Pierwsi chrześcijanie gardzili nauką. Od samego początku mieli w świecie grecko-rzymskim opinię prostaków, ignorantów i ludzi łatwowiernych. Dla uzasadnienia tej opinii nie wystarczy ich skromny status społeczny. Lepszym już wytłumaczeniem jest uparte odrzucanie kultury pogańskiej.
Pierwsze pisemne świadectwa z połowy II wieku nie pozostawiają w tej sprawie miejsca na wątpliwości. Dla retorów Frontona i Lukiana, dla filozofa cynika Krescensjusza, dla samego Galena chrześcijanie byli odłamem wschodnich prądów mistycznych, szczególnie nawiedzonym i naiwnym, praktykującym magię i głoszącym dziwaczne wierzenia. Chrześcijanie nie są naprawdę niebezpieczni, ale ich łatwowierność ma charakter aberracyjny, a zaciekły sprzeciw wobec kultów urzędowych jest irytujący. Jednym słowem reakcje rzymskich środowisk wykształconych są typowe dla stosunku ludzi kulturalnych do rozmaitych sekt i do religijnego fanatyzmu.
Ci prostacy nie są zbrodniarzami — dodaje retor Lukian, ale zostali uwiedzeni przez oszusta Jezusa i pozwalają, by manipulował nimi kler. Ich nieprzejednana postawa, eksluzywizm, fanatyzm, który pozwala godzić się na śmierć, są nie na miejscu w pogańskim społeczeństwie, gotowym okazywać najdalej posuniętą tolerancję i nie mającym nic przeciwko szerokiemu synkretyzmowi religijnemu. W II wieku świat grecko-rzymski akceptuje wszelkie wierzenia, pod warunkiem, że szanują one panujące struktury polityczne, a w szczególności kult cesarza, który jest spoiwem imperium. Dla władzy i elity intelektualnej rozmaite religie to tylko zróżnicowane przejawy tej samej nadziei na zbawienie, tyle że różnymi imionami opisujące tę samą rzeczywistość. Obowiązuje więc postawa tolerancyjna. Stąd wzięła się zrozumiała irytacja na grupkę biedaków twierdzących, że jako jedyni posiedli prawdę, i z wyżyn swojej ignorancji potępiających inne kulty jako zabobony.
Apologeta Minucjusz Feliks pisze w dziele
Octavius, że w drugiej połowie II wieku pogańscy filozofowie i uczeni odmawiali słuchania chrześcijańskich dyskusji i rumieniliby się ze wstydu, gdyby zabrali w nich głos, podjęliby bowiem rozmowę z ludźmi ograniczonymi i bez wykształcenia, a z takimi nie warto wdawać się przecież w dyskusję. Pierwsze wspólnoty uważały zresztą tę ignorancję za tytuł do chwały, opierając się w tym zakresie na słowach, jakie święty Paweł skierował do Koryntian.
„Napisane jest bowiem: Wytracę mądrość mędrców, a przebiegłość przebiegłych zniweczę. Gdzie jest mędrzec, gdzie uczony? Gdzie badacz tego, co doczesne? Czyż nie uczynił Bóg głupstwem mądrości świata? Skoro bowiem świat przez mądrość nie poznał Boga w mądrości Bożej, spodobało się Bogu przez głupstwo głoszenia słowa zbawić wierzących. Tak więc, gdy Żydzi żądają znaków, a Grecy szukają mądrości, my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan, dla tych zaś, którzy są powołani, tak spośród Żydów, jak i spośród Greków, Chrystusem, mocą Bożą i mądrością Bożą. To bowiem, co jest głupstwem u Boga, przewyższa mądrością ludzi, a co jest słabe u Boga, przewyższa mocą ludzi. Przeto przypatrzcie się, bracia, powołaniu waszemu! Niewielu tam mędrców według oceny ludzkiej, niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych. Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców”.
Jako świadomi przedstawiciele głupiej idei chrześcijanie nie mogli spodziewać się, że przekonają kogoś poza prostaczkami. Lecz nawet w tej warstwie fakt, że odmawiali wyjaśnień, powodował tyleż odrzuceń, co nawróceń. Wiemy, jakie krążyły na ich temat plotki i kalumnie. Z drugiej strony, póki pogańscy intelektualiści nie potrafili zdobyć się na nic więcej niż pogardę, chrześcijanie mogli ze spokojnym sumieniem tkwić w swojej ignorancji, sprzyjającej przecież cnocie pokory. Taka postawa przeważała mniej więcej przez wiek, ale stopniowo stawała się coraz trudniejsza do utrzymania.
Czy chrześcijaństwo, jeśli miało naprawdę posłannictwo powszechne, mogło marzyć o pozyskaniu całego społeczeństwa, pozostając na marginesie współczesnej sobie kultury, odrzucając wiedzę, literaturę, naukę i sztuki świata, w którym żyło? Niektórzy historycy tak właśnie uważają, sądzą bowiem, że Kościół jest najsilniejszy wtedy, gdy nie odstępuje ani na krok od swojego pierwotnego posłannictwa, nie wystawiając go na niebezpieczeństwo zbliżenia z kulturą swego otoczenia. Jest to prawdą tylko pod tym warunkiem, że uznamy, iż Kościół powinien stać się gettem „wybranych”, małą grupką czystych i doskonałych, tymi stu czterdziestoma czterema tysiącami zbawionych z Apokalipsy interpretowanej dosłownie, jak czyni to większość współczesnych nam sekt.
Wszystkie te prądy w Kościele, które w toku dziejów odrzuciły możliwość dopasowania się do nauk o człowieku i filozofii, stały się sektami zamkniętymi w swym dumnym nieprzejednaniu. Siłą i wartością Kościoła jest stały dialog z tym, co ludzkie i świeckie, a za każdym razem, kiedy Kościół odgradza się szczelnie od spraw świeckich, zaczyna się jego schyłek, jak pokazuje nieszczęsna historia reformy trydenckiej i jej kontynuacje w XIX wieku: po iluzorycznym tryumfie, trwającym mniej więcej do 1680 roku, następuje powolny zmierzch Kościoła, który nie chce towarzyszyć człowiekowi w jego przemianach, który praktykuje rozdział między profanum a sacrum, wiążąc to ostatnie z niewzruszonymi i przestarzałymi formami, chociaż tracą one bardzo szybko wszelkie znaczenie w świecie, gdzie wysuwają się naprzód coraz to nowe aspekty życia.
Kultura grecko-rzymska z pierwszych wieków naszej ery nie czyniła takich szybkich postępów jak nasza. Wydaje się jednak, że mniej więcej w połowie II wieku niektórzy chrześcijanie zaczęli odczuwać potrzebę aktualizacji wiary, przedstawienia jej wykształconym poganom w świetle możliwym dla nich do przyjęcia. Chodzi o pierwszych apologetów.
