Kult jest również przedstawieniem, drama-tycznym spektaklem, zobrazowaniem, realizacją zastępczą. Na uroczystościach sakralnych, powracających wraz z porami roku, społeczność świętuje wielkie wydarzenia w życiu przyrody w uświęconych przedstawieniach. Przedstawiają one zmiany pór roku w fantastycznie przekształ-conym, dramatycznym widowisku wschodów i zachodów ciał niebieskich, wzrostu i dojrzewaniu płodów ziemi, narodzin, życia i śmierci człowieka i zwierzęcia. Ludzkość, jak powiada Leo Frobenius, odgrywa ład przyrody w taki sposób, w jaki go sobie uświadomiła.
W pradawnych, odległych czasach, twierdzi Frobenius, przyjęła do swojej świadomości najpierw zjawiska zachodzące w świecie roślin i zwierząt, potem zaś zyskała również rozumienie układu czasu i przestrzeni, miesięcy i pór roku, biegu słońca. I oto teraz odgrywa w sakralnej zabawie cały ów porządek istnienia. W grze tej i poprzez nią realizuje na nowo przedstawienie wydarzenia i dopomaga w utrzymaniu porządku świata. Lecz z gry tej wynika jeszcze coś więcej. W formach tej kultowej gry wynika jeszcze coś więcej. W formach tej kultowej gry zawarty jest bowiem ład samej ludzkiej społeczności, z niej to powstały instytucje prymitywnego ustroju państwa. Król jest słońcem, królestwo jest obrazem biegu słońca. Król przez całe swoje życie odgrywa rolę "słońca", aby w końcu ponieść też los słońca: własny naród, zachowując formy rytuału, pozbawia go życia.
Kwestię, jak dalece uważać można za dowiedzione to wyjaśnienie rytualnego mordu króla i wszelkie za nim kryjące się poglądy, pozostawmy innym. Nas interesuje tutaj zagadnienie, jak należy wyobrażać sobie powstawanie takich obrazów prymitywnego rozumienia przyrody. W jaki sposób przebiega proces, rozpoczynający się od niewyrażonego doświadczenia faktów kosmicznych, a kończący się zabawowym ukształtowaniem owych faktów?
Frobenius słusznie odrzuca zbyt łatwe wyjaśnienie, któremu wystarcza włączenie pojęcia "instynktu zabawy" jako wrodzonego popędu. "Instynkt - stwierdza - to wynalazek bezradności wobec rzeczywistego sensu". Równie dobitnie i przy użyciu jeszcze lepszych argumentów zwraca się przeciw tej skłonności okresu minionego, która poszukiwała dla każdego zysku kulturowego wyjaśnień w rodzaju "w jakim celu", "po co", "z jakich powodów", przypisywanych na siłę kulturotwórczej społeczności. Frobenius nazywa tego rodzaju stanowisko "feudalną tyranią przyczynowości" i przestarzałym wyobrażeniem przydatności.
Pogląd, jaki wyrobił sobie Frobenius na proces duchowy, który, musiał się tu dokonać, wyraża się w sposób następujący: Nie wyrażone jeszcze doświadczenie przyrody i życia manifestuje się u człowieka pierwotnego jako "wzruszenie". "Twórczość wywodzi się u ludu, jak u dziecka, jak u każdego twórczego człowieka, ze wzruszenia". Ludzkość jest "wzruszona objawieniem się losu... Rzeczywistość naturalnego rytmu stawania się i przemijania opanowała ją, to zaś doprowadziło do przymusowych czynności odruchowych". Zdaniem jego mamy tu więc do czynienia z koniecznym, duchowym procesem przekształcenia. Wskutek wzruszenia wyczuwanie natury odruchowo przekształca się w koncepcję poetycką, w formę artystyczną. Jest to może najlepsze przybliżenie słowne, jakie dać możemy procesowi twórczej fantazji; wyjaśnieniem nazwać go chyba jednak nie można. Droga wiodąca od estetycznego lub mistycznego, w każdym razie jednak alogicznego uświadomienia sobie kosmicznego porządku, ku sakralnym igrzyskom kultowym, pozostaje równie ciemna jak i przedtem.
