Buddyzm jako pochodna hinduizmu
Buddyzm, będący jedną z największych religii świata, powstał w Indiach starożytnych jako pochodna hinduizmu. Wszystkie podstawowe koncepcje hinduizmu, w tej czy innej formie, buddyzm przejął jako oczywiste, a cel w postaci Wyzwolenia - buddyści nazywają je Oświeceniem - jest dokładnie ten sam w obu religiach. Jeżeli coś pociąga nas do hinduizmu, buddyzm powinien tak samo nam odpowiadać. A jeśli nie radzimy sobie z najwyższymi lotami hinduskiej metafizyki i duchowości, przekonamy się, że buddyzm - chociaż w końcu sięga równie wysoko - jest religią wyjątkowo praktyczną i przyziemną, z której wiele wszyscy potrafimy zrozumieć i wykorzystać w życiu codziennym. Nie musimy zmieniać własnej religii, ażeby z tej się uczyć.
Jednak
buddyzm wcale nie jest po prostu odgałęzieniem hinduizmu. Pod względem ogólnego stylu i "odczucia", a także swych urozmaiconych szczegółów, wyraziście odbija od pnia macierzystego.
Jest to religia historyczna, mająca określony początek i ludzkiego założyciela - którym był Gautama Buddha, indyjski książę z VI w. p.n.e. - podczas gdy hinduizm wyrastał stopniowo z doświadczenia wielu pokoleń, a nie z natchnienia pojedynczego geniusza duchowego.
Poza tym buddyzm jest religią uniwersalną, czyli światową, religią misyjną, i rozprzestrzenił się - w drodze pokojowej - na większość krajów Dalekiego Wschodu, podczas gdy hinduizm pozostał do dnia dzisiejszego bardzo indyjski, związany pod każdym względem z tymi pradawnymi obyczajami społeczeństwa indyjskiego, które się najwyraźniej nie nadają na eksport. Natomiast Buddha przeciwstawił się kastowemu systemowi sztywnych podziałów klasowych i nie czynił różnic rasowych ani społecznych, jak również uznał, że kobiety (które Hindusi pod względem duchowym skłonni byli traktować z wyższością) są jak najbardziej zdatne do Oświecenia. Poza tym buddyzm to religia umiarkowana, wybierająca drogę pośrednią między ascezą (lub narzucanym sobie umartwianiem się cielesnym) a zmysłowością, podczas gdy hinduizm skłonny jest posuwać się do skrajności w obydwu tych kierunkach.
A przede wszystkim buddyzm to religia raczej nie dogmatyczna, empiryczna, niemalże naukowa, przemawiająca nam do zdrowego rozsądku i krytycyzmu. Zamiast po prostu narzucać, w co mamy wierzyć - do czego skłonność wykazuje zarówno hinduizm, jak inne religie - buddyzm nie każe nam przyjmować prawie niczego na wiarę. Nie powinniśmy opierać się na żadnym autorytecie z zewnątrz, tylko wszystko po drodze sprawdzać. Buddha doradza, abyśmy sami sobie byli Światłem i nie szukali ucieczki poza sobą.
I z tego m.in. powodu, mimo że buddyzm liczy sobie już 2500 lat, nadal jest uderzająco współczesny. Ze wszystkich wielkich religii on właśnie najlepiej przystaje do sceptycznego, agnostycznego ducha wiedzy współczesnej.
Gautama Buddha
Budda
Książę Gautama wychowany został po hindusku. Jego ojciec był władcą małego kraju w dzisiejszym Nepalu, na pogórzu wielkich Himalajów. Ożeniony w wieku lat szesnastu, spłodził jednego syna. Żyjąc pod szczególną ochroną w luksusowym pałacu, młody książę pozostawał, jak się zdaje, nieświadom tragicznych stron życia. W wieku 29 lat zetknął się z nimi w sposób szokujący.
Opowieść mówi, że pewnego dnia wyjechał na swym rydwanie i zobaczył starca, potem chorego, wreszcie trupa. Zapytał o nich woźnicę, który odpowiedział: "To czeka nas wszystkich." Potem zobaczył mężczyznę z ogoloną głową w podartej, żółtej szacie. Woźnica wyjaśnił, że jest to bezdomny poszukiwacz prawdy duchowej.
Wstrząśnięty tym, co ujrzał, Gautama wrócił do pałacu. Tej nocy, w otoczeniu śpiących nałożnic, wyrzekł się raz na zawsze uciech zmysłowych i postanowił wybawić siebie i wszystkich ludzi od tego strasznego kręgu cierpień. Porzuciwszy uśpioną żonę i malutkiego synka, wymknął się z pałacu, obudził swego woźnicę i pojechał z nim na skraj lasu. Tam wysiadł, obciął mieczem swe długie, czarne włosy i odesłał je do pałacu, ażeby mówiły same za siebie, a wytworne szaty zamienił na żebracze łachmany. Samotny i bez grosza wyruszył, postanawiając odnaleźć przyczynę cierpienia i sposób, aby je uleczyć.