Sto lat po śmierci Chrystusa chrześcijaństwo drepcze w miejscu. Chociaż często jego postępy przedstawia się jako niepowstrzymaną falę przypływu, w rzeczywistości są one wolniejsze i mniej pewne, niż bardzo długo mniemano. Po piorunującym starcie, który wiązać należy z podróżami świętego Pawła, rozwój ulega zahamowaniu. Nie można wprawdzie mówić o całkowitej stagnacji, ale chrześcijaństwo rozwija się wolniej, niż rywalizujący z nim kult Mitry. „Gdyby jakaś śmiertelna choroba wstrzymała rozwój świata, świat ów byłby mitraistyczny” — powiedział Renan. „Przez pierwsze dwa wieki mitraizm szerzy się z niesłychaną siłą” — przyznaje ze swej strony Daniel Rops. W samym Rzymie było pod koniec II wieku ponad sześćdziesiąt kaplic Mitry, aż apologeci chrześcijańscy zaczęli się tym niepokoić i oskarżać kler mitraistyczny o plagiat. Koło 150 roku święty Justyn napisał: „Kiedy ci, którzy przekazują tajemnice Mitry, powiadają, że narodził się on z kamienia, kiedy nazywają pieczarą miejsce, gdzie, jak się powiada, wtajemniczają wierzących w niego, czyżbym nie wiedział, iż naśladują słowa Daniela: «Kamień nie ręką ludzką został wyrwany z wielkiej góry», a tak samo Izajasza, z którego przedsięwzięli naśladować wszystkie słowa! Użyli bowiem swojej zręczności, by wygłoszono im także słowa o praktykowaniu sprawiedliwości”.
Wskutek późniejszego zniknięcia kultu Mitry zbyt łatwo zapominamy, że przez ponad wiek siła wzrostu tej religii była większa niż chrześcijaństwa. Około roku 150 chrześcijanie są nadal wyraźną mniejszością, nawet w Azji Mniejszej, Syrii, Palestynie, Egipcie, choć tam właśnie chrześcijaństwo rozwinęło się lepiej niż na Zachodzie.
Dopóki nie dotrze się do elity intelektualnej, nie można liczyć na zbyt duże postępy. Rzecz jednak w tym, że owa elita nadal zwracała się ku wielkim prądom filozoficznym o tendencjach panteistycznych, a szczególnie ku stoicyzmowi i neoplatonizmowi. Jest to jeden z czynników, które skłoniły pierwszych apologetów do przedstawienia swojej wiary w sposób bardziej systematyczny i racjonalny, z wykorzystaniem kategorii obecnych w nauce i kulturze, by w ten sposób być lepiej zrozumianymi. Zaczęto bowiem dostrzegać, że jeśli Kościół nie ma stać się jedną z sekt, musi zacząć przemawiać językiem swoich wykształconych współczesnych.
Konieczność przekonania elit
Tę zmianę nastawienia przyspieszył wzrost ataków ze strony pogan. Najpoważniejszy przypuścił filozof Celsus w dziele
Prawdziwe słowo, które powstało około roku 175. Jego argumenty świadczą o tym, że poznał dokładnie religię chrześcijańską, z którą musiał jakoś się zapoznać, co dowodzi, że wysiłki pierwszych apologetów wydały owoc: nie wystarczy już pogardzać wyznawcami Chrystusa, trzeba postarać się obalić ich wierzenia. Niedorzeczność tych wierzeń z ludzkiego punktu widzenia można wykazać bez większego trudu: nie do przyjęcia jest Bóg, który staje się człowiekiem — powiada Celsus. Czyż nie wystarczyłoby wysłać jakiegoś przedstawiciela, nie narażając Boga na całą nędzę człowieczego bytowania? A może „to dla naszego zbawienia Bóg objawił się nam, aby zbawić tych, którzy uznali Go, będą więc zaliczeni do cnotliwych, i ukarać tych, którzy go odrzucili, ujawniając w ten sposób swoją niegodziwość? Jakże to! Mamyż mniemać, że po tylu wiekach Bóg zatroszczył się wreszcie o sprawiedliwe osądzenie ludzi, choć przedtem zgoła o nich nie dbał?”. Jeśli ten świat jest taki zły — ciągnie Celsus — dlaczego bierzecie małżonków i płodzicie dzieci? A skoro żyjecie w cesarstwie, czemu nie chcecie brać na siebie obowiązków administracyjnych, obywatelskich, służyć w wojsku?
Poza tymi mniej lub bardziej uzasadnionymi oskarżeniami, Celsus zarzuca chrześcijanom kultywowanie ignorancji i poczytywanie sobie tego za chwalebne, gloryfikowanie głupoty pod pretekstem, że Jezus powiedział: „Błogosławieni ubodzy duchem” . „O to — powiada Celsus — ich maksymy: «Precz stąd wszyscy, którzy macie jakieś wykształcenie, jakąś mądrość albo osąd; w naszych oczach jest to zła rekomendacja; ale jeśli ktoś jest ignorantem, człekiem ograniczonym, niewykształconym i prostakiem, niechaj przybywa do nas śmiało!» Przyznając, że tacy ludzie są godni ich Boga, pokazują, że potrafią pozyskać tylko głupców, dusze niegodziwe i bezrozumne, niewolników, ubogie niewiasty i dzieci”.
Kwadratus
Narzucała się konieczność reakcji, podjęcia obrony chrześcijaństwa, udowodnienia, że nie jest ono zbiorem absurdalnych wierzeń obcych cywilizacji grecko-rzymskiej i że wszyscy mogą się do niego przyłączyć, nie wyrzekając się swojej kultury. W tym celu należało nie tylko posługiwać się obowiązującymi wówczas sposobami myślenia i rozumowania, ale również wykorzystać wiedzę, a w szczególności oprzeć się na najpoważniejszych danych albo hipotezach naukowych, by udowodnić, że chrześcijaństwo może dać lepszy system wyjaśniający globalnie świat niż inne szkoły filozoficzne.
Najpierw naukę starożytną wykorzystali dla służby Kościołowi apologeci. Pierwsi z nich pojawili się za panowania Hadriana, w latach 124-125. Podczas wizyty cesarza w Atenach, miejscu wysoce symbolicznym, Kwadratus przedstawił mu pierwszą znaną nam apologię. Wkrótce potem mamy apologię Arystydesa. Ale pierwszym wielkim apologetą był święty Justyn, który poniósł w 165 roku męczeńską śmierć.
Justyn Męczennik
Życie i dzieło Justyna są charakterystycznym przykładem rzucającym światło na pierwsze kontakty Kościoła z nauką. Urodził się w Samarii w pogańskiej rodzinie greckiej, w szkołach zapoznał się z wszystkimi wielkimi filozoficzno-naukowymi prądami swoich czasów. Po nawróceniu na chrześcijaństwo, przebywa najpierw w Efezie, a około 150 roku osiada w Rzymie, gdzie tworzy szkołę podobną do szkół pogańskich. Nie wyrzeka się swojej kultury i naucza chrześcijaństwa wskazując na jego zgodność z tym, co najlepsze w myśli greckiej. Jego pisma, w większości zaginione, ale opisane przez Euzebiusza, ujawniają stałą troskę o to, by poprzez jednoczesne oparcie się na Biblii i filozofach wykazać, że chrześcijaństwo to zwieńczenie cywilizacji helleńskiej. Widać to wyraźnie w dwóch apologiach skierowanych do cesarza: Sokrates, Heraklit, Platon to prekursorzy chrześcijaństwa i istota ich myśli jest zgodna ze Starym Testamentem.
