Żeby zwołać sobór (zgromadzenie biskupów katolickich całego świata), potrzebny jest jakiś bardzo ważny powód w życiu Kościoła, jakiś palący problem, który grozi rozłamem albo wywołuje zamęt w głowach wiernych. Tak było w Jerozolimie, kiedy apostołowie – uczniowie Jezusa, już po śmierci Nauczyciela po raz pierwszy zebrali się, by rozstrzygnąć, czy nieżydów pragnących przyjąć chrzest należy najpierw nawrócić na judaizm.
Rytm soborów faluje nieregularnie: Sobór Watykański II (1962–65) zwołano w sto lat po pierwszym watykańskim (1869–70), a ten odbył się trzysta lat po soborze trydenckim (1545–63), który był odpowiedzią na rozłam dokonany przez Marcina Lutra, założyciela protestantyzmu.
Sobór Watykański I, zwołany przez Piusa IX, miał wytknąć to, co Kościół uznał za błędy ówczesnego racjonalizmu i wzmocnić kościelną dyscyplinę. Uczestniczyło w nim blisko 700 dostojników zwanych ojcami soborowymi. Zdążyli przedyskutować i przyjąć dwa dokumenty (konstytucje): o wierze chrześcijańskiej – potępiający błędy racjonalizmu, materializmu i ateizmu, oraz o Kościele Chrystusowym – w którym zapisano dogmat o nieomylności papieża w sprawach wiary i moralności. Wybuch wojny francusko-niemieckiej zmusił papieża do zawieszenia prac soboru. Nigdy nie został dokończony.
Trzy piękne punkty
Sobór Watykański II (Vaticanum Secundum) – 21 według numeracji Kościoła rzymskiego – rozpoczął się w październiku 1962 r. Świat był wtedy podzielony na dwa bloki: zachodni i komunistyczny; żył w cieniu bomby atomowej, muru berlińskiego i kryzysu kubańskiego, ale zarazem podnosił się z szoku i zniszczeń II wojny światowej; wychodził z epoki kolonialnej; szykował się na Zachodzie do rewolucji obyczajowej, której symbolami stała się pigułka antykoncepcyjna i muzyka Beatlesów.
Jaki był wtedy Kościół? Po Piusie XII rządy objął Angelo Roncalli – Jan XXIII. Pius wywodził się ze znakomitego rodu, Jan z rodziny prostej i ubogiej. Pius był typem ascety i intelektualisty (lękał się o przyszłość Kościoła, zagrożenie widział w komunizmie i w postępach sekularyzacji), Jan, przez wiele lat zawodowy kościelny dyplomata, miał łatwość nawiązywania kontaktów z ludźmi, uśmiechał się, żartował, palił papierosy. Anegdota głosi, że kiedy złożyła mu wizytę czarująca Jacqueline Kennedy, żona prezydenta, po prostu zawołał: Jackie!
Jan pomógł rozładować kryzys kubański, za co zgłoszono go do pokojowej Nagrody Nobla (której jednak mu nie przyznano). Francuski pisarz katolicki François Mauriac zanotował, że ludzie zwracali w tamtych dniach trwogi większą uwagę na łódź Kościoła niż na statki kosmiczne i pokładali większą nadzieję w sędziwym papieżu niż w słynnych astronautach.
Skąd wziął się pomysł zwołania soboru? Poprzednicy Jana, papieże Pius XI i Pius XII, nosili się z takim zamiarem, podejmowano nawet wstępne prace przygotowawcze, ale dopiero Roncalli miał odwagę ogłosić zwołanie zgromadzenia biskupów i to już w trzecim miesiącu swego pontyfikatu. Najbliższy jego współpracownik kardynał Tardini, watykański sekretarz stanu, zapisał w notesie: „Wtorek, 20 stycznia 1959 r. Bardzo ważna audiencja. Jego Świątobliwość wczoraj po południu rozważał i ustalał program swojego pontyfikatu. Rozpatrywał trzy sprawy: synod rzymski, sobór powszechny, aggiornamento (aktualizację) kodeksu prawa kanonicznego. Powiedziałem Ojcu Świętemu (który mnie pytał): Podobają mi się rzeczy piękne i nowe. Te trzy punkty są przepiękne”.