Dla nas, którzy na widok ludzkiego cierpienia zareagowalibyśmy raczej zbiórką pieniędzy na szpitale i organizowaniem systemów badań i pomocy społecznej, postępowanie Gautamy wydaje się typowo wschodnie i niepraktyczne. Dla niego było sprawą oczywistą, że problem narodził się w nim samym i że w sobie trzeba szukać jego rozwiązania. Jego poszukiwania były wewnętrzne, z gruntu duchowe.
Wędrując po miastach i wsiach na równinie Gangesu, odszukiwał słynnych nauczycieli hinduskich i słuchał ich pouczeń. Przez sześć lat wędrował tak i słuchał, siadywał pogrążony w głębokiej medytacji, prawie nie jedząc i ciężko umartwiając się, aż omal się nie zadręczył. Przezwyciężał strach, dumę, gniew i pożądanie zmysłowe, uczył się kontrolować dywagacje umysłu, ale ciągle nie mógł dostąpić Oświecenia. Nareszcie, o krok od śmierci, zdecydował się zjeść dobry posiłek i wykąpać się. Po czym usiadł pod drzewem bo i postanowił nie wstawać, aż osiągnie pełne Oświecenie. Miał wtedy trzydzieści pięć lat.
Spędził noc na rozpatrywaniu swych poprzednich żywotów, przyczyn rodzenia się i odradzania w tym nieszczęsnym świecie, korzeni ludzkiego cierpienia, jak do tego dochodzi i jak to przezwyciężyć. Sięgał coraz to głębszych poziomów medytacji. Aż o świcie osiągnął cel. Stał się Buddhą, w pełni Wyzwolonym, Przebudzonym, Oświeconym.
Resztę życia spędził wędrując po Indiach północno-wschodnich, nauczając każdego, kto tylko chciał słuchać, czym jest droga Buddhy, niosąca kres cierpienia. Założona przez niego Sangha, zakon mnichów całkowicie oddanych życiu religijnemu i szerzeniu jego nauki, stała się podstawą światowego buddyzmu. Zmarł w wieku lat osiemdziesięciu. Jego ostatnie słowa do zgromadzonych wyznawców brzmiały: "Pracujcie pilnie dla własnego zbawienia".
Przyczyna cierpienia
Jak pracować nad własnym zbawieniem? Czym było odkrycie Buddhy dotyczące cierpienia? Jakie znalazł na to lekarstwo i w jaki sposób my również możemy wyleczyć się i stać Oświeconymi?
Jego nauki były zapamiętane i przekazywane drogą ustną, lecz nie zapisane, co uczyniono dopiero w setki lat po jego śmierci. Dotarły do nas w ogromnym zbiorze pism, zawierających mnóstwo pobożnych upiększeń i uczonych komentarzy. Czego dokładnie nauczał sam Buddha, jest niepewne, ale podstawowe przesłanie nie budzi wątpliwości. I tylko ono nas tutaj obchodzi.
Doktryna ta obraca się wokół koncepcji Dukkha, oznaczającej wszelkiego rodzaju cierpienie, niedolę, niezadowolenie i niepełność. Otóż Dukkha, jak rzecze Buddha, cechuje wszystkie nasze doświadczenia, całe życie ludzkie, wszelki byt na tym świecie przestrzeni i czasu. Nie ma nic trwałego. Nawet i uciechy nasze są Dukkha, ponieważ są przelotne i my o tym wiemy. Toteż pierwszą rzeczą jest potraktować sprawę uczciwie, nie udawać, jakoby życie było takie, jak trzeba, i przyznać, że nie jest takie, nigdy nie było i nigdy nie będzie.
Następny krok to uświadomienie sobie, że powodem cierpienia, czyli Dukkha, jest pożądanie, pragnienie, zdobywanie.
Oczywiście nasze pragnienie mieści się nie w tym, co nas otacza, tylko w nas samych, w naszym podejściu do wszystkiego, co nas otacza. Musimy więc zmienić to podejście i wyzbyć się pożądania, z którego wynika cierpienie.
Całkowite unicestwienie pożądania to nirwana, będąca stanem Oświecenia, który Buddha osiągnął pod drzewem bo.