Tacjan
Po Justynie i do końca II wieku powstaje coraz więcej podobnie ukierunkowanych apologii: mam na myśli apologię Melitona i Apolinarego z Hierapolis zaadresowane w 176 roku do Marka Aureliusza, a także powstałe w latach 177-180 apologię Atenagorasa i Miltiadesa przeznaczone dla tego samego cesarza. Apolinary napisał także książki
Do Greków i
O prawdzie. Dla wszystkich tych pisarzy nauka jest służebna w stosunku do apologetyki, stanowi narzędzie, nie zaś metodę dochodzenia do prawdy. Zresztą niektórym z nich obca była jeszcze troska o przyswojenie chrześcijaństwu nauki pogańskiej. Tak jest w przypadku Tacjana, który był wprawdzie uczniem Justyna, ale w swej
Mowie przeciw Grekom odrzucił z całą bezwzględnością pogańskie hipotezy, by wskazać, że tylko chrześcijaństwo posiadło prawdę. Pomijając to, jaką wartość skłonni bylibyśmy przyznać jego argumentom, trzeba przyznać, że stara się myśleć racjonalnie. Oto, na czym polega nowość: apologeci sytuują siebie w obrębie myśli greckiej, posługują się jej kategoriami i całą wiedzą, aby uzasadnić chrześcijaństwo, jedni ukazując je jako zwieńczenie myśli grecko-rzymskiej wraz z jej spuścizną naukową, inni próbując udowodnić, że ta spuścizna nie ma już znaczenia.
Chrześcijanie i nauczanie pogańskie
Jednak ani jedni, ani drudzy nie traktują nauki jako wartości samej w sobie w procesie poszukiwania prawdy. Dla nich punktem wyjścia jest wiara, twierdzą więc, że posiedli prawdę. Nauka to tylko narzędzie, którego wartość obiektywna jest relatywnie skromna, ale bez którego nie można się obejść, jeśli chce się przekonać pogan. Apologeci, podobnie jak Justyn, kształcili się w szkołach pogańskich, a nawrócenie przyszło później. Nawet rodzice chrześcijańscy posyłają dzieci do szkół pogańskich i nie ma z tym większych problemów, jak wykazały badania, które prowadził Henri-Irenee Marrou. Nie mieli wprawdzie wyboru, ale było to dla nich czymś całkowicie naturalnym; koncepcja kształcenia chrześcijańskiego obejmowała jedynie moralność i wiarę. Jeśli chodzi o kulturę ogólną, chrześcijanie korzystają z pedagogicznego systemu swoich czasów, który dawał wykształcenie w zakresie literatury, retoryki, logiki i nauk.
Oczywiście pociągało to za sobą problemy natury religijnej. Nauczanie w szkole grecko-rzymskiej było przepojone politeistyczną mitologią, imiona bogów służyły do nauki czytania, podstawą literatury był Homer, a koncepcje naukowe byty ściśle zespolone z religią. Problem stał się na tyle ważki, że niektórzy autorzy chętnie odrzuciliby całe nauczanie klasyczne. Jeszcze
Didaskalia apostolskie, tekst z III wieku, przedstawiający siebie jako nauczyciela samych apostołów, stwierdzał, że cała wiedza zawarta jest w Biblii: Księga Rodzaju w zupełności wystarczy jako podręcznik naukowy, a chrześcijanin nie powinien brać do ręki ksiąg pogańskich. Te radykalne wskazania będą pojawiały się okresowo aż do średniowiecza, ale ich nierealistyczny charakter sprawi, że okażą się całkowicie daremne. Nawet taki płomienny polemista jak Tertulian przyznaje, że dzieci muszą chodzić do szkół pogańskich. Muszą mieć się stale na baczności, zdawać sobie sprawę z tego, że oprócz wiedzy użytecznej sączy się im bezustannie truciznę. Takie samo stanowisko zajmie w połowie IV wieku święty Bazyli: w homilii
O czytaniu autorów świeckich żąda od młodzieży czujności, oddzielania w tym, czego ją uczą, ziarna od plew, odrzucania wszystkiego, co jest nie do pogodzenia z chrześcijaństwem i interpretowania pogańskich bajek w świetle Ewangelii.
Tertulian
Ten sam problem pojawia się, jeśli chodzi o nauczycieli. Czy chrześcijanin może nauczać w pogańskiej szkole? W żadnym razie — twierdzi Tertulian, który zakazuje wykonywania tego zawodu, zupełnie tak samo jak zawodu astrologa i rzemieślnika sporządzającego posążki bożków. Ale także w tym przypadku radykalizm okazał się nierealistyczny.
Na początku III wieku Hipolit Rzymski zajmuje stanowisko bardziej zniuansowane: "Jeśli ktoś wpaja małym dzieciom wiedzę tego świata, lepiej byłoby, żeby to porzucił; jeżeli jednak nie ma innego zawodu, by utrzymać się przy życiu, zostanie mu wybaczone”.
Inne teksty także świadczą o pobłażliwości, a począwszy od końca II wieku w szkołach greckich i rzymskich było coraz więcej nauczycieli-chrześcijan. Święty Justyn otwiera szkołę; tak samo robi w 202 roku Orygenes, żeby utrzymać rodzinę.
W drugiej połowie III wieku spotyka się już chrześcijańskich profesorów w nauczaniu wyższym: w 264 r. Anatol, przyszły biskup Laodycei, kieruje katedrą filozofii arystotelesowskięj w Aleksandrii; w 268 r. kapłan o imieniu Malchion kieruje szkołą retoryki w Antiochii. Ludzie ci musieli z konieczności posługiwać się greckimi teoriami naukowymi i wpajać je swoim uczniom, przy czym warto zauważyć, że żaden z nich nie zabiegał o tworzenie szkół chrześcijańskich. Myśl o nauczaniu wyznaniowym nie przyszła im nawet do głowy. Jedynie teologii i dogmatów naucza się osobno; jeśli chodzi o całą resztę, uznają, że kultura starożytna jest niezbędna; z niej czerpią koncepcje historii, filozofii, nauk przyrodniczych, fizyki, geografii, kosmografii konieczne do komentowania Pisma. I są głęboko przesiąknie tą kulturą. H.-I. Marrou w związku ze zjawiskiem osmozy kulturowej napisał: „Pogodzenie się chrześcijaństwa ze szkołami greckimi i łacińskimi jest ważnym przykładem takiej osmozy: właśnie dlatego, że chrześcijanie pierwszych wieków żyli w świecie klasycznym, przyswoili sobie jako «naturalną» i zrozumiałą samą przez się podstawową kategorię hellenistycznego humanizmu: człowiek jako bogactwo bezwzględne, uprzednie w stosunku do wszelkiej specyfikacji”.
Chrześcijaństwo, do końca II wieku bliskie judaizmowi, zostaje w tym momencie zaszczepione na cywilizacji grecko-rzymskiej, dzięki czemu zyska sobie środowiska intelektualne, a w konsekwencji nabierze począwszy od III wieku nowej dynamiki. Pod koniec III wieku niektórzy, na przykład Kommodian, będą nad tym ubolewali. Ale tylko owo zaszczepienie mogło uratować chrześcijaństwo przed wegetacją, dopasowując się do matrycy starożytnej nauki, filozofii i retoryki, mogło nawrócić cesarstwo. Chrześcijański intelektualista, nieznany w judeo-chrześcijaństwie, staje się w Kościele czynnikiem dynamizującym. Bez niego Kościół nie miał najmniejszej szansy na rozwój, pozostawał bowiem odcięty od kultury swoich czasów.
