Ani król, ani Katarzyna, ani Gwizjusze nie byli ludźmi obranymi z rozumu i nie mogli się łudzić, że po wymordowaniu kilku czy nawet kilkunastu tysięcy innowierców natychmiast zapanuje we Francji spokój, cisza i królestwo niebieskie. Liczono się raczej z nową rozprawą zbrojną, sądząc przy tym, że uda się wreszcie zadać przeciwnikom ostatni cios. Istotnie, w 1573 r. doszło do nowej wojny religijnej, ale w ogóle dziwny to był rok. We Francji wrzały walki, wojska królewskie otoczyły dwa główne punkty oporu hugenotów, Roszela i Sancerre (w środkowej Francji, na północny wschód od Bourges), bezskutecznie próbując je zdobyć, tymczasem w Polsce wybrano Henryka Andegaweńskiego królem (w maju), a uroczyste poselstwo polskie przybyło po niego do Paryża we wrześniu. Wszystkie sprawy, nawet najbardziej szczegółowe, łączące się z elekcją Henryka w Polsce i jej antecedencjami, niejednokrotnie już badano i z każdej strony poddawano analizie. Wiadomo, że pierwsze rozmowy na ten temat prowadzono jeszcze za życia Zygmunta Augusta, nie tylko zresztą z przedstawicielami Francji. Wiadomo też, że na sejmie elekcyjnym działał niezwykle obrotny i bezkonkurencyjny pod względem wymowy oraz diapazonu obietnic wysłannik francuski, słynny "biskup Walencji" (tak beztrosko zwykle u nas pisano; chodzi nie o hiszpańską Walencję, lecz o Valence w Delfinacie, nad środkowym Rodanem), Jean de Montluc (1508-1579), notabene młodszy brat Błażeja, "rzeźnika królewskiego"; jego to głównie zasługą miał być obiór Henryka. Nigdzie jednak nie wytłumaczono wyczerpująco, dlaczego u nas dokonano tej elekcji w niecały rok po nocy św. Barłomieja. To znaczy: wyjaśnienia są, lecz brakuje w nich najważniejszego ogniwa: słabości protestantyzmu polskiego.
Henryk Walezjusz
Nikt nie wytłumaczył też należycie, dlaczego dwór francuski w ogóle podjął tę koncepcję i dlaczego Henryk koronę przyjął. Opowiadania o tym, że "na dworze Karola IX i Katarzyny Medycejskiej chciano się pozbyć skłonnego do intryg i mocno zepsutego brata królewskiego" (Władysław Konopczyński,
Dzieje Polski nowożytnej, t. II, s. 137), zadowolić mogą tylko ludzi składających się z samych cnót. Znaleźć ich przecież niełatwo, a na wymienionym dworze daremnie by ich szukać, nawet przy blasku tysięcy świec. Zapominać też nie warto, że Henryk naprawdę był ulubieńcem Katarzyny i jeśli nawet chciała się go "pozbyć", to tylko po to, żeby nie mając szans w swoim kraju, zdobył koronę gdzie indziej. O Polsce zaś wiedziano w Paryżu może i niewiele, jednak w każdym razie tyle, że była państwem wielkim. I to jeszcze nie wszystko, dochodzi pytanie, czy Katarzyna rzeczywiście musiała szukać na gwałt korony dla Henryka, czy mogła liczyć na to, że Karol IX będzie panował jeszcze pół wieku i zostawi liczne potomstwo? Tak więc sporo jest rzeczy nie do końca wyjaśnionych, a niewiele przyjąć można z zamkniętymi oczami do wierzenia, chyba np. to, że król chętnie przyjął wyjazd brata do innego kraju.
Niewiele jednak przyszło z tego Karolowi IX. Ulegając trochę patosowi można by powiedzieć, że za masakrę hugenotów zapłacił przecież życiem, bo nie zostawiło mu już ono nawet dwóch lat. Umarł 30 maja 1574, najprawdopodobniej na gruźlicę, a wyrzuty sumienia - jak chcą niektórzy - miały koniec jeszcze przyśpieszyć. Dla jego brata, wtedy naszego Henryka Walezego, zaczynał się szósty miesiąc pobytu w Polsce; w noc z 18 na 19 czerwca Henryk z Polski po prostu uciekł, dogonić się nie dał i objął tron w ojczystym państwie. Karol IX, żonaty z Elżbietą, córką cesarza Maksymiliana II, nie miał z nią potomstwa. Warto też z nieco większą uwagą zestawić dwie powyższe daty: śmierci Karola i ucieczki Henryka. Porównanie wskazuje, że pierwszy wybrany "w konkursie" król Polski długo się nie zastanawiał...
Kolejny etap francuskich wojen religijnych zakończył się jeszcze w tym samym 1573 roku, w którym doszło do nowych starć i wspomnianego oblężenia hugenockich twierdz. Wiadomość o elekcji Henryka Andegaweńskiego w Polsce spowodowała szybkie zawarcie układu z hugenotami, dość podobnego do poprzednich. Tyle samo ten układ był zresztą wart co poprzedni, to znaczy praktycznie nic, bo nawet dłuższej nieco przerwy nie zagwarantował. Jeszcze żył Karol IX, a już działania wojenne na nowo się rozpoczęły i trwały do 1576 r, żeby się i wtedy nie skończyć całkowicie. Walk zbyt intensywnych w tym czasie nie toczono, ale końcowy okres był korzystny dla hugenotów: wydarł się wreszcie z Paryża Henryk król Nawarry, przystał do nich brat panującego króla, czwarty syn Katarzyny, Franciszek d'Alencon (1554-1584), albo d'Anjou, bo ten tytuł przypadł mu po objęciu tronu przez starszego brata.
Zawierając kolejne porozumienie, Henryk III zobowiązał się też do szerszych pociągnięć w zakresie tolerancji. Nie jest łatwo historykom wypowiadać się w tych kwestiach, skoro zmieniano decyzje niemal co roku. Tak było przed tym królem, a piętnastolecie jego panowania to już po prostu niezrozumiały kołowrót wydarzeń i decyzji, szybko i często zmienianych i wycofywanych, z najrozmaitszymi unikami włącznie. Ostatni Walezjusze obejmowali władzę i koronowali się w niedobrych okresach, a przy tym żaden z synów Henryka II nie nadawał się do rządzenia (Franciszka d'Alenęon trzeba z tych rozważań wyłączyć, bo królem nie został), może najbardziej jednak Henryk III. Był należycie wykształcony, a w młodzieńczym wieku zdradzał też duży talent wojskowy, o czym świadczą zwycięstwa nad hugenotami pod Jarnac i pod Moncontour w 1569 r. Niepokój może i musi wzbudzić jego postawa w tragicznej trzeciej dekadzie sierpnia 1572, a późniejszy jego pobyt w Polsce też nie nastraja do charakteryzowania go w superlatywach. Nie można pomijać jeszcze jednej informacji, niestety koniecznej: ulegał zbytnio swoim zmysłowym zainteresowaniom, dzieląc zresztą pod tym względem sposób życia olbrzymiej większości królów, książąt, i cesarzy, żeby już nie wspominać o sułtanach. Od bardzo wielu z nich różnił się jednak tym, że nie wystarczały mu kobiety, chociaż ożenił się także, z Luizą lotaryńską. Nieźle rządzili niekiedy władcy wypełniający sobie życie także różnymi ekscesami, czego raczej nie można powiedzieć o tych, którzy ulegali wynaturzeniom.
