Pewien oświeceniowy lekarz i filozof, Julien Offray de La Mettrie (1709-1751), kiedy zobaczył przebraną w garnitur małpkę kapucynkę, która ściąga na przywitanie kapelusik, stwierdził, że już wkrótce uda się całkowicie uczłowieczyć małpy. Inni
filozofowie mówili z kolei o potrzebie ucieczki od cywilizacji, wzywali do powrotu do królestwa natury, chcieli z człowieka zrobić zwierzę. Choć marzenia ani jednych, ani drugich się nie spełniły, pytanie przez nich zadawane pozostało: czy zwierzę to
niedoskonały człowiek, czy raczej człowiek to niedoskonałe zwierzę.
A może są to dwie nieprzystające do siebie rzeczywistości?
Ludzie wszystkich epok zastanawiali się, czy świat przyrody ma jakąś wartość, czy zwierzę to tylko chodzący posiłek i materiał na okrycie, czy może coś więcej. Rozstrzygnięcie tej kwestii decydowało o losie zwierząt.
Jak traktowano zwierzęta, kiedy widziano w nich coś więcej?
Akira Kurosawa nakręcił film pt.
Dersu Uzała, opowiadający o rdzennym myśliwym z plemienia Nanajów (Goldów), pochodzącym z Krainy Ussuryjskiej. Film powstał na podstawie książki pod tym samym tytułem, napisanej przez rosyjskiego wojskowego, badacza i etnografa, Władimira Arsienjewa. Dersu Uzała na początku XX w. był jego przewodnikiem i przyjacielem, a równocześnie kanonicznym przykładem animisty, dla którego gwiazdy, księżyc, ptaki i zwierzęta są ożywione i równe człowiekowi. Myśliwy
ten każde napotkane przez siebie zwierzę określa mianem "człowiek" - "tygrys to dobry człowiek", koń, podobnie jak pies czy kot, to też "dobry człowiek". Nawet współcześnie
można spotkać Indian, którzy używają personalistycznej formuły na określenie przedmiotów, zwierząt, roślin. Drzewo to standingperson, czyli "osoba stojąca", ptak to "uskrzydlona osoba", wilk to "osoba czworonożna". Kultury pierwotne podnosiły
zwierzęta do poziomu człowieka, widziały w nich część tej samej rzeczywistości sakralnej, którą wraz z Bogiem zamieszkiwał człowiek. Więcej nawet, w totemizmie spotkanie ze zwierzęciem było szansą uzyskania wglądu w Ostateczną Rzeczywistość.
Poznając świat zwierząt, poznawało się Boga?
Gdybyśmy zapytali o to jakiegoś Paunisa, Hurona czy Czejena, odpowiedziałby mniej więcej tak: "Bardzo dawno temu zwierzęta mogły się rozbierać. Gdybyś mógł podejrzeć, jak stoją bez skóry, piór i sierści, twoim oczom ukazałby się Stwórca". Dla
Indianina ma On jakby dwie postaci, czy też dwa sposoby przejawiania się - pisał o tym Claude Levi-Strauss w
Totemizmie (
Le totemisme aujourd'hui, 1962). Pierwsza postać znajduje się w nieustannym ruchu, to Ostateczna Nieprzejawiona Rzeczywistość; w tradycji biblijnej jest to Bóg, który mieszka w niedostępnej światłości. Druga postać to
Absolut "w zatrzymaniu", który zatrzymuje się na miliony sposobów. Jednym ze sposobów zatrzymania się Stwórcy jest sikorka, innym jest drzewo, rzeka i kamień, a jeszcze innym człowiek. Żadne z nich nie jest całym Bogiem, tylko jednym z Jego
"przystanków", Jego postacią uchwyconą jak gdyby w stop-klatce. "Jeżeli spotkasz jelenia albo mrówkę, bacznie im się przyglądaj - powie Indianin Lakota - bo nawet najmniejsze stworzenie może cię nauczyć czegoś o Bogu". W każdym z nich Stwórca, w
Swej niezmierzonej mądrości, ukrył określoną wiedzę o Sobie. Nie możesz zatem powiedzieć, że jedne rzeczy stworzone przez Boga są lepsze a inne gorsze; kamień, człowiek, jaskółka, chmura są tak samo wartościowe. Gdybyś próbował przedkładać jedną postać Boga nad inną, byłbyś bałwochwalcą. Tak myślą Indianie, co nie znaczy, że na polowaniu, a tym bardziej w obliczu śmierci głodowej, będą w nieskończoność zastanawiali się, czyje życie poświęcić: swoje czy jelenia. Indianin tradycjonalista zabije
jelenia, ale później "wytłumaczy" mu, dlaczego go uśmiercił.