W sformułowaniu wielkiego badacza brak bliższego określenia, co rozumie on jako odgrywanie takiego właśnie świętego tematu. Frobenius wielokroć posługuje się słowem "gra" dla określenia widowisk kultowych, nie wdaje się jednak bliżej w kwestię, co mianowicie tutaj grę oznacza. Zadajemy sobie nawet pytanie, czy do wyobraźni jego nie wkradło się jednak wyobrażenie celowości, które tak mu było wstrętne i które też nie w pełni odpowiada jakości gry. Gra służy przecież, jak stwierdza Frobenius, uprzytomnieniu, przedstawieniu, asyście i realizacji wydarzeń kosmicznych. Nieodparcie narzuca się tu moment quasi-racjonalny. Gra i zobowiązanie mają dla badacza nadal ten sam cel, mianowicie ten, że wyrażają pewne kosmiczne wzruszenia. Fakt, że dramatyzacja ta jest
grana, posiada dlań, jaki się wydaje, drugorzędne jedynie znaczenie. Teoretycznie można by przekazać ją również i w inny sposób. Naszym zdaniem jednak chodzi właśnie o sam fakt gry. W istocie swojej nie jest ona niczym innym jak wyższą formą równowartościowej w zasadzie zabawy dziecka albo nawet zwierzęcia. W obu tych formach zabawy i gry trudno wszelako doszukiwać się ich początku w kosmicznym wzruszeniu, w dostrzeganiu ładu kosmicznego, które szuka dla siebie wyrazu. Tego rodzaju wyjaśnienie nie miałoby w każdym razie wiele rozumnego sensu. Zabawa dziecięca posiada zabawową swoją formę z samej swojej istoty i w najczystszej postaci.
Wydaje się nam możliwe opisanie nieco innymi słowy, niż to uczynił Frobenius, owego procesu, wiodącego od wzruszenia się "życia i przyrody" ku przedstawieniu owego uczucia w igrzyskach sakralnych. Nie zamierzamy przy tym bynajmniej wyjaśniać czegoś faktycznie niezbadanego, lecz tylko uczynić możliwym możliwym do przyjęcia pewien faktyczny przebieg. Społeczność archaiczna bawi się tak, jak się bawi dziecko, i tak, jak bawią się zwierzęta. Ta zabawa jest od początku pełna elementów właściwych zabawie: jest pełna ładu, napięcia, ruchu, odświętności i entuzjazmu. Dopiero w późniejszej fazie rozwoju społeczeństwa zabawa łączy się z wyobrażeniem, że zostało w niej coś wyrażone: wyobrażenie życia. To, co niegdyś było bezsłowną zabawą, przybiera oto postać poetycką. W tej postaci i w tej funkcji zabawy, która jest jakością samodzielną, uczucie wtopienia człowieka w kosmos znajduje swój pierwszy, najwyższy i najświętszy wyraz. Stopniowo przenika do zabawy znaczenie czynności sakralnej. Kult nakłada się na zabawę, lecz pierwotna była zabawa jako taka.
Święta powaga w zabawie
Poruszamy się tutaj w sferach, do których trudno dotrzeć przy pomocy środków poznawczych psychologii, a nawet przy pomocy teorii naszej zdolności poznawczej. Występujące tu problemy sięgają najgłębszego dna naszej świadomości. Kult jest najwyższą i najświętszą powagą. Czy mimo to może być zarazem i zabawą? Od początku stwierdzone zostało, że wszelka zabawa, zarówno dziecka, jak dorosłego, może być prowadzona z najgłębsza powagą. Czyż może to jednak docierać tak daleko, że ze świętym przejęciem się sakramentalną czynnością zawsze jeszcze związana być musi jakość zabawy? Wnioskowanie nasze jest tu w mniejszym lub większym stopniu utrudnione przez sztywność naszych sformułowanych pojęć. Przywykliśmy uważać przeciwieństwo pomiędzy zabawą i powagą za bezwarunkowe. Wszystko wskazuje jednak na to, że nie sięga ono samego dna.
