Według powszechnie przyjętej tradycji Jezus umarł w piątek (por. Mk 15,42; J 19,31)- Z Ewangelii według św. Jana dowiadujemy się, że „był to dzień Przygotowania Paschy" (J 19,14; por. 18,28), a zatem dzień 14 miesiąca nisan (marzec/kwiecień). Tego popołudnia, poczynając mniej więcej od naszej godziny 12 (lub nieco później), zabijano baranki paschalne, które zjadano wieczorem, kiedy pojawienie się pierwszej gwiazdy wskazywało początek święta Paschy, a tym samym początek dnia 15 miesiąca nisan. Tak więc według św. Jana Jezus umarł przed początkiem Paschy, właśnie w chwili, kiedy to w Świątyni zabijano na ofiarę niezliczone baranki paschalne.
Wiemy, że skazał Go na śmierć krzyżową Poncjusz Piłat, rządzący Judeą w latach 26-36. Otóż z obliczeń astronomicznych wynika, że w tym okresie 14 nisan przypadał trzykrotnie w piątek w latach 27, 30 i 33. Rok 27 jest zbyt wczesny, Jezus wtedy nie zaczął jeszcze, jak się zdaje, swojej działalności publicznej, rok 33 może zbyt odległy, choć wykluczyć go całkowicie nie można. Po przeliczeniu na nasz kalendarz okazuje się, że Jezus umarł raczej 7 kwietnia 30 r. niż 3 kwietnia 33 r.
Św. Marek, św. Mateusz i św. Łukasz komplikują jednak nieco całą sprawę. Według nich bowiem Jezus spożywa wieczerzę paschalną w czwartek wieczorem, a mówiąc dokładniej: po ukazaniu się pierwszej gwiazdy, oznaczającym początek piątku, dnia 15 nisan. Umarłby w takim razie wprawdzie również w piątek, ale w najuroczystszy dzień święta Paschy. Bibliści usiłowali znaleźć jakieś rozwiązanie, które pogodziłoby te dwie odmienne wersje. Jak dotąd, bez powodzenia.
Większość specjalistów przyjmuje obecnie chronologię św. Jana przede wszystkim dlatego, iż wydaje się zupełnie nieprawdopodobne, żeby cały proces i egzekucję można było przeprowadzić w Jerozolimie w sam dzień święta Paschy. Nawet Marek zdaje się wskazywać (niejako wbrew sobie) w tym samym kierunku, kiedy pisze nieco wcześniej:
„Za dwa dni miała być Pascha i Święto Przaśników. Arcykapłani i uczeni w Piśmie zastanawiali się, jak by Go pojmać podstępem i stracić. Mówili jednak: «Nie w czasie święta, żeby nie wywołać rozruchów wśród ludu»" (Mk 14,1-2; w przekładzie Autorki; także Mt 26,5).
Dodatkowym argumentem jest i to, że - jak wiemy dzisiaj - św. Jan na ogół dokładniej przestrzega chronologii niż pozostali Ewangeliści. Warto tutaj przypomnieć, że również Talmud babiloński potwierdza właśnie jego wersję, mówiąc o straceniu Jezusa „w przeddzień Paschy" (zob. s. 71). Jeżeli Jan ma rację, to Ostatnia Wieczerza była ucztą pożegnalną, a nie paschalną, choć niewątpliwie odbywała się w paschalnej atmosferze, specjalnie podkreślanej, jak się zdaje, już przez samego Jezusa. Nie ma przecież zresztą w żadnej Ewangelii mowy o spożywaniu baranka paschalnego... Tak więc najprawdopodobniejszą datą śmierci Jezusa, i najłatwiejszą też do obliczenia, wydaje się 7 kwietnia 30 r.
Znacznie trudniejsza do określenia jest data urodzenia Jezusa. Wspominaliśmy już zresztą, że w starożytności nie uważano jej na ogół za istotną (chyba że chodziło o członków rodziny panującej). Zarówno według św. Mateusza, jak też najprawdopodobniej według św. Łukasza, Jezus urodził się jeszcze za życia Heroda Wielkiego, który zmarł kilka dni przed Paschą w 750 r. od założenia Rzymu (marzec/kwiecień 4 r. p.n.e.). Przyjmujemy zatem zazwyczaj, że Jezus przyszedł na świat nieco wcześniej, choć wygląda to raczej dziwacznie, gdy mówimy, że narodził się w 5, 6 lub nawet w 7 r. przed własnym narodzeniem.