Filozofowie i antropologowie, szczególnie dawniejsi, charakteryzując kultury pierwotne, używali trochę deprecjonującego określenia "dziecięca era myślenia". Według
nich Indianie jak dzieci antropomorfizują zwierzęta. Wierzą bowiem, że wszystko ma charakter duchowy, bo tylko duch, ich zdaniem, jest w stanie ożywić konia, sikorę, człowieka i dąb. Z punktu widzenia zwierząt nie były to zatem takie złe czasy.
Idea dowartościowania stworzenia, choć może już nie tak wyraźnie, pojawi się jeszcze w kulturze judeochrześcijańskiej, a także helleńsko-rzymskiej. Będą to ostatnie wieki "złotej ery" zwierząt.
Biblia jednak wyraźnie stawia człowieka ponad zwierzętami...
Patrząc z perspektywy biblijnej, Bóg rzeczywiście wyróżnił człowieka, ale to nie znaczy, że inne stworzenia są Mu obojętne. Być może w Biblii nie ma zbyt wielu fragmentów poświęconych zwierzętom, ale znajdziemy kilka pięknych, wypowiedzianych jakby mimochodem uwag Jezusa podkreślających wartość stworzenia.
Przypomnijmy takie zdanie: "Nawet wróbel nie spada na ziemię bez wiedzy Boga" (por. Mt 10, 31). Ten niepozorny ptak też jest częścią sfery sakralnej, w tym sensie, że nie jest
pozostawiony sam sobie. Zarówno on, jak i inne zwierzęta, są częścią Bożego planu i człowiek nie może nimi zupełnie dowolnie rozporządzać. Jest jeszcze mocniejszy fragment z Księgi Koheleta, który zrównuje przeznaczenie człowieka i zwierzęcia w
sposób jawiący się, jako wręcz zaprzeczenie biblijnego antropocentryzmu (3,19-3,22): Los bowiem synów ludzkich jest ten sam, co i los zwierząt; los ich jest jeden: jaka śmierć jednego, taka śmierć drugiego, i oddech życia ten sam. W niczym więc człowiek nie przewyższa zwierząt, bo wszystko jest marnością. Wszystko idzie na jedno miejsce: powstało wszystko z prochu i wszystko do prochu znów wraca. Któż pozna, czy siła życiowa synów ludzkich idzie w górę, a siła życiowa zwierząt zstępuje w dół, do ziemi? I wreszcie ostatnia sprawa: jest rzeczą znamienną, że zwierzęta, choć przemienione i jakby na nowo stworzone, odgrywają niepoślednią rolę w biblijnych wyobrażeniach
doskonałego stanu ostatecznego, o czym zaświadcza choćby następujący fragment z Izajasza (11,6-9): Lew też jak wół będzie jadał słomę. Niemowlę igrać będzie na norze kobry, dziecko włoży swą rękę do kryjówki żmii. Zła czynić nie będą ani zgubnie działać po całej świętej mej górze, bo kraj się napełni znajomością Jahwe na kształt wód, które przepełniają morze.