Nie miał też Henryk III jakiejś zdecydowanej linii polityczno-religijnej, przerzucał się od koncepcji do koncepcji, miotał się między skrajnościami, to sprzyjał, to przeciwstawiał się protestantyzmowi, zmieniały się również jego powiązania personalne. Matka miała na niego duży wpływ, ale - nieustannie słabnący. Różne były przyczyny: z wiekiem wszystko się zmienia na gorsze i słabsze, a pogodzić się też oboje nie mogli co do kwestii religijnych. Katarzyna nieustępliwie przeciwstawiała się porozumieniom, Henryk jako król skłaniał się do ustępstw, nawet często, chociaż niekonsekwentnie. Fatalną rolę mieli odegrać W okresie jego panowania Gwizjusze, sobie samym też przygotowując fatalny koniec. Procesy te wynikały jednak z sytuacji w naturalny niemal sposób: w królestwie osłabionym nieustannymi wstrząsami, podzielonym religijnie, mającym na tronie słabych monarchów, niewyczerpana energia i nienasycone ambicje Gwizjuszów zaczęły sobie szukać ujścia bardzo wysoko. Henryk był władcą słabym, ale inteligentnym i rozumiał wszystko; inaczej niż wielkim dramatem nie mogło się to skończyć.
Wielkie niezadowolenie całej wpływowej partii katolickiej wywołał kolejny traktat pokojowy z hugenotami, podpisany w 1576 r. i najbardziej tolerancyjny z wszystkich dotychczasowych układów. Gwizjusze przypomnieli sobie wówczas, a nawet jeszcze wcześniej, że istniał kiedyś w Europie taki instrument działania jak Święte Ligi i założyli taką samą; w praktyce używano najczęściej skróconej, prostszej nazwy Liga. Celem oficjalnym była obrona wiary katolickiej i zwalczanie protestantyzmu, nieoficjalnie miał to być instrument walki o władzę. Kierowali Ligą dwaj Gwizjusze: Henryk (Le Balafre) i jego brat Ludwik, od 1574 r. arcybiskup Reims (po swoim stryju, Karolu).
Papież Sykstus V
Nie wszystkie dążenia uwydatniały się z jednakową siłą od samego początku. Droga do tronu Walezjuszów była jeszcze bardzo daleka, nawet jeśli już wtedy przewidywano, że król nie zostawi potomstwa; żył przecież jeszcze jego brat, Franciszek d'Alencon. W tej pierwszej fazie działalności Ligi chodziło głównie o religię i dlatego król uległ, zajmując analogiczne stanowisko jak związek. Znowu więc zaczęły się działania wojenne i trwały trzy lata, bez następstw godnych specjalnej uwagi. Henryk z Nawarry odgrywał główną rolę w dowództwie hugenockim i dowiódł talentu, także wojskowego; odniósł sukces w Gujennie, zdobywając miasto Cahors (nad rzeką Lot, dopływem Garonny).
Wojna skończyła się w 1580 r. i wreszcie Francja znalazła się na parę lat w atmosferze względnego spokoju. Od 1584 r. umysły zaczęły się znowu roznamiętniać - umarł książę d'Alenęon, a król nadal potomka nie miał i gdyby tak zszedł ze świata, korona Francji przypadłaby królowi Nawarry. Hugenot na tronie w Paryżu! - myśl o tym wprawiała w strach i wściekłość nawet sztywnego i posępnego króla Hiszpanii, toteż dołączył się do Ligi, nawiązał ścisłe kontakty z Gwizjuszami i nie żałował pieniędzy na subsydia, chociaż do dziś nie wiadomo, co jest bardziej przesadne: podawane sumy czy hojność Filipa II. W tej sytuacji najważniejsze było odsunięcie Bearneńczyka (często tak nazywano Henryka de Bourbon, bo był królem Nawarry i Bearnu) od następstwa tronu, czy może ściślej: unicestwienie, zdepopularyzowanie takiej koncepcji. Realnie przyczynić się do tego chciało także papiestwo, od dawna mające w swoim arsenale właściwie dwa tylko rodzaje broni: pieniądze (raczej obiecywane niż konkretnie udzielone w formie pomocy) i klątwę. Rzucił ją na Bearneńczyka papież Sykstus V (Falce Peretti, 1585-1590), jeden z energiczniejszych zwierzchników Kościoła i nawet nie bez poważnych zasług na polu organizacji państwa, gospodarki, nauki i finansów.
Obłożył Sykstus V klątwą także Elżbietę angielską (nie pierwsza to była anatema papieska rzucona na tę monarchinię), co nie miało żadnego znaczenia, podczas gdy klątwa na Henryka mogła odegrać pewną dodatkową rolę w kwestii następstwa tronu. W tym nieustannym spiętrzaniu się różnych przeciwieństw nieunikniona była nowa wojna, która też rozgorzała w 1586 r. i znowu pochłonęła trzy lata dziejów Francji. Nazywa się ją często wojną trzech Henryków i słusznie, chociaż - wydawałoby się - nie może być wojny, w której każdy z trzech uczestników walczyłby przeciw każdemu. W tej wojnie wszystko się działo i wszystko było możliwe. Pojawiły się hiszpańskie pieniądze dla Gwizjuszów i niemieckie pociski dla hugenotów. Henryk nawarski pokonał dowódcę wojsk królewskich, księcia Anne de Joyeuse (1561-1587) w bitwie pod Coutras (na północny wschód od Bordeaux), 20 października 1587 r.; de Joyeuse zginął w tym starciu. Nie utracił jednak też określonej popularności Henryk Gwizjusz, zwłaszcza że dzięki niemu wyparci zostali z Francji niemieccy sprzymierzeńcy hugenotów. Ciężar wydarzeń przeniósł się z kolei do Paryża.
Przeważająca większość mieszkańców stolicy zawsze odznaczała się fanatycznym przywiązaniem do katolicyzmu i Henryk Gwizjusz stał się w tym czasie dla niej bohaterem. W maju 1588 r. napięcie doszło do szczytu. Dwóch Henryków było w Paryżu: król w Luwrze i Gwizjusz, za którego sprawą tłumy zerwały się do powstania i zaczęły stawiać barykady. Tym razem król musiał zrozumieć, że nie tylko tron się chwieje, że na uratowanie własnego życia też może być za późno. Wprawdzie udało się, głównie za sprawą Katarzyny, doprowadzić do pewnego rozładowania nastrojów, a król dysponował dość znacznym nawet oddziałem wojska, ale nie wierzył już nikomu. Przeciwstawić się Gwizjuszom w danej chwili nie mógł, lecz na co tylko mógł - wyraził zgodę. Henryk Gwizjusz otrzymał godność konstabla, a niemłody już kardynał Karol de Bourbon (1523-1590), brat byłego króla Nawarry (Antoniego), uznany został za następcę tronu.