Zastanówmy się chwilę nad następującym stopniowaniem. Dziecko bawi się z pełną - śmiało możemy nawet powiedzieć - świętą powagą. Ale bawi się i wie o tym, że się bawi. Sportowiec gra z pełnym powagi oddaniem i ze śmiałością entuzjasty. Gra i wie o tym, ze gra. Aktor cały oddaje się swej grze. A mimo to gra i świadomy jest tego, że gra. Skrzypek przeżywa najświętsze podniecenie, przeżywa coś istniejącego poza i ponad zwykłym światem, a mimo to czynność jego pozostaje grą. Charakter ludyczny może stanowić cechę najwznioślejszych czynności. Czy można tedy przeciągnąć tę linię jeszcze dalej, aż po kult, i twierdzić, że bawi bawi się lub gra również ofiarnik dopełniający swego rytuału? Kto zgodzi się z tym w wypadku jednej religii, przyjmie takie twierdzenie dla wszystkich. Pojęcia takie, jak ryt, magia, liturgia, sakrament i misterium weszłyby wówczas w zakres pojęcia zabawy. Tu należy wystrzegać się przesadnego rozprzestrzenienia wewnętrznej zawartości pojęcia zabawy. Gdybyśmy nadmiernie rozciągnęli to pojęcie, stałoby się ono igraszką słów. Sądzę jednak, że nie wpadniemy w przesadę, określając czynność sakralną mianem zabawy. Pod względem formy jest ona nią z każdego względu, a z istoty swej jest nią o tyle, o ile przenosi jej uczestników w inny świat. Platon przyjmował tożsamość zabawy i czynności sakralnej bez zastrzeżeń. Nie wzdragał się on zaliczać rzeczy uświęconych do kategorii zabawy. "Wagę przykładać trzeba do tego, co jest poważne - czytamy u niego - a nie trzeba do tego, co nie jest poważne. Otóż bóg jedynie godny jest tego, żeby mu poświęcać - i z jakim szczęściem! - całą uwagę, człowiek zaś... jest jakby jakąś przemyślnie sporządzoną zabawką boga i to, że nią jest, stanowi naprawdę największą jego wartość. Zgodnie z tym przeznaczeniem powinien każdy, mąż i niewiasta, bawiąc się w najpiękniejsze zabawy, przepędzać swe życie. Musi myśleć jednak o tym zupełnie inaczej, niż się myśli obecnie". I dalej: "Żeby mieć pokój - powiadają - należy dobrze rozgrywać poważne sprawy, sprawy wojny. W rzeczywistości jednak wojna nie stworzyła dla nas nigdy możności ani prawdziwej zabawy, ani nauki, o której by warto mówić, a zabawa i nauka to są właśnie rzeczy najpoważniejsze, twierdzimy. W pokoju więc przepędzać powinniśmy możliwie największą część życia i przepędzać najlepiej. A jak przepędzać będziemy najlepiej? Oto bawiąc się i weseląc, to jest składając ofiary bogom i wielbiąc ich śpiewem i tańcem. Zjednamy sobie w ten sposób przychylność bogów i staniemy się zdolni odpierać wrogów i zwyciężać w walce".
W owej platońskiej identyfikacji zabawy i świętości bynajmniej świętość nie zostaje pomniejszona wskutek tego, iż nazwana zostaje zabawą, lecz zabawa podniesiona zostaje dzięki temu, iż pojęcie to uznaje się nawet w najwyższych rejonach ducha. Powiedzieliśmy na początku, iż zabawa istniała przed wszelką kulturą. W pewnym też sensie unosi się ona ponad wszelką kulturą, albo przynajmniej pozostaje od niej wolna. Człowiek jako dziecko bawi się dla przyjemności, dla odpoczynku zaś bawi się poniżej poziomu poważnego życia. Może zresztą bawić się ponad owym poziomem, kiedy zabawa wyraża piękno i świętość.
Przy takim założeniu można już nieco bliżej ustalić ścisły związek pomiędzy kultem i zabawą. Wyraźniej widać przy tym daleko idącą jednorodność form rytualnych i ludycznych, a na porządku dziennym pozostaje pytanie, jak dalece każda czynność sakralna wchodzi w sferę zabawy.
Spośród formalnych cech zabawy najważniejszą było przestrzenne wyodrębnienie czynności ze sfery pospolitego życia. Pewna zamknięta przestrzeń zostaje oddzielona w sposób materialny lub idealny, odgrodzona od codziennego otoczenia. Tam, wewnątrz, toczy się zabawa, tam obowiązują jej reguły. Odgrodzenie uświęconego miejsca jest także pierwszą cechą charakterystyczną wszelkiej czynności sakralnej. Ów warunek wyodrębnienia posiada w kulcie, łącznie z magią i prawodawstwem, charakter znacznie szerszy niż tylko czasowy i przestrzenny. Niemal wszystkie obyczaje święcenia i wtajemniczania połączone są dla wykonujących i wtajemniczonych ze sztucznymi sytuacjami wyodrębnienia lub wykluczenia. Wszędzie, gdzie mowa o ślubach, o przyjęciu do jakiegoś zakonu czy bractwa, o przysiędze i tajnym stowarzyszeniu, zawsze w ten lub inny sposób obowiązuje tego rodzaju odgraniczenie w zabawie, w której wszystko to ma moc obowiązującą. Czarownik, wróż, ofiarni rozpoczyna swoje czynności od obrysowania swej uświęconej przestrzeni. Sakrament i misterium zakładają z góry istnienie uświęconego miejsca.