Pod tą samą datą Jan XXIII notował: „Dzień albo signanda lapillo (do zaznaczenia białym kamyczkiem). Podczas audiencji dla Tardiniego pierwszy raz wypowiedziałem, jakby przypadkowo, słowo sobór, by ukazać, co nowy papież mógłby przedstawić jako zaproszenie do rozległego ruchu duchowego dla Kościoła Świętego i dla całego świata. Obawiałem się grymasu uśmiechu i przygnębienia jako odpowiedzi. Natomiast kardynał, z bladym obliczem, zareagował niezwykle prosto: wyrwał się z niezapomnianym okrzykiem i błyskiem entuzjazmu: Ach, to jest myśl, to jest wielka myśl! Nie musiałem dodawać ani słowa, ponieważ pomysł zwołania soboru zrodził się w mym sercu z naturalnej refleksji, bardzo spontanicznej i z poczuciem pewności”.
Sobór dla świata
Nie wszyscy prałaci w kurii rzymskiej byli tak zachwyceni jak kardynał Tardini. Przeczuwali, że sobór może wymknąć się im spod kontroli. I rzeczywiście, niespodzianka goniła niespodziankę. Ojcowie soborowi w liczbie ok. 2500 odrzucili projekty (zwane schematami) ponad 70 dokumentów, przygotowane przez 10 komisji złożonych głównie z pracowników urzędów watykańskich.
Tematy zlecone komisjom do opracowania nie zapowiadały rewolucji: teologia, kierowanie diecezjami, dyscyplina kleru i świeckich, zadania świeckich, zakony, misje, sakramenty, liturgia, kształcenie duchowieństwa, Kościoły wschodnie – słowem, raczej wielkie sprzątanie Kościoła. Tak to sobie w każdym razie wyobrażali watykańscy urzędnicy. Ale co im polecono, wykonali. Na niespotykaną dotąd skalę podjęto przedsoborowe konsultacje. Do zgłaszania uwag i postulatów kuria rzymska zaprosiła nie tylko elitę Kościoła – kardynałów i biskupów – lecz także kościelne środowiska akademickie, wydziały teologii i prawa kanonicznego. Nadeszło ponad 2 tys. odpowiedzi.
Opracowano także regulamin obrad: czas przemówień nie powinien przekraczać 10 minut, językiem soboru jest łacina, najważniejszym posiedzeniom przewodniczy papież, w głosowaniach obowiązuje zasada większości dwóch trzecich. Głosowano ołówkami magnetycznymi – placet (tak) lub non placet (nie) – wyniki zliczał mózg elektronowy. „To system podobny do kontroli obecności robotników w dużych fabrykach”, notował soborowy korespondent „Tygodnika Powszechnego” Jerzy Turowicz. Przemówienia nagrywano na cztery magnetofony, w Bazylice św. Piotra, gdzie zgromadzenie obradowało, ustawiono 30 mikrofonów i 62 wzmacniacze.
I oto ojcowie soborowi przewrócili przyszykowaną w Watykanie koncepcję soboru. Postanowili nie tylko zacząć pracę nad dokumentami praktycznie od nowa, lecz także odnowić składy komisji roboczych. Chcieli więcej dyskusji i konsultacji oraz innego programu prac. Zredukowali liczbę schematów z 76 do 16, ale zalecili ich przepracowanie w takim duchu, o jakim mówił Jan XXIII – w duchu soboru dla świata.
Zjazd biskupów nie potrwał – jak sądzili niektórzy – kilka miesięcy; trwał ponad trzy lata i nie przerwała go nawet śmierć Jana XXIII w czerwcu 1963 r. Następca, kardynał Giovanni Montini – Paweł VI, zaraz po wyborze oznajmił, że sobór będzie kontynuowany.
O co chodziło papieżowi Janowi? We wspomnianej notatce z 20 stycznia 1959 r. pisze on o rozległym ruchu duchowym dla Kościoła i świata. Inne wyjaśnienie zawiera anegdota, w której papież na pytanie, po co właściwie ten sobór, podchodzi do okna w swym apartamencie, otwiera je szeroko i odpowiada: Chcę otworzyć okna Kościoła, żeby Kościół wyjrzał na zewnątrz, a świat zajrzał do środka. Ta metafora dobrze oddaje istotę Vaticanum II. Sobór nie miał rozstrzygnąć jakiegoś nabrzmiałego sporu wewnętrznego, uchwalać nowych dogmatów ani kogokolwiek potępiać za herezje i błędy. Miał służyć celom pozytywnym: określmy, czym jest Kościół we współczesnym świecie, wskażmy na chrześcijańskie źródła radości i nadziei (taki tytuł nosi jeden z głównych dokumentów soboru), uwolnijmy się od marazmu i pesymizmu oblężonej twierdzy.