Jak pozbyć się cierpienia
Buddha zbadał sprawę gruntownie. Opisał we wszystkich praktycznych szczegółach drogę do nirwany, Ośmioraką Ścieżkę, którą winniśmy postępować. Składa się na nią po pierwsze: właściwe rozumienie, w którym mieści się uznanie faktu cierpienia, jego powszechności i skąd się ono bierze. Po drugie: właściwe podejście, w którym mieści się brak egoizmu i współczucie dla wszystkiego, co żyje. Po trzecie: właściwa mowa, do której należy milczenie, gdy nie mamy nic do powiedzenia. Po czwarte: właściwe działanie, w którym mieści się większość tego, co później nazwaliśmy dobrym życiem po chrześcijańsku, oraz powstrzymanie się od środków odurzających; takie cnotliwe zachowanie powiększa zasób nagromadzonych zasług, czyli dobrej karmy, bez której niemożliwy jest nasz postęp duchowy. Po piąte: właściwe zajęcie, czyli takie, przy którym zawsze uprawiać można właściwe działanie. Po szóste: właściwy wysiłek, co znaczy, że uprawiać należy ćwiczenia moralne, umysłowe i duchowe, a nie wolno się nigdy zniechęcać. Po siódme: właściwe rozpoznanie, co oznacza rozwijanie uwagi i koncentracji, aż skutecznie opanowana zostanie krnąbrność umysłu. Po ósme i ostatnie: właściwa koncentracja, co oznacza wyćwiczenie umysłu doprowadzone do ostatecznych granic i kończące się pełnym Oświeceniem.
Tak przedstawia się w skrócie osiem kroków na ścieżce wiodącej do stanu Buddhy i do kresu cierpienia.
Ważna jest ich kolejność: te wcześniejsze tworzą mocny fundament moralny, na którym bezpiecznie stawiać można wyniosły gmach buddyjskiej duchowości.
Buddyjskie ćwiczenie umysłu
Wcześniejsze kroki na Ośmiorakiej Ścieżce, odnoszące się głównie do kształtowania charakteru i przyzwoitego postępowania, są tak zbliżone do etyki chrześcijańskiej, że nie wymagają dalszych komentarzy. Co się zaś tyczy ósmego, czyli ostatniego kroku do Oświecenia, niewiele można powiedzieć: tylko ci, którzy tam doszli, wiedzą, na czym to rzeczywiście polega, lecz nie ma na to właściwych słów. Objaśnienia wymaga siódmy - rozstrzygający - krok na Ścieżce, mianowicie właściwe rozpoznanie, czyli buddyjskie ćwiczenie umysłu. Co ćwiczenie umysłu ma wspólnego z religią i do czego właściwie służy?
Normalnie ćwiczenie umysłu w ogóle nam nie przychodzi do głowy: po prostu spodziewamy się, że jakoś to będzie. Mamy poczucie, że trwająca przez całe życie dyscyplina wykonywania swych obowiązków sama przez się zawiera całe wyćwiczenie, jakie jest nam potrzebne. Większości z nas takie podejście przynosi duży uszczerbek. Jesteśmy ofiarami naszych lęków i nienawiści, naszych obaw i resentymentów, wszelkiego rodzaju nastrojów, a także niezdolni do dłuższego skupienia się na czymkolwiek, do skoncentrowania się na tym, co robimy. Dojrzałość i prawdziwy sukces to w istocie cecha mężczyzn i kobiet posiadających wrodzony dar trzymania w ryzach niespokojnego umysłu
A nawet im przydałoby się z rozmysłem prowadzone ćwiczenie. Reszta z nas potrzebuje go wręcz rozpaczliwie.
Spróbujmy drobnego eksperymentu. Zamknij oczy i zajmij się swym oddychaniem, licząc oddechy i nie myśląc w ogóle o niczym innym, nie pozwalając sobie ani na chwilę rozproszenia umysłowego. Do ilu potrafisz doliczyć, nim napływać zaczną uboczne myśli? Jeżeli doliczysz, nie rozpraszając się, do dziesięciu oddechów, to jesteś naprawdę uzdolniony! Albo popatrz na swój lewy kciuk, przytrzymujący stronę tej książki, i sprawdź, jak długo potrafisz mu się przyglądać, zanim jakieś inne wyobrażenie albo myśl zatrze ten widok. Czy nie prawda, że twoja uwaga wymyka się spod kontroli, że jesteś niewolnikiem, a nie panem swego miotanego pragnieniami umysłu? Buddysta powiada, że z tego się bierze całe twoje cierpienie, cała twoja dukkha. Umysły nasze da się okiełznać.
Na Zachodzie nie oczekujemy, aby to zadanie spełniała religia. Większość chrześcijan, z wyjątkiem niektórych klasztorów, jak najdalsza jest od akceptacji świadomych ćwiczeń i odrzuciłaby je jako samolubne, a nawet stratę czasu. Jakże inaczej dzieje się na Wschodzie, gdzie poważna religia zajmuje się ćwiczeniem umysłu! A ze wszystkich religii orientalnych właśnie buddyzm kładzie na to największy nacisk i najbardziej drobiazgowo wypracował, jak to się robi.