Mimo tak daleko idących ustępstw król bał się pozostawać w stolicy i opuścił ją nie całkiem oficjalnie, przenosząc się do Blois, dokąd miał też zamiar zwołać Stany Generalne. Może po raz pierwszy w życiu, ale w tym właśnie czasie - zresztą za późno - był konsekwentny i bezwzględny, podczas gdy wielki Henryk Gwizjusz, wysławiany i wielbiony przez katolicką Francję, dowiódł, że zmysłu politycznego nie nabył. Sceptycyzm może być przydatny nawet monarchom i Henryk III słusznie poddał się obawom o swoje życie. Gwizjusz był tak pewny siebie, że razem z bratem przybył do Blois i w przeddzień wigilii Bożego Narodzenia 1588 r., niczego chyba nie podejrzewając, wszedł do sypialni króla; nie wyszedł z niej już nigdy, zwłoki tylko wyrzucono. Kardynał Ludwik został uwięziony i już następnego dnia, w samą Wigilię, ścięty.
Teraz królowi jak gdyby nic nie groziło, ale i do całkowitego triumfu nie było zbyt blisko. Gwizjusze cieszyli się popularnością, a tej nie traci się przez śmierć, którą przyjaciele mogą nazwać męczeństwem. Zabójstwo i egzekucja w Blois wprawiły w ruch wirowy całą Francję, a przede wszystkim Paryż, tak dalece, że nie było żadnej nadziei na jakąkolwiek ustępliwość. W tej sytuacji Henryk III zdecydował się na krok niespodziewany i zdumiewający, a przecież jedynie logiczny: sprzymierzył się na początku kwietnia 1589 r. z królem Nawarry i obaj, połączywszy swoje siły zbrojne, stanęli wspólnie pod Paryżem. Rzecz zadziwiająca: w miarę zbliżania się do kresu swojej ziemskiej egzystencji Henryk III Walezy stawał się coraz mądrzejszy i rozsądniejszy politycznie. Mógł być z niego niezły monarcha, zwłaszcza że w styczniu 1589 r. rozstała się ze światem Katarzyna Medycejska.
Henryk IV
Nowa przyjaźń wywołała szok w Rzymie i panujący tam jeszcze Sykstus V rzucił z kolei klątwę na króla Francji. Gra zaszła jednak tak wysoko, a Henryk III taki był już mądry, że nawet klątwą się nie przejął. Nie miał jednak racji, bo nie zdał sobie sprawy z tego, że akt papieski może działać w dwóch kierunkach: politycznym i religijnym. Pierwszy można było wtedy trochę zbagatelizować - wystarczyłoby zdobyć Paryż i klątwa przestałaby mieć znaczenie. Drugi aspekt niósł z sobą większą groźbę. Nawet pod koniec XVI wieku nietrudno było wmówić jakiemuś fanatycznemu zapaleńcowi, że klątwa uprawnia do zabicia osoby wyklętej i zapewnia sprawcy wieczne zbawienie...
Fanatyk taki rzeczywiście się znalazł i nie jest najważniejsze, czy się sam do tego stopnia podniecił nienawiścią, czy też z zewnątrz podsycano ją w nim. Jacąues Clement, liczący 22 lata dominikanin, chociaż dopiero od niedawna w zakonie, ale wizje jakieś już miewał; tacy są najniebezpieczniejsi, bo wizje to granica obłędu, jeśli nie sam obłęd. 31 lipca 1589 r. Clement przedostał się do kwatery króla w Saint-Cloud - nienadzwyczajnie chroniono wtedy wielkich tego świata - z listem, rzekomo od kierownictwa Ligi, i nożem ukrytym w sutannie. Zasztyletowany podczas czytania listu, Henryk III umarł następnego dnia, wyrażając życzenie, ażeby Henryk de Bourbon objął po nim koronę. Clementa zabito na miejscu. Odrazę i nienawiść do zabójcy wyrażano m.in. w słynnym anagramie: "Frere Jacąues Clement - C'est 1'enfer qui ma cree" ("brat Jakub Clement - Piekło mnie stworzyło").
Od tej daty można liczyć panowanie Henryka IV (1589-1610), ale do realnego objęcia rządów było jeszcze daleko, podobnie jak i do przejścia na katolicyzm. Henryk nie bardzo miał ochotę na kolejną zmianę wiary, ale nie mógł się łudzić, że jako kalwin zasiądzie na tronie. A zmiana wiary też nie należała do rzeczy łatwych: po pierwsze przeszkadzała klątwa, po drugie Liga obwołała "królem" kardynała Karola de Bourbon ("Karol X"). Przywódcą Ligi został trzeci (pod względem starszeństwa drugi) Gwizjusz, brat Henryka "Pokiereszowanego" i Ludwika kardynała, Karol, książę de Mayenne (1554-1611).
Jeszcze wtedy pełen animuszu, nowy wódz Ligi uderzył pierwszy, rozpoczynając ostatnią w tym stuleciu wojnę religijną (1589-1594), zresztą pod najgorszymi auspicjami. Już 21 września 1589 Henryk IV rozbił go pod Arcues w pobliżu Dieppe, a więc niemal przy samym kanale La Manche. Po prostu nie ma na mapie Francji okręgu, prowincji, rejonu, gdzie by się nie bito i nie zabijano, bo jedni wierzyli w predestynację, a drudzy nie. Ludzkości bardzo wiele brakuje do szczęścia, ale nawet kilka słów bez pokrycia wystarcza, ażeby się wzajemnie wyniszczać, bez miłosierdzia i do dna.
14 marca 1590 r. Henryk IV powtórzył zwycięstwo nad tym samym przeciwnikiem pod Ivry (ok. 100 km na zachód od Paryża) i ruszył ze swoimi wojskami na stolicę. Oblężenie zorganizowano tak, że paryżanom zajrzała w oczy śmierć głodowa, a niejedną też rodzinę uniosła z sobą. Nie zamierzano jednak kapitulować przed heretykiem, licząc na pomoc hiszpańską z Niderlandów, która rzeczywiście nadeszła. Nadciągnął stamtąd namiestnik króla Hiszpanii, znakomity dowódca Alessandro Farnese, książę Parmy i uwolnił Paryż od oblężenia. Następny okres wojny przebiegał pod znakiem bardzo różnych i zmiennych wydarzeń. Długo oblegał Henryk IV Rouen, ale znowu musiał ustąpić przed księciem Parmy, który z kolei później nieco znalazł się w sytuacji prawie beznadziejnej. W ogóle komplikacje nakładały się na siebie całymi warstwami. Kardynał Karol de Bourbon ("Karol X") umarł w maju 1590 r., a niestary jeszcze Aleksander Farnese w grudniu 1592 r. Henrykowi IV pomagali Niemcy i Anglicy, Lidze - Hiszpanie i papież. Pomoc otrzymywano nie zawsze darmo i zwłaszcza wobec Filipa hiszpańskiego musiano się zobowiązać do rekompensat, także terytorialnych, nie mówiąc już o tym, że zaczął odgrywać rolę protektora Francji, uznawanego oczywiście tylko przez Ligę. Nie myśląc o uznaniu Henryka IV, zastanawiano się od śmierci "Karola X", co robić z koroną; bezpłodne to były rozważania, ale myślom najtrudniej przeszkodzić.