Jak powiew wiosny
„Kościół przedsoborowy był Kościołem obumierającym – przypomina ksiądz Józef Tischner w książce „Dzieci Soboru zadają pytania”. – Nie jest prawdą, że kryzys Kościoła zaczął się po Soborze. Kryzys Kościoła zaczął się o wiele wcześniej i Sobór miał być odpowiedzią na kryzys. Kościół nie wiedział, jak pogodzić się z demokracją, a szczególnie z ideą praw człowieka. W dziedzinie religijnej rosło zainteresowanie innymi religiami. Inaczej niż w średniowieczu, w czasach nowożytnych żaden wielki prąd umysłowy nie zrodził się z wnętrza Kościoła. Kościół przypominał przed Soborem muzeum, które żyło przede wszystkim swoim własnym życiem wewnętrznym”.
Dla ludzi Kościoła pokroju polskiego księdza-filozofa sobór był powiewem wiosny. Tak jak papież Jan nie obawiali się zmian w Kościele i chętnie podejmowali papieskie hasła: aggiornamento – uwspółcześnienie, dialog z nowoczesnością i convivienzia – współistnienie katolików z niekatolikami.
To jednak, co porywało filozofów, niepokoiło część ojców soboru. Większość biskupów, przy wszystkich dzielących ich różnicach, chciała odnowy w rozumieniu Jana XXIII. Papież ten miał usposobienie bardziej duszpasterskie niż teologiczne i większość ojców soborowych interesowała się podobnie jak on problemami duszpasterskimi bardziej niż definicjami teologicznymi. Chcieli większej swobody działania w Kościołach lokalnych, a mniej rozkazów z watykańskiej centrali.
Wspierała ich liczna grupa wybitnych teologów, głównie z Niemiec, Francji, Holandii i Belgii, wśród nich ks. Hans Küng, objęty 14 lat potem zakazem nauczania w imieniu Kościoła z powodu krytyki dogmatu o nieomylności papieży. Owi periti (eksperci) byli otwarci na nowe prądy teologiczne i duszpasterskie, chcieli tchnąć świeżego ducha w skostniały ich zdaniem tomizm, filozoficzny fundament nauki Kościoła. Dlatego śledzili z ogromnym zainteresowaniem inne idee: od marksizmu przez fenomenologię po personalizm i psychoanalizę.
W miarę postępów prac soboru znaczenie tej grupy (należał do niej m.in. ks. Joseph Ratzinger, obecny papież Benedykt XVI) rosło do tego stopnia, że zdominowali oni teologów watykańskich i zostali uznani za główną siłę napędową Vaticanum II. Wpływali na sobór i przez osobiste kontakty z ojcami (np. ks. Ratzinger doradzał kardynałowi Fringsowi z Kolonii, a ten wsławił się ostrą krytyką Świętego Oficjum, czyli dawnej inkwizycji), i przez udział w pracach komisji, i przez liczne dyskusje publiczne, które przyciągały tłumy.
Spisek przymierza reńskiego?
Ich argumenty za otwarciem okien Kościoła nie trafiały jednak do biskupów ze sceptycznej mniejszości, której bliżej było do Piusa XII. Jak można – pytali – nie dostrzegać opresji Kościoła w krajach rządzonych przez komunistów? Czy nie jest naiwną wiara w dialog z siłami sekularyzacji lub z religiami niechrześcijańskimi, a nawet z Kościołami protestanckimi i prawosławiem? Po co wstrząsać religijnymi nawykami mas katolików na różnych kontynentach?
Ta soborowa mniejszość odegrała rolę pożyteczną, choć często hamowała impet. Za jej lidera uchodził kardynał Alberto Ottaviani, sekretarz Świętego Oficjum, dzisiejszej Kongregacji Nauki Wiary. Dociskany przez dziennikarzy, czy czuje się największym soborowym konserwatystą, odpowiedział: „Jestem karabinierem, który strzeże złotego depozytu. Czy sądzicie, że spełniłbym swoją powinność, dyskutując, zmniejszając czujność, przymykając oko?”.
Katolicka Europa Północna – ta sama, która stała się matecznikiem integracji politycznej i ekonomicznej – parła do zmian. Natomiast mniejszość, skupiająca głównie ojców z Europy Południowej i krajów latynoskich, a także część rzymskich kurialistów, ostrzegała przed ryzykiem, jakie niosła soborowa rewolucja. Odnowa odnową – upominali – ale okręt Kościoła nie może stracić steru, bo wtedy zacznie dryfować po wzburzonych wodach historii. Tym sterem powinno być papiestwo w tradycyjnej postaci: absolutnej władzy monarszej, której należy się posłuszeństwo nie tylko wiernych, lecz także polityków katolickich.
