Salt Lake Temple, Utah, USA W ostrym słońcu Utah anioł Moroni balansuje na najwyższej iglicy Świątyni Salt Lake i dzierżąc w dłoni złocistą trąbę, przygląda się swemu miastu. Świątynia, ogromny granitowy gmach, jest duchowym centrum Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, odpowiednikiem Watykanu lub Al-Kaby w Mekce. Według ostatnich szacunków mormonizm to najszybciej rozwijająca się religia na zachodniej półkuli. Wyznaje go już ponad jedenaście milionów ludzi (to więcej niż w przypadku judaizmu).
W Stanach Zjednoczonych jest obecnie więcej mormonów niż prezbiterian czy członków Kościołów episkopalnych. Niektórzy badacze twierdzą, że mormonizm wkrótce dołączy do grona głównych globalnych wyznań, które to grono nie powiększyło się od narodzin islamu. [...]
Wielki Kanion, kolosalny, długi na czterysta czterdzieści sześć kilometrów wąwóz, wije się przez Arizonę, służąc za potężną granicę naturalną, która odcina północnozachodnią część stanu, znaną jako Arizona Strip. Dorównuje ona wielkością New Jersey, choć biegnie tamtędy tylko jedna szosa, a gęstość zaludnienia należy do najniższych na całym terytorium czterdziestu ośmiu stanów kontynentalnych.
Populacja największego miasta, Colorado City, liczy około pięciu tysięcy osób i jest kilkakrotnie wyższa niż którejkolwiek z pozostałych miejscowości w okolicy. Kierowcy podróżujący na zachód drogą stanową 389 przez spalone słońcem jałowe pustkowia płaskowyżu Uinkaret dziwią się, kiedy pięćdziesiąt kilometrów za Fredonią (populacja tysiąc trzydzieści sześć osób, drugie co do wielkości miasto Arizona Strip) nagle znikąd wyłania się Colorado City, bezładne skupisko osobliwie przerośniętych domów i małych firm, leżące u podnóża góry z cynobrowego piaskowca, zwanej górą Canaan. Ogromna większość mieszkańców to mormońscy fundamentaliści, którzy osiedlili się na tym skrawku pustyni, gdyż pragnęli w spokoju praktykować świętą doktrynę wielożeństwa, bez ingerencji ze strony rządu i Kościoła LDS.
Colorado City, położone na granicy stanów Utah i Arizona, to miasto co najmniej trzech sekt mormońskich, w tym tej największej: Fundamentalistycznego Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich (Fundamentalist Church of Jesus Christ of Latter-Day Saints, FLDS), znanego szerzej pod nazwą United Effort Plan (UEP).
Rulon Timpson Jeffs (1909 – 2002), Wierni muszą podporządkować się przykazaniom dziewięćdziesięciodwuletniego starca, proroka (a niegdyś księgowego) nazwiskiem Rulon T. Jeffs. „Wuj Rulon” – jak mówią na niego wyznawcy – uważa się za kolejne ogniwo w łańcuchu proroków powołanych przez Pana, od samego Josepha Smitha począwszy. Mieszkańcy Colorado City wierzą, że mimo wątłej postury Wuj Rulon to „jeden potężny i silny”, którego nadejście przepowiadał Joseph w 1832 roku.
– Wielu jest przekonanych, że Wuj Rulon będzie żył wiecznie – mówi DeLoy Bateman, czterdziestoośmioletni nauczyciel przedmiotów ścisłych w Colorado City High School.
DeLoy jest potomkiem najważniejszych członków sekty. Jego prapradziadek i pradziadek znaleźli się w gronie trzynastu założycieli Fundamentalistycznego Kościoła Mormońskiego. Przyszywany dziadek LeRoy Johnson był prorokiem, bezpośrednim poprzednikiem Wuja Rulona. DeLoy siedzi teraz za kierownicą swojego chevroleta, mocno używanego vana, toczącego się po ubitej drodze na obrzeżach miasta. Z tyłu jedzie jego żona i ośmioro z siedemnaściorga dzieci. Nagle DeLoy hamuje i zjeżdża na pobocze.
– O, mamy tu coś interesującego – mówi, przyglądając się zdezelowanej antenie satelitarnej, która wala się za bylicą rosnącą nieopodal drogi. – Wygląda na to, że ktoś musiał się pozbyć telewizora. Wywiózł go z miasta i tu wywalił.
Wyznawcy, tłumaczy DeLoy, mają zakaz oglądania telewizji oraz czytania gazet. – Ale starczy ludziom czegoś zabronić, a od razu nabierają na to ochoty. Wymykają się więc do St. George albo Cedar City, kupują anteny satelitarne, umieszczają je w takim miejscu, żeby nie rzucały się w oczy, i każdą wolną chwilę spędzają przed telewizorem. Aż którejś niedzieli Wuj Rulon wygłasza kazanie o tym, jak zła jest telewizja. Mówi, że dokładnie wie, kto ma antenę, i że dusze tych ludzi są w niebezpieczeństwie. Za każdym razem sporo anten takich jak ta tutaj ląduje potem na pustyni. Przez dwa, może trzy lata w mieście nie będzie telewizorów. Później stopniowo zacznie ich przybywać, aż do następnego kazania. Wszyscy starają się żyć cnotliwie, ale w końcu są tylko ludźmi.
Przykład ten pokazuje, że Colorado City przypomina Kabul pod rządami talibów. Słowo Wuja Rulona ma moc prawa. Burmistrz i wszyscy pracownicy miasta muszą mu się podporządkowywać; to samo dotyczy policjantów i dyrektorów szkół. A także zwierząt. Po tym jak dwa lata temu rottweiler zagryzł w okolicy dziecko, ukazał się edykt zakazujący trzymania psów w granicach miasta. Wszystkie psy zostały więc wyłapane przez specjalny oddział młodych chłopaków, zapędzone nad rzekę i zastrzelone.