Pojawiły się różne projekty i wreszcie przywódca Ligi zdecydował się nawet zwołać do Paryża Stany Generalne w celu przeprowadzenia elekcji króla.
Wszystko to odznaczało się słabym realizmem, lecz nieobliczalne komplikacje i skutki mogło spowodować. Wówczas Henryk IV przeciął węzeł gordyjski oświadczając, że przechodzi na katolicyzm i nie ograniczając się do samego oświadczenia, mimo sprzeciwu legata papieskiego i protestacyjnych machinacji jezuitów. Dalecy od zachwytu byli oczywiście także protestanci francuscy, a niektórzy z nich, szczególnie bliscy przedtem Henrykowi, sprzeciwiali się z dużym nawet naciskiem, ale to kończyło się utratą jego przychylności. Tak utracił łaski Henryk Philippe de Mornay (1549-1623), nazywany "papieżem hugenotów", mimo że w poprzednich latach oddawał królowi Nawarry wielkie usługi dyplomatyczne. Akt konwersji odbył się uroczyście w lipcu 1593 r., w historycznym opactwie Saint-Denis pod Paryżem. Rezultaty nie dały na siebie czekać, w następnych miesiącach oświadczyła się za nim cała prawie Francja, w lutym 1594 Henryk koronował się w Chartres, 22 marca wkroczył do Paryża. Skończyły się wreszcie wojny, zaświtała nadzieja trwałego i długiego pokoju. Nie zniknęli jednak kandydaci na królobójców. 27 grudnia tego samego roku niejaki Jean Chatel, "opętany przez jezuitów", dokonał nieudanego zamachu na króla, raniąc go w wargę. Zapłacił za to straszną śmiercią (ćwiartowanie), a jezuitów na mocy uchwały parlamentu wypędzono z Francji i nic im nie pomogła rzekoma potęga, większa - jak się to najczęściej przedstawia - niż władza królów i cesarzy. Chatel był wychowankiem jezuitów, na sumieniu miał podobno grzechy czerwone jak szkarłat i chciał je jakimś "zbożnym" uczynkiem okupić, a czcigodni ojcowie umiejętnie jego zamierzeniami sterowali. Tak może i było, chociaż poszczególne elementy nie najlepiej przystają do siebie, zwłaszcza gdy chodzi o przeszłość sprawcy. Przyjąć jednak trzeba, że gdyby jezuici byli bez winy, nie wypędzałby ich parlament. Oto co na tych pomysłach zyskali i czemu nie potrafili zapobiec.
Henryk IV umacniał swoją pozycję z każdym rokiem. Zgodnie z zasadą, że nie sądzi się zwycięzców, uwolnił go w 1595 r. od wszystkich kar kościelnych papież-realista, Klemens VIII (Ippolito Aldobrandini, 1592-1605), notabene nie nazbyt wielki przyjaciel jezuitów. W 1596 kapitulował Karol Gwizjusz i przestała istnieć Liga. Wojska hiszpańskie opuściły całkowicie Francję - 2 maja 1598 podpisany został w Vervins (na wschód od Saint-Quentin) układ pokojowy między Filipem II i Henrykiem IV, który odzyskiwał wszystkie zdobycze, poczynione przez Hiszpanów w trakcie działań wojennych.
W literaturze historycznej od dawna już zestawia się ten układ z poprzednim, zawartym 39 lat wcześniej w Cateau-Cambresis. Nic w tym złego, chociaż trud jest mało opłacalny, bo oba traktaty nie bardzo się różniły. Podkreślanie, że w Vervins król hiszpański zrezygnował ostatecznie z Burgundii, jest oczywiście zgodne z prawdą, choć mało istotne: Burgundii, nawet w wypadku obsadzenia jej wojskami, nie utrzymaliby Hiszpanie żadną ceną i żadnym wysiłkiem, tak jak Francuzi nie mogli utrzymać Neapolu; dostarczy jeszcze historia nowożytna Europy wielu innych przykładów dla podbudowania takiej analogii. Kierunek tych procesów był niejako z góry wyznaczony, jak gdyby według kalwińskiej predestynacji. Nie przeszkadza to oczywiście w przyjęciu tezy, że od pierwszych lat XVII wieku Hiszpanii będzie musiała wyłączyć się z wszelkich pretensji do tak zwanej hegemonii w Europie. Wyłączenie to nastąpi w okresie najmniej korzystnym, bo właśnie w XVI stuleciu toczyć się będzie walka o tę hegemonię.
Jeszcze słów parę jako przyczynek do charakterystyki Klemensa VIII, papieża realisty. Po wygaśnięciu głównej linii rodu d'Este w Ferrarze (1597) zagarnął t( księstwo i przyłączył je do Państwa Kościelnego. W 1599 r. zatwierdził straszny wyrok na rodzinę Cencich, która zresztą w osobach swoich przedstawicieli osiągnęła wszystkie możliwe szczyty rozwiązłości. Głowa rodziny, Francesco Cenci, skłaniał podobno do kazirodztwa córkę, słynną Beatrice (Beatrix, 1577-1599), która wespół z macochą, Lukrecją i starszym bratem, Giacomo, wynajęła płatnego zabójcę. Po zamordowaniu Francesca (1598) Beatrice i Lukrecja zostały ścięte, Giacomo poniósł straszną karę łamania kości maczugą, dobra zagarnął papież. Tragedia Cencich długo była źródłem inspiracji dla poetów, u nas dla Słowackiego. W 1600 r., a więc też za pontyfikatu Klemensa VIII, spalony został w Rzymie Giorda no Bruno. Podkreśla się również, że Klemens VIII przyczyni się do zawarcia unii brzeskiej w Polsce; trudno jednak brać z złe, że robił to, co było korzystne dla Kościoła. Tak samo nie można zapomnieć że - mimo wszystko - był realnym opiekunem nauk.
Liściem do wawrzynu na skronie Henryka IV był pierwszy w Europie, a tym samym na świecie, akt wolności sumienia dla obywateli: słynny edykt tolerancyjn nantejski, wydany 13 kwietnia 1598 r. w Nantes. Trzeba przy tym koniecznie zwrócić uwagę, że Nantes było przed Vervins i nie powstrzymało króla hiszpańskiego od wycofania się z wojny. Edykt tolerancyjny zrównał innowierców z katolikami i prawach (dostęp do urzędów) i przyznał hugenotom prawo publicznego odprawiania nabożeństw - wszędzie z wyjątkiem Paryża i miast diecezjalnych. Można by to uważać za poważne ograniczenie, ale król musiał liczyć się z tym, że katolicy stanc wią w państwie znaczną większość i nie chciał przekraczać granicy, od której zaczęłyby się znowu niesnaski. Musieli też hugenoci zwrócić zajęte przedtem dobra kościelne, ale za to otrzymali kilka miast, m.in. Roszelę, mogli zakładać swoje szkoły, drukować księgi i odbywać synody.
