Dogmat i rzeczywistość
Kościół katolicki ostatnio coraz częściej zmuszony jest zmierzyć się z aferami łączącymi seks i duchowieństwo
Wyznanie Ojca Piotra, ukochanego duchownego Francuzów, podważa jedno z największych tabu Kościoła katolickiego: czystość księży.
We wszystkich plebiscytach na najpopularniejszego Francuza od lat zwycięża sędziwy ojciec Piotr (abbé Pierre), który w roku 1949 stworzył wspólnotę Emus pomagającą bezdomnym. U kresu swojego długiego chrześcijańskiego żywota ten najbardziej kochany duchowny Francji, obrońca praw człowieka, obala jedno z największych tabu Kościoła katolickiego: czystość księży. Tak, ojciec Piotr kochał.
W obliczu tego wyznania rewelacyjne odkrycia Dana Browna, którego „Kod Leonarda da Vinci” zrobił z Marii Magdaleny żonę Chrystusa, są jedynie małymi kamykami wrzuconymi do ogródka Watykanu.
Kościół najchętniej przemilczałby to spóźnione nieco wyznanie ojca Piotra, ponieważ i tak w ostatnim czasie zmuszony jest zmierzyć się z wieloma aferami łączącymi seks i duchowieństwo. Aferami, które podważają, często w bardzo brutalny sposób, kościelne podejście do seksualności. We wrześniu dwóch proboszczów z Akwitanii musiało zrezygnować z kapłaństwa, kiedy ujawniono, że obaj mają dzieci. Jeden okazał się ojcem dwóch małych dziewczynek, drugi ma 16-letnią córkę.
Kilka tygodni później wybuchł kolejny skandal. Kanadyjski ksiądz Denis Vadeboncoeur stanął przed sądem oskarżony o pedofilię. Podczas procesu okazało się, że ofiara, chłopiec imieniem Jean-Luc, to syn księdza. Vadeboncoeur doskonale o tym wiedział, bo spowiadał kiedyś matkę chłopca.
Kolejny raz zaczęła się trudna dyskusja na temat celibatu księży, rozpoczęta jeszcze w IV wieku. I kolejny raz wyraźnie pokazuje ona rozdźwięk pomiędzy kościelną dyscypliną a codzienną rzeczywistością. Od czasu Soboru Watykańskiego II (1962–65) około 90 tysięcy księży, z czego 10 tysięcy we Francji, porzuciło ornaty na rzecz życia rodzinnego. Życia, którego zdaniem Kościoła katolickiego nie daje się pogodzić z zadaniami stającym przed nimi od czasu Soboru Laterańskiego II w 1139 roku.
Słudzy boży są symbolem zaangażowania i wierności. Ale pozostają mężczyznami, o czym świadczą dzieci i żony księży, których spotkaliśmy. Liczba powołań zmniejsza się z roku na rok: 50 lat temu wyświęcanych było około 10 tysięcy księży rocznie. Dzisiaj jest ich mniej niż stu.
„Instytucjonalny Kościół wpada w panikę, gdy chodzi o kwestię seksualności” – uważa André Letowski, członek chrześcijańskiego stowarzyszenia gejów i lesbijek. Słyszał o dokumencie, do którego opublikowania, po 11 latach zwłoki, przymierza się Watykan. W tekście, uprawomocnionym latem przez Benedykta XVI, dyrektorzy seminariów są proszeni o odrzucanie kandydatów na księży przyznających się do homoseksualizmu. „To znaczne zaostrzenie reguł” – komentuje André Letowski i przypomina, że do jego stowarzyszenia, istniejącego już ponad 20 lat, należy sporo duchownych homoseksualistów. „Niektórzy z nich przyznali się parafianom do swojej orientacji seksualnej, ale hierarchia kościelna nie odrzucała ich z tego powodu – tłumaczy. – Proszono jedynie, aby trwali w czystości”.
W oczach Kościoła każdy ksiądz, jakiejkolwiek orientacji seksualnej, musi wyrzec się przyjemności cielesnych i poświęcić całkowicie swoim parafianom. W Stanach Zjednoczonych dyskusję na ten temat zapoczątkował w 2000 roku Donald Cozzens, były rektor Seminarium św. Marii w Cleveland (Ohio), który w swojej książce „The Changing Face of the Priesthood” (Zmieniające się oblicze kapłaństwa) twierdzi, że w latach 1970–80 w seminariach rozpowszechniła się subkultura gejowska.
