycznych i terapeutycznych, takich jak bioenergoterapia, aromatoterapia, irydologia, joga, kręgarstwo czy urynoterapia, przedstawiając je jako dziedziny niemieszczące się w wachlarzu pojęciowym zawistnych dyplomowanych lekarzy.
Tymczasem problemem nie jest dogmatyczny upór lekarzy, odrzucających wszelkie "nowinki”, lecz nieufność, która pojawiła się między chorym a lekarzem, wynikająca ze zwykłego braku wiedzy – najczęściej po obu stronach – o odrzuconych bądź zaakceptowanych przez medycynę doświadczeniach historycznych. Dodajmy, iż ta akceptacja (bądź jej brak), również opierała się na doświadczeniu, owocującym pozytywnym skutkiem terapeutycznym.
Wszystkie dziedziny przyrodnicze należą do nauk doświadczalnych, a zatem w procesie świadomego leczenia wszystko, co jest naprawdę dobre, rozwija się powoli i wymaga pogłębionej oceny w czasie. Tymczasem chory człowiek nie lubi czekać. Narastają nadzieje ludzi na radykalne rozwiązanie problemów związanych ze zdrowiem oraz spełnienie marzenia o nieśmiertelności, omalże na udomowienie śmierci.
W ten sposób nasze doświadczenie z własnym ciałem i chorobą – a w konsekwencji z medycyną i jej procedurami – zatacza jakby koło. Nadzieje, które niegdyś rozbudzał szaman, wiążąc medycynę z magią, dziś spełniać ma elektroniczne urządzenie, o którego funkcjonowaniu pacjent nie ma bladego pojęcia. Mimo zatem niezwykłej skuteczności nowoczesnych procedur, w sytuacji ostatecznej i on tęsknić zaczyna za tym, co odczuwa jako podstawowy niedostatek "technologicznej medycyny”: odrobiną metafizyki, jaką niegdyś zapewniali mu szaman, mag, uzdrowiciel. Dobry lekarz, nie bójmy się powiedzieć, powinien być po trosze każdym z nich.
Niestety, znów jest inaczej. Medycyna i jej przedstawiciele od zarania dziejów padają przed matką naturą na kolana, błagając o rzeczywisty dar poznania prawdy. Czynimy tak od początku istnienia człowieka, na pewno od czasów szamańskich. Nie jest ważne, czy osobnik, który dokonywał fenomenu leczenia, odwoływał się do mocy przyrody, demonów, guseł, wróżb, bogów czy też magnetyzmu, prądu elektrycznego, wreszcie ziół i leków. Ważne, aby nie popełniał błędów, a gdy używane przezeń narzędzia terapeutyczne ostatecznie zawiodą – nie zapominał, że nadzieja jest sercem leczenia. Nie może jej stracić sam chory ani lekarz, który chce jego chorobę zwalczyć. Tak było zawsze i być powinno na wieki, a niestety często się o tym przykazaniu zapomina.
Myślę, że główny problem, który trapi współczesną medycynę, stanowi właśnie nieumiejętność leczniczego stosowania nadziei, którą w swoim lekarskim kuferku nosił sumeryjski medyk, egipski egzorcysta, aztecki uzdrawiacz, indyjski i tybetański mnich, celebrant kultu wudu, filipiński healer, syberyjski szaman, czyli wszyscy, którzy w swym jestestwie leczyli naprawdę, gdyż potrafili choremu wpoić nadzieję równocześnie z magią leczenia (czy przeciwdziałania chorobie), czego wielokrotnie nie potrafi, lub wprost nie chce uczynić współczesny lekarz.
Również o tym mówi moja książka. Nie jest ona z założenia akademickim podręcznikiem, ani naukową monografią. Dlatego też zrezygnowałem z rozbudowanego aparatu przypisów i odsyłaczy, a także polemik z innymi autorami. Przytaczam natomiast w zakończeniu podstawową bibliografię tematu, z nadzieją, że posłuży ona Czytelnikowi cennymi wskazówkami w indywidualnych poszukiwaniach. Osoby szczególnie zainteresowane tematem – w dodatku ujętym na sposób akademicki – mogą w podręcznikach historii medycyny i farmacji znaleźć wszystko, co z różnych względów w mojej książce pominąłem.