Nie tylko edykt nantejski otoczył taką chwałą Henryka IV, króla najbardziej cenionego, czczonego, uwielbianego i sławionego spośród wszystkich monarcho w nowożytnych dziejach Francji. Łatwo można by wprawdzie przeciwstawić takiej wypowiedzi kontrargument, ale tylko pozorny. Będzie na tronie francuskim Król Słońce, Ludwik XIV, wynoszony na jeszcze wyższe i wspanialsze ołtarze, nawet nie bez słuszności. Trudno jednak zaprzeczyć, że w ostatnim 20-leciu jego rządów blask przekształcał się w mrok. Z różnych innych też względów osobowość Ludwika XIV będzie wywoływała wątpliwości i pobudzała do kontrowersyjnych ujęć: a to, że prowadził politykę zaborczą, a to, że za dużo kobiet było przedmiotem jego zachcianek, a to, że zamykał ludzi w Bastylii czy też - że w późniejszym okresie swego panowania tolerował atmosferę fałszywej pobożności. Listę takich grzechów (jeśli pobożność może być grzechem) można dowolnie wydłużyć, starczy przecież wymienionych elementów na porównanie z Henrykiem IV, któremu ani współcześnie, ani w następnych dziesięcioleciach i stuleciach nie przeszkadzało dosłownie nic: ani wszystkie zakola między kalwinizmem i katolicyzmem, liczone co najmniej od Bartłomiejowej nocy, ani antyhabsburska polityka, ani niezliczony zespół dzieci nieślubnych. Może gdyby jeden z tych dwóch królów nie panował za długo, a drugi za krótko, jakoś wyrównałby się ten bilans... Dokonane porównania wskazują chyba, że przynajmniej pewien surogat takiego bilansu jest potrzebny.
Oddawanie cesarzom co cesarskie to jednak imperatyw, od którego nie ma powodu odstępować. Henryk IV był wybitną indywidualnością, czego dowiódł wystarczająco przed koronacją, i wybitnym królem, dając temu szereg świadectw po największym triumfie swego życia. Żeby już po raz trzeci nie wspominać o edykcie: mocno utrwalił swoje imię w osiągnięciach z dziedziny ekonomiki i wojskowości, bardzo wysoki był też lot jego myśli politycznej, ale zacząć warto od tego, czego się na ogół nie eksponuje z dostatecznym naciskiem: od umiejętności dobierania sobie doradców i współpracowników, nie tak znów często zjawiającej się pod baldachimami monarszymi i nie tylko takimi.
Metoda tego dobierania odznaczała się nadzwyczajną prostotą: szerokie otwieranie wrót dla ludzi rzeczywiście zdolnych i pracowitych. Pierwszym wśród nich był książę Sully, w całym majestacie swego długiego nazwiska splecionego z tytułami: Maximilien de Bethune, baron de Rośny duc de Sully (1561-1641). Tytuł książęcy nosił dopiero od 1606 r. Finanse, artyleria i fortece były jego specjalnością; doświadczenia wojskowe nabywał bijąc się pod Henrykiem jeszcze jako tylko królem Nawarry. Urząd generalnego kontrolera handlu sprawował Barthelemy de Laffemas (1545-1612). Rolnictwo było domeną działalności 01iviera de Serres (1539-1619), pisarza i agronoma, któremu nieobce były nowatorskie poczynania w tej dziedzinie.
Wysiłkom tych działaczy, w pełni zasługujących na to, ażeby ich nazywać wybitnymi, a także innych jeszcze osób dobrej woli, zawdzięcza Francja bardzo szybkie przejście od ruiny do stabilizacji, dobrobytu i rozwoju kulturalnego, mierzonego najwyższymi kategoriami. W każdej dziedzinie rola Henryka IV była bez przesady ogromna; monarcha ten odznaczał się wielu zaletami - walorami umysłu, pracowitością i zdolnościami koordynacyjnymi, tudzież nieprawdopodobną aż aktywnością, także zresztą w sferze wyczynów całkiem już indywidualnych. Taki był, na szczęście dla Francji, pierwszy Bourbon na jej tronie, jako mąż stanu zasługujący obok Ludwika XIV na oceny najwyższe w całym gronie wszystkich siedmiu Bourbonów, którzy na jej tronie zasiadali.
Ostatnie dziesięciolecie XVI wieku nie tak bardzo jeszcze sprzyjało posunięciom o charakterze odnowicielskim. Toczyła się jeszcze wojna z Hiszpanią, a niezależnie od wojny też daleko było do spokoju. Po zrujnowanym kraju włóczyły się różne bandy plądrujące to co się jeszcze ostało i masakrujące ludność chłopską; nie od razu też zdołano okiełznać przejawiającą się czasem w najdzikszych formach samowolę niektórych przedstawicieli warstwy mającej prawo do herbów, tytułów i nieróbstwa. W skarbie bodaj nigdy nie było tak łatwe do zobaczenia dno. Miało się jednak wszystko poprawiać z każdym rokiem, zwłaszcza po zawarciu pokoju w Vervins i wydaniu edyktu tolerancyjnego. Ostatnim, ale już nie tak groźnym zgrzytem była krótka wojna z Sabaudią (1600-1601).
Sabaudia, księstwo od początku XV wieku, przedtem też mające swoją prawie tysiącletnią historię, przechodziła w ciągu tego długiego czasu różne koleje losowe, dość zmienne, chociaż chyba spokojniejsze niż gdzie indziej. Powikłań i kłopotów politycznych jednak nie brakowało, szczególnie w okresie długich rządów księcia Karola III, gdy pewne prowincje przyłączyły się do Szwajcarii, a w 1536 wkroczyli Francuzi i zajęli znaczną część kraju. Doprowadził wszystko do ładu syn Karola III, wspomniany już Emanuel Filibert (1553-1580), jeden z wybitnych znawców sztuki wojennej w XVI stuleciu, dowódca wojsk cesarskich i hiszpańskich. Stabilizacja zaczęła się na mocy traktatu pokojowego w Cateau-Cambresis, w latach następnych Emanuel Filibert poczynił pewne zdobycze terytorialne, a z niektórych utraconych terytoriów zrezygnował, kładąc największy nacisk na działalność wewnątrz kraju. Jemu zawdzięczała Sabaudia uniwersytet w Mondovi (na południe od Turynu) i początki swojej floty w Villafranca (nad Morzem Śródziemnym, na zachód od Monaco).
Do wojny z Francją Henryka IV doprowadził spór o margrabstwo Saluzzo, graniczące z południową częścią francuskiego Delfinatu, gdy wygasł ród tamtejszych margrabiów (Aledramidów). Zatargowi położył kres pokój w Lyonie (1601): Saluzzo otrzymał książę Karol Emanuel I (1580-1630), syn Emanuela Filiberta, zrzekając się za to na rzecz Francuzów hrabstwa Bresse oraz prowincji Bugey i Gex, leżących w północno-zachodniej części księstwa, między Delfinatem, środkową Saoną i Franche-Comte.