Warto ciągle na nowo rozważać płynącą stąd naukę. Czyż nie jest rzeczą znamienną, że tacy ludzie jak święty Hieronim i święty Augustyn przyznają, iż czuli czasem tłumioną odrazę do ksiąg biblijnych, do tych nieokrzesanych opowieści, napisanych stylem chropowatym i zawierających myśl prostacką w porównaniu z dziełami wyrafinowanych pogan? Dlatego chcą odebrać poganom wszystkie skarby nauki, które posłużą do wyjaśniania Pisma. Długo jeszcze chrześcijański intelektualista będzie odczuwał skrupuły przed wykorzystywaniem nauki klasycznej: w VI wieku święty Cezary z Arelate wyrzeknie się tej nauki w wyniku snu, w którym ujrzał, jak smok pożera swe ramię wsparte na pogańskiej księdze; w VIII wieku w Żywocie świętego Eligiusza określa się Homera i Wergiliusza jako „złoczyńców”; Grzegorz Wielki i Izydor z Sewilli także potępią pogańską literaturę. Są to jednak wtedy czcze słowa; sami nią nieświadomie przesiąknęli poprzez lekturę swoich poprzedników, Ojców Kościoła.
Kultura grecka odciśnie więc na chrześcijaństwie niezatarte piętno, a to pociągnie za sobą poważne konsekwencje. Już Justyn włączył do swojego nauczania sokratejski i platoński logos; Tacjan i Atenagoras szerzyli model arystotelesowski i korzystali ze stoickiej koncepcji przyczyny naturalnej, podczas gdy Justyn kojarzył zniszczenie ziemi ogniem z biblijną i apokaliptyczną ideą końca świata, a neoplatonizm dopasowany do Pisma przez Żyda z Aleksandrii, Filona, wszystkim im dał ramy wyjaśnienia satysfakcjonującego umysł racjonalny. Pod koniec II wieku judeo-chrześcijaństwo zmieniało się w greko-chrześcijaństwo.
Szkoła aleksandryjska otwarta na kulturę pogańską
Ireneusz z Lyonu
O tej ewolucji, z początku pełnej wahań i zahamowań, świadczy postawa i dzieło pierwszych Ojców Kościoła. Zachód, mniej przesiąknięty myślą grecką, pozostawał wyraźnie w tyle: święty Ireneusz (130-208) głosi całkowite pod porządkowanie się autorytetowi Kościoła w kwestii interpretowania zawartych w Biblii danych „naukowych”. Pisał w latach 170-208, w okresie, kiedy problem konfrontacji kosmologii biblijnej z doktrynami Greków zaczyna być stawiany z całą powagą, co prowadziło do powstawania herezji, i jako pierwszy ustalił reguły egzegetyczne. Wychował się jednak w rodzinie chrześcijańskiej, zapewne w Smyrnie, i był uczniem świętego Polikarpa, który znał osobiście apostoła Jana, a zatem czerpał bezpośrednio z nauczania apostolskiego i nic dziwnego, że był bardzo konserwatywny. Jako biskup Lyonu w swoim
Przedstawieniu i od rzuceniu fałszywej gnozy przypomina, że jedynie Kościół w osobie następców apostołów jest upoważniony do interpretowania Pisma: „Prawdziwą wiedzą jest nauka apostołów, starożytnego organizmu Kościoła rozproszonego po całym świecie, albowiem znakiem szczególnym ciała Chrystusowego jest sukcesja biskupów, którym apostołowie powierzyli Kościoły lokalne; także nam przekazana została sprawa przechowania bez skazy Pisma, rozliczenia się z niego bez dodawania i odejmowania, odczytania bez nadużyć i w pełnej zgodności z Pismem, wyjaśniania poprawnego, harmonijnego, unikającego zagrożeń i bluźnierstwa”. Taka postawa doprowadziła go do całkowitego prawie wyrzeczenia się rozumu przy egzegezie. Wszystko opiera się na autorytecie Kościoła.
Inni okazywali więcej śmiałości w pragnieniu zbliżenia się do nauki greckiej, a szczególnie intelektualiści z Aleksandrii. Począwszy od końca II wieku w tym zadziwiającym mieście dokonywać się będzie wchłanianie kultury grecko-rzymskiej przez chrześcijaństwo i ten fenomen naznaczy naszą cywilizację na prawie dwa tysiące lat.
Aleksandria, gigantyczne, prawie milionowe miasto, była już od paru wieków intelektualną stolicą świata hellenistycznego i grecko-rzymskiego. Jej promieniowanie, dzięki sławnej świątyni muz, Muzeum, i nie mającej równych bibliotece, która w chwili pożaru w połowie I wieku przed naszą erą liczyła prawie 70 000 woluminów, obejmowała wszystkie dziedziny, od literatury do astronomii. Ogród botaniczny, menażeria pełna rzadkich zwierząt, obserwatorium astronomiczne, sale do przeprowadzania sekcji zapewniały uczonym z całego cesarstwa niezwykłe ułatwienia. Latarnia morska, dwa porty, regularne rozplanowanie miasta i pomniki sprawiały, że miasto to było prawdziwym cudem. Najwięksi uczeni, w tym Eratostenes i Ptolemeusz, pracowali tu i nauczali.
Aleksandria, miasto kosmopolityczne, była największym miejscem kontaktów wszystkich cywilizacji świata starożytnego: egipska mądrość stykała się tu z babilońską magią; potężna i stara kolonia żydowska przesiąkała atmosferą grecką. Żadne miejsce nie sprzyjało tak, dzięki panującej tu ogromnej tolerancji, wymianie kulturalnej, która odbywała się za pośrednictwem greki, synkretyzmowi, osmozie religijnej i naukowej. Od dawna starzy bogowie egipscy stopili się z klasycznymi bóstwami greckimi, Horus z Apollonem, Amon z Zeusem, Ozyrys z Dionizosem. Z kolei bogowie greccy zostali wprowadzeni do rangi przejawów powszechnego logosu, który zbliżył się teraz do Jahwe, zwłaszcza od czasu, kiedy Filon dokonał ogromnego dzida syntezy platonizmu z judaizmem.
Klemens Aleksandryjski i egzegeza alegoryczna
W czasach Chrystusa Filon odziedziczył trzywiekową pracę przygotowawczą, dzido aleksandryjskich Żydów, która stała się fundamentem nowego typu interpretacji Biblii. Po pierwsze została przełożona na grekę; chodzi o sławną Septuagintę, która bardziej niż tłumaczeniem była już adaptacją — jak podkreśla Andre Neher: złagodzeniu uległ Boski antropomorfizm, w Księdze Rodzaju większy nacisk położono na stronę ontologiczną niż historyczną, wykorzystano koncepcje statyczne i abstrakcyjne. Tak zhellenizowana Biblia nadawała się do wykorzystania w filozofii i niektórzy Żydzi zaczęli nawet twierdzić, że greccy mędrcy po prostu przepisywali ją, jej alegoryczna interpretacja pozwalała bowiem na skojarzenia z wątkami obecnymi w myśli helleńskiej.