Choć w kulturze greckiej, podobnie jak w Biblii, człowiek i zwierzęta zajmują różne miejsca w hierarchii bytów, to dla Greków, a przede wszystkim dla Platona, istniało coś, co łączy ich losy. Zdaniem tego filozofa, ciało - bez względu na to, czy należy do człowieka, czy do zwierzęcia - nie jest niczym więcej jak tylko więzieniem duszy. Jeśli dusza w ciele człowieka była dobra, ale płocha - pisze Platon w
Timajosie - może być pewna, że po śmierci dostanie ciało, które tę płochość obrazuje, np. ptaka albo motyla. Dusza zaś przyciągana przez sprawy ziemskie albo zmysłowe, ciążąca ku materii, zasługuje na ciało z większą liczbą podpór, z czterema, sześcioma czy ośmioma kończynami, albo zmuszona będzie pełzać. Świat zwierząt, pośrednio, został w ten sposób dowartościowany - ta sama dusza mogła być uwięziona w ciele tak ludzkim, jak i zwierzęcym. Widząc zwierzę, możesz się domyślać, że dusza w nim uległa zmysłowym uciechom, że za nic miała sobie kontemplowanie dobra, musi więc teraz odpokutować za
swoje winy i w miarę możliwości doskonalić się w dobru. W ciele zwierzęcym ma na to jednak nikłe szanse. Jeśli ktoś zabija zwierzę, to uwalnia więźnia, który nie skończył odbywania kary. Nie wiadomo wtedy, co z taką przedwcześnie wyzwoloną duszą należy
dalej począć. Z pewnością miało to wpływ na to, że Platon i jego uczniowie byli wegetarianami.
Platonizm jest w gruncie rzeczy - podobnie jak wierzenia Lakotów - animizmem, może trochę bardziej wypolerowanym, subtelniejszym, ale jednak animizmem. Platon zakłada, że w materii musi być jakiś duchowy czynnik, który ją ożywia, ponieważ ta sama w sobie jest martwa i bezwładna. Człowiek myśli, chodzi, bo ma duszę, pies biega i szczeka, drzewo rośnie i kwitnie, bo mają duszę, nawet planety poruszają się wprawiane w ruch przez swe dusze.
Dopóki patrzono na zwierzęta przez pryzmat Biblii czy filozofii platońskiej, ich los nie był taki zły. Ich życie miało jakąś wartość, którą człowiek, z tych czy innych względów, musiał respektować. Sytuacja zwierząt uległa pogorszeniu w XVII w., kiedy europejscy myśliciele zaczęli odchodzić od religijnej interpretacji rzeczywistości.
Mniej więcej w tym samym czasie narodziła się nowożytna nauka...
Tak. W XVII w. Europa zafascynowała się nową gałęzią wiedzy - mechanicyzmem. Dla uczonych świat był wielkim zegarem, który raz wprawiony w ruch przez Wielkiego Zegarmistrza obywa się bez Jego obecności. Kiedy filozofia opracowywała zręby deizmu, niejaki Jacques de Vaucanson (1709-1782), inżynier i wynalazca, tworzył na francuskim dworze podziwiane na całym świecie automaty: Flecistę, Gracza na tamburynie oraz Kaczkę. Samo tylko skrzydło Kaczki zbudowane było z czterystu części, zębatek, sprężynek. Potrafiła chodzić, pływać, machać skrzydłami, a nawet "połykać"
podawane jej jedzenie. Być może oglądając te cuda techniki, Kartezjusz wpadł na pomysł, że dusza wcale nie jest potrzebna ciału, bo ono, niczym automat Vaucansona, ożywia się samo. Według Platona dusza myśli i ożywia, według Kartezjusza tylko myśli, a skoro tak, to zwierzęta jej nie posiadają, bo, jak sam dowodził w
Rozprawie o metodzie, tylko człowiek myśli i jest samoświadomy. Konkluzja jest jasna: zwierzę to bezduszny automat. Dlatego właśnie Kartezjusz kroił żywcem koty, a dźwięki, które wydawały wówczas zwierzęta, były dla niego odgłosami psującego się mechanizmu, niczym więcej. Do końca XIX w. zwierzę było traktowane jako pożywienie, kawałek skóry na odzienie, narzędzie pracy. Jego losem nikt się nie przejmował. Ktoś, kto głodził krowę, mógł się spodziewać reprymendy tylko dlatego, że marnuje dobro człowieka, cierpienie zwierzęcia było nieistotne.