Krytycy Vaticanum II do dziś powtarzają, że został on przechwycony przez oszalałych modernizatorów z północy Europy i dlatego wyskoczył z szyn, co doprowadziło do katastrofy. Ksiądz Ralph Wiltgen – podczas soboru szef służb prasowych – napisał książkę pod znamiennym tytułem „Ren wpada do Tybru”. Ren ma oznaczać najbardziej aktywną grupę teologów i ojców soborowych, dążącą do radykalnej odnowy, Tybr – siły zachowawcze, które w Watykanie i poza nim bezskutecznie usiłowały temu zapobiec.
Gdzie plasował się papież Jan? Czyżby był tylko ślepym narzędziem przymierza reńskiego? Wyznawcy teorii spiskowej mają i na to odpowiedź. Jan XXIII – głoszą – był w istocie antypapieżem. Następcą Piusa XII wybrano nie kardynała Roncallego, lecz kardynała Giuseppe Siri, ale ten pod presją nie przyjął wyboru. Konklawe dało jakoby wiarę pogłoskom, że rządy komunistyczne zemszczą się za wybór Siriego masowymi prześladowaniami katolików w swych krajach.
Miałoby z tego wynikać, że Jan XXIII był dla komunistów do przyjęcia, choć to on ekskomunikował Fidela Castro i doprowadził do uwolnienia z radzieckiego Gułagu przywódcy ukraińskich unitów (kardynał Josyf Slipy zmarł w Rzymie w 1984 r.). Na domiar złego sobór odrzucił petycję kilkuset uczestników, wzywającą do formalnego potępienia komunizmu, a biuro prasowe podało, że Jan XXIII był za jej odrzuceniem. Tak czy inaczej krytycy soboru wpisują Jana XXIII w sekwencję destrukcji: wybór Roncallego, zwołanie Vaticanum II, pucz Renu, paroksyzm odnowy prowadzący do zamętu, buntu i kryzysu wiary w Kościele.
Ta krytyka dzieła soboru (a przypomnijmy, że jednym z jego wybijających się uczestników był arcybiskup Karol Wojtyła) wyrasta zwykle z krytyki jeszcze bardziej fundamentalnej – z odrzucenia demokracji, idei praw człowieka, całej nowoczesności jako czegoś nie do pogodzenia z prawdziwą cywilizacją chrześcijańską, christianitas. Wprawdzie istniała ona tylko w części Europy i to w średniowieczu, a więc marzenie o jej powrocie jest zawracaniem Tybru kijem, jednak konserwatywni krytycy soboru i współczesności zyskują i dziś wpływ na katolicką opinię, wyszukując słabe punkty masowej demokracji.
Tworzą oni szerszy front odmowy wraz z podobnie nastawionymi członkami innych Kościołów i religii, a nawet ludźmi niewierzącymi. Łączy ich przekonanie, że świat zachodni stacza się po równi pochyłej. Symbolem tego upadku obyczajów i wysokiej kultury jest dla konserwatystów ruch kontestacji, jaki przetoczył się przez kraje demokratyczne w latach 60. Jego ukoronowaniem był słynny festiwal muzyczny Woodstock w stanie Nowy Jork w sierpniu 1969 r. Niektórzy katoliccy przeciwnicy soboru nazywają go właśnie kościelnym Woodstockiem. Wpisują w ten sposób soborowe reformy w szerszy prąd kulturowy, który oceniają zdecydowanie negatywnie.
Tej oceny Vaticanum II nie podziela większość katolików. Mogą się oni różnić w wielu sprawach szczegółowych, ale nie mają wątpliwości, że sobór był niezbędnym krokiem we właściwym kierunku. Jeden z aktywnej grupy jego świeckich uczestników (tak zwany audytor, nie miał prawa głosu) filozof, prof. Stefan Świeżawski w wywiadzie dla „Przeglądu Powszechnego” (1995 r.) wspominał sobór jako wydarzenie niezmiernie wielkie: „Stanowił on urzeczywistnienie najgłębszych marzeń, które żywiłem od lat wraz z gronem przyjaciół. W tych grupach młodzieżowych była bardzo wielka tęsknota za odnową Kościoła (...). Gdy przyszły zmiany, które wprowadził sobór, to zrealizowały coś o wiele większego niż marzyliśmy”. Sobór wprowadził języki narodowe do mszy świętej, uprościł liturgię i muzykę sakralną, a także wygląd świątyń, szat i naczyń, dzięki czemu wierni mogli bardziej świadomie uczestniczyć w obrzędach.