Pisząc "Tajemnice starodawnej medycyny i magii”, wielokrotnie byłem zmuszony przez los do weryfikowania zaskorupiałych sądów o medycynie starożytnych, odnajdując ślady jej minionej potęgi i oddając należną chwałę. Patrzyłem na nią przez pryzmat osiągnięć współczesnej wiedzy, jak również z wiarą w moc magii medycznej ludów, które na co dzień spożytkowują ją praktycznie, wzorem tysiącletniej tradycji przodków. W wielu miejscach byłem świadkiem różnego typu zabiegów skutkujących wyzdrowieniem, mimo braku znalezienia możliwości racjonalnego wytłumaczenia rezultatu we własnym doświadczeniu i wiedzy. I nadal w wielu przypadkach ich nie znajduję. Jestem przekonany, że jeśli istnieje zjawisko czy fenomen, którego z pozoru zrozumieć nie można, problem należy dogłębnie przebadać w oparciu o naukowe kryteria. Wbrew rozpowszechnionym poglądom, tak właśnie się dzieje na wielu uniwersytetach.
Żywię nadzieję, że tekst mojej książki da Czytelnikowi dowód przestrzegania przez autora przedstawionych wcześniej założeń. Zapewniam, że wędrując przez tysiąclecia ludzkiej myśli, doświadczenia i magii, znajdziemy wiele skarbów. Są wśród nich obserwacje i odkrycia, czynione przez bystre, spostrzegawcze kobiety i niepokornych mężczyzn, których głównym zamiarem była chęć niesienia pomocy sobie i współplemieńcom. Świat, jaki odkryjemy razem, choć przykryty kurzem dziejów, był bardziej oswojony i ludzki, niż nasz obecny, zakrzyczany zgiełkiem mediów i reklamą pseudonauki. Panowała w nim harmonia wielotysiącletnich związków człowieka z jego naturalnym środowiskiem.
Na koniec – niech intencje autora odda przypowieść pochodząca z archiwów Zakazanego Miasta w Pekinie: "Mędrcowi na dworze cesarza chińskiego zadano pytanie, dlaczego, gdy w pałacu królewskim gong wieczorny obwieszcza zamknięcie bram, odpowiada mu współbrzmieniem wanna rytualna w jednej ze świątyń. Odpowiedział tak: Nie jest to niczym dziwnym. Jeśli w pomieszczeniu, gdzie trzymane są instrumenty muzyczne, uderzysz w jakąkolwiek strunę, to inna odpowiada tym samym dźwiękiem. Gong w pałacu jest w harmonii z wanną w świątyni, podobnie jak struny względem siebie. Gdyż istnieje harmonia między dobrym i dobrym, złym i złym. Tak samo jak istnieje harmonia między cesarzem a poddanymi, między gwiazdami a człowiekiem”.
Czego i Państwu życzę.
Gdańsk, listopad 2002
fragment książki:
Misteria terapeutyczne w świątyniach Asklepiosa
W porównaniu z wiekiem obiektów sakralnych w Egipcie, świątynie Asklepiosa w Grecji są młode, bowiem pochodzą z VI w. p.n.e. Znajdowały się w Tesalii, Tracji, Koryncie, Atenach, Pireusie, na Eginie, ale najsłynniejsze z nich istniały w Epidauros, w Pergamonie i na wyspie Rodos. Siła wiary w leczniczą moc istot ponadnaturalnych spowodowała, że około III w. p.n.e. Asklepiosa zaczęto utożsamiać z wszystkimi lokalnymi bogami uzdrawiającymi Grecji. Wynik tych przemian doprowadził do rozwinięcia rytuału asklepiańskiego.