Takie właśnie podejście rozwinął Filon. Interpretacja alegoryczna jest niezbędna, jak bowiem inaczej rozważać niewiarygodną drobiazgowość Pięcioksięgu czy niezliczone gorszące opowieści? Zresztą Grecy tak samo postąpili ze swoją mitologią, z Homerem i Hezjodem. W tym jednak celu — pisał Filon w rozprawie
De congressu eruditionis gratia — trzeba odwołać się do całego zasobu kultury świeckiej, do gramatyki, etymologii, retoryki, dialektyki, arytmetyki, fizyki, astronomii. Nauka grecka jest, tak samo jak techniki literackie, niezbędnym narzędziem egzegezy. Egzegeza zaś wykorzystuje koncepcje platońskie do opisu Bożego dzida stworzenia: Bóg tworzy poprzez Słowo, Logos, który jest Jego instrumentem duchowym, natomiast Bóg jako czysty Byt „jest jednością abstrakcyjną i statyczną, wiecznie nieruchomą, tą samą, czystym niematerialnym rozumem”. Z całą pewnością bliższe jest to koncepcjom greckim niż Jahwe.
Dwa wieki później metoda Filona jest wszechobecna w myśli pierwszego wielkiego przedstawiciela chrześcijańskiej szkoły aleksandryjskiej, Klemensa. Niewiele wiemy o jego życiu. Był zapewne z pochodzenia Egipcjaninem, ale nosił łacińskie imię Tytus Flawiusz Klemens i miał klasyczne wykształcenie greckie. W przeciwieństwie do Ireneusza był konwertytą i wiele podróżował po wschodnich obszarach cesarstwa. W Aleksandrii, gdzie był uczniem Pantena, został prezbiterem i nauczał do chwili wyjazdu do Jerozolimy mniej więcej w 210 r. Jego dwa główne dzieła Pedagog i Kobierce to dwie pierwsze chrześcijańskie księgi mówiące poprzez interpretację Pisma o relacji między Kościołem a nauką.
Dotychczas chrześcijańska egzegeza była żydowsko-palestyńska, to znaczy doszukiwała się w tekstach znaczenia profetycznego, apokaliptycznego i typologicznego, natomiast Klemens wyróżnia pięć sposobów interpretowania Pisma trzeba wyłuskać z niego sens historyczny, doktrynalny i teologiczny, profetyczny, filozoficzny, mistyczny. Przy badaniu sensu mistycznego, dokonywanym alegoryczną metodą Filona, należy wykorzystać całe bogactwo kultury greckiej, a zwłaszcza wiedzę naukową. Wiedza ta, odniesiona do danych objawienia zawartego w Piśmie, pozwoli na przeprowadzenie logicznego i niezawodnego dowodu i w konsekwencji dotarcie do oczywistości, do jedynej prawdy, do poznania absolutnego, do gnozy. Klemens głosi współdziałanie nauki ludzkiej z Boskim objawieniem, gdyż na tej drodze można dojść do prawdy: jest to etap o przełomowym znaczeniu w dziejach relacji Kościół-nauka, etap, który oznacza zerwanie z przeważającym dotychczas podejściem. Chodzi nie tylko o to, że trzeba jednocześnie odczytywać księgę natury i księgę objawioną, ale i o to, że rozszyfrowanie pierwszej powinno pomóc w zrozumieniu drugiej, która pozo staje oczywiście najważniejsza.
Nie może być między nimi najdrobniejszej sprzeczności, gdyż całe poznanie pochodzi od Słowa, które natchnęło redaktorów Biblii, ale także największych filozofów i uczonych pogańskich. Ekstrapolując i rozszerzając twierdzenie świętego Pawła, że Bóg może zbawić wszystkich, Klemens utrzymuje, iż pierwotnie mądrość Boża została dana za pośrednictwem natchnionego mędrca wszystkim ludom, wszystkim rasom. Tak więc wszystkie kultury wzięły się z tego samego źródła, ale dzieje myśli to dzieje stopniowej degradacji prawdy, do której wmieszały się obce i nieczyste składniki. „Prorocy egipscy, Chaldejczycy z Asyrii, galijscy druidzi, perscy magowie, gimnosofiści z Indii”, a także Orfeusz, Pitagoras, Homer czy Sokrates otrzymali Boże natchnienie. „Pismo tą samą nazwą «mądrości» określa wszelką wiedzę lub wszelką świecką sztukę — a istnieje ich wiele, nagromadzonych dzięki wynalazczemu geniuszowi człowieka — i uznaje, że wszelkie wynalazki sztuki i mądrości pochodzą od Boga”.
Ślad wspólnego pochodzenia tej mądrości w podobieństwach miedzy mitami greckimi a Biblią: historia Tetydy i Okeanosa jest paralelna do biblijnej opowieści o rozdzieleniu wód; świat opisany na puklerzu Achillesa odpowiada opowieści o stworzeniu; historia Deukaliona to historia potopu; opowieść o Gigantach, którzy spiętrzyli Pelion na górach Ossa, to wieża Babel; Ewa to Pandora; upadek Faetona to upadek aniołów; Niobe zmieniona w kamień to żona Lota zmieniona w słup soli; Ulisses, podobnie jak Jakub, śpi na kamieniu; Minos i Mojżesz, obaj prawodawcy, mają wiele cech wspólnych, tak samo Orfeusz i Dawid jako że obaj grali na cytrze. Nie ma więc nic złego w wykorzystywaniu kultury pogańskiej w służbie prawdy. „Filozofia pogańska nie zaprzecza życiu chrześcijańskiemu i oczernia się ją przedstawiając jako wylęgarnię błędów i złych obyczajów, jest bowiem światłem, obrazem prawdy, to dar wręczony Grekom przez samego Boga: nie tylko nie zaciemnia prawdy umieszczając między nią a nami wyzbytą sensu mrzonkę, lecz jest dla niej dodatkowym wałem obronnym i służy nam pomocą jako wiedza z tej samej rodziny, by zbudować fundament wiary”.
Doprowadza to Klemensa do głoszenia zerwania między chrześcijaństwem a kulturą żydowską. Ponieważ chrześcijaństwo m a posłannictwo powszechne i zawiera w sobie Prawdę przeznaczoną dla wszystkich ludzi, powinno, jeśli ma być zrozumiane, przedstawiać się w szatach kultury dominującej i najbardziej rozwiniętej, to znaczy kultury greckiej. Chrześcijaństwo winno się zhellenizować, trzeba je głosić po grecku, korzystać z greckiej logiki i nauki: „W naszym dziele — pisze na początku Kobierców — bez wahania wykorzystamy najpiękniejsze elementy filozofii i kultury, które przygotowują nas do poznania. Słuszne jest bowiem, jak powiada apostoł, uczynić się żydem ze względu na Żydów i tych, którzy żyją według Prawa, ale być greckim ze względu na Greków, by pozyskać wszystkich”.