Jak ważna jest uwaga
Sedno buddyzmu to medytacja, a sednem buddyjskiej medytacji jest uważność. Oznacza to jasną i rozmyślną świadomość tego, co należy widzieć, słyszeć i czuć w danej chwili, tu i teraz, tak, by nie wdzierały się żadne postronne myśli i nie budziły się żadne wspomnienia z przeszłości albo plany na przyszłość. Kiedy patrzysz w ten sposób na kwiat, uwaga twoja rzeczywiście dotyczy kwiatu, a nie swoich myśli czy uczuć na temat kwiatu. Widzisz go, jakim jest - ostro, żywo i w całej jego barwnej postaci - nie nadając mu nazwy, nie porównując z niczym i nie chcąc go zerwać ani mówić o nim.
W rezultacie odkrywasz w nim świeżość, dotkliwość, urok, których może nie spostrzegałeś od wczesnego dzieciństwa.
Korzyści z uwagi są natychmiastowe: otwierają się bramy postrzegania i zaczynasz żyć w błyskotliwym i fascynującym świecie kształtów, dźwięków i kolorów, smaków, zapachów i faktur, o których istnieniu może w ogóle już nie pamiętałeś. Ale dla buddyzmu to tylko przypadkowa, uboczna korzyść. Głównym celem uwagi jest przetworzenie umysłu w rzeczywiście sprawne narzędzie i zastosowanie tego narzędzia tu, w środku, do samego siebie. Inaczej mówiąc, najwyższa uwaga to myślenie o samym umyśle, świadomość własnej świadomości. Doprowadzone do ostatecznych granic oznaczają właśnie Oświecenie.
W drodze do tego celu wypracowano kolejne stopnie ćwiczeń: od koncentracji na ruchach naszego ciała aż do obserwacji naszego wnętrza, do naszych myśli, odczuć i uczuć, aż staniemy się dokładnie świadomi wszystkiego, co się tu dzieje. Od tej pory nie przeoczymy już tego, kto patrzy.
Do ulubionych ćwiczeń zalicza się np. "świadome oddychanie". Tylko spróbowaliśmy tego, może przez minutę. Mnich buddyjski, albo poważnie podchodzący do sprawy laik, czyni to przez wiele godzin dziennie, albo i całymi dniami bez ustanku. Innym ćwiczeniem jest "uważne stąpanie", kiedy mnich ćwiczy się w pełnej świadomości wszystkich wrażeń związanych z ruchami nóg i reszty ciała. I tak dalej ze wszystkim, co czynimy: ma to na celu osiągnięcie pełnej świadomości tego, co dzieje się tu i w obecnej chwili, i niczego poza tym.
Tę samą technikę stosuje się do uczuć. Jest to szczególnie cenne, gdy chodzi o złe uczucia, takie jak gniew, strach albo nienawiść. Mamy wtedy nie myśleć o zewnętrznym przedmiocie, który wzbudza nasz gniew, ale po prostu zwracać uwagę na wewnętrzne uczucie gniewu, jakim ono jest, nie potępiając go i nie akceptując. Kiedy czynimy to, nie tylko zyskujemy większą samoświadomość i stajemy się przez to nieco dojrzalsi jako istoty ludzkie. Następuje coś dramatycznego: natychmiast przestajemy odczuwać gniew. Wypróbuj to na sobie, radzi buddysta. Kiedy następnym razem ktoś powie ci coś obraźliwego, zważaj tylko na swoje reakcje. Nie starając się opanować uczucia gniewu, po prostu przyjrzyj mu się badawczo, uważnie, ażeby następnym razem je rozpoznać. Jeżeli to badanie ci się powiedzie, przekonasz się, że już nie ma czego badać! Twój gniew minął, ponieważ naprawdę w niego wejrzałeś. W końcu okazał się urojeniem, czymś, co ulatnia się przy dokładnym obejrzeniu.
Odkrycie NIE-JA
Ale nawet i ta nadzwyczajna korzyść - ułagodzenie swego umysłu, aż stanie się wolny od wszelkich złych uczuć, wszelkich nastrojów, wszelkiej niestałości, wszelkiej pożądliwości, wszystkiego, co przeszkadza w Oświeceniu - nie jest ostatecznym celem buddyjskiej uwagi. Jej celem jest samo Oświecenie, będące nie tylko brakiem wszelkich pragnień, ale także jasnym uświadomieniem sobie, że nie ma ciebie i nie pozostał nikt, kto miałby czegoś pragnąć - żadne ego, żadne ja, w ogóle nic. Podobnie jak wątła gwiazdka przestaje być widoczna, kiedy się w nią wpatrujesz, tak znika twoje gniewne ja. Twoje ciało, twój umysł, ty sam - wszystko to i wszystko inne, co nazywasz sobą i swoim - znika jak przywidzenie, kiedy się do nich całkiem zbliżysz, oko w oko. Popatrz i przekonaj się, czy tak nie jest. W istocie twój gniew to część wyobrażenia o samym sobie: porzuć to wyobrażenie, a porzucisz wszystkie jego rzekome właściwości. Cały kłopot polega na twojej iluzji samego siebie.