Zadowoleni i niezadowoleni
Plonem soboru było uchwalenie 16 dokumentów: 4 konstytucji, 9 dekretów i 3 deklaracji. Mówiąc językiem świeckim, tworzyły one coś w rodzaju kościelnej ustawy zasadniczej, określającej stanowisko Kościoła rzymskiego we wszystkich podstawowych sprawach: od liturgii, Objawienia Bożego i miejsca Kościoła w świecie współczesnym przez zadania biskupów, kapłanów i świeckich po ekumenizm, wolność religijną i stosunek do religii niechrześcijańskich.
Wśród tych wszystkich tekstów (w polskim wydaniu bitych 600 stron druku) może najbardziej brzemienna w skutki okazała się konstytucja dogmatyczna o Kościele Lumen gentium (Światłość narodów). Tą światłością jest Chrystus, Kościół katolicki jest znakiem i narzędziem zjednoczenia z Bogiem, ale choć Kościół Chrystusowy jest, jak wyznają katolicy, „jeden, święty, katolicki i apostolski”, to liczne „pierwiastki uświęcenia i prawdy” znajdujemy także poza organizmem Kościoła rządzonego przez następców Piotra. Takie sformułowanie zachęcało do dialogu ekumenicznego i międzyreligijnego.
Światową karierę zrobiła deklaracja Nostra aetate: sobór wzywa w niej katolików, aby „z roztropnością i miłością przez rozmowy i współpracę z wyznawcami innych religii, dając świadectwo wiary i życia chrześcijańskiego, uznawali, chronili i wspierali owe dobra duchowe i moralne, a także wartości społeczno-kulturalne, które u tamtych się znajdują”. Ojcowie soborowi przypominają także o wielkim wspólnym dziedzictwie chrześcijan i żydów, zalecają obustronne poznanie się i poszanowanie, podkreślają, że choć „Kościół jest nowym Ludem Bożym, nie należy przedstawiać Żydów jako odrzuconych ani jako przeklętych przez Boga (...) Poza tym Kościół, który potępia wszelkie prześladowania, przeciw jakimkolwiek ludziom zwrócone, opłakuje – nie z powodów politycznych, ale pod wpływem religijnej miłości ewangelicznej – akty nienawiści, prześladowania, przejawy antysemityzmu, które kiedykolwiek i przez kogokolwiek kierowane były przeciwko Żydom”.
Jednak ze ściśle kościelnego punktu widzenia najważniejszy spór soborowy dotyczył kolegialności w zarządzaniu Kościołem, czyli miejsca biskupów i roli diecezji. Konserwatyści uważali, że władza papieża jest najwyższa, bo pochodzi od Boga, liberałowie, że Kościołem powinno rządzić kolegium biskupów pod przewodem papieża. Przeważyło stanowisko pośrednie: najwyższą władzę w Kościele sprawuje papież w łączności z kolegium biskupów.
Daleką drogę przeszedł Kościół od Soboru Watykańskiego I do II: sto lat wcześniej uchwalił dogmat o nieomylności papieża, teraz dyskutował o naturze jego władzy i istocie Kościoła, ale nie uchwalał nowych dogmatów. Otwierał za to nieprzetarte szlaki, jak przystało na Kościół żywy, „który mówi, który rośnie i który się buduje” (słowa Pawła VI z finalnej, czwartej sesji obrad soboru). Vaticanum II starał się połączyć odnowę z powrotem do źródeł wiary chrześcijańskiej, czyli do Biblii, Ojców Kościoła i tradycji. Tylko na tym gruncie mogła się spotkać soborowa większość.
Sceptyczna mniejszość czekała na lepsze – dla siebie – czasy. Tej cierpliwości zabrakło francuskiemu arcybiskupowi Marcelowi Lefebvre. Choć do prac przygotowawczych nad soborem powołał go sam Jan XXIII, Lefebvre od początku znalazł się w opozycji. Odrzucał zasadę kolegialności władzy w Kościele, reformę liturgii, zasadę ekumenizmu. Stał się liderem i symbolem antysoborowych konserwatystów. Konflikt Lefebvre'a z Watykanem tak się zaognił, że kiedy w 1988 r. arcybiskup wyświęcił bez zgody papieża Jana Pawła II czterech biskupów sympatyzujących z jego poglądami, Kościół wyłączył Francuza jako schizmatyka ze swej wspólnoty.