Wuj Rulon – jak się szacuje – poślubił około siedemdziesięciu pięciu kobiet i spłodził przynajmniej sześćdziesięcioro pięcioro dzieci. Będąc już po osiemdziesiątce, brał za żony czternasto- i piętnastoletnie dziewczynki. W swoich kazaniach często podkreśla konieczność absolutnego podporządkowania. „Pragnę wam dziś powiedzieć, że największą wolność daje służba – nauczał. – Gorliwe posłuszeństwo rodzi wiarę doskonałą”. Jak większość proroków FLDS, odwołuje się do płomiennych elaboratów Josepha Smitha i Brighama Younga. Chętnie przypomina przestrogi Brighama, że są grzechy, dla których wprost brak słów – na przykład homoseksualizm lub obcowanie płciowe z osobą czarnoskórą – a karą za nie będzie „natychmiastowa śmierć, zgodnie z prawem boskim”.
Poligamia jest zakazana i w Utah, i w Arizonie. Mężczyźni z Colorado City obchodzą ten zakaz, biorąc formalny ślub tylko z pierwszą żoną – wszystkie kolejne są im „poślubione duchowo”. Ceremonie odprawia Wuj Rulon. Kobiety te, z punktu widzenia prawa, mają status samotnych matek. Jest to nader korzystne, dzięki temu bowiem ogromne rodziny zamieszkujące Colorado City są uprawnione do zasiłków i innych świadczeń socjalnych. Wuj Rulon i jego wyznawcy uważają co prawda Stany Zjednoczone za wielkiego szatana, który pragnie zniszczyć ich Kościół i wspólnotę, niemniej co roku dostają z publicznej kasy ponad sześć milionów dolarów. Okręg szkolny Colorado City otrzymuje od państwa ponad cztery miliony. Zdaniem gazety „Phoenix New Times” trafiają one „przede wszystkim do Kościoła FLDS i kieszeni urzędników odpowiedzialnych za oświatę, związanych z Kościołem”. Dziennikarz John Dougherty ustalił, że administracja szkolna „przywłaszczyła sobie tysiące dolarów, płacąc służbowymi kartami kredytowymi za osobiste wydatki. Kupują drogie samochody, sporo wydają na podróże. W grudniu 2002 roku z pieniędzy okręgu szkolnego nabyto samolot Cessna 210 za kwotę dwustu dwudziestu tysięcy dolarów, rzekomo po to, by ułatwić przedstawicielom administracji podróże służbowe do innych miast w Arizonie”.
Colorado City dostało ponadto milion dziewięćset tysięcy dolarów od Departamentu Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast na poprawę stanu chodników, wodociągów i lokalnej straży pożarnej. Zaraz za południową granicą miasta rząd zbudował lotnisko za dwa miliony osiemset tysięcy dolarów – korzystają z niego prawie wyłącznie członkowie fundamentalistycznej sekty. W roku 2002 siedemdziesiąt osiem procent obywateli Colorado City mieszkających po stronie należącej do Arizony otrzymywało bony żywnościowe. Ogółem miasto dostaje osiem razy więcej, niż płaci w ramach podatków. Dla porównania: w pozostałej części hrabstwa Mohave w Arizonie jest to tylko dwa razy więcej.
– Wuj Rulon potrafi wyjaśnić, dlaczego otrzymujemy całe to wsparcie od naszego straszliwego rządu: mówi, że w rzeczywistości pieniądze pochodzą od Boga – tłumaczy DeLoy Bateman. – Niby że Bóg manipuluje systemem, by zadbać o swój wybrany lud.
Fundamentaliści uważają defraudowanie publicznych funduszy za słuszne i sprawiedliwe. Czekają, aż „bestia się wykrwawi”.
Wuj Rulon i jego wyznawcy twierdzą, że świat powstał siedem tysięcy lat temu. Nie wierzą, że człowiek stanął na Księżycu (filmy z lądowania Apollo 11 na Srebrnym Globie to rzekoma fabrykacja amerykańskiego rządu). Nie mają prawa oglądać telewizji, czytać gazet ani utrzymywać kontaktów z osobami spoza FLDS, a zwłaszcza z apostatami.
Tak się składa, że do apostatów należy też DeLoy. Wraz ze swoją ogromną rodziną mieszka w domu o powierzchni tysiąca pięciuset metrów kwadratowych (typowy amerykański dom z trzema sypialniami jest pięć razy mniejszy). Zbudował go sam, w centrum miasta. Brat DeLoya, David, mieszka w równie potężnym domu zaraz za płotem.
– Mój brat i ja – mówi DeLoy, wskazując podbródkiem w tamtą stronę – jesteśmy ze sobą bliżej niż ktokolwiek. Kiedy byliśmy mali, nasz ojciec został inwalidą, toteż David i ja musieliśmy wychowywać siebie nawzajem. Ale teraz jemu nie wolno się ze mną kontaktować, bo nie należę już do Kościoła. Jeśli jego żona przyłapie nas na rozmowie, odejdzie i zabierze wszystkie dzieci. Wuj Rulon zaraz ożeni ją z jakimś innym mężczyzną, a David zostanie, jak to mówią miejscowi, „eunuchem”, człowiekiem, który co prawda może być wyznawcą, ale któremu odebrano rodzinę. To samo powinno było spotkać mnie, kiedy opuściłem Dzieło.
Dawniej DeLoy należał do porządnych i poważanych członków Kościoła. Nigdy nie tknął alkoholu ani kawy, nie zapalił papierosa, nie przeklinał. Był gorliwy i posłuszny, nie sprawiał kłopotów. Aż nagle, w 1996 roku, krewni jego drugiej żony zaczęli rozsiewać na jego temat obelżywe plotki. Dotarły one do uszu proroka i w rezultacie, jak z żalem opowiada DeLoy, „Wuj Rulon wezwał mnie do siebie i oznajmił, że krążą różne oskarżenia pod moim adresem”.