Przyglądając się z bliska orientacji seksualnej przyszłych kapłanów i zamykając drogę do duchowieństwa mężczyznom żonatym, instytucja katolicka narażona jest na poważne ryzyko odejścia duchownych do mniej wymagającego Kościoła protestanckiego. Tak dzieje się już dzisiaj w Ameryce Łacińskiej i Afryce. Przez odmowę zmodyfikowania swoich struktur Kościół katolicki coraz bardziej otwarcie oddala się od wiernych. (...)
W niedawnym sondażu przeprowadzonym na zlecenie tygodnika katolickiego „Le Pelerin” 76 procent katolików twierdziło, że nigdy nie zakazało sobie „robienia pewnych rzeczy, które nie są w zgodzie z ich przekonaniami i wyznawanymi wartościami religijnymi”. I dzieje się to na przekór bardzo silnym kościelnym wskazaniom, wzmocnionym stanowiskiem Benedykta XVI w takich sprawach, jak antykoncepcja, przerywanie ciąży i zapłodnienie in vitro. (...)
Wielu katolików uważa, że to nie papież, wybrany do głoszenia ewangelii, powinien mówić o prezerwatywach. „W katolicyzmie, tak jak w innych wyznaniach, istnieje wyraźny rozdźwięk pomiędzy sposobem, w jaki żyją wierni, a zasadami, które propaguje religia” – podkreśla historyk Odon Vallet. (...)
„Młodzi wierni chcą mocnych argumentów” – uważa Odon Vallet. A tu katolicyzmowi nie brakuje doświadczenia. Między rokiem 1000 a początkiem XIII wieku mnisi, reagując na ekscesy epoki, przygotowali długą listę reguł: obowiązkową spowiedź przynajmniej raz w roku, powstrzymywanie się od stosunków seksualnych w czasie miesiączki, ciąży, postu, Bożego Narodzenia, Wielkanocy, Zielonych Świątek i niedziel, a nawet w środy i w piątki w przypadku szczególnie lubieżnych myśli. Historycy policzyli, że zakochanym pozostawało zaledwie około 93 dni w roku na uprawianie miłości. Tomasz z Akwinu chciał, by obowiązek małżeński spełniać w pozycji „in vase debito”, czyli ani od tyłu, ani na stojąco, a już w żadnym razie w pozycji na jeźdźca.
W błyskotliwym dziele „L'amour n’est pas un péché” (Miłość nie jest grzechem) para włoskich dziennikarzy teologów i żarliwych katolików Elisabetta Broli i Roberto Beretta cytuje takie zdanie Wilhelma z Auxerre: „Jeżeli prawy człowiek ma kontakty ze swoją żoną i sprawiają mu one przyjemność, która mu się nie podoba, której wręcz nienawidzi, wówczas stosunki te są bez grzechu. Tak się jednak zdarza niezwykle rzadko”. Wszyscy więc jesteśmy grzesznikami.
A przecież pierwotnie chrześcijaństwo nie miało nic przeciwko seksualności. Wręcz przeciwnie: Bóg stał się Ciałem – tak mówi Ewangelia. Jezus był człowiekiem, prawdziwym, a więc wyposażonym w genitalia. Średniowieczni wierni z wielką żarliwością poszukiwali relikwii Chrystusowego napletka, jedynego kawałka ciała, o którym mówiono, że pozostał na ziemi. (...)
To święty Augustyn okrył hańbą ciało, robiąc z pomyłki pierwszych ludzi grzech pierworodny, przekazywany z pokolenia na pokolenie przez akt seksualny, niczym jakaś wstydliwa choroba.
Zapomniano również o miłosierdziu Jezusa wobec cudzołożnicy, którą wybawia od ukamienowania słowami: „Idź i nie grzesz więcej”. Nie pamięta się „Pieśni nad pieśniami”, poematu równie erotycznego, co biblijnego. W VI wieku papież Grzegorz Wielki stwierdza, że pożądanie seksualne jest grzechem i tak oto rozkosz płynąca z seksu zostaje na długi czas zrzucona do czeluści piekielnych.
Od czasu Soboru Watykańskiego II prokreacja nie jest już jedynym celem aktu seksualnego. Jan Paweł II zrehabilitował przyjemność i orgazm małżeński. Katolicyzm pozostał wprawdzie wymagający, jeśli chodzi o ideały, ale stał się nieco bardziej hedonistyczny w małżeńskiej alkowie. (...)
Elisabetta Broli i Roberto Beretta zuchwale cytują mediolańskie przysłowie: „Jeżeli Pan nie przebacza grzechów psotnicy, niech sobie zostanie sam tam w górze, grając na swojej trąbce”.
Claire Chartier
03.11.2005 - L'Express