Ale nie tylko konserwatyści (sami wolą się nazywać tradycjonalistami) są niezadowoleni z soboru. Rozczarowanie wyrażają też dawni reformatorzy (liberałowie, modernizatorzy), którzy dziś uważają, że wielkie dzieło Vaticanum II nie zostało wprowadzone w życie, uległo rozmyciu i zahamowaniu. Ich zdaniem, ten proces psucia soboru zaczął się jeszcze podczas jego trwania. Winą obarczają niezdecydowanie Pawła VI (który ponoć sam nazwał siebie Hamletem). Dowodem miała być jego posoborowa encyklika Humanae vitae (1968 r.). Potwierdził on w niej – wbrew zaleceniom soborowej komisji – sprzeciw Kościoła wobec sztucznej antykoncepcji. Belgijski kardynał Suenens błagał ojców, by nie czynili z antykoncepcji nowej sprawy Galileusza, to znaczy nie wikłali Kościoła w spór skazany na przegraną. Jednak Paweł VI zastrzegł sobie ostatnie słowo w dwóch sprawach, o których dyskutował sobór: celibatu księży i antykoncepcji.
Z drugiej strony to Paweł VI wykonał historyczne, bardzo soborowe gesty: powołał synod biskupów jako stały organ wspierający papieża, podarował papieską koronę katolikom amerykańskim, odbywał zagraniczne pielgrzymki (w Manili na Filipinach ocalał z próby zamachu), wymienił pocałunek pokoju ze zwierzchnikiem prawosławia patriarchą Konstantynopola Atenagorasem (zdjęli wtedy wzajemnie ekskomuniki, jakie nałożyły na siebie Rzym i Bizancjum w 1054 r.), złożył wizytę w Światowej Radzie Kościołów, zrzeszającej Kościoły nie uznające prymatu papieża.
W oczekiwaniu na Vaticanum III?
Tak torował on drogę ekumenicznemu i duszpasterskiemu pontyfikatowi papieża Wojtyły. Jednak w oczach soborowych liberałów – takich jak ksiądz Hans Küng – to właśnie papież Polak i jego prawa ręka kardynał Ratzinger tak przeorientowali dzieło soborowe, że w istocie zdradzili Vaticanum II. Zdrada miała polegać na powrocie do dyktatu papieża i kurii rzymskiej, opakowanego dla niepoznaki w wielkie medialne widowisko podróży po świecie, które odwracało uwagę mas od prawdziwych problemów Kościoła. A te narastają pod ciśnieniem zmian w świecie współczesnym.
Küng i jego zwolennicy czekają więc na Jana XXIV i Sobór Watykański III, czyli jakby na powrót do przeszłości. Na to samo czekają ultrakonserwatyści, choć naturalnie chodzi im o przeszłość przedsoborową; życzyliby sobie jakiegoś Piusa XIII. Na razie jednak Kościołem rządzi Benedykt XVI – zwolennik Vaticanum II – a okien Kościoła chyba nie da się już zamknąć.
Sobór nie przyniósł oczekiwanej przez wielu rewolucji w Kościele, wywołał za to coś, co można by nazwać kryzysem rozwoju, ale nie był też zdradą i zaproszeniem do nieszczęścia. Jerzy Turowicz napisał proroczo już w 1966 r., że sobór stanowił największe wydarzenie religijne naszych czasów. Dzięki niemu zamknięta została epoka sojuszu ołtarza z tronem, a otwarta nowa, w której wchodzimy „w Kościół naszych czasów i przyszłych czasów, Kościół XXI wieku, a może i stuleci następnych”.
Dokumenty II Soboru Watykańskiego
Konstytucje:
O liturgii świętej
Dogmatyczna o Kościele
Dogmatyczna O Objawieniu Bożym
Duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym
Dekrety:
O środkach społecznego przekazywania myśli
O Kościołach wschodnich
O ekumenizmie
O pasterskich zadaniach biskupów w Kościele
O przystosowanej odnowie życia Zakonnego
O formacji kapłańskiej
O apostolstwie świeckich
O działalności misyjnej Kościoła
O posłudze i życiu kapłanów
Deklaracje: O wychowaniu chrześcijańskim
O stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich
O wolności religijnej
źródło: Polityka - Adam Szostkiewicz - 30 czerwca 2005
http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/niezbednikinteligenta/150515,1,spory-o-sobor-watykanski-ii.read