Z uwagi na formę jest absolutnie wszystko jedno, czy chodzi o odgrodzenie dla celów sakralnych, czy też dla samej tylko zabawy. Tor wyścigowy, kort tenisowy, narysowane na ulicy pola dla dziecinnej zabawy w klasy i szachownica formalnie niczym się nie różnią od świątyni czy zaczarowanego koła!. Uderzająca jednorodność obrzędów święcenia na całym świecie wskazuje, iż obyczaje te wywodzą się z jakichś bardzo pierwotnych i fundamentalnych rysów ludzkiej psychiki. Owo ogólne podobieństwo form kultury sprowadza się przeważnie do jakiejś przyczyny logicznej, usiłując wyjaśnić potrzebę wyodrębnienia i wykluczenia pragnieniem odparcia szkodliwych wpływów zewnętrznych na uświęconą osobę, która w swym uświęconym stanie jest szczególnie zagrożona i szczególnie niebezpieczna. W ten więc sposób umieszcza się pewien racjonalny wzgląd i pewien pożyteczny zamiar u początków danego procesu kulturalnego: wyjaśnienie poprzez użyteczność, przed którym ostrzega Frobenius. Nie popada się wprawdzie tym samym ponownie w przekonanie o chytrości kapłanów, którzy wymyślili religię, lecz coś z racjonalnego przypisywania motywów przecież we wspomnianym poglądzie pozostaje. Natomiast jeśli zaakceptujemy istotną i pierwotną identyczność zabawy i rytu, to uznamy, iż uświęcone miejsce jest w istocie terenem zabawy, a wówczas mylące pytanie "po co" i "dlaczego" w ogóle się nie nasuwa.
Skoro raz już okazało się, iż uświęcona czynność formalnie jest nieodróżnialna od zabawy, powstaje z kolei pytanie, czy zgodność pomiędzy kultem a zabawą nie rozciąga się na dalsze jeszcze dziedziny niż czysto formalne. Dziwne wydaje się, że historia religii i etnologia nie stawiają natarczywiej pytania, jak dalece czynności sakralne, przebiegające w formie ludycznej, dokonywane są zarazem w postawie i nastroju zabawy. To, co sam na ten temat mogę powiedzieć, ogranicza się do kilku poszczególnych, z przypadkowych relacji zebranych uwag.
Rozumie się samo przez się, że postawa psychiczna, w której pewna społeczność przeżywa i doznaje świętych swoich rytów, jest w pierwszej instancji postawą wzniosłej i świętej powagi. Lecz raz jeszcze należy podkreślić: prawdziwa i spontaniczna postawa ludyczna może być pełna głębokiej powagi. Bawiący się może całą swoją istotą oddawać się zabawie. Świadomość, że się "tylko gra", może zejść całkiem na ostatni plan. Radość, która nieoddzielnie związana jest z zabawą, przeradza się nie tylko w napięcie, lecz także w uniesienie. Dwa bieguny nastroju zabawy to rozpasanie i zachwycenie.
Nastój ludyczny jest sam przez się labilny. "Zwykłe życie" może lada chwila zacząć ponownie domagać się swych praw, czy to przez nacisk z zewnątrz, który zabawę zakłóci, czy też przez uchybienie regułom, czy wreszcie od wewnątrz, poprzez zanik świadomości ludycznej, przez rozczarowanie i otrzeźwienie.