– Potwornie się gniewał. Wpadł w taki szał, że dosłownie aż się zapluwał i trząsł. W takich sytuacjach należy powiedzieć: „Przepraszam, żem cię uraził. Powiedz, proszę, cóż mam teraz czynić”. Ale tamtego dnia zupełnie nie mogłem się na to zdobyć. Słowa nie chciały przejść mi przez gardło. W tym, o co mnie oskarżał, nie było ani odrobiny prawdy. Nachyliłem się więc do niego, nasze twarze dzieliło dosłownie kilka centymetrów, i bardzo spokojnym, łagodnym głosem powiedziałem: „Wuju Rulonie, wszystko, co mówisz, to kłamstwo, całkowite kłamstwo”. Był w takim szoku, że aż go wbiło w fotel. Nigdy nikt się tak wobec niego nie zachował. Dopiero po powrocie do domu DeLoy zrozumiał, jak nieprawdopodobną rzecz uczynił.
– Wuj Rulon nieustannie rozmawiał z Bogiem. Cała jego mądrość i wiedza miały rzekomo pochodzić od Boga. A ja w jednej chwili zrozumiałem, że gdyby tak było, zdawałby sobie sprawę, że jego oskarżenia to zupełne brednie. Właśnie wtedy zdecydowałem się opuścić Kościół, chociaż miałem świadomość, że oznacza to koniec mojego dotychczasowego życia.
W najbliższą niedzielę DeLoy nie pojawił się na cotygodniowym spotkaniu kapłanów. Wuj Rulon natychmiast wysłał do jego domu swoich ludzi, żeby zabrali żony i dzieci DeLoya. Według zasad panujących w U EP żony nie należą do mężów, a dzieci do rodziców – są własnością kapłanów i w każdej chwili mogą zostać odebrane krewnym. Wuj Rulon zadekretował, że żony i potomstwo DeLoya natychmiast powinny trafić do innego, godniejszego mężczyzny.
Żadna z dwóch żon DeLoya nie zgodziła się go jednak opuścić. Wuj Rulon nie posiadał się ze zdumienia.
– Kapłani są o wiele ważniejsi niż rodzina czy cokolwiek innego – tłumaczy DeLoy. – A tu moje żony sprzeciwiły się woli Wuja Rulona i zostały ze mną, choć wiedziały, że pójdą za to do piekła. Rzecz zupełnie niesłychana.
W ten sposób obie kobiety i wszystkie dzieci – z wyjątkiem trójki najstarszych – zostały apostatami.
W Colorado City wiernym wpaja się, że apostaci są gorsi od innowierców, a nawet od mormonów głównego nurtu. 16 lipca 2000 roku biskup Warren Jeffs (syn Wuja Rulona, szykowany do przejęcia władzy w Kościele) oświadczył, że apostata „to najczarniejsza istota na świecie”, gdyż „odwraca się od Kościoła i od siebie samego, a prowadzi go nowy pan: Lucyfer. […] Apostaci są narzędziem Szatana”.
Po tym jak DeLoy odszedł z FLDS, jego krewnym zakazano utrzymywania z nim, jego żonami i dziećmi wszelkich kontaktów. Mimo że sam wybudował i spłacił swój dom, UEP ma wszystkie grunty na terenie miasta, również działkę DeLoya, toteż Wuj Rulon i UEP wystąpili na drogę prawną, by przejąć nieruchomość. Obecnie starają się wyeksmitować DeLoya z Colorado City.
To nie przypadek, że Colorado City leży z dala od innych miast. W trzeciej dekadzie XX wieku kilka rodów wyznających fundamentalistyczny mormonizm osiedliło się tu, by swobodnie praktykować najświętsze przykazanie Josepha Smitha, i nazwało ją Short Creek. W latach pięćdziesiątych populacja przekraczała już czterysta osób. Fakt ten niepokoił rząd oraz władze Kościoła LDS w Salt Lake City, toteż gubernator Arizony Howard Pyle postanowił rozprawić się z poligamistami (skądinąd przy wsparciu finansowym świętych).
26 lipca 1953 roku (osiem miesięcy przed przyjściem na świat DeLoya Batemana) setka funkcjonariuszy policji stanowej, czterdziestu zastępców szeryfa z hrabstwa oraz dziesiątki ochotników Gwardii Narodowej Arizony urządzili przed świtem obławę w Short Creek i aresztowali sto dwadzieścia dwie osoby praktykujące poligamię. Wśród zatrzymanych znalazł się także ojciec DeLoya. Dwieście sześćdziesięcioro troje dzieci wywieziono do oddalonego o ponad sześćset kilometrów Kingman w Arizonie i umieszczono w sierocińcach. Gubernator Pyle wygłosił długie, starannie przygotowane oświadczenie. Mówił o „niesłychanie ważnej operacji policyjnej przeciwko siłom antyrządowym na terenie Arizony”.
Przywódcy tego ruchu, gwałcącego nasze prawa, otwarcie i z całą bezczelnością grali na nosie urzędnikom hrabstwa Mohave w przekonaniu, że stan Arizona nie może im nic zrobić. Schronili się, jak wiecie, na trudno dostępnym terenie, na północy naszego stanu […], w regionie znanym pod nazwą „Arizona Strip” za Wielkim Kanionem. To kraina płaskowyżów, nieprzebytych lasów, głębokich wąwozów i przepaści oraz jałowej ziemi o intensywnej barwie […], wciśnięta między Wielki Kanion a wyżynne terytorium Utah. Najkrótsza droga z Short Creek do Kingman, siedziby hrabstwa Mohave, liczy czterysta mil […]. Na północ od niewielkiej głównej ulicy Short Creek wznoszą się potężne skały, stanowiące naturalną barierę. Od wschodu i zachodu mamy ogromne połacie suchej, jałowej ziemi. Dalej ciągną się lasy. Na południu granicę stanowi Wielki Kanion. Właśnie w tym najbardziej odciętym od świata zakątku Arizony zawiązał się i w przerażającym tempie rozkwitł ohydny spisek. Cała społeczność przyjęła spaczoną filozofię, wedle której garstka chciwych i chutliwych mężczyzn ma sprawować pełną władzę nad wszystkimi mieszkańcami. Oto społeczność – w której wiele kobiet stanęło niestety po stronie mężczyzn – uparcie wyznająca parszywe przekonanie, jakoby dziewczynki u progu dojrzewania należało oddawać w niewolę poligamii i przeznaczać na żony dla nierzadko znacznie starszych mężczyzn oraz zmuszać do rodzenia dzieci, stanowiących jedyny „majątek” tej bandyckiej szajki.