Główna świątynia tego kultu zazwyczaj otoczona była kompleksem zabudowań gospodarczych oraz abatonów, czyli miejsc, w których odbywało się właściwe leczenie snem inkubacyjnym, zwane również onejroskopią, czyli odczytywaniem znaków ze snu opowiedzianego przez pacjentów kapłanom. W okrągłym budynku znajdowało się źródło ze Świętą Wodą o działaniu oczyszczającym, doprowadzaną systemem kanałów do basenów. W Epidauros istniał teatr na 12 000 osób, sale gimnastyczne, zajazdy i pomieszczenia hotelowe. Część spośród nich lokalizowano poza obrębem sakralnym, przezornie dbając o możliwie największą wygodę pątników i pacjentów. Nad bramą wejściową i portalami wisiały tablice wotywne dające świadectwo cudownych wyleczeń, ale były też wydzielone miejsca, w których wieszano wota dziękczynne. W świątyni głównej znajdował się ogromny posąg Asklepiosa udekorowany fryzami ze złota i kości słoniowej. W otoczeniu świątyni znajdowały się kamienne rzeźby przedstawiające Hygieję, Panakeję i innych członków boskiej rodziny.
Zasadniczym miejscem leczenia były abatony. Zanim jednak pacjenci zostali poddani terapii uzdrawiającego snu, kilkakrotnie przechodzili wysublimowane rytuały, a także otrzymywali specjalistyczne informacje o wyśmienitych rezultatach leczniczych uzyskanych zarówno w ostatnich dniach, jak i miesiącach czy latach. Mogli też przejrzeć zapisy poczynione przez ozdrowieńców lub szczegółowo zaznajomić się z historią zaistniałych cudów. Zajmujący się nimi fachowcy, niewątpliwie o odpowiednim przygotowaniu socjotechnicznym, wymagali od pacjentów wykonywania rytualnych obmywań i złożenia ofiar lub podarunków dla Asklepiosa. Z chwilą gdy dostrzegli znamiona psychicznej gotowości pacjentów do poddania się właściwemu etapowi leczenia, podawali im środki wywołujące sen lub narkotyczne. Wiadomo, że znano działanie lulka egipskiego, wilczej jagody, bielunia i mandragory.
W nocy poszczególne abatony nawiedzał kapłan przebrany w szaty boga Asklepiosa. Towarzyszyła mu świta pomocników niosących łuczywa, leki, akcesoria, instrumenty i bandaże. W procesie uzdrawiania, w którym kapłan zastępował leczące bóstwo, brały udział również przeszkolone święte psy oraz węże, a nawet gęsi, wyuczone szczypania i otwierania ropnych czyraków. W niesamowitej scenerii świątyń oświetlonych kagankami i pochodniami kapłani leczyli choroby przez nakładanie rąk, przeprowadzając też nieskomplikowane operacje i udzielając rad na dzień jak i na lata, a w niektórych wypadkach na całe życie.
Pacjenci leżący na łożach wyściełanych skórami, poddani sugestywnym zabiegom psychotechnicznym, będący w półśnie lub w odurzeniu narkotycznym, zostawali instrumentalnie pozytywnie zjatrogenizowani, a w większości chorób psychosomatycznych lub przy dolegliwościach pochodzenia nerwicowego, całkowicie wyleczeni. Jeśli uzyskiwano mierne efekty, powtarzano zabiegi używając odmiennych sposobów lub stosując je w innej scenerii. W wypadku niektórych schorzeń głęboko uśpionych pacjentów operowano, usuwając z ich organizmów ciała obce, nacinając zastarzałe ropnie czy drenując przetoki. Inkubacja, czyli leczenie snem, była procedurą podstawową, ale nie jedyną, gdyż doświadczenie lekarzy świątyń Asklepiosa pozwalało m.in. na stosowanie hipnozy i indukcji psychologicznej, w której sacrum posiadało cudowną moc wygrywania walki z profanum – oczywiście o ile na przeszkodzie nie stały nieubłagane wyroki boskie.
W niektórych opisanych przypadkach posługiwano się metodą cyniczno-ironiczną, jak miało to miejsce w nagłym oślepnięciu Phalysiosa. Sporządzono dla niego uzdrawiającą tabliczkę, której treść po przeczytaniu miała mu przywrócić utracony wzrok. Magia Asklepiosa oczywiście zadziałała. Chory przejrzał i ku swojemu zdziwieniu odczytał znajdujący się na tabliczce zapis wzywający go do ofiarowania świątyni niezwykle obfitych i mocno przesadnych darów.