Istota uroczystości
A jak przedstawia się postawa i nastój przy świętych uroczystościach? Słowo "świętować" niemal to już wyraża. Święty akt jest świętowany, czyli mieści się w ramach odświętnej uroczystości. Lud, który wyrusza ku miejscom świętym, bierze udział we wspólnej radosnej manifestacji. Poświęcenie, ofiary, święte tańce, zawody sakralne, przedstawienia, misteria, wszystko to mieści się w ramach święta. Nawet wówczas, gdy obrzędy są krwawe, próby inicjalne okrutne, maski przerażające - całość rozgrywa się jako święto. "Zwykłe życie" zostaje wyłączone. Posiłki, uczty i wszelkiego rodzaju rozpasanie towarzyszą uroczystości przez cały czas jej trwania. Czy pomyślimy o przykładach greckich, czy afrykańskich, nie sposób będzie przeprowadzić ostrą granicę pomiędzy odświętnym nastrojem w ogólności, a świętym uniesieniem z racji centralnego misterium.
Na temat istoty święta wydał niemal jednocześnie z holenderskim wydaniem niniejszej książki badacz węgierski, Karol Kerenyi, rozprawę, niezmiernie blisko związaną z naszym tematem. Święto, zdaniem Kerenyi'ego, posiada również ów pierwotnie samodzielny charakter, który przyznaliśmy pojęciu ludyzmu. "Spośród realiów duchowych - pisze Kerenyi - świętowanie jest rzeczą samą dla siebie, której nie sposób pomylić z żadną inną. Podobnie jak my sądziliśmy, że zabawa - tak on z kolei sadzi, iż święto jest jednym ze zjawisk zaniedbanych przez nauki o kulturze. "Zjawisko świętowania umknęło, zdawać by się mogło, całkowicie uwadze etnologów. Nad realnością świętowania "przechodzi się... w nauce do porządku tak gładko, jakby ona w ogóle nie istniała". Zupełnie tak samo, pragnęlibyśmy dodać, jak nad zjawiskiem zabawy. Już z samej natury rzeczy istnieją pomiędzy świętem i zabawą najściślejsze powiązania. Wyłączenie życia powszedniego, przeważnie, choć niekoniecznie zawsze, radosny ton akcji - święto może być także poważne - ograniczenie czasowe i przestrzenne, połączenie precyzyjnej określoności z prawdziwą swobodą, oto główne wspólne cechy zabawy i święta. W tańcu oba te pojęcia zdają się łączyć najściślej. Indianie Cora z wybrzeży Pacyfiku w Meksyku nazywają święte swoje uroczystości ku czci młodej kolby kukurydzy i prażenia kukurydzy "zabawą" swego najwyższego boga.
Poglądy Kerenyi'ego na święto, jako pojęcie kulturowe, stanowią już w tymczasowym ujęciu, po którym, miejmy nadzieję, niebawem nastąpi bardziej szczegółowe ich rozwinięcie, wzmocnienie i rozszerzenie podstawy, na której oparta została niniejsza książka. Lecz nawet gdy stwierdzimy bliską styczność nastroju świętej uroczystości i zabawy, nie wszystko jeszcze będzie powiedziane. Z prawdziwą zabawą, abstrahując od jej cech formalnych i radosnego jej nastroju, związany jest nieodłącznie jeszcze jeden, istotny rys: świadomość, choćby bardzo nawet w głąb zepchnięta, że to jest "tylko na niby". Pozostaje pytanie, jak dalece świadomość taka może się również wiązać z czynnością sakralną dokonywaną z pełnym oddaniem.
Wiara i zabawa
Jeśli ograniczymy się do świętych rytów kultur archaicznych, uda się nam może podać kilka rysów głębokiej powagi, z jaką są one odprawiane. Etnologowie są tu, o ile mi wiadomo, zgodni, iż stan ducha, w jakim obchodzi się lub współuczestniczy w wielkich religijnych świętach u ludów dzikich, nie jest stanem całkowitego zachwycenia i iluzji. Nie brak przytajonej świadomości "nieprawdziwości". Żywy opis takiej duchowej postawy daje Ad. E. Jensen w swej książce o
Obrzezaniu i ceremoniach dojrzałości u ludów pierwotnych. (
Bezchneidung und Reifezeremonien bei Naturvolkern). Mężczyźni zdają się nie lękać duchów, które podczas uroczystości wszędzie krążą, a w szczytowych jej momentach wszystkim się ukazują. I nic w tym dziwnego: są to ci sami mężczyźni, którzy reżyserują całą ceremonię; oni sporządzali maski, oni je noszą, a po ich użyciu chowają przed kobietami. Oni robią ów szum, jaki zapowiada pojawienie się ducha, oni rysują jego ślad na piasku, oni dmuchają w piszczałki imitujące głosy przodków i oni wprawiają w ruch grzechotki. Słowem "sytuacja ich - jak mówi Jensen - przypomina sytuację rodziców, którzy wiedzą o masce świętego Mikołaja i kryją ją przed dzieckiem. Mężczyźni okłamują kobiety na temat wydarzeń, jakie odgrywają się w odgrodzonym, uświęconym buszu. Stan zaś samych wtajemniczonych waha się pomiędzy ekstatycznym przejęciem, symulującym szaleństwo, trwożną grozą i chłopięco namaszczoną grą teatralną. Same kobiety wreszcie bynajmniej nie są bez reszty oszukane. Wiedzą doskonale, kto ukrył się za tą czy ową maską. Mimo to jednak wpadają w straszliwe podniecenie, gdy maska taka groźnie do nich się zbliży i rozbiegają się z wrzaskiem. Te przejawy strachu, twierdzi Jensen, są po części całkowicie spontaniczne i prawdziwe, po części jednak są one tradycyjnym obowiązkiem. "To należy do zabawy". Kobiety są niejako statystami w sztuce i wiedzą, że nie wolno im być "popsuj-zabawą".