Dzień po obławie gazeta „Deseret News”, organ Kościoła LDS, pisała w artykule redakcyjnym: „Utah i Arizona mają duży dług wdzięczności u gubernatora Howarda Pyle’a. […] Liczymy, że przykre zjawiska zachodzące w Short Creek wypleniono raz na zawsze”.
Sprawa trafiła również do prasy krajowej, nawet na pierwszą stronę „New York Timesa”, obok artykułu poświęconego zawieszeniu broni kończącemu wojnę koreańską. Jednak ku rozpaczy przywódców LDS większość gazet przedstawiała poligamistów w korzystnym świetle. Zdjęcia płaczących dzieci wyrywanych matkom z objęć wzbudziły powszechne współczucie dla fundamentalistów, którzy tymczasem powtarzali, że są porządnymi mormonami, przestrzegają prawa i domagają się swobód gwarantowanych im przez konstytucję.
Fundamentaliści zdobyli poparcie niemałej części opinii publicznej, obławę zaś krytykowano jako przejaw prześladowań religijnych. „Arizona Republic” pisała o „marnowaniu publicznych pieniędzy”. Rok później gubernator Pyle przegrał wybory. Aresztowania i procesy sądowe kosztowały podatników sześćset tysięcy dolarów, lecz już w roku 1956 wszyscy poligamiści znajdowali się na wolności i wrócili do swoich rodzin w Short Creek. Nie przestali też stosować się do przykazania Josepha Smitha, a populacja miasta podwajała się co dekadę za sprawą astronomicznej liczby dzieci przychodzących na świat.
Obława w Short Creek okazała się więc paradoksalnie darem z niebios dla Kościoła FLDS. Dzięki społecznemu oburzeniu na działania władz przez kolejne pięćdziesiąt lat fundamentaliści od Sierra Nevada po Góry Skaliste mogli bez większych przeszkód oddawać się wielożeństwu – dopóki pewnego majowego dnia w 1998 roku pobita i ciężko posiniaczona nastolatka nazwiskiem Mary Ann Kingston nie zadzwoniła pod numer alarmowy 911 z budki telefonicznej w zajeździe dla ciężarówek w północnym Utah.
Historia Mary Ann była bardzo dramatyczna. Kiedy skończyła szesnaście lat, jej ojciec, biznesmen John Daniel Kingston, wypisał ją ze szkoły i zmusił, by została piętnastą żoną jego brata Davida Ortella Kingstona. Wuj był od niej dwa razy starszy. John Daniel, David Ortell i Mary Ann należą do tak zwanego klanu Kingstonów, liczącej tysiąc dwieście osób sekty mormońskich fundamentalistów z hrabstwa Salt Lake. Jej oficjalna nazwa to Kościół Chrystusa w Dniach Ostatnich. Sekta działa w tajemnicy. Obecnie przywództwo sprawuje Paul Kingston, prawnik, który pojął za żonę co najmniej dwadzieścia pięć kobiet i spłodził dwie setki dzieci.
Kingstonowie prowadzą firmy co najmniej w pięciu zachodnich stanach. Tworzą one sieć powiązanych ze sobą korporacji i spółek komandytowych, których łączna wartość szacowana jest na minimum sto pięćdziesiąt milionów dolarów. Mimo to wiele spośród żon i dzieci Kingstonów żyje w ubóstwie i pobiera zasiłki. Większość członków sekty musi pracować ponad sześćdziesiąt godzin tygodniowo za płacę minimalną w firmach należących do klanu. Pensja nie jest im wypłacana – wszystkie pieniądze trafiają na jedno konto bankowe, wyznawcy natomiast otrzymują specjalne bony, pozwalające robić zakupy w wybranych sklepach (które również są prowadzone przez sektę). Ponadto od wynagrodzenia odliczane są czynsze, długi i obowiązkowa dziesięcina.
Według artykułu autorstwa Jennifer Gallagher i Susan Snyder opublikowanego w „The Salt Lake Tribune” przywództwo sekty „głosi ewangelię apokalipsy, wmawia członkom, że żaden z nich nie trafi do nieba, jeśli jego córka nie poślubi jednego z przywódców klanu, oraz kontroluje wszystkie elementy życia wyznawców – istnieją nawet specjalne instrukcje, jak należy płukać kartony po mleku lub ile szamponu wolno zużywać”.
Wiele odłamów fundamentalistycznego mormonizmu praktykuje kazirodztwo. U Kingstonów jest ono na porządku dziennym. Przywódcy klanu twierdzą, że pozwala to „oczyścić” krew rodową. W konsekwencji sporo dzieci przychodzi na świat z rozmaitymi chorobami genetycznymi. Genealożka Linda Walker mówi, że niekiedy kobiety należące do klanu rodzą „grudkę protoplazmy” i że często „przechodzą osiem lub dziewięć ciąż kończących się poronieniem. Rzecz jasna, przywódcy klanu obarczają winą właśnie kobiety i przedstawiają poronienia jako karę za grzechy”.