Czy pojawienie się Darwina i teorii ewolucji zmieniło stosunek człowieka do zwierząt?
Ewolucjonizm jest, jak na razie, kulminacyjnym punktem wspólnej historii ludzi i zwierząt. W kulturach pierwotnych zwierzęta były podnoszone do poziomu człowieka, były tak jak on częścią sfery sakralnej. W XVII w. cały świat uległ desakralizacji, w
sferze sacrum pozostał tylko człowiek. Ewolucjonizm dokonał odwrotnej operacji: zwierzęta zostawił tam, gdzie były, a człowieka sprowadził na ich poziom. Czym szympans różni się od człowieka? Ewolucjoniści powiedzieliby, że prawie niczym.
Dzięki ewolucjonizmowi, a przede wszystkim za sprawą Konrada Lorenza, austriackiego biologa i etologa, zaczęto ponownie odkrywać zwierzęta jako czujące i myślące istoty.
Kartezjusz byłby zaskoczony nie tylko bardzo złożoną uczuciowością zwierząt, ich zdolnościami poznawczymi, ale przede wszystkim tym, co można by nazwać ich samoświadomością.
"Myślę, więc jestem" powiedziałby zatem nie tylko Kartezjusz, ale i szympans? Naczelne nie mają na tyle rozwiniętych strun głosowych, żeby wyartykułować tak skomplikowaną frazę. Wymyślono jednak sposoby, żeby ominąć tę niedogodność. W tym celu powstał tzw. test Gallupa, który w miarę wiarygodnie pozwala ustalić,
czy i w jakim stopniu zwierzęta są samoświadome. Polega on na tym, że przedstawicielowi badanego gatunku wstawia się lustro do klatki i pozwala mu się z nim oswoić. Kiedy to nastąpi, lustro się zabiera. Gdy zwierzę zaśnie, opiekun nakleja mu na czole lub na policzku sporych rozmiarów, dobrze widoczny, krzyżyk. Po tej operacji powtórnie wstawia się lustro do klatki. Jeśli zwierzę po przebudzeniu będzie próbowało zedrzeć taśmę, coś z nią zrobić, oznacza to, że rozpoznaje w lustrze swoje odbicie, a zatem, podobnie jak człowiek, ma świadomość swej odrębności. Test Gallupa pozytywnie przechodzi szympans i delfin, niektórzy twierdzą - choć istnieją tu pewne wątpliwości - że również słoń.
Czy to znaczy, że jakaś postać samoświadomości to cecha wyłącznie gatunków stojących na szczycie drabiny ewolucyjnej?