Zdrada? W żadnym razie — odpowiada Klemens. Jezus przyszedł, żeby przywrócić prawdę, która uległa zepsuciu od czasów pierwotnego objawienia. Jeśli jednak chcemy tę prawdę zrozumieć, trzeba ja wyrazić za pomocą nauki. „Powiadamy, że nawet nie umiejąc czytać można być wiernym, ale zgadzamy się także, że bez badań nie sposób zrozumieć doktryn wiary. Przyjmować idee słuszne, odrzucać obce to nie jest sprawa prostej wiary, lecz wiary przeżywanej przez naukę”.
Klemens Aleksandryjski zabiera stanowczo głos przeciwko postawie fideistycznej, która rości sobie pretensje do „wiary nagiej” , jakby nagość oznaczała czystość. Jego ostrzeżenie można odnieść do wszystkich fideistów, dawnych, dzisiejszych i przyszłych, którzy utrzymują, że autentyczna wiara, czysta i prawdziwa, wyraża się w niezmiennych i niezrozumiałych formułach, wystrzegając się przy tym wszelkiego kontaktu z wiedzą świecką, uważaną w mniejszym lub większym stopniu za diabelską, i że wiara „ubogich w duchu” to wiara „ubogich w rozum”. Jest to w istocie — powiada Klemens — świadectwo pychy i gnuśności. „Są ludzie, którzy uznają siebie za tak utalentowanych, że nie zamierzają tykać filozofii ani dialektyki ani nawet zgłębiać tajników nauk przyrodniczych; pragną tylko wiary nagiej. To jakby zamierzali natychmiast zbierać winne grona, nie pielęgnując zgoła przedtem winnicy”.
Ta potężna wizja Klemensa, domagającego się współdziałania wiary i nauki oraz osadzenia pierwszej w otaczającej kulturze, to narodziny prądu, który, choć wystawiony na liczne ataki, zatryumfuje w klasycznym średniowieczu, i który zostanie rozwinięty przez szkołę aleksandryjską, zasłużoną w dziele większej racjonalizacji wiary.
„Umiała zabezpieczyć źródło i mistyczną substancję religii, wyeliminować wszelki antropomorfizm, zachowując zawsze w pamięci niezmierzalną odległość, jaka oddziela człowieka od Boga. Nie lękała się jednak głosić wolności badań w obrębie objawienia i redukcji, dzięki filozofii, wiary do poznania; sięgała po racjonalizm, by przyczynić się do sformułowania dogmatu, aczkolwiek sam dogmat był uznawany za niedostępny”.
Orygenes: nauka w służbie egzegezy
Klemens tak namiętnie pragnął prawdy, wiedzy, iż twierdził, że gdyby można było oddzielić wiedzę od wiecznego zbawienia, a on mógłby między tymi dwiema rzeczami wybierać, wskazałby wiedzę. Jest to bez wątpienia żart, ale żart bardzo charakterystyczny. Albowiem kilka lat później szkoła aleksandryjska wydała innego geniusza o takim samym nastawieniu, Orygenesa.
Orygenes należy do olbrzymów myśli chrześcijańskiej. Jego życie, opowie dziane przez Euzebiusza, który był jednym ze spadkobierców jego myśli, jest dobrze znane. Urodził się w 185 roku jako syn chrześcijańskiego profesora z Aleksandrii, Leonidasa, który poza religią wpoił mu znajomość matematyki, gramatyki, retoryki i który w 202 r. poniósł męczeńską śmierć. Od samego początku należał zarówno do środowiska chrześcijańskiego, jak i greckiego; te dwa środowiska tworzyły dla niego całkowicie naturalną jedność. Wychował się jednak w atmosferze prześladowań i jego wiara młodzieńcza była z pewnością egzaltowana, gdyż wykastrował się zgodnie ze słowami przypisanymi Jezusowi przez Mateusza: „Bo są niezdatni do małżeństwa, którzy z łona matki takimi się urodzili; i są niezdatni do małżeństwa, których ludzie takimi uczynili; a są i tacy bezżenni, którzy dla królestwa niebieskiego sami pozostali bezżenni. Kto może pojąć, niech pojmuje!” Problem interpretacji Pisma nie będzie dla niego tylko zagadnieniem abstrakcyjnym i potem będzie żałował swojej zbyt dosłownej egzegezy.
Osierocony w wieku siedemnastu lat przez ojca, Orygenes musi utrzymywać matkę i braci. Zaczyna nauczać literatury, a po jakimś czasie biskup Aleksandrii powierza mu nauczanie katechumenów. Aby mieć lepsze podstawy do dyskusji z pogańskimi kandydatami do chrztu, przez pięć lat studiuje greckie doktryny pod kierunkiem pogańskiego profesora, Ammoniosa Sakkasa, który będzie też mistrzem neoplatończyka Plotyna, o dwadzieścia lat młodszego od Orygenesa. Tak więc myśl Orygenesa kształtuje się w samym centrum tego wielkiego platońskiego odrodzenia, które tak głęboko naznaczy jego dzieło. Nawet za głęboko jak na gusta wielu, którzy uważali, że przez nadmierną sympatię do Platona zniekształcił myśl chrześcijańską, zupełnie tak samo jak współczesnych nam teologów, na przykład Hansa Klinga, zbytnio oczarowała myśl Hegla albo Heideggera.
Trzeba uznać ten punkt widzenia za dyskusyjny. W każdym razie już wkrótce, bo około 210 roku, Orygenes otwiera w Aleksandrii własną szkołę, Didaskalejon, „rodzaj uniwersytetu, gdzie wszystkie nauki o człowieku zostały podporządkowane lepszemu zrozumieniu Słowa Bożego”. Orygenes naucza, a jednocześnie pisze i wydaje. Jest niesłychanie czynny: siedmiu sekretarzy, kopiści, dziewczęta znające kaligrafię pracują pod jego dyktando. Sam przy znaje, że przez całe życie nie odpoczywał ani minuty; objętość jego dzida jest fenomenalna, sława — powszechna.
Erudycja, skromność, wyważone stanowisko w dyskusjach zyskują mu ogromną sympatię. Jego zdaniem cała nauka powinna przyczyniać się do objaśniania Pisma. Chociaż przyznaje, że słowa Biblii mają czasem potrójny sens — historyczny, moralny i teologiczny — najczęściej uznaje, że sens historyczny, dosłowny nie istnieje. „Któż, pytam, kto myśli rozsądnie, uzna za stosowne stwierdzenie, iż dzień pierwszy, drugi i trzeci, w którym wymienia się wieczory i ranki, były bez słońca, bez księżyca i gwiazd, a pierwszy dzień nawet bez nieba? [...] Któż zdoła stłumić myśl, że spółkowanie nie ma w sobie nic złego, skoro czyta, że Juda poszedł do prostytutki albo że patriarchowie żyli z kilkoma kobietami jednocześnie?”