Przy tym wszystkim nie da się dokładnie ustalić dolnej granicy, od której święta powaga osłabiona zostaje w
fun. W naszych warunkach ojciec o nieco dziecinnym usposobieniu potrafi serio się rozgniewać, gdy własne dziecko przyłapie go, kiedy przebiera się za św. Mikołaja. Pewien ojciec ze szczepu Kwakiult w Kolumbii Brytyjskiej zabił swoją córkę, która zaskoczyła go przy robieniu rzeźby, przeznaczonej na jakąś ceremonię. Niejasne uczucie świadomości religijnej u Murzynów Loango opisuje Peschuel Loesche w słowach całkiem podobnych do tych, jakich używał Jensen. Ich wiara w święte wyobrażenia i obyczaje jest niejako wiarą połowiczną, łączy się z szyderstwem i udawaniem obojętności. Najważniejsze, powiada na zakończenie, to nastrój. W rozdziale "Primitive Credulity" książki swojej
The Threshold of Religion R.R. Marett wyjaśnia, w jaki sposób pewien element
make-belive odgrywa zawsze rolę w prymitywnej wierze. Obojętne, czy jest się czarownikiem, czy zaczarowanym - jest się zarazem i wiedzącym, i oszukanym. Ale chce się być oszukiwanym. "Dziki jest dobrym aktorem, który, podobnie jak dziecko, zatraca się w roli, jaką przedstawia, lecz jest równie dobrym widzem i w tym także podobny jest dziecku, które ryk czegoś, o czym wie, że
nie jest prawdziwym lwem, potrafi śmiertelnie przerazić". Krajowiec, powiada Bronisław Malinowski, bardziej czuje swoją wiarę i bardziej jej się lęka, niż sam ją potrafi sobie wyraźnie sformułować. Zachowanie się osób, którym społeczeństwo dzikich przypisuje nadnaturalne właściwości, można najlepiej określić jako
playing up to the role.
Pomimo tej po części skrywanej świadomości "nieprawdziwości" wydarzeń magicznych i nadprzyrodzonych, ci sami badacze podkreślają, iż nie może to doprowadzić do wniosku, że cały system wiary i praktyki jest jedynie oszustwem, wymyślonym przez grupę niewierzących, celem owładnięcia inną, wierzącą grupą. Podobny obraz daje zresztą nie tylko wielu podróżników, lecz gdzieniegdzie pokazują go także tradycje samych krajowców. A mimo to nie może to być obraz prawdziwy. "Pochodzenie sakralnej czynności zasadzać się może jedynie na powszechnej wierze, a oszukańcze jej utrzymywanie po to, żeby wzmocnić władzę jednej grupy, może być jedynie końcowym produktem rozwoju historycznego".