Wszystko na to wskazuje. Choć czasami zwierzęta mniej zaawansowane ewolucyjnie są bardziej wyrafinowane niż te stojące wyżej. Żadna z małp nie może pochwalić się umiejętnością odczytywania intencji, ale kruki i psy jak najbardziej. Pies potrafi spełnić oczekiwania swojego pana, nawet jeśli ten nie wydał mu żadnego zrozumiałego polecenia. Pamiętam taką sytuację sprzed dwudziestu lat, kiedy byłem na wakacjach u mego ojca w Bieszczadach. Któregoś dnia wyszedłem przed dom z psem Anatolem,
bardzo inteligentnym owczarkiem alzackim. Patrzę, a krowa ojca, spokojnie pasie się po drugiej stronie zagrody, która otacza ponad dwa hektary ziemi. Zupełnie nie miałem pojęcia jak to się mogło stać, ani co zrobić dalej, bo jak przenieść nie tak małe przecież zwierzę przez kolczaste ogrodzenie ponadmetrowej wysokości? Spojrzałem na psa i powiedziałem, tak trochę bez przekonania: "Anatol, wymyśl coś, bo ja nie wiem, co zrobić". A on, gdy tylko to usłyszał, ruszył pędem do krowy, zaczął gryźć ją po pęcinach, obszczekiwać tak długo, aż w końcu zmusił ją, żeby przeskoczyła przez płot. Do dzisiaj pamiętam swoje zdumienie i podziw, że w jakiś sposób potrafił odczytać o co mi chodzi. Zwierzę, tak jak szachista, może przewidywać, układać strategię, myśleć etapami. Jeszcze dziś w cyrku można zobaczyć sztuczkę, w trakcie której wykonywania pies lub koń demonstrują swoje matematyczne uzdolnienia.
Mnożą i dodają?
Tak by się wydawało. Treser pyta psa: "Ile jest dwa razy dwa?" A ten odszczekuje: "hau, hau, hau, hau". Wszyscy biją brawo, choć tak naprawdę, to treser rachuje, a pies, co najwyżej, perfekcyjnie odczytuje z zachowania swojego pana, kiedy ma przestać szczekać.
Zdolności matematyczne pozostają więc poza zasięgiem zwierząt?
Tego nie powiedziałem. Aby to stwierdzić, trzeba byłoby przeprowadzić eksperyment, który wykluczyłby wpływ wszystkich umiejętności zwierząt mogących wprowadzić nas w błąd. O pierwszej z nich - odczytywaniu intencji czy odbiorze
niedostrzegalnych dla człowieka sygnałów/wskazówek - już wspomniałem. Drugą taką umiejętność posiada np. lirogon, australijski ptak, który potrafi powtórzyć niemal każdy
dźwięk, nawet najbardziej złożoną sekwencję sygnałów, ludzki głos, dźwięk migawki aparatu, i to tak wiernie, jakby zostały nagrane na taśmę magnetofonową. Gdyby więc usłyszał, powiedzmy, siedemnaście uderzeń, to być może potrafiłby je powtórzyć - co
jednak wcale nie oznaczałoby, że posiada umiejętność liczenia: on tylko trafnie reprodukuje pewne sekwencje rytmiczne.
Natomiast wszystko wskazuje na to, że niektóre krukowate w pewien sposób rozumieją abstrakcyjne pojęcie liczby jako czegoś niezależnego od wielkości obiektu czy innych jego zmysłowych cech. Istnieje pewne doświadczenie, które ma tego dowodzić:
na kilku podstawkach rozkładasz, w losowym porządku, różnej wielkości kawałki pokarmu, powiedzmy sera, np. jeden mały i jeden duży kawałek sera na jednym talerzyku, następny talerzyk jest pusty, potem trzy kawałki na kolejnej podstawce, potem
dwa puste talerzyki itd. Uważa się, że zwierzę umie liczyć, jeśli po zjedzeniu wszystkiego, co jest na podstawkach, potrafi z pojemnika stojącego obok - w którym jest dużo kawałków sera różnej wielkości - wyjąć i zjeść dokładnie tyle samo kawałków, ile przed chwilą zjadło z talerzyków. Niektóre gatunki krukowatych są w stanie nauczyć się takiej procedury. Nie można tego wyjaśnić inaczej, jak tylko w ten sposób, że ten ptak
potrafi policzyć jedzone kawałki, a dodatkowo porównywać liczby i wiedzieć, co to znaczy "taka sama ilość" (wielkość nie ma tu znaczenia - może być pięć dużych kawałków sera i jeden jeszcze większy - a kruk i tak w jakiś sposób "wie", że wystarczy
zjeść sześć najmniejszych nawet kawałków sera z pojemnika, żeby było ich w sumie tyle samo).
A ssaki?