To samo odnosi się do śmiechu wartego prawodawstwa mojżeszowego, w którym szereg artykułów robi wrażenie pozbawionych sensu, albo do Boga przechadzającego się po swoim ogrodzie, gdzie rośnie drzewo wiadomości dobrego i złego, albo do Jezusa przeniesionego na szczyt góry. Niczego nie należy brać dosłownie. Biblia odsłania „prawdy do zrozumienia”, nie zaś prawdy historyczne. Z pewnością, czasem można dopuścić znaczenie dosłowne, aby jednak określić, w jakim mianowicie miejscu, trzeba odwołać się do wszystkich nauk o człowieku. "Jednak uważny czytelnik zawaha się przy niektórych ustępach, nie jest bowiem w stanie bez pogłębionych badań uznać, czy takie a takie wydarzenie podawane za historyczne miało miejsce w dosłownym zrozumieniu i czy takiego a takiego prawa należy przestrzegać dosłownie. Dlatego właśnie czytelnik winien skrupulatnie trzymać się zalecenia, jakie podał w tych słowach Zbawiciel: «Badajcie Pismo», i sprawdzać pieczołowicie, w którym miejscu sens dosłowny jest ścisły, a w którym niemożliwy, i wyłuskiwać w miarę możliwości, przyglądając się podobnym słowom i znaczeniom ustępu nieprawdopodobnego w sensie dosłownym, znaczenie rozproszone w całym Piśmie”. Podobnie jak poprzednio Klemens, Orygenes uważa, że wiarę należy objaśnić, i oświadcza: „Rzeczą znacznie ważniejszą jest przyjąć doktrynę na podstawie rozumu i mądrości niż zwykłej wiary”.
Biblia to ogromna alegoria, w której odczytaniu pomaga nam nauka. Orygenes ma całkowite zaufanie do nauk o człowieku, wszystkie one bowiem pochodzą od Boga. Każda jest jak studnia, z której można czerpać wiedzę o przyrodzie. „Czy widzisz, ile studni jest w poznaniu rzeczywistości? Studnią jest na przykład znajomość roślin, a może nawet natura każdej rośliny posiada własną studnię [...] I jeszcze studnią jest wiedza o znaczeniu czasów, odmianach i następstwach. A ponieważ wszystkie te sprawy obejmują wzniosłą i głęboką wiedzę, dlatego słusznie nazwano je w przenośni studniami”.
Spośród nauk osobliwie Boska jest medycyna. „Jakaż wiedza będzie od Niego pochodziła w większym stopniu, niż wiedza o zdrowiu, wiedza, która zna wartość ziół oraz różnorakie własności soków?” Oczywiście naukę można wykorzystać do czynienia zła, ale oznacza to, że człowiek albo diabeł odwiódł ją od jej celu. „Cała wiedza od Niego wzięła początek, jednakże wskutek występku ludzkiej natury, przy poduszczeniu i podstępnym działaniu demonów ku zgubie obróciło się to, co zostało dane na pożytek”.
Najwyraźniej przedstawia Orygenes swoją koncepcję nauki w służbie wiary w Homilii o Księdze Rodzaju, tam też podaje przykłady zastosowania tej koncepcji do pierwszej księgi Biblii. „Literatura, gramatyka, geometria, arytmetyka czy nawet dialektyka” są jego zdaniem jak konkubiny, umożliwiające patriarchom spłodzenie potomstwa. „Jeśli zaś dyskutując, rozprawiając, spierając się na temat takich małżeństw zdołamy nawrócić jakichś ludzi ku wierze, jeśli pokonawszy ich swymi ragami i umiejętnościami nakłonimy ich do przyjęcia prawdziwej filozofii Chrystusa i prawdziwej pobożności Bożej, to wtedy zdawać się będzie, że z dialektyką lub z retoryką spłodziliśmy synów niby z jakąś cudzoziemką albo z nałożnicą”.
Skoro nauka, w związku ze słynnym rozdzieleniem wód górnych i dolnych, powiada, że jest niemożliwe, by wody mogły utrzymać się na wypukłej powierzchni ciał stałych, trzeba uznać, iż wody te są w istocie obrazem sił duchowych. W związku ze stworzeniem człowieka na obraz Boga Orygenes powiada, że skoro Bóg nie m a ciała, może to dotyczyć jedynie duszy; Orygenes z pewnością nie poczułby się zgorszony teorią ewolucji. Ale często alegoria prowadzi go do przesady, zwłaszcza kiedy wykorzystuje w duchu pitagorejskim symbolikę liczb, co prowadzi go do rozpasanych elukubracji. Oto jeden z przykładów, związany z wymiarami arki Noego:
„Podano trzy wymiary: trzysta łokci długości, pięćdziesiąt szerokości i trzydzieści wysokości. Trzysta to trzy razy sto; setka zaś jest liczbą pełną we wszystkim i doskonałą, bo zawiera w sobie tajemnicę całego rozumnego stworzenia, tak jak to czytamy w Ewangelii. Powiedziano tam: «Ten, kto ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, pozostawia dziewięćdziesiąt dziewięć w górach i schodzi szukać tej, która zginęła; a gdy ją znajdzie, przynosi ją na swych ramionach i umieszcza razem z tymi dziewięćdziesięcioma dziewięcioma, które nie zginęły». Ponieważ zatem obejmująca całe rozumne stworzenie setka nie trwa sama z siebie, lecz pochodzi od Trójcy, a długość życia, to znaczy łaskę nieśmiertelności, otrzymała od Ojca przez Syna i Ducha Świętego, przeto pomnożono ją przez trzy, jako taką, która przez łaskę Trójcy rośnie ku doskonałości i przez poznanie Trójcy przywraca do wartości trzystu to, co na skutek niewiedzy obniżyło się do setki”.
Orygenes jest mimo to o wiele mniej zuchwały, niż się na ogół sądzi. Jednocześnie z hipotezami alegorycznymi akceptuje bardzo często prawdę historyczną wydarzeń, co w naszych oczach świadczy o niezwykłej naiwności. „Prawda jest taka, że Orygenes bardzo rzadko powątpiewa w prawdziwość faktów” — oświadczył ojciec Lagrange. Wróćmy do sprawy arki Noego. Orygenes krytykuje w długiej dysertacji Apellesa, który pod koniec II wieku twierdził, że w jednej łodzi nie da się zmieścić po parze wszystkich zwierząt żyjących na ziemi wraz z pożywieniem dla nich. Zastanawiając się nad szczegółami konstrukcyjnymi, pokazuje, że wszystko jest doskonale obliczone i możliwe. Jeśli chodzi o wielkość okrętu, bez wahania oświadcza, że liczbę 300 łokci winno się podnieść do kwadratu, co da 300 000 łokci. W ten sposób przekraczamy, i to znacznie, wymiary naszych supertankowców (jeśli przyjmiemy, że łokieć egipski to 0,52 metra, otrzymamy statek o długości 45 kilometrów).
Niejednoznaczna ocena Orygenesa w Kościele
Jednak nie te rachunki rodem jakby z science-fiction ściągną na Orygenesa potępienie ze strony Kościoła, ale odrzucenie przez niego, w imię rozumu i nauki, historycznej realności pewnych faktów biblijnych. Jego interpretacja — oznajmiono — oznacza zdradzenie Biblii, by dopasować ją do upodobań Greków. Z takimi zarzutami wystąpili Diodor z Tarsu, Teodor z Mopsuestii, Eustacjusz z Antiochii, Paweł z Samosaty, Teofil z Aleksandrii, święty Epifaniusz, Focjusz i wielu innych. Zdaniem Porfiriusza Orygenes wstydził się Biblii, próbował więc ją przystroić w greckie szaty.