Ta centralna buddyjska doktryna nie-ja, niebycia sobą, swojego nieistnienia, odbija się echem w różnych religijnych tradycjach i systemach filozoficznych, tak samo zachodnich, jak i wschodnich. Coś w tym rodzaju często pojawia się we współczesnej psychologii i filozofii.
Słynnym przykładem może być David Hume, szkocki filozof z XVIII wieku, który, zagłębiając się w samym sobie, znalazł tam jedynie garść myśli, postrzeżeń i doznań, ale niczego w rodzaju siebie czy jakiegoś ja, co by je wiązało. Ażeby zapomnieć o tym odkryciu, wolał grać w tryktraka i upijać się z przyjaciółmi. Bo rzeczywiście to jest - nawet i dla buddysty - wstrząsające doświadczenie: zajrzeć w głąb i odkryć, że jesteśmy na zewnątrz! Dotkliwe jest uświadomienie sobie, że tam nigdy nikogo nie było. Ale przestrach ten, powiada buddysta, to tylko wstęp do radości Wyzwolenia. Pozbyć się tego ja, pozbyć się samego siebie znaczy w końcu: pozbyć się wszelkiego cierpienia, wszelkiego zła.
NIE-JA przeciw atmanowi
Pewien uczeń hinduski, odwracając uwagę od rzeczy zewnętrznych, znalazł w sobie atmana, którego innym aspektem jest brahman, czyli sam Bóg. Wydaje się, że za czasów Buddhy wielu Hindusów wyobrażało sobie atmana jako coś - w skrajnych przypadkach dosłownie rozmiaru kciuka - żyjącego w klatce piersiowej. Oczywiście jest to fatalny błąd: atman-brahman, czyli absolutna Rzeczywistość, chociaż będący źródłem wszelkiej egzystencji i jakości, jest całkiem poza nimi: nie jest ani rzeczą, ani umysłem, ani jaźnią, jest kompletnie wolny od takich ograniczeń. Cokolwiek się o Tym powie, jest chybione. Nawet i pojęcie atman właściwie zawodzi, ponieważ ogranicza to, co nieograniczone.
Dlatego Buddha podkreślał, że nie istnieje atman ani brahman, ani indywidualne "ja", ani uniwersalne. Ponieważ jednak był praktycznym nauczycielem, a nie metafizykiem, dodawał, że wszelka dyskusja i wszelkie dociekanie tych spraw ostatecznych są bezcelowe. Sens ma wyłącznie postępowanie Ośmioraką Ścieżką, aż potrafimy sami ujrzeć, do Czego ona prowadzi, zamiast błąkać się i zgadywać.
W następstwie tej nauki buddyzm często bywa określany jako religia bez Boga i bez duszy, więc poniekąd w ogóle nie religia.
Jest to mylące. Nie neguje on bowiem Źródła wszechrzeczy, kryjącej się za nimi Rzeczywistości, podkreśla tylko, iż podstawową Tego właściwością jest, że nie posiada żadnych właściwości! Początek jest absolutnie unikalny, absolutnie wolny od naszych o Tym wyobrażeń, absolutnie "pusty". Oświeceni rezygnują z przypisywania jakichkolwiek cech Temu, co do Czego są Oświeceni.
Therawada: buddyzm południowy
Buddyzm, który dotąd opisywaliśmy, może wydawać się mało inspirujący i chłodny, można go uznać za religię niezdolną przemawiać do milionów. Można by powiedzieć, że to raczej psychologia stosowana niż wiara poruszająca serca. A co więcej, wymaga on tak wytężonych ćwiczeń, że przeprowadzenia ich w tym życiu spodziewać się może co najwyżej znikoma mniejszość zdeterminowanych adeptów, z których każdy trudzi się sam jeden i tylko dla siebie. Cóż więc może wydobyć z buddyzmu zwykły człowiek w kraju buddyjskim?
Otóż faktycznie, odwiedzając buddyjskie kraje Dalekiego Wschodu, przekonamy się, że ludzie na ogół są bardziej religijni, chyba też weselsi i milsi, niżeli się spodziewaliśmy. Widocznie buddyzm, w doktrynie swej tak surowy i posępny, w praktyce jest czymś odwrotnym.