W tej konkurencji ptaki biją na głowę inne zwierzęta (z wyjątkiem delfinów i naczelnych). W wielu innych też pokazują swoją wyższość. Istnieje film dokumentalny przedstawiający następującą sytuację. Czaple stoją na brzegu jeziora i obserwują ludzi karmiących kaczki siedzące na molo. Kaczki jedzą chleb, ale część okruchów spada do wody, a tam połykają je ryby. Czaple najwyraźniej potrafią wyciągnąć wnioski z tej obserwacji, podlatują bowiem na molo i podbierają kawałki chleba, których następnie używają jako przynęty. Rzucają chleb do wody i czekają aż podpłynie jakaś ryba, którą dzięki temu fortelowi łowią. Nie zatrzymują się jednak na biernym odtwarzaniu tego, co
zobaczyły na molo, ale potrafią też zgeneralizować swoją obserwację w postaci "przepisu łowieckiego", który po ludzku brzmiałby następująco: "to nie musi być kawałek chleba,
ale dowolna rzecz, która przyciągnie ryby". Takie twórcze czaple polują np. na dużego owada. Rzucają go na wodę a kiedy podpływają skuszone ryby, czaple znowu mogą się najeść.
Ptaki potrafią wymyślać niezwykle wyrafinowane sposoby rozwiązywania problemów. W jaki sposób kruki radzą sobie z twardą skorupą orzechów włoskich? Kruk bierze w dziób orzech i siada na słupie sygnalizacji świetlnej zawieszonej nad drogą.
Kiedy zapala się czerwone światło i samochody się zatrzymują, zrzuca go na pasy. Gdy znów zapali się czerwone światło, zlatuje na drogę i zabiera rozłupany przez samochód orzech.
Korzysta z narzędzi jak człowiek?
W tym wypadku raczej wykorzystuje sprzyjające okoliczności. Chociaż są gatunki krukowatych, które tworzą narzędzia i używają ich. Na przykład wrona z wysp Salomona odłupuje dziobem z drzewa patyk i nadaje końcówce haczykowaty kształt. Wykonuje kilka egzemplarzy takich zakrzywionych patyków, a następnie zabiera je wszystkie do zwalonego i podziurawionego przez larwy pnia. Tam rozpoczyna testy. Narzędzie musi spełnić kilka kryteriów - przede wszystkim patyk nie może być za długi, bo się złamie,
zbyt krótkim z kolei nie dosięgnie larwy. Haczyk musi mieć też odpowiedni kształt. Podrażniona nim larwa ma go chwycić na tyle mocno, żeby nie spaść w trakcie wyciągania. Wrona wypróbowuje kilka takich patyków i wybiera ten, który okazał się najbardziej przydatny. Inne zwierzęta też używają narzędzi, ale porzucają je natychmiast po użyciu. Wrona zachowuje swój "wędkoharpun", a kiedy przychodzi noc, układa go w gnieździe. Rano bierze go w dziób i leci na śniadanie.
Inną kategorią narzędzi kojarzonych do niedawna tylko z ludźmi są tzw. metanarzędzia, czyli narzędzia, które służą poprawieniu funkcjonalności innego narzędzia. Szympansy, kiedy chcą rozłupać orzechy, układają je na specjalnie wybranym kamieniu jak na
stole i uderzają innym kamieniem. Niekiedy ich "kamienny stół" się chwieje, a orzechy ześlizgują się w trakcie rozłupywania, wówczas szympans szuka trzeciego kamienia, by użyć go jako podpórki.
Czy zwierzęta uczą swoje dzieci tych wszystkich umiejętności?
Nierzadko tak. Na przykład znany jest przypadek małp-makaków, których samice pokazują swoim dzieciom, jak obmywać bataty (słodkie ziemniaki) w wodzie, żeby pozbyć się piasku, który je oblepia.
Skoro małpy przekazują sobie z pokolenia na pokolenie jakiś zasób wiedzy, możemy mówić o prymitywnej kulturze?