Szesnastoletnia Mary Ann Kingston została więc wbrew własnej woli wydana za mąż za swojego stryja Davida Ortella Kingstona. Dwukrotnie bez powodzenia próbowała ucieczki. Za drugim razem szukała schronienia u matki, która natychmiast zawiadomiła Johna Daniela Kingstona. Ten zawiózł Mary Ann na rancho na odludziu niedaleko granicy stanów Utah i Idaho, wykorzystywane przez klan jako „obóz reedukacyjny” dla krnąbrnych żon i nieposłusznych dzieci. Zaprowadził dziewczynę do stodoły, rozpiął pas i brutalnie ją wychłostał, kalecząc pośladki, uda i plecy. Zeznając później przed sądem, Mary Ann powiedziała, że ojciec krzyczał, iż „za każdy zły uczynek należy się dziesięć pasów”.
Po wymierzeniu kary John Daniel odjechał. Mary Ann uciekła z rancza i przekuśtykała osiem kilometrów po drodze gruntowej, aż w końcu trafiła na stację benzynową i wezwała policję. John Daniel i David Ortell zostali aresztowani i skazani w głośnych procesach. John Daniel dostał wyrok dwudziestu ośmiu tygodni więzienia za znęcanie się nad dzieckiem. Davida Ortella sąd skazał na dziesięć lat w więzieniu stanowym w Utah za kazirodztwo i dopuszczenie się czynności seksualnych z osobą nieletnią, ale po czterech latach wypuszczono go na wolność za dobre sprawowanie.
W sierpniu 2003 roku Mary Ann Kingston wystosowała pozew cywilny przeciwko dwustu czterdziestu dwóm członkom klanu, domagając się stu dziesięciu milionów dolarów odszkodowania „za wszystkie wyrządzone krzywdy”.
Wskutek całej sprawy mormońscy fundamentaliści znów stali się obiektem niewygodnego zainteresowania opinii publicznej. Niepokój mieszkańców Colorado City wzmógł się jeszcze bardziej w kwietniu 2000 roku, kiedy inny poligamista z Utah, Thomas Arthur Green, został oskarżony o bigamię oraz zgwałcenie dziecka. O ile proces Kingstonów trafił na pierwsze strony gazet tylko w Utah, o tyle postępowanie przeciwko Greenowi przerodziło się – głównie za sprawą jego samego – w wielki spektakl, opisywany w prasie od Seattle po Miami.
Pięćdziesięcioczteroletni Tom Green to gruby, brodaty, łysiejący mężczyzna, ojciec trzydziestki dwójki dzieci i mąż pięciu kobiet. (Łącznie miał co najmniej dziesięć żon, ale wszystkie pozostałe go porzuciły). Najstarsza z nich jest od niego młodsza o dwadzieścia dwa lata. Ogromna rodzina od dawna mieszka w zrupieciałych przyczepach kempingowych na dziesięciu akrach pustyni w Snake Valley w hrabstwie Juab, daleko w stronę granicy z Nevadą, sto sześćdziesiąt kilometrów od najbliższej asfaltowej szosy. Green nadał swojemu małemu królestwu skromną nazwę Greenhaven, czyli Zielona Przystań.
Wielu poligamistów świadomie unika zwracania na siebie uwagi. Greena natomiast dręczy niezaspokojony głód sławy. On i jego żony wiele razy opowiadali w prasie o swoim życiu, występowali też w telewizji, między innymi w programach Judge Judy, The Jerry Springer Show, The Queen Latifah Show, Sally oraz w Dateline NBC.
Green wyjaśniał w publicznym oświadczeniu, że udziela się w mediach, odkąd „pewnego ranka usłyszałem głos mówiący: »Nie stawiaj światła pod korcem, niech świeci twoje światło przed ludźmi, aby widzieli twoje dobre uczynki i chwalili Ojca twojego, który jest w niebie«. Powiedziałem żonom, że Bóg pragnie, abyśmy dowiedli światu, że wielożeństwo jest dobre. […] Nie wstydzimy się naszych poglądów i ani trochę nie wstydzimy się naszej rodziny. […] Chcemy, aby ludzie pojęli, że poligamiści nie stanowią zagrożenia. Nie jesteśmy fanatykami, nie jesteśmy przestępcami”.
Na nieszczęście dla Greena pewnego wieczora w 1999 roku David O. Leavitt, prokurator hrabstwa Juab i brat gubernatora Utah Mike’a Leavitta, włączył telewizor i zobaczył, jak Green z dumą prezentuje swoje młode żony w programie Dateline NBC. Leavitt od dawna wiedział o istnieniu poligamicznej kolonii Greena. Po występie w telewizji miarka się przebrała. W dzieciństwie przyjaźnił się z dziećmi z poligamicznych rodzin. Jego własny pradziadek miał kilka żon. W roku 1993 Leavitt, świeżo upieczony absolwent prawa, pracował jako obrońca z urzędu i zdarzyło mu się bronić poligamisty – wygrał sprawę, argumentując, że swobody religijne gwarantowane przez amerykańską konstytucję mają wyższą moc niż przepisy zakazujące wielożeństwa.
A potem zobaczył, jak Green przechwala się w ogólnokrajowej telewizji, że poślubił wszystkie swoje żony, kiedy były jeszcze dziewczynkami. Jedna z nich zaszła w ciążę w wieku trzynastu lat (Green liczył sobie wówczas lat trzydzieści siedem).
Przepisy stanu Utah traktują seks z trzynastolatką jako zbrodnię (w prawniczym rozumieniu tego terminu). „Na pierwszy rzut oka Tom Green nie wydawał się szczególnie złowrogą postacią – mówił Leavitt w wywiadzie z Pauline Arrillagą z Associated Press w listopadzie 2000 roku. – A to przecież człowiek, który podporządkowuje sobie trzynastoletnie, czternastoletnie dziewczynki, gwałci je, pozbawia je możliwości chodzenia do szkoły, żeni się z nimi, robi im dzieci i domaga się, by stan płacił na nie zasiłki”. Pięć miesięcy po emisji programu Dateline Leavitt wniósł akt oskarżenia przeciwko Greenowi.