„Są ludzie, którzy się nie umieli odwrócić od duchowego ubóstwa pism żydowskich, szukali natomiast usilnie rozwiązania ukrytego w nich znaczenia, więc uciekli się do wyjaśnień oderwanych i niezgodnych z tekstem, które wobec obcych obronić ich nie mogły, a zawierały tylko podziw i pochwałę dla uszu własnych domowników. Otóż jako zawiłe zagadnienia z wielką chełpliwością przedstawiają jasne zupełnie słowa Mojżeszowe i ubóstwiają je jako wyrocznie Boże, pełne ukrytych tajemnic. Taką bańką mydlaną zawracają ducha i przytępiając jego zmysł krytyczny, przystępują do objaśnień [...]
Szczególny ten rodzaj głupoty można zauważyć u człowieka, którego ja osobiście znałem w najwcześniejszych latach moich młodzieńczych [...] [Orygenes] był Grekiem i greckie otrzymał wychowanie, a jednak w barbarzyńskim się pogrążył zuchwalstwie i przefrymarczył sam siebie oraz całą zdobytą wiedzę swoją. Życie jego było chrześcijańskie i prawom przeciwne, zapatrywania zaś jego na rzeczy i bóstwo były greckie, i baśniom greckiej myśli obcym grecki dawał podkład. W rzeczy samej nigdy nie rozstawał się z Platonem, a z rąk nie wypuszczał pism Numeniosa, Kroniosa, Apollofanesa, Longina, Moderata, Nikomachosa tudzież najsłynniejszych z grona pitagorejskich mężów. Korzystał również z ksiąg stoika Chajremona i Komutusa. Tam właśnie nauczył się alegorycznego wykładu mistrzów greckich, i stąd go przeniósł na pisma żydowskie”.
Bez wątpienia przede wszystkim ze względu na tę, jak oceniano, zbyt swobodną interpretację Pisma Orygenes był prześladowany przez swojego biskupa, Demetriusza. Otwiera więc długą listę egzegetów, którzy aż po Loisy’ego i jego uczniów, z Richardem Simonem po drodze, poznali na własnej skórze metody, jakie hierarchia kościelna stosowała wobec za mało ostrożnych innowatorów. Jeśli nad uzasadnieniem tych potępień można dyskutować, zastosowane środki, smutnie niezmienne, trzeba z pewnością uznać za niewłaściwe. „Przypadek Orygenesa — pisze Hans von Campenhausen — to pierwszy sławny przykład rywalizacji i konfliktu między nieoficjalnym autorytetem, jaki posiadł niezależny «doktor», a prawnie narzuconym autorytetem instytucji kościelnych”.
Biskup najpierw sięgał, kiedy się dało, po szykany, żeby tylko odzyskać kontrolę nad Didaskalejonem, a po wyświęceniu Orygenesa na kapłana, co miało miejsce w 230 r. w Cezarei, tak utrudnia! mu życie, że ten musiał opuścić Aleksandrię. Demetriusz doprowadził do oficjalnego wypędzenia Orygenesa na mocy decyzji synodu, a potem pozbawił go kapłaństwa, korzystając z pretekstu, że zostało uzyskane bez jego zgody i że Orygenes jest eunuchem. Mimo intryg Demetriusza, Orygenes odtworzył swoją szkołę, tyle że w Cezarei. W roku 250, podczas prześladowań za Decjusza, aresztowano go, poddano torturom, a wreszcie zwolniono, ale ze zniszczonym zdrowiem. Miał wtedy już siedemdziesiąt lat i umarł w 253 lub 254 roku.
Perypetie Orygenesa są dobrą ilustracją wahań, jakie do połowy III wieku przeżywał Kościół w kwestii wykorzystywania nauki. Chociaż w postawie Demetriusza wobec profesora dopatrzyć się można psychologicznego nastawienia administratora, który nie może znieść tego, że jego podwładny jest osobowością błyskotliwą i niezależną, ukształtowaną przez starszą kulturę, epizod ten ma także znacznie szerszy wymiar. Wielu hierarchów uważa, że wskutek alegorycznej i naukowej interpretacji Biblii Kościół wyzbywa się swojej duszy, że prostytuuje się z nauką grecką, a więc pogaństwem. Pismo zawiera Prawdę, nie musi więc liczyć się z wynikami naukowymi, bardzo zresztą niepewnymi, a nawet sprzecznymi między sobą.
Takim językiem przemawia inna ówczesna wielka szkoła egzegetyczna, rywalizująca z Aleksandrią, a mianowicie szkoła w Antiochii, gdzie głosi się dosłowność: sześć dni stworzenia, Adam, wąż, potop, arka i cała reszta to rzeczywistość historyczna; żaden tekst biblijny nie kryje jakiegoś innego sensu, sens dosłowny jest fundamentem wszelkich innych sposobów odczytywania. Szkoła antiochijska nie wydała równie znamienitych przedstawicieli jak święty Klemens albo Orygenes; pod koniec IV wieku główną jej osobowością będzie Teodor z Mopsueste, ale w 553 roku jego dzido zostanie potępione przez Sobór Konstantynopolitański, ponieważ negował natchniony charakter ksiąg nieprorockich. Ale jego wpływ można dostrzec u Jana Chryzostoma i świętego Hieronima; oddziałuje też na teksty takie, jak Wprowadzenie do Pisma Bożego Hadriana (425) i
Instituta regularna dmnae legis Juliusza Afrykańskiego (550).
Tak zatem na początku III wieku problem został postawiony: czy, badając prawdę, Kościół winien opierać się na księdze natchnionej, Biblii, która zawiera całe objawienie i z której tylko teologia jest w stanie wyłuskać cały sens, czy winien posługiwać się także księgą natury, która jest przedmiotem badań naukowych? Pierwszego rodzaju postawa, charakterystyczna dla dwóch wieków naszej ery, ma, w Antiochii i gdzie indziej, wielu zwolenników i nie utraci ich nawet w naszych czasach, druga pozyskała sobie największe umysły chrześcijaństwa; w IV wieku będą jej sprzyjali prawie wszyscy Ojcowie Kościoła.
Zwolennicy takiej postawy zawsze mają pewne skrupuły, czy nauka nie jest bowiem mimo wszystko owocem zakazanym? Czyż jabłko, które diabeł podsunął Ewie, nie było owocem z drzewa wiadomości dobrego i złego? „Bądźcie przekonani, że im więcej otrzymujemy wiedzy i światła, na tym większe niebezpieczeństwo wystawiamy nasze zbawienie” — uważał nawet Klemens Aleksandryjski. Dwuznaczność wiedzy, która zwiększa wszak naszą odpowiedzialność, była odczuwana bardzo mocno. Jednak nawet chrześcijańscy intelektualiści uznawali, że Księga Słowa pozostaje oczywiście fundamentem. Na naukę patrzy się nadal jak na narzędzie, pomocne przy odczytywaniu Biblii. Sama w sobie może odsłaniać nam tylko prawdy niższego rzędu i wtórne, prawdy dotyczące świata. Jest jedynie służebnicą Pisma. Ale w Aleksandrii obdarza się tę służebnicę zaufaniem, przypisuje się jej walory pozytywne, co pozwala korzystać bez żadnych obaw z jej usług.