Nastąpiły wreszcie dla Francji dłuższe lata pokoju i pokojowej działalności. Król nie należał do ludzi niezrównoważonych, nieobliczalnych, gwałtownych, nie odznaczał się kamienną zaciekłością, umiał zdobywać się na ustępliwość, ale przed aprobowaniem wyroków śmierci też się w razie potrzeby nie cofał; trzeba o tym wspomnieć, żeby charakterystyka jego rządów nie nastrajała do utożsamiania ich z sielanką. Ambicje ponosiły ludzi tak samo w okresie spokojnego życia, jak podczas nieustannych wojen. Odstraszającym przykładem może być los księcia Birona (Charles de Gontaut, ur. 1561), posiadacza wszystkich możliwych tytułów (generał, admirał, marszałek, od 1598 książę, gubernator Burgundii). Odznaczeń tych nie lokalizował król w próżni, bo Biron umiał walczyć i dowodzić, o czym świadczy nadawany mu przydomek, cenniejszy niż tytuły: "Piorun Galii". I ten właśnie człowiek wdał się w różne spiskowe powiązania z Hiszpanami i z księciem sabaudzkim, także podczas rzeczonej wojny i podjął konkretną działalność w celu wywołania buntu szlachty w południowej Francji. Po zamierzonym przewrocie liczył prawdopodobnie na otrzymanie udzielnego księstwa, ale doczekał się innej zapłaty. Ścięto go 31 lipca 1602 r. w Paryżu.
Doskonale natomiast i bez większych tarć przebiegała działalność reformatorska i reorganizacyjna w gospodarce, prowadzona przy aktywnym współudziale wymienionych już mężów. Bardzo przydało się Francji to, że nie żałowali oni własnego wkładu pracy, nie szczędzili sił, jeździli po kraju, osobiście sprawdzali, co tylko mogli i zbierali materiał niezbędny przy realizowaniu dalszych przemian. Ludowi ciążyła najbardziej dawna polityka podatkowa, niemożliwa do zniesienia, bezwzględna i brutalna, często polegająca też na wydzierżawianiu podatków za sumy wpłacane z góry. Rekompensowali je sobie tacy dzierżawcy z wielokrotną nawiązką, a niekiedy sami jeszcze je wydzierżawiali; zuchwałość i samowola przy ściąganiu należności od chłopów wydawały się nie mieć granic. W personalnym układzie nie tak łatwo było ten system zmienić, położono przecież kres wszystkim krzyczącym niesprawiedliwościom. Darowano chłopom zaległości z ciężkich lat 1594-1596; dzierżawcy podatkowi musieli odtąd wpłacać otrzymywane sumy bezpośrednio do skarbu; nakładanie nowych podatków opierało się na szacunkach dokonywanych przez osoby obieralne i znające świetnie swoje środowiska. Inne jeszcze ułatwienia, wśród nich zniesienie licznych i uciążliwych opłat celnych przy przewożeniu zboża towarowego wewnątrz kraju, w jeszcze wyższym stopniu przyczyniało się do szybkiego wzrostu rentowności w rolnictwie wiejskim.
Z tą opieką państwa nad ludem mimo wszystko nie należałoby przesadzać, ani też popadać w ckliwość, a w piśmiennictwie historycznym i to się zdarza, nawet nierzadko. Przyznać jednak trzeba, że nigdy przedtem w dziejach Francji tak nie było i po Henryku IV raczej też tak nie będzie. Formy tej opieki odznaczały się pożądaną różnorodnością i miały nie tylko aspekt ekonomiczny. Niewiele by przyszło chłopu francuskiemu z ulg podatkowych czy ze zniesienia myt na drogach, gdyby panowie mogli nadal nim samowolnie poniewierać, bezkarnie go grabić, niszczyć podczas polowań czy różnych swoich konfliktów jego zasiewy i plony, a zdarzały się wynaturzenia o wiele gorsze. Tych immanentnie tkwiących w feudalizmie przejawów bestialstwa nie zdołano wyrugować całkowicie, robiono jednak wiele, zapobiegawczo i represyjnie.
Niepohamowana samowola i żądza bogacenia się za wszelką cenę była zabójcza dla państwa tak samo jak dla ludu. Henryk IV zabronił szlachcie utrzymywania własnych oddziałów zbrojnych, sprowadził do bardzo ograniczonych ram kompetencje gubernatorów w prowincjach, nie pozwolił też rozrastać się kompetencjom samorządów miejskich, wreszcie - nie zwoływał Stanów Generalnych. Rządził sam, kładąc podwaliny pod późniejszy absolutyzm Ludwików. Dla współczesnych najważniejsze było to, że umiejętności, nazywane dzisiaj sztuką zarządzania, posiadał w stopniu na miarę epoki najwyższym. Bogatych i wysoko urodzonych nie żałował, jeśli dokonywali nadużyć i zubożali skarb swoimi przestępstwami finansowymi; coraz mniej można było zrobić na tym polu, a Sully był świetnym i niezrównanym w przenikliwości finansistą, wszystko dostrzegał i wszystko potrafił odebrać, co zostało nieprawnie nabyte.
Na wielką skalę zapoczątkowano budowę dróg - pod tym względem Francja siedemnastowieczna nie będzie miała w Europie konkurencji. Zrobiono wiele w budownictwie wodnym. Przy rozwoju sieci drogowej łatwiejsza się stawała cyrkulacja towarów, a o produkcję przemysłową troszczono się z taką samą intensywnością jak o rolnictwo. Przy maksymalnym poparciu ze strony państwa powstawały przede wszystkim manufaktury tekstylne, a jedwabnictwo rozwijało się na skalę znowu niedostępną dla konkurencji. To już niekwestionowana zasługa 01iviera de Serres, świetnego teoretyka i praktyka, który w sposób bardzo specyficzny doszedł do swojej podziwianej w całej Europie wiedzy agronomicznej. Należał do rodziny, która wybrała hugenocką prawdę o wieczności. Ojciec jego opuścił Francję, został pastorem kalwińskim w Genewie, on sam przetrwał ciężkie lata wojen wewnętrznych całkowicie na uboczu, w swojej posiadłości wiejskiej, czytając, studiując i w miarę ówczesnych możliwości przenosząc zdobywaną wiedzę na grunt praktyczny. Zapaławszy chęcią podniesienia przemysłu jedwabniczego na najwyższy poziom, król wezwał go do stolicy. Po odbytych wspólnych konsultacjach de Serres opublikował w 1599 r. dziełko o hodowli jedwabnika i zaraz później otrzymał pełnomocnictwa do zajęcia się tą sprawą w skali państwowej. Inne jeszcze pisma, poświęcone szerszym zagadnieniom agronomicznym, przyniosły mu rozgłos także poza granicami Francji.
W działalności praktycznej udzielił 01ivierowi de Serres konkretnego poparcia generalny kontroler handlu, Laffemas. On także wspiął się na ten wysoki szczebel dzięki swojej pracowitości i ochocie do nabywania wiedzy, połączonej z mądrze sterowanymi przez samego siebie ambicjami (jako młodzieniec był paziem na dworze Henryka, oczywiście w Nawarze). Poglądy wybitnych fachowców nawet w tych odległych czasach nie były jednak zawsze jednolite, co miało się uwydatnić m.in. w ich stanowiskach wobec produkcji artykułów luksusu, a wyroby z jedwabiu trzeba do nich zaliczyć. Zdecydowanym przeciwnikiem wykwintnego i zbytkownego trybu życia był Sully, nie należał więc do entuzjastów rozwoju jedwabnictwa. Laffemas podzielał właściwie te zapatrywania, lecz mimo to przemysł jedwabniczy doznawał opieki z jego strony. Istniało więc pewne, rzec by można naturalne źródło tarć w wielkiej akcji rozwijania gospodarki francuskiej. Najważniejszy był jednak finał: doszła przecież do rozkwitu. Jest to również okres, w którym Francuzi zaczęli dawać wyraz swojej energii i prężności także na drugim kontynencie; w 1608 r. powstała w Kanadzie pierwsza osada francuska - Quebec.