Green utrzymywał rodzinę z zasiłków socjalnych. Śledczy z prokuratury generalnej Utah ustalili, że między 1989 a 1999 rokiem Green i członkowie jego gospodarstwa domowego otrzymali łącznie ponad 647 tysięcy dolarów z kasy stanowej i federalnej, w tym bony żywnościowe o wartości 203 tysięcy dolarów oraz usługi medyczne i dentystyczne o wartości przekraczającej 300 tysięcy. Gdyby prokuratorzy mieli dostęp do odpowiednich akt rządowych sięgających roku 1985 (kiedy Green zaczął praktykować poligamię), mogliby dowieść, że łącznie dostał ponad milion dolarów.
Linda Kunz Green ma teraz dwadzieścia osiem lat, ale za Toma Greena wyszła jako trzynastolatka. Utrzymuje, że Green nie zrobił nic złego, i nie chce być uważana za ofiarę. Jest szczęśliwa jako jedna z wielu żon. Sama zresztą nalegała na ślub. Leavitt ma na to odpowiedź: Linda padła ofiarą zjawiska określanego przez psychologów mianem syndromu sztokholmskiego. Zakładnik utożsamia się z porywaczem, a po uwolnieniu broni go i usprawiedliwia. „W rzeczywistości Linda Green nigdy nie miała szansy dokonać wyboru”, mówi Leavitt.
Jedną z żon Greena była matka Lindy Kunz, Beth Cooke, która zresztą później od niego odeszła. (Green miał w sumie dziesięć żon. Siedem z nich – w tym wszystkie, z którymi obecnie żyje – to jego pasierbice. Najstarsza w czasie nocy poślubnej miała szesnaście lat). Cooke wychowywała się w poligamicznej rodzinie w Short Creek. Podczas obławy z 1953 roku przyglądała się, jak policja hrabstwa Mohave aresztuje jej ojca i trzydziestu innych mężczyzn. Miała wtedy dziewięć lat. Trzy lata później została siódmą żoną swojego ojczyma, Warrena „Elmera” Johnsona (który był bratem proroka LeRoya Johnsona).
Potem Elmer Johnson umarł. Cooke znów została wydana za mąż, lecz mąż ją opuścił. Pewnego dnia w 1984 roku podczas spotkania szkółki niedzielnej, na które poszła ze swoimi dwiema córkami, przedstawiono jej Toma Greena. „Zwróciłam na niego szczególną uwagę – wspominała Cooke w wywiadzie z Carolyn Campbell – bo moja przyjaciółka poznała go jakiś czas wcześniej i twierdziła, że w życiu nie widziała brzydszego faceta”. Cooke nie zgodziła się z tą opinią. Green (młodszy od niej o cztery lata) wydał się jej przystojny i niezwykle inteligentny. Zaimponowało jej też, z jak niezwykłą pewnością siebie zdominował spotkanie.
Green umówił się z Cooke na randkę. Kiedy się spotkali, oświadczył, że zamierza się z nią ożenić. Nie zwlekał długo z wprowadzeniem słowa w czyn. Młoda para spędziła miesiąc miodowy w Bountiful w południowo-wschodniej części Kolumbii Brytyjskiej w Kanadzie, gdzie poligamiści z UEP mają swoją kolonię.
Rok później Cooke dostrzegła, że jej trzynastoletnia córka Linda Kunz „żywi pewne uczucia” do Greena. Linda chętnie siadała na kolanach ojczyma i „długo się do niego przytulała”. Nie przestawała o nim mówić, aż w końcu poprosiła matkę o zgodę na ślub. Cooke pobłogosławiła związek. Tak oto w styczniu 1986 roku Linda wyszła za Toma Greena w Los Molinos, przyczółku poligamistów na Półwyspie Kalifornijskim w Meksyku. „Radowało mnie, że Linda jest szczęśliwa. Sama przecież chciała ślubu – opowiadała potem Cooke. – Chętnie dzieliłam z nią mężczyznę, którego kochałam i który był wyjątkową osobą w moim życiu”. Linda Kunz Green zaszła w ciążę, zanim jeszcze skończyła czternaście lat.
Choć Beth Cooke opuściła potem Greena, wciąż broni decyzji córki. W wywiadzie udzielonym Campbell w 2001 roku mówiła: „Minęło piętnaście lat. Sądzę, że czas dowiódł, iż córka dobrze wybrała. […] Teraz wnieśli oskarżenie przeciwko Tomowi. To wszystko dziewiętnastowieczna moralność. Od dawna nie ma już znaczenia, kto z kim sypia. W końcu mówimy o dorosłych ludziach, których nikt do niczego nie zmusza. Mnóstwo lesbijek, homoseksualistów i singli żyje ze sobą. Są ludzie, którzy mają mężów albo żony, a mieszkają z innymi”.
David Leavitt nie uważa, by poligamię Greena należało traktować jako przejaw swobód religijnych lub nieszkodliwy, dobrowolny związek dorosłych osób. Zdaniem Leavitta Green to pedofil. Koniec kropka. „Jego ofiarami były małe dziewczynki, które od kołyski przygotowywano do poligamii – mówił Leavitt w sierpniu 2002 roku w wywiadzie z Holly Mullen, reporterką z „Salt Lake Tribune”. – Ukradł im dzieciństwo. Pewnego razu zobaczyłem zdjęcie Greena i jego żon. Wtedy to do mnie dotarło. Ojcowie od dzieciństwa powtarzali tym pięciu kobietom, że ich obowiązkiem jest jak najwcześniej wyjść za mąż. Są one ofiarami pedofilii, są ofiarami stanu Utah, w którym od sześćdziesięciu lat odwracamy wzrok i próbujemy nie dostrzegać problemu.