Paradoks ten częściowo tłumaczy się faktem, że istnieją dwie bardzo różne odmiany buddyzmu, dwie wielkie szkoły: z jednej strony therawada, która to szkoła buddyzmu, przez nas tutaj opisywana, jest surowsza, i z drugiej strony nieco późniejsza mahajana, w której buddyzm stał się w istocie czymś odwrotnym.
Obecnie świat buddyjski dzieli się na południowe kraje therawady, do których należą Sri Lanka, Birma i Tajlandia, oraz północne kraje mahajany, do których zaliczają się Tybet i Chiny (gdzie buddyzm już od dawna zanikał) oraz Korea i Japonia. W samych Indiach, ojczyźnie Buddhy, w praktyce buddyzm wymarł około 1000 roku, pozostawiając jedynie trwały ślad swego istnienia w hinduizmie, z którego się począł.
Jak się to dzieje, że południowe kraje therawady, która, formalnie dopuszcza tylko niewielkie ustępstwa na rzecz masowych gustów, wciąż jednak pozostają entuzjastycznie i radośnie religijne?
Odpowiedź brzmi: ponieważ nieformalne ustępstwa idą jednak bardzo daleko. Jak w ogóle w przypadku hinduizmu i religii orientalnych, tak i tutaj dopuszcza się wiele z pradawnych kultów (m.in. wszelkiego rodzaju praktyki "ubezpieczania się"). Wynikająca stąd popularna forma religii składa się z bezgranicznego uwielbienia dla Buddhy, który stał się w istocie bogiem; z wielkiego szacunku dla zakonu mnichów buddyjskich, ubierających się w żółte szaty; z bardzo pobieżnej znajomości buddyjskiej nauki dhamma, czyli dharmy; i z mnóstwa fantastycznych wierzeń, zabobonów, obyczajów, nawet nie ocierających się o pogranicza buddyzmu.
Czy jest to nieunikniony proces, że gdy religia stała się zbyt wyrafinowana i za trudna dla mas, wówczas jej miejsce zajmuje forma bardziej popularna, która tamtą deprecjonuje?
W każdym razie religia w krajach therawady, chociaż stanowi tak niespójną mieszaninę, w sumie jak dotąd doskonale się sprawdza. Stwarza co najmniej stabilne ramy, w których miliony ludzi mogą żyć w sposób umiarkowanie zadowalający. A czy przetrwa jako masowa religia w świecie nowoczesnym? To już osobna kwestia.
Mahajana: buddyzm północny
W krajach mahajany także poczyniono duże ustępstwa, jednakże w ramach samej doktryny, a nie tylko na jej popularnych peryferiach. Pod wieloma względami nauka mahajany stała się wręcz przeciwieństwem therawady, która twierdzi, że zachowała w nietkniętej postaci pierwotne posłannictwo Buddhy. Zachodzi między nimi uderzający kontrast.
Ideałem therawady jest arhat, czyli Oświecony, który ujrzawszy jasno, że nigdzie nie istnieje trwałość i żadna jaźń, przezwyciężywszy swe pragnienia, przechodzi do nirwany, aby nigdy już nie powrócić do tego świata cierpień. Ideałem mahajany jest bodhisattwa, czyli Oświecony, który wyrzeka się tego ostatniego kroku i ciągle powraca, czyniąc to ze współczucia dla innych istot, dopóki ostatnia z nich nie zostanie również Oświecona. Więc artyści buddyjscy często przedstawiają arhata w postaci zasuszonego, posępnego starca, bodhisattwę zaś jako postać uśmiechniętą, dobroduszną, zażywną; zdarza się, że dźwiga on, niczym bez brody św. Mikołaj, ogromny wór podarków.
Mówi się, że w therawadzie myślą przewodnią jest Mądrość, a w mahajanie Współczucie. Arhat zajmuje się własnym Oświeceniem, bodhisattwa zaś Oświeceniem każdego, tylko nie własnym. Przeciwieństwo to nie jest w rzeczywistości tak ścisłe, jak by się zdawało. Obie szkoły bowiem podkreślają, że Oświecenie nie może być osiągnięciem jedynie osobistym lub egoistycznym. Raczej na odwrót: Oświecenie jest uświadomieniem sobie, że nie istnieje odrębna osoba i odrębne "ja", tym bardziej więc jakieś mnóstwo tych "ja", które należałoby prowadzić do Oświecenia.
A jednak bodhisattwa - w całej swej szlachetnej niespójności - poświęcający własną błogość nirwany na rzecz niezliczonych wieków cierpienia, dopóki błogość ta nie stanie się udziałem wszystkich, jest niewątpliwie jednym z najbardziej wzniosłych i pociągających tworów religijnego umysłu. Chrześcijanie mogliby słusznie wytknąć, że nie jest to rzeczywisty Dobry Pasterz, tylko ideał, mit. Jednakże w ideale bodhisattwy wyraża się w sposób doskonały istota mahajany. Jest to ideał żywy, sprawdzający się. W postawie bodhisattwy nie ma nic mitycznego.