Bardzo wiele, po prostu nie da się ocenić jak wiele, zrobił Henryk IV dla obronności kraju, przy czym - jak się miało okazać - w zamierzeniach jego leżała nie tylko pasywna obronność. W miarę zwiększania się osiągnięć w gospodarce mógł król coraz więcej środków przeznaczać na wojsko, które doszło do stanu stutysięcznego, na przemysł wojskowy, zwłaszcza zaś na produkcję dział i na umiłowane przez siebie fortece. Tutaj Sully nie miał już żadnych zahamowań, na tym polu nie zadowalało go tylko zbyt powolne tempo, rzadko jednak pojawiające się przy jego energii. Współpracował z nim cały legion specjalistów, wśród nich najofiarniejszy, najbardziej zasłużony i doskonale znający swój zawód - inżynier wojskowy Jean Errard (1554-1610), także matematyk i autor dzieł fachowych. Henryk IV powierzył Errardowi ogólne kierownictwo budowy i unowocześniania twierdz, nobilitował go i przyjął do rady królewskiej. Uplasowawszy się tak wysoko, Errard rozwinął działalność, dzięki której zasłużył sobie na przydomek "ojca fortyfikacji francuskich". Rozbudowę swojej mocy obronnej zawdzięczają mu twierdze w Calais, Amiens, Verdun, Sedanie, Montreuil (na południe od Boulogne), Montauban (na północ od Tuluzy), Doullens (na północ od Amiens) i inne jeszcze. Główne linie ich rozmieszczenia rysują się dość wyraźnie: w rejonie kanału La Manche i granicy wschodniej.
Ku wschodowi też zwracały się zamierzenia polityczne Henryka IV coraz intensywniej i częściej w miarę upływu lat. Stare konflikty między Walezjuszami i Habsburgami tylko przelotnie pierzchły z horyzontu politycznego, lecz nie uleciały całkowicie, mimo iż król Francji nie był już Walezjuszem. Stopień jego osobistego zaangażowania myślowego w sprawę wznowienia tego konfliktu nie jest łatwy do oceny; czasami wydaje się, że dosłownie wszystko, razem z tą uwielbianą przez niego hodowlą jedwabników na drzewach morwowych, podporządkowane było jednej jedynej myśli: rozprawieniu się z Habsburgami, przynajmniej w sensie jak najdalej idącego osłabienia ich potęgi i pozycji w Europie. Do nich ona jeszcze w znacznej części należała - Hiszpania, Neapol z Sycylią, południowe Niderlandy, kraje austriackie i cesarstwo. Dlatego Henryk IV chciał widzieć swój kraj jak najbardziej silnym i takim go uczynił. Starał się też o ukształtowanie korzystnych perspektyw politycznych, wchodząc w kontakty z protestantami niemieckimi, a właśnie w Niemczech pierwsza dekada XVII wieku przyniosła nowy zryw namiętności religijnych. Nastąpiło również całkowite uregulowanie przeciwieństw z Sabaudią i lawet formalny sojusz z jej księciem, co prawda nie bardzo godnym zaufania.
Przypisuje się też Henrykowi IV, aczkolwiek nie bez różnych wątpliwości, plan o tak zdumiewającej rozległości zamierzeń, że precedensów znaleźć nie można, a w czasach późniejszych - ledwie jakieś mizerne analogie. Miała to być koncepcja utworzenia gigantycznego organizmu ponadpaństwowego, w rodzaju stanów zjednoczonych Europy, złożonych z 11 królestw i 4 republik, przy czym w 5 królestwach zachowano by obieralność monarchów. O Polsce na szczęście też twórcy planu nie zapomnieli. Liczba mnoga jest uzasadniona, bo jeśli wszystko jest w ogóle prawdą, to książę Sully był głównym współpracownikiem króla przy układaniu tego planu, jeśli nawet nie jego autorem. Utworzenie takiej ogólnoeuropejskiej rzeczypospolitej miało oczywiście zapoczątkować erę wieczystego i powszechnego pokoju...
Można w związku z powyższym zrozumieć bez trudności niechętny stosunek historiografii niemieckiej do postaci Henryka IV, choć nikt na ogół nie próbował podważać jego niezaprzeczalnych talentów w dziedzinie administrowania krajem, gospodarki i kultury. Zarzuca mu się z naciskiem nieustanne, nie znające hamulców wykroczenia przeciw obyczajności, może jeszcze konkretniej: bujne, aż nadto bujne życie zmysłowe, do ostatnich dni.
Nie jest tylko insynuacją takie oskarżenie i nie można mu odmówić słuszności. Dawniejsi władcy świata, jeśli byli predestynowani do takich wyczynów, szeroko korzystali ze swoich możliwości; przykłady już były i jeszcze będą, odejść od nich całkowicie nie sposób. Nie chodzi ani o pikanterię, ani o sensację, chodzi o pełnię. Można być genialnym i niezwykle zasłużonym, bez obowiązku jednoczesnej świętości. Malowanie aureoli wokół głów należących do władców, mężów stanu i wybitnych twórców, jeśli na nią nie zasługują - jest fałszem i powinno być obce historykowi. Od polityki też wszystko to nie musi być dalekie - rola kobiety w historii jest znacznie większa, niż to się zwykle przedstawia, także we Francji, chociaż prawo nie dawało paniom takiej możliwości jak mężczyznom; nigdy kobieta nie była "królem" Francji, nie dziedziczyła tronu. Nie wynika z tego oczywiście, że każda kobieta przysparzająca królom dodatkowych potomków była współtwórczynią dziejów.
Henryk IV nie przejmował się liczbą swoich potomków. Kraj stał się bogaty i miał z czego ich wykarmić. Więcej kłopotów sprawiały temu królowi żony, chociaż miał tylko dwie. Pierwszą była piękna i także niewielką wagę do cnót przywiązująca Małgorzata de Valois. Małżeństwo było bezdzietne i choćby dlatego Henryk zostawszy królem Francji chciał się z nią koniecznie rozejść, dostąpił jednak tego szczęścia dopiero w 1599 r. Ostatnie dziesięć lat swego życia Małgorzata spędziła w Paryżu, często podejmując w swoich salonach ludzi nauki i w ogóle pióra. Nie był to zły sposób kończenia kariery, a przy tym jakże pożyteczny dla kultury; Francja miała szczęście - wielu wybitnych ludzi czyniło podobnie.