Na przełomie XIX i XX w naukowcy stali na stanowisku, że życiem zwierząt kieruje instynkt - zwierzęta instynktownie opiekują się swoimi młodymi, w młodych wiedza na temat tego, jak żyć i polować, stopniowo się aktualizuje. Zgodnie z tym poglądem,
jeszcze do niedawna uważano, że migracja ptaków jest instynktownym zachowaniem i nie może podlegać modyfikacjom czy zaniechaniu. Jednak od pewnego czasu niektóre gatunki gęsi czy inne migrujące ptaki nie odlatują, gdyż - jak wszystko na to wskazuje - odkryły nowe, bardziej złożone a przy tym skuteczne strategie przetrwania. Ich częścią jest współpraca międzygatunkowa (wzajemne ogrzewanie się), a także nakłanianie ludzi do karmienia.
Skoro przestały odlatywać, można spytać: "gdzie się podział instynkt?".
Konrad Lorenz zaobserwował pewien przypadek twórczego rozwiązywania problemów u ryb. Samiec pielęgnicy, który opiekował się młodymi, zebrał wszystkie młode do pyska,
żeby przed nocą przetransportować je w bezpieczne miejsce. Wtedy podano mu jedzenie. Ten zareagował automatycznie i także je pochwycił. Miał więc w pysku jedzenie i dzieci, a - patrząc z antropomorficznej perspektywy - w głowie dylemat: instynkt przetrwania nakazywał mu wszystko połknąć, instynkt rodzicielski podpowiadał, że o jedzeniu może zapomnieć, bo najważniejsze są dzieci. W tym momencie - jak pisze austriacki przyrodnik - pokazał, że potrafi myśleć. Wypluł wszystko - i najpierw zjadł pokarm, a potem znów pozbierał narybek do pyska.
Jak widać, by rozwiązać problem, zwierzęta "wymyślają" narzędzia albo wykorzystują to, co jest dostępne w otoczeniu, a niekiedy podejmują kolektywne działania.
Można tu przywołać słynny przykład z życia szczurów. Pewien amerykański farmer chciał pozbyć się tych gryzoni, ponieważ niszczyły mu zbiory. Wpadł na nieco dziwaczny pomysł, który jednak okazał się wartościowy z punktu widzenia nauki. Nad beczką wypełnioną roztworem kwasu siarkowego ustawił dostępną dla szczurów równoważnię z deski i nad jednym z jej końców umieścił mięso. Każdy szczur, który chciałby dobrać się do mięsa, musiałby, zgodnie z prawem grawitacji, wylądować w beczce. W ten sposób udało jednak się mu zabić tylko jednego osobnika, a mięso znikało codziennie. Farmer zastanawiał się, jak to możliwe. Nie wiedział, że szczury są "geniuszami" współpracy: wchodziły na deskę parami, od jej środka rozchodziły się w przeciwnych kierunkach, żeby zrównoważyć ciężar i jeden z nich zdejmował mięso, potem znowu w równym tempie wracały do środka równoważni, schodziły z niej, a na dole dzieliły się zdobyczą. Równie pomysłowo szczury radzą sobie z podbieraniem jajek z kurnika. Turlać ich nie można, bo skorupka nie wytrzyma wstrząsów. Jeden szczur kładzie się więc na grzbiecie i umieszcza sobie jajo na brzuchu, a drugi ciągnie go za ogon. Nawet z ludzkiej perspektywy jest to bardzo inteligentne rozwiązanie.
Przepaść pomiędzy zwierzętami a człowiekiem okazuje się więc zaledwie cienką linią. (...)