Leavitt przekonał przysięgłych. W sierpniu 2001 roku Green został uznany za winnego czterech zarzutów bigamii oraz jednego zarzutu uchylania się od obowiązku opieki. Skazano go na pięć lat więzienia oraz grzywnę w wysokości 78 868 dolarów. Rok później Leavitt wniósł kolejne oskarżenie przeciwko Greenowi, tym razem z jeszcze poważniejszego paragrafu, chodziło bowiem o seks z osobą nieletnią. Groziło za to dożywocie, Green miał jednak szczęście. Został co prawda skazany za dopuszczenie się czynności seksualnej z trzynastoletnią Lindą Kunz, ale sędzia wymierzył minimalną karę dożywocia z prawem ubiegania się o zwolnienie warunkowe po pięciu latach, na poczet której zaliczono poprzedni pięcioletni wyrok za bigamię.
Łagodny wyrok oburzył wielu mieszkańców Utah. Dwa dni po jego ogłoszeniu artykuł redakcyjny opublikowany w „Spectrum”, dzienniku wydawanym w St. George, przyczółku Kościoła LDS położonym niecałe sześćdziesiąt kilometrów od Colorado City, zaczynał się następującymi słowami:
We wtorek, podczas ogłaszania wyroku w procesie niesławnego poligamisty Toma Greena, przegrali podatnicy i co ważniejsze, przegrały dzieci.
Poligamii często towarzyszy pranie mózgu przed „ślubem” i później, zwłaszcza gdy chodzi o nieletnie dziewczynki. Wmawia się im, że związek poligamiczny to jedyna droga do zbawienia, a potem wydaje się je za mąż za mężczyzn z reguły dwakroć od nich starszych. Bez kontekstu małżeństw duchowych nie byłoby żadnej debaty na temat owych aktów pedofilii. […] Mężczyzna dopuścił się czynności seksualnych z trzynastoletnią dziewczynką, ale w zasadzie nie poniesie kary.
Również David Leavitt czuł się rozczarowany. „Od pięćdziesięciu lat mieszkańcy stanu Utah nie potrafią zrozumieć, jak dramatyczne skutki dla młodych dziewcząt ma poligamia”, mówił. Dostrzegał jednak pewną zmianę nastawienia opinii publicznej. „Kości zostały rzucone. Z czasem nasza społeczność pojmie, że poligamia to krzywda dzieci, krzywda kobiet, krzywda nas wszystkich”.
Leavitt pokonał Greena w sądzie, czym zaskarbił sobie uznanie Kościoła LDS i prasy, ale – podobnie jak gubernator Arizony Howard Pyle, który przegrał wybory wskutek zorganizowania obławy w Short Creek w 1953 roku – nie znalazł poparcia dla swojej krucjaty wśród zwykłych ludzi. W listopadzie 2002 roku wyborcy z hrabstwa Juab opowiedzieli się za innym kandydatem na stanowisko prokuratora okręgowego.
Od kiedy skazano Kingstonów, zanim jeszcze Tom Green pierwszy raz stanął przed sądem, mormońscy fundamentaliści głosili, że są ofiarami prześladowań religijnych. Po ich stronie stanęły Amerykański Związek na rzecz Swobód Obywatelskich oraz organizacje walczące o prawa osób homoseksualnych. Był to osobliwy i niezbyt komfortowy alians. FLDS uważa homoseksualizm za poważny grzech, złamanie prawa Bożego i naturalnego, co winno się karać śmiercią. Geje i poligamiści zwarli jednak szeregi, nie chcieli bowiem dopuścić, aby rząd ingerował w to, co dzieje się za drzwiami sypialni. Po drugiej stronie barykady zawiązał się paradoksalny sojusz radykalnych feministek i skrajnie szowinistycznego Kościoła LDS, domagający się intensywniejszej walki z wielożeństwem.
Za sprawą zainteresowania mediów poligamiści zostali zmuszeni do wyjścia z cienia. Wciąż powtarzali, że chcą jedynie żyć zgodnie z własnymi przekonaniami, co gwarantuje im konstytucja. „Nikomu nic do tego, co robimy w zaciszu własnych domów – mówi Sam Roundy, poligamista i komendant policji w Colorado City. – Nie naruszamy niczyich praw. Dlaczego nie pozwala nam się praktykować naszej religii?”
Ale poligamia jest przestępstwem, policja ma natomiast obowiązek pilnować przestrzegania prawa. Roundy na własnej skórze odczuł konflikt wartości, gdy 6 lutego 2002 roku dziewiętnastoletnia Ruth Stubbs, trzecia żona Rodneya Holma, funkcjonariusza policji w Colorado City, uciekła z miasta, zabierając ze sobą dwójkę dzieci, po czym przed kamerami telewizji w Phoenix oskarżyła męża o stosowanie przemocy, poligamię zaś nazwała praktyką z gruntu opresyjną.
Kiedy Ruth chodziła do szóstej klasy, zabrano ją ze szkoły. Krótko po szesnastych urodzinach została wezwana przed oblicze Wuja Rulona i jego syna Warrena Jeffsa, którzy poinformowali ją, że następnego dnia ma wziąć ślub z Rodneyem Holmem, przystojnym, małomównym mężczyzną, dwa razy od niej starszym. Ruth od zawsze pragnęła wyjść za mąż za chłopca w swoim wieku. Próbowała wykręcić się od małżeństwa, poprosiła o czas do namysłu. Jej siostra Suzie Stubbs – jedna z dwóch żon Holma – zwymyślała ją wtedy od suk: „Jak możesz robić coś takiego Rodowi?”. Wskutek nacisków Suzie Ruth musiała w końcu ulec.
„Powiedzieli mi, za kogo mam wyjść za mąż – opowiadała po ucieczce z Colorado City. – Uważam, że kobieta powinna sama decydować o swoim życiu”. Holm nie tylko złamał prawo, dopuszczając się poligamii. Odbywał też czynności seksualne z Ruth, gdy ta w świetle prawa była osobą poniżej wieku przyzwolenia.
Policja z Colorado City do tej pory nie ukarała jednak Holma, który zachowuje się, jakby to on był ofiarą. Przy wsparciu prawników UEP Rodney Holm stara się obecnie o prawo do opieki nad dziećmi Ruth, żeby „zostały wychowane w zgodzie z zasadami FLDS”, tak samo jak pozostała osiemnastka jego potomstwa.