Buddyzm mahajanistyczny to religia współczucia. Jest on również po części religią zbawienia przez wiarę, przez łaskę, a nie postępki. Istnieje np. szkoła Czystej Krainy (założona już w IV w. p.n.e.), w której zbawcą jest Bodhisattwa Amida. Jej wyznawca czci i poddaje się, całą wiarę swą pokłada w Amidzie, który przekazuje cały olbrzymi zasób swoich zasług wszystkim odwołującym się do niego dla zbawienia. Wyznawca polega zwłaszcza na przysiędze Amidy, który zobowiązał się, że gdyby jakiekolwiek stworzenie na próżno wezwało jego imienia, wówczas straciłby swoje własne Oświecenie. W nagrodę za wiarę w skuteczność tej przysięgi Amidy jego wyznawca po śmierci odradza się w Czystej Krainie Amidy, czyli Raju Zachodnim, gdzie niebawem dostąpi Oświecenia. Do dnia dzisiejszego miliony ludzi w Japonii oraz w innych krajach mahajany przywołują imię Amidy i pokładają w nim ufność. Zbliżają się przy tym do Oświecenia tak bardzo, że faktycznie pogrążają się w nim i całkowicie w tym zatracają.
Jest to w gruncie rzeczy Bhakti, hinduska droga Nabożeństwa. I nie tylko droga idealnie dobra, lecz najbardziej uczęszczana ze wszystkich: tak szeroka i łatwa, że pomieści dowolną liczbę podróżujących.
Pobożne powtarzanie
Istotną częścią tego kultu jest powtarzanie imienia Amida lub Amitabha. Ta przedziwna praktyka pojawia się we wszystkich wielkich religiach - Hindusi ją nazywają dżapa - praktyka powtarzania świętego imienia lub formuły. Wyznawca wypowiada je albo głośno, albo też w myśli, nieraz całymi godzinami każdego dnia, aż stanie się to nawykiem prawie tak odruchowym jak oddychanie. Przykładami tego są tybetańska mantra: Om mani padme hum (klejnot w lotosie) albo u prawosławnych westchnienie do Jezusa: Hospodipomiluj (Panie zmiłuj się). Bywają to nieraz słowa w dziwnym języku i nie całkiem zrozumiałe lub tylko zaśpiew nie mający znaczenia. Ten pobożny nonsens okazuje się jednak skuteczny, jak stwierdziło nieprzebrane mnóstwo mahajanistów. Dlaczego? Wyjaśnienie jest proste.
Zaprzestać w ogóle myślenia, pozbywając się myślowego zgiełku i wytwarzania obrazów, a jednak zachowując baczną świadomość: to znaczy być Przebudzonym, Oświeconym. Ale powstrzymać choćby na minutę potok nie wypowiadanej gadaniny (jak mogliśmy się przekonać) jest niezwykle trudno. Wydawałoby się to niemożliwe, gdyby nie taki środek jak dżapa. Obraca on słowa przeciwko nim samym i opróżnia umysł dzięki temu, że powtarzane w nim słowa opróżnia z jakiegokolwiek znaczenia. Powtarzane milion razy imię Amida staje się już tylko słowem - albo jeszcze mniej - lecz potrafi wyprzeć ze świadomości słowa, jeżące się od znaczeń. Oczyszcza więc umysł dla Oświecenia.
Powrót do hinduizmu?
Krytycy oskarżają mahajanistów o nawrót do hinduizmu, o to, że wręcz zamieniają znaczną część pierwotnych nauk Buddhy w ich przeciwieństwo. Zamiast być dla samego siebie lampą i dopracowywać się własnego zbawienia, polegasz na tym, że Kto Inny zrobi to za ciebie. Zamiast sprawdzać wszystko, co ci powiedzą, większą użyteczność znajdujesz w intonowaniu jakiejś formuły świętej. Zamiast czcić GautamęBuddhęjako mądrego nauczyciela ludzkiego, czcisz go faktycznie jako bóstwo, nadludzką postać o bezgranicznej chwale i potędze, w panteonie równie tłumnym jak hinduski, a bardziej fantastycznym. Zamiast praktykować najprostszą z religii, złożoną z treściwych nauk i niekończących się ćwiczeń umysłowych, nie złagodzoną przez jakiś rytuał, ceremonie, świątynie lub miejsca kultu, możesz używać dowolnych środków pomocniczych, jakich sztuka potrafi dostarczyć, ażeby potęgować religijną atmosferę i emocje; i wszystko to uzupełniasz efektowną konstrukcją niebiosów i piekieł oraz wszechświatem o niesłychanym zasięgu i fantazyjnym przepychu. Manipulujesz nawet i podstawowym prawem karmy: bodhisattwa przenosi swe zasługi na innych! Taka modyfikacja niewątpliwie przynosi zaszczyt sercu mahajanistycznemu, ale w nonsens obraca prawo Buddhy, że zbieramy to, co posiejemy. I wreszcie jego doktryna uniwersalnego cierpienia Dukkha i Ośmioraka Ścieżka, prowadząca do likwidacji cierpienia: nie zaprzecza się im, ale po części przyjmuje za oczywiste, a po części w ogóle ignoruje.