Kapłanom w pracy towarzyszyły oswojone święte węże, trzymane w okolicach świętego źródła, gdzie zwijały się w pierścienie dookoła kolumn. Wytresowano je w taki sposób, że wślizgiwały się na posłania rannych i wylizywały im chore miejsca. Podobne czynności wykonywały psy. Zabiegi tego typu musiały wywierać piorunujące wrażenie na pątnikach, którzy przyjeżdżali do świątyń Asklepiosa z krajów, w których ludzie bali się węży jako istot morderczych.
Wśród starożytnych Greków były rody kapłańskie, które przez stulecia wykonywały czynności związane z obsługą pacjentów i ich leczeniem. W efekcie żmudnych treningów owi ludzie musieli dojść do wysokiej specjalizacji i wprawy w leczeniu różnych chorób. Na początku stosowali środki zwyczajne, domowe, znachorskie, potem posty, diety, smarowania, sole mineralne, glinki i różnego typu leki znane w okolicznych krajach.
Wśród zachowanych opisów metod stosowanych w świątyniach Asklepiosa, znajdujemy wzmiankę, iż poza normalną procedurą snu leczono również posągiem boga Automata. Jego figura – szczyt myśli technicznej – była w wielu detalach konstrukcyjnych podobna do posągu Ozyrysa. Mogła unosić ręce, a z jej oczu płynęły łzy. U prymitywnego pasterza z Tesalii czy osadnika greckiego, który przyjechał na leczenie z odległej kolonii basenu Morza Czarnego, aby w abatonie zobaczyć płaczącego boga unoszącego ręce w geście litości, iluzja owa wywoływała szok psychiczny.
W wielu schorzeniach o charakterze histeroidalnym lub w wypadku bezpłodności na tle emocjonalnym, osobista przemowa boga do człowieka wywierała piorunujące wrażenie i przełom emocjonalny likwidujący czynnościowe skutki choroby. Nawet zakładając, że lekarze i kapłani z Epidauros stosowali szalbiercze środki, to jednak odnosili wielki sukces terapeutyczny i uzyskiwali rezultaty, jakie obecnie są udziałem uzdrawiaczy. Główny spektakl, w którym dobry litościwy bóg płacze, a węże liżą rany i są posłuszne kapłanom, był rodzajem prania mózgu, któremu profesjonalnie poddawani byli ludzie czasów starożytności.
Dodatkowymi czynnikami wpływającymi na korzystne rezultaty leczenia były: podniosła atmosfera religijna, bliska obecność duchów uzdrawiających oraz uczucie fizycznego i psychicznego odprężenia związane z łagodną muzyką, śpiewami mantrycznymi oraz wewnętrzną gotowością pacjenta do nawiedzenia przez boga. Zrozumiałe, że od czasów pradawnych podstawową gwarancją owocnego leczenia była, jest i będzie wiara pacjentów w moc i umiejętności lekarzy.
Z tych też względów Grecy wielką wagę przywiązywali do wyglądu fizycznego, sposobu zachowania, właściwej mentalności, przestrzegania cnoty umiarkowania, powściągliwości, a nawet ubioru, jaki winien nosić najpierw zajmujący się medycyna kapłan, potem zaś medyk świecki. Pisano, że lekarz nie może mieć uosobienia posępnego, gdyż utrudnia to kontakt z chorym. Dwunastoletni kandydat rozpoczynał naukę zawodu w wyspecjalizowanych ośrodkach, gdzie stosowano wielusetletnią propedeutykę, która w prawie niezmienionej formie przeszła do czasów nowożytnych, kontynuując zasadę mówiącą o istnieniu w medycynie modelu mistrza i uczniów. Mimo późniejszych szyderstw Arystofanesa, należy przyjąć, że stosowanie w leczeniu metody mistycznej oraz sposobów empirycznych świadczy o tym, że greccy kapłani-lekarze dysponowali dużą wiedzą na temat procesów uzdrawiania. Co więcej, w docenianiu psychicznej strony choroby przewyższali wielu moich kolegów, dla których psyche i soma często są bardzo odległe i obce, a pacjent jako całość nie istnieje.
Data utworzenia: 17/08/2011 @ 21:29
Ostatnie zmiany: 26/02/2012 @ 00:29
Kategoria : BIBLIOTEKA
Strona czytana 17160 razy
Wersja do druku
|
|