W październiku 2002 roku prokurator generalny Utah wystosował przeciwko Holmowi akt oskarżenia, w którym mowa była o dwukrotnym dopuszczeniu się bigamii i dwukrotnym dopuszczeniu się czynności seksualnych z osobą nieletnią – Ruth. Wkrótce jednak pojawiła się nieoczekiwana trudność. W listopadzie Ruth Stubbs wystosowała do sądu pisemne oświadczenie, że nie chce, aby Holm „trafił do więzienia”. Odmówiła składania przeciwko niemu zeznań, po czym zapadła się pod ziemię. Gazeta „Spectrum” z St. George stwierdzała w artykule redakcyjnym: „Ten zwrot akcji w niezwykłej skądinąd historii pokazuje, jak trudno prowadzić postępowania przeciwko członkom Fundamentalistycznego Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, będących na bakier z prawem”.
Ruth Stubbs mieszkała przed zniknięciem w Phoenix u swojej ciotki Pennie Peterson. Peterson także uciekła z Colorado City – miała czternaście lat, kiedy prorok przeznaczył ją na piątą żonę czterdziestoośmioletniego mężczyzny. Od tego czasu minęło półtorej dekady. Peterson wciąż żywi gorzkie uczucia wobec poligamicznej kultury UEP. „Poligamiści powtarzają, że są prześladowani z powodu przekonań religijnych – mówiła w wywiadzie dla »Salt Lake Tribune«. – Ale proszę mi pokazać, w którym punkcie konstytucji jest zapisane, że można molestować małe dziewczynki i zmuszać je do rodzenia dzieci”.
Burmistrz Colorado City Dan Barlow uważa apostatów w rodzaju Pennie Peterson za osoby motywowane pragnieniem zemsty i pozbawione dostatecznej wiedzy, by wypowiadać się na temat wspólnoty. Akt oskarżenia przeciwko Rodneyowi Holmowi traktuje jako przykład nękania nietypowej, ale cnotliwej mniejszości wyznaniowej przez rząd. Jego zdaniem cała sprawa nieprzyjemnie przywodzi na myśl obławę w Short Creek w 1953 roku. „Znowu się za nas biorą, powołują się nawet na te same argumenty”, utyskuje Barlow.
Przeczą temu jednak dowody, według których w Colorado Creek regularnie dochodzi do przemocy seksualnej. Na przykład w kwietniu 2002 roku syn burmistrza Dan Barlow junior został oskarżony o wielokrotne molestowanie pięciu swoich córek na przestrzeni dziesięciu lat. Barlow przyznał, że traktował córki jak „żony”.
Współwyznawcy zwarli jednak szeregi w jego obronie. Dan Barlow senior prosił sąd o łagodny wymiar kary. Ostatecznie cztery z pięciu córek odmówiły zeznawania przeciwko ojcu. Barlow dostał wyrok w zawieszeniu w zamian za podpisanie oświadczenia o następującej treści: „Popełniłem błąd. Chcę go naprawić. Jest mi niewymownie przykro. Pragnę być dobrym człowiekiem. Porządnie wychowałem swoje dzieci, byłem dla nich dobrym ojcem. Kocham je wszystkie ojcowską miłością”.
– Nie ma się co dziwić, że Dan nie trafił do więzienia – mówi Debbie Palmer z nieskrywanym obrzydzeniem. Kiedyś sama należała do kanadyjskiego odłamu sekty. – Nie wyobrażasz sobie nawet, jak wielką presję wywarto na te biedne dziewczynki, żeby nie zeznawały przeciwko tacie, synalkowi burmistrza. Prorok na sto procent powiedział im, że jeśli pisną choćby słówko, trafią do piekła. Kiedy sama byłam molestowana przez wysoko postawionego członka sekty, powtarzano mi to bez przerwy.
Mieszkańcy Colorado City nie przywiązują wagi do bluźnierczych historii opowiadanych przez osoby w rodzaju Palmer. Ich zdaniem winni wszystkiemu są Szatan oraz innowiercy i apostaci, znajdujący się pod jego wpływem.
– Szatan zazdrościł Bogu od początku świata – mówi młody, jasnooki kapłan i rozgląda się dookoła (lepiej, żeby nikt nie przyłapał go tu nad rzeką w towarzystwie człowieka spoza wspólnoty). – Szatan pragnie władzy. Nie chce, żeby Bóg rządził. Zwodzi więc słabych ludzi, nakłania ich do apostazji i przeciąga na swoją stronę. – Ten chłopak, podobnie jak inni mieszkańcy Colorado City, wierzy, że już niedługo świat zostanie uwolniony od sług Szatana: apostatów, mormonów, innowierców, gdyż w ostatnich latach prorok przepowiadał to już wiele razy.
Pod koniec tysiąclecia Wuj Rulon zapewniał wyznawców, że już wkrótce zostaną „wyniesieni” do Królestwa Bożego, natomiast ludzi występnych (czyli wszystkich spoza Kościoła) wybiją „zarazy, grad, głód i trzęsienia ziemi”. Wydał też za mąż wiele nastoletnich dziewczynek – w przeciwnym razie one również byłyby skazane na zagładę, nie zaznały bowiem życia zgodnego z najświętszym przykazaniem. W gronie owych dziewczynek znalazła się także Ruth Stubbs. Przyszedł rok 2000, Armagedon nie nastąpił, nikt nie został wyniesiony do nieba. Wuj Rulon obwinił swoich wyznawców, zarzucając im nieposłuszeństwo. Skruszeni mieszkańcy Colorado City przyrzekli, że staną się cnotliwsi.
– Przepowiadanie końca świata to dla Wuja Rulona idealna taktyka – zauważa apostata DeLoy Bateman. – Jeśli proroctwo się nie sprawdzi, zawsze można zwalić odpowiedzialność na wiernych. Dzięki temu Wuj Rulon może ich kontrolować i trzymać w strachu.