Czy nie są to już dwa odłamy jednej religii, lecz dwie religie, pod każdym względem sobie przeciwstawne?
Co stanowi o jedności buddyzmu
To dziwne, ale pomimo ^tych ogromnych różnic buddyzm zachowuje wciąż jedność. We wszystkich swoich przeróżnych odmianach (z których podaliśmy tylko przykłady) ciągle ma charakterystyczny dla siebie styl i długą historię. Odczuwają tę jedność zarówno sami buddyści, jak i postronni. Tak np. mnisi z krajów therawady przebywają niekiedy w klasztorach mahajanistycznych i na odwrót, z pełną satysfakcją włączając się do medytacji. Prawdę mówiąc, therawada i mahajana są nie tyle przeciwstawne, ile dopełniające się wzajemnie. Gdyby wziąć jedno bez drugiego, buddyzm okazałby się połowiczny.
Jedna zresztą idea, jedna podstawowa instytucja, jest wspólna dla obu szkół, choć rozmaicie nazywana. Można ją nazwać Pustką. Therawada mówi, że poza zmianą nie ma niczego, co by się zmieniało, że jest cierpienie, ale nie ma cierpiącego. Mahajana zaś mówi, że wszystko jest próżne. Kiedy przenikniesz przez krąg zewnętrznych pozorów jakiejś rzeczy jako takiej, w ich środku znajdziesz po prostu Pustkę; i to właśnie musisz ciągle sprawdzać, wnikając w Pustkę, którą jesteś. Taki wgląd nie jest nihilizmem ani zwykłym niszczeniem, lecz oczyszczaniem gruntu dla Nieopisanego.
Oto sedno buddyjskiej mądrości.
Jednakże miłość i współczucie są dla duchowej religii równie istotne jak mądrość i wnikliwość: ta prawda, ta nieodzowna równowaga, jest szczególną inspiracją w mahajanie. Ale i therawada wie o tym i przepisuje zawiłe ćwiczenia dla rozwijania szczodrych uczuć. Dobroczynność zaczyna się we własnym domu, więc pierwsza rzecz to praktykowanie miłości do samego siebie. (Nie jest to ani łatwe, ani zbyteczne. Jest głębokie, jak wiele w buddyjskiej psychologii: ludzie samolubni podświadomie nienawidzą samych siebie.) Następnie, działając stąd na zewnątrz, kierujesz z kolei swoją miłość na swych najbliższych i najdroższych, na większy krąg swych przyjaciół i znajomych, na swoją społeczność i tak dalej, aż wreszcie serce twe ogarnie wszelkie stworzenie we wszechświecie.
Czy naprawdę potrafisz włączać ciepłe uczucia, tak jak gorącą wodę z kranu? Obydwie szkoły buddyzmu twierdzą, że możesz, jeżeli się w tym dostatecznie wprawisz. Jest to bowiem religia metodyczna. Nie pozostawia ci ona wątpliwości, co masz robić, i jakie będą nieuniknione skutki twoich wysiłków.
Można skrótowo powiedzieć, że mądrość, współczucie i praktyczność to charakterystyczne cechy buddyzmu jako całości.
Buddyzm na zachodzie
Głównie to rzeczowe podejście sprawia, że wśród ludzi, poważnie traktujących u nas religię, pojawiło się zainteresowanie dla buddyzmu. W naszych miastach dają się widzieć mnisi w żółtych szatach, nie brakuje odczytów i poważnie uprawia się rozmaite rodzaje medytacji. Zaczynamy sobie uświadamiać, o czym Wschód zawsze wiedział, że sukces duchowy - jak każdy inny - wynika w dużej mierze z metodycznego wysiłku.
Dwa rodzaje medytacji buddyjskiej zakorzeniły się w Europie i Ameryce: praktyka koncentracji według therawady i zen. W następnym rozdziale omówimy zen, ów zasługujący na szczególną uwagę chińsko-japoński system wywodzący się z mahajany.
Fragment książki: D. E. Harding, Religie świata. Podręcznik dla otwartych umysłów, Wrocław 1998.