Z powyższego, zdaniem moim, wynika wyraźnie, że gdy mowa o czynnościach sakralnych ludów pierwotnych, nie powinniśmy właściwie ani na chwilę tracić z oczu pojęcia zabawy. nie tylko przy opisie tych zjawisk nieustannie trzeba sięgać po słowo "odgrywać", ale w samym pojęciu zabawy i gry wyrażona zostaje najlepiej jedność i niepodzielność wiary i niewiary, połączenie świętej powagi z udawaniem i "uciechą". Jensen uznaje wprawdzie podobieństwo świata dziecięcego do świata ludzi dzikich, lecz pragnie wprowadzić zasadnicze rozróżnienie pomiędzy postawą dziecka a człowieka dzikiego. Dziecko, jego zdaniem, ma w wypadku św. Mikołaja do czynienia "z przygotowaną prezentacją zjawiska", z którym, wskutek właściwych sobie zdolności potrafi bezpośrednio "dać sobie radę". "Całkiem inaczej przedstawia się sprawa z produktywną postawą ludzi, którzy wchodzą w grę w związku z powstawaniem omawianych ceremonii: ustosunkowali się oni nie do przygotowanych zjawisk, lecz do otaczającej jej przyrody i z nią to się uporali; pojęli niesamowitą jej demoniczność i spróbowali ją przedstawić". Spotykamy tu znowu poruszone uprzednio poglądy mistrza Jensena, Frobeniusa. Powstają jednak dwa zastrzeżenia. Jensen dostrzega przede wszystkim "całkiem inną" różnicę pomiędzy psychicznym procesem w duszy dziecka a procesem, zachodzącym w duszy pierwotnego twórcy jakiegoś rytuału. Lecz my tego procesu nie znamy. Mamy do czynienia ze społecznością kultową, która, podobnie jak u nas dziecko, otrzymuje swoje wyobrażenia kultowe jako "przygotowaną prezentację", jako tradycyjny materiał i reaguje na nie tak samo, jak dziecko. Jeśli nawet jednak porzucimy to zagadnienie, ów proces "uporania się" z doświadczeniami przyrody, który doprowadził do "ujęcia" i "przedstawienia" w wyobrażeniach kultowych, absolutnie wymyka się naszej obserwacji. Frobenius i Jensen zbliżają się doń jedynie poprzez fantastyczną metaforę. Na temat funkcji, działającej w procesie uobrazowienia, powiedzieć można najwyżej, iż jest to funkcja poetycka, a najlepszym jeszcze dla niej określeniem jest nazwa funkcji ludycznej.
Rozważania tego rodzaju wprowadzają nas głęboko w zagadnienie istoty pierwotnych wyobrażeń religijnych. Jak wiadomo, jeden z najważniejszych poglądów podstawowych, które przyswoić musi sobie każdy, kto zajmuje się religioznawstwem, jest następujący: Jeśli jakaś forma religijna przyjmuje pomiędzy dwoma rzeczami różnej rangi, np. między człowiekiem a zwierzęciem, istotną tożsamością sakralną, stosunek ów nie zostaje wyrażony w sposób czysty i odpowiedni przez nasze wyobrażenia symbolicznej łączności.
Jedność tych dwojga jest znacznie bardziej istotna, niż połączenie pomiędzy pewną substancją i obrazowym jej symbolem. Jest to jedność mistyczna. Jedno z nich "stało się" drugim. W magicznym tańcu człowieka dziki "jest" kangurem. Należy jednak mieć się na baczności wobec braków i różnorodności ludzkich zdolności wyrazu. Chcąc sobie uzmysłowić duchowy stan człowieka dzikiego, zmuszeni jesteśmy oddać ów stan w naszej terminologii. Chcąc nie chcąc przekształcamy wyobrażenia religijne ludzi dzikich w ściśle logiczną określoność naszych pojęć. W ten sposób wyrażamy stosunek pomiędzy nim a jego zwierzęciem tak, jakby dla niego oznaczał on byt, podczas gdy dla nas pozostaje on "odgrywaniem". Człowiek ów przybrał istotę kangura, my zaś mówimy: on gra kangura. Lecz człowiek dziki nie zna żadnej różnicy pomiędzy bytem a grą, nic nie wie o jakiejkolwiek tożsamości, obrazie czy symbolu. I dlatego należy zadać sobie pytanie, czy nie przybliżamy się najbardziej do duchowego stanu dzikiego człowieka, dokonującego sakralnej czynności, zachowując pierwotny termin zabawy. W naszym pojęciu zabawy zniesiona zostaje różnica pomiędzy wiarą i udawaniem. Pojęcie to łączy się w niewymuszony sposób z pojęciem sakralności i świętości. Dowodem tego jest każde preludium Bacha, każdy wiersz tragedii. Jeśli traktujemy stale całą sferę tak zwaną kultury prymitywnej jako sferę ludyczną, otwieramy sobie możliwość znacznie bardziej bezpośredniego i ogólnego rozumienia jej specyfiki, niż poprzez ostro wyszlifowaną analizę psychologiczną bądź też socjologiczną.