W grudniu 1600 r. Henryk ożenił się po raz drugi z Marią Medici (1573-1642), córką wielkiego księcia Toskanii, Franciszka I, bądź co bądź o 20 lat młodszą od pierwszej małżonki. Znowu więc pojawiła się Medyceuszka we Francji, kobieta podobno nie najlotniejszego umysłu, co rekompensowała pożądaniem władzy, wpływów i znaczenia. O sielance zatem znowu mówić nie można, jakieś jej elementy jednak były, skoro już w 1601 r. urodził się delfin, Ludwik. Do tego czasu mogło się wydawać, że początek linii burbońskiej stanie się zarazem jej końcem. Do częstych zadrażnień dołączały się inne jeszcze kłopoty, m.in. z włoskim otoczeniem królowej, w tym z parą jej największych faworytów, damą dworu Leonorą Galigai i jej mężem Concino Concinim; po śmierci króla oboje odgrywać będą przez pewien czas wyjątkową rolę, która doprowadzi ich zresztą do okropnej tragedii.
Maria Medycejska urodziła jeszcze Henrykowi dwóch synów (jeden umarł jako dziecko, drugim był Gaston Orleański) i trzy córki, wydane później za mąż możliwie najwyżej, choć nie zawsze szczęśliwie: Elżbieta za Filipa IV hiszpańskiego, Krystyna za Wiktora Amadeusza Sabaudzkiego i Henrietta za Karola I angielskiego. Sześcioro dzieci w ciągu dziesięciu lat, i jeszcze miała ich matka czas na szukanie ujścia dla swoich ambicji i prześladowanie męża zazdrością, a trzeba być obiektywnym - miała o co, żeby się ograniczyć tylko do czterech nazwisk. Co najmniej dwu spośród ich nosicielek Henryk obiecywał też tron.
Dziewięć lat trwał związek króla z Gabrielą d'Estrees (1570-1599), która dala mu dwóch synów (otrzymali tytuły książąt de Vendóme) i córkę. Wyniesienia na tron tej faworyty obawiała się najbardziej Małgorzata de Valois i dlatego dopiero po jej śmierci dała królowi zgodę na rozwód. Śmierć pani d'Estrees, też przyozdobionej wysokimi tytułami, ale nie roszczącej sobie pretensji do decydowania o sprawach państwowych, nastąpiła wskutek przedwczesnego porodu.
Zaraz po zejściu Gabrieli ze świata Henryk zrozumiał, że nie potrafi żyć bez Henriety de Balzac d'Entragues (1579-1633) i nawet przyrzekł małżeństwo, nie bez nacisku i wyrafinowanych zabiegów ze strony jej rodziny, która wykorzystując namiętność króla, potrafiła zapewnić sobie całe strumienie korzyści. Wszystkiego było jednak tym ludziom za mało, zwłaszcza gdy przyszedł na świat syn (Henryk, książę de Verneuil; będzie też jeszcze córka) - chcieli legalnego małżeństwa. Zawiedzeni w swoich ambicjach ojciec i brat tej kolejnej ulubienicy króla nie cofnęli się przed udziałem w niebezpiecznych dla Francji "hiszpańskich intrygach". Śmierci uniknęli dzięki okazanej im łasce, a Henrietta, chyba też powiązana ze spiskiem, będzie później musiała dwór opuścić. Posmak dużej pikanterii też się w tych skrzyżowaniach znajdzie - Henrietta była jedną z dwu córek kochanki Karola IX, Marii Touchet, która po śmierci króla wyszła za pana Franęoisa de Balzac d'Entragues. Podobno wychowywała swoje córki surowo i pewnie przez kontrast obie zostały metresami, co prawda, na wysokim szczeblu. Siostra Henrietty, Maria, znajdzie przyjaciela w osobie Franęoisa de Bassompierre'a.
Jednego syna urodziła Henrykowi Jacąueline de Bueil, a dwie córki - Charlotte des Essarts (1580-1651), niewyczerpana w swoich możliwościach i pretensjach, bo po roku 1610 będzie jeszcze miała trzech synów i dwie córki, i to z... kardynałem. Nie przeszkodzi jej to wyjść za mąż w wieku lat 50 i nadal podejmować próby włączenia się do zakulisowych machinacji politycznych. Wspomniany kardynał to Louis de Lorraine (1575-1621), z rodu Gwizjuszów, jeden z 14 dzieci Henryka Le Balafre, podobno niechętny karierze duchownej, co nie przeszkodziło mu zostać bez święceń arcybiskupem Reims, a w 1615 przyjąć godności kardynalskie. Nie jest też wykluczone, że zawarł z panią des Essarts potajemnie małżeństwo. Nie takie rzeczy były w ówczesnych ustrojach możliwe.
Otrzymany przez Henryka w 1599 r. rozwód z Małgorzatą nie mógł nastąpić bez zgody papieża. Udzielił jej Klemens VIII, nadal wyraźnie przychylny królowi. Dobre stosunki z papiestwem wyszły też na korzyść jezuitom - w 1604 r. Henryk IV zgodził się na ich powrót do Francji.
Na przełomie 1609 i 1610 r. król i ks. Sully uznali, że Francja jest przygotowana do zadania ciosu Habsburgom. Wszystko składało się doskonale, nawet pretekst się znalazł jak na zamówienie. W marcu 1609 r. umarł książę Jan Wilhelm, ostatni przedstawiciel rodu w księstwach Julich i Kleve. Henryk opowiedział się za książętami niemieckimi, którzy mieli ochotę na ten spadek, przeciw cesarzowi, który chciał tego samego. Umocniwszy się jeszcze sojuszem z Sabaudią, postanowili rozpocząć działania wojenne nad Renem i w Italii, w Nawarze zaś zgromadzono odpowiednie siły przeciw Habsburgom hiszpańskim. 13 maja 1610 r. odbyła się koronacja Marii Medycejskiej, mającej sprawować regencję podczas nieobecności króla. Wszystkie możliwe przygotowania ukończono, również do wymarszu, który nigdy nie miał nastąpić. 14 maja Henryk przejeżdżał karetą przez jedną z wąskich ulic Paryża, nie spodziewając się, że są to ostatnie chwile jego życia. Ulica okazała się zatarasowana i wtedy na stopień powozu wskoczył nieznany osobnik, zabijając króla pchnięciami sztyletu.
Mordercą był Franęois Ravaillac (1578-1610), długo klepiący biedę pisarz, nauczyciel i adept innych jeszcze zawodów, na pewno fanatyczny katolik, z czego zresztą nie wynikają z nadmierną jasnością przesłanki zbrodni. Poddano go mękom, o jakich świat przedtem nie słyszał, ale nie dowiedziano się niczego, nie wymienił ani jednego nazwiska. 27 maja rwano go końmi na paryskim placu de Greve. Koncepcji wiążących się ze śmiercią Henryka IV jest wiele, żadnej nie można przyjąć bez wahań. Jeśli posłużyć się zasadą "is fecit, cui prodest" - musiałoby się myśleć przede wszystkim o Habsburgach: nigdy chmury nad tym rodem nie były tak gęste i czarne jak w roku 1610. Zniknęły wprawdzie od razu, lecz nie na długo: Europa zbliżała się chronologicznie do jednej z najstraszniejszych wojen.
Fragment książki: L. Bazylow, Historia powszechna 1492-1648, Warszawa 2001.