Kiedy człowiek zaczął tworzyć cywilizację i oddzielił się od natury, utracił z nią żywą więź. Totemizm - jak twierdzi wybitny brytyjski antropolog Gregory Bateson (1904-1980) - wyrodził się w heraldykę i ezopizm. W totemizmie zwierzęta są specyficznymi "wiązkami energii", reprezentantami umiejętności i wartości, które trzeba opanować. W heraldyce te umiejętności ma się niejako z nadania, bez wcześniejszej nauki. "Jestem herbu lew" - mówił arystokrata, aby dodać sobie splendoru i odwagi, choć
tak naprawdę wcale nie musiał być ani odważny, ani silny, mógł nie mieć żadnego przymiotu, który kojarzono z lwem.
W ezopizmie natomiast zwierzęta stają się symbolem naszych wad.
Autorzy średniowiecznych bestiariuszy nie mieli zielonego pojęcia o zwierzętach, które przyszło im opisywać. Cechy, jakie przypisywali pająkowi, wilkowi, żmii dobierane były "z klucza" biblijnego. Pająk - pisał średniowieczny autor - jest jak szatan, który chce pochwycić duszę w sieć i pożreć. W oświeceniu La Fontaine i Krasicki pisali bajki, w których wyśmiewali ludzką głupotę. Chociaż ich bohaterami były zwierzęta, cechy, jakie
im przypisywano, były typowo ludzkie. W jednej z bajek Krasickiego lis, "drobny cwaniaczek", podstępem odbiera krukowi wielki kawał sera. Kruk w bajce jest łasy na pochlebstwa i lis to wykorzystuje: "Jesteś taki piękny, lśniący, musisz mieć pewnie
równie piękny głos. Mógłbyś coś zaśpiewać?". Kruk zaczyna klapać dziobem i wypuszcza ser, a lis tylko na to czeka. Tak to zwierzęta przestały mówić ludziom o swoim świecie, a zaczęły pokazywać im ich własny. Stały się przy tym symbolem tego,
co negatywne w człowieku, obrazem jego wad i słabości.
Aby obraz był pełny, trzeba jeszcze dodać platońsko-heglowskie przekonanie, że materia jest więzieniem duszy. Józef Kremer, wybitny polski heglista, pisał w 1852 r.: "Urodzenie się człowieka jest pierwszym wyzwoleniem się od natury; drugim
wyzwoleniem się jest mowa i myśl; trzecim - skonanie". A powinieneś wyzwolić się spod władzy natury, bo - w myśl tego poglądu - ona reprezentuje siły ciemne, mroczne, emocjonalne, które wiążą ducha w materii. Zwierzęta zaś, symbolizując te siły natury, pokazują wyraźnie to, od czego człowiek ucieka, od czego ma się uwolnić.
Czy to źle, że człowiek nie chce być np. okrutny jak zwierzęta?
Po pierwsze, nigdy nie powiedziałbym, że zwierzęta są okrutne. Po drugie, pojęcie okrucieństwa sugeruje możliwość wyboru: "Jestem okrutny, ale w gruncie rzeczy mógłbym nie być". Dla zwierząt polowanie i zabijanie nie jest jednak kwestią chcenia, w
ich świecie nie ma "albo, albo". Kot, zanim uśmierci złapaną mysz, "skrusza" ją na tysiące sposobów. Myślimy: "jakie to potworne", ale kot przecież nie ma żadnego wyboru. Mysz w trakcie "obróbki" wydziela hormony, które ułatwiają kotu późniejsze jej trawienie, poza tym ta praktyka pozwala mu poćwiczyć techniki polowania.
Mamy tendencję, żeby przykładać do świata zwierząt nasz system wartości albo wręcz antropomorfizujemy je. Myślimy o zwierzętach jak o osobach, tyle że gorszych - wilk to taka złośliwa kreatura, która wciąż planuje, jak pozbawić nas koni i owiec. Ale
czy wilk myśli w ten sposób? Jego miejsce w przyrodzie zostało jasno określone - ma zabijać wszystko, co uda mu się upolować, i nie mają na to wpływu wyznawane przez nas wartości.
*****
Fragment książki: Bartłomiej Dobroczyński -
Listy profana, między psychologią a religią