Jest to zabawa święta, nieodzowna dla dobra społeczeństwa, pełna znaczeń kosmicznych i dowodów społecznego rozwoju, lecz zawsze jest to zabawa, czynność, która - tak jak to widział Platon - dokonuje się poza i ponad trzeźwym życiem niedostatki i powagi.
W swej sferze świętej zabawy poeci i dzieci są, wespół z ludźmi pierwotnymi, w swoim żywiole. Człowieka współczesnego własna jego estetyczna wrażliwość przybliża nieco bardziej do owej sfery. Mamy tu na myśli modę, w której maska cieszy się obecnie popularnością jako dzieło sztuki. Dzisiejsze zachwyty dla egzotyki bywają wprawdzie niekiedy nieco afektowane, posiadają jednak znacznie głębszą, duchową treść i wartość kulturalną niż w wieku osiemnastym, kiedy to w modzie byli Turcy, Indianie i Chińczycy. Człowiek współczesny posiada niewątpliwie silnie rozwiniętą zdolność pojmowania tego, co obce i dalekie. Nic przy tym tak mu nie pomaga, jak jego wrażliwość na wszystko, cokolwiek jest maską lub przebraniem. Podczas gdy etnologia wykazuje ogromną społeczną doniosłość tych rzeczy, wykształcony amator przeżywa dzięki nim bezpośrednie wzruszenie estetyczne, będące mieszaniną piękna, grozy i tajemniczości. Dla wykształconego, dorosłego człowieka maska ma w sobie zawsze coś tajemniczego. Widok przebrańców wyprowadza nas, również w doznaniu czysto estetycznym, z którym nie są związane żadne określone wyobrażenia religijne, w sposób bezpośredni z "powszedniego życia" w świat inny, niż oglądamy za jasnego dnia; wprowadza nas w sferę człowieka dzikiego, dziecka i poety, w sferę zabawy.
Zabawa i misterium
Jeśli wolno nam skonwergować poglądy nasze na temat znaczenia i specyfiki prymitywnych czynności kultowych na nie dającym się już dalej zredukować pojęcia zabawy, pozostaje jeszcze jeden, niezmiernie skomplikowany problem. Cóż się stanie, gdy zaczniemy wstępować od niższych form religijnych ku wyższym? Spojrzenie nasze zwróci się od dzikiej upiorności sakralnej ludów pierwotnych Afryki, Australii czy Ameryki ku wedyjskiemu kultowi ofiarnemu, zawierającemu już w sobie mądrości
Upaniszadów, ku mistycznym homologiom religii egipskiej, ku misteriom orfickim czy eleuzyjskim. Forma ich w praktyce spokrewniona jest jeszcze bardzo blisko, aż po dziwaczne i krwawe szczegóły, z tzw. prymitywami. Lecz rozeznajemy w nich już - albo też przynajmniej przypuszczamy - mądrą i prawdziwą zawartość, wzbraniającą nam rozpatrywanie ich z tym poczuciem wyższości, które w istocie również już w odniesieniu do tak zwanych kultur prymitywnych jest nie na miejscu. Pytanie polega tylko na tym, czy z uwagi na formalną jednorodność, łączyć można również ze świętą świadomością, z wiarą, jaka wypełniała owe wyższe formy, kwalifikowanie ich jako zabawa. Z chwilą gdy już raz przyswoiliśmy sobie platońską koncepcję zabawy, do której przywiodły nas uprzednie wywody, nie ma przeciwko temu żadnych zastrzeżeń. Bóstwu poświęcone igrzyska i zabawy, rzecz najwyższa, której człowiek w życiu swoim gorliwie się powinien oddawać - oto jak to ujmował Platon. Bynajmniej nie wyrzekamy się wskutek tego oceny świętego misterium jako najwyższego osiągalnego wyrazu dla czegoś, co pozostaje nieosiągalne dla logicznego rozumu. Uświęcona czynność pozostaje jedną swoją, ważną stroną, włączona do kategorii zabawy, lecz w klasyfikacji takiej nie zatraca się uznanie jej świętości.
*****
Fragment książki: Johan Huizinga -
Homo ludens. Zabawa jako źródło kultury