Wszystko byłoby jednak w porządku, gdyby nie kłopot, jaki sprawił przyszłym historykom i biblistom św. Łukasz. Na początku drugiego rozdziału swojej Ewangelii pisze on: „W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym świecie. Pierwszy ten spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz" (Łk 2,1-2).
O takim zarządzeniu Augusta, obejmującym wszystkich mieszkańców imperium (po gr. „cały świat zamieszkany"), nic wprawdzie nie wiemy, lecz z tą trudnością można by sobie jakoś poradzić. Gorzej jest z Kwiryniuszem. Otóż Publiusz Sulpicjusz Kwiryniusz (Publius Sulpicius Quirinius) był rzeczywiście z ramienia Augusta zarządcą prowinicji Syrii, był nim jednak dopiero w 6 r. n.e., a więc co najmniej 10 lat po najwcześniejszej możliwej do przyjęcia dacie narodzin Jezusa. Spis ten wywołał zresztą powstanie ludowe, którego przywódcą był Juda Galilejczyk, wspomniany przez św. Łukasza w Dziejach Apostolskich (Dz 5,37). Może więc dlatego zapamiętał Kwiryniusza i przesunął jego spis w czasie?
Rozwiązania tego problemu szukano na różne sposoby. Może to nie św. Łukasz się pomylił, Kwiryniusz przecież już wcześniej sprawował istotne funkcje także we wschodniej części imperium. Wiemy, że był konsulem w 12 r. przed Chr., że walczył w Cylicji, później zaś, gdzieś między 1 r. przed Chr. i 3 po Chr., był w Armenii doradcą Gajusa Cezara, wnuka Augusta.
Wszystko to jednak niewiele pomaga, bo trudno te wiadomości połączyć ze spisem przeprowadzanym w Palestynie. Chrześcijański pisarz, Tertulian, żyjący na przełomie II i III w., jest zdania, że św. Łukasz pomylił imiona rzymskich zarządców Syrii. Między 9 a 6 r. przed Chr. stanowisko to piastował Sentius Saturninus i on to miałby przeprowadzić ów spis w Judei. Niczego ostatecznie dowieść nie można. Na ogół przyjmuje się jednak, że Jezus urodził się parę lat przed śmiercią Heroda Wielkiego, to jest przed 4 r. p.n.e.
Kiedy czytamy Ewangelię św. Marka, odnosimy wrażenie, że życie czynne Jezusa przebiega według jakiegoś bardzo prostego schematu (odnajdujemy go także u św. Mateusza i św. Łukasza). Najpierw naucza w Galilei lub w jej najbliższym sąsiedztwie (Mk 1,14-8,26), następnie idzie z uczniami do Jerozolimy, zapowiadając im po drodze trzykrotnie swoją mękę (Mk 8,27-10,52), wreszcie przychodzi do miasta świętego, by spędzić tam mniej więcej tydzień i umrzeć na krzyżu. Schemat ten przyjmuje wielu autorów piszących o życiu Jezusa, nie dostrzegając, jak bardzo jest on uproszczony.
Jeżeli jednak otworzymy Ewangelię św. Jana, to przekonamy się łatwo, że Jezus w czasie swojej działalności publicznej był z pewnością kilka razy w Jerozolimie (zob. J 2,13 n.; 5,1 i 7,14; 11,55 n.). Na to samo wskazują zresztą Jego słowa, przekazane nam przez Łukasza i Mateusza: „O Jeruzalem, Jeruzalem! Ty, co zabijasz proroków i kamienujesz posłanych do ciebie! Ileż razy chciałem zgromadzić twoje dzieci..." (Łk 13,34; Mt 23,37, w przekładzie Autorki). Jezus także u owych pierwszych trzech Ewangelistów przekracza wielokrotnie granice Galilei, spotykamy Go na terytorium fenickich miast, Tyru i Sydonu, w pogańskim Dekapolis, w Samarii, w kraju Gerazeńczyków, których Mateusz nazywa Gadareńczykami (Mk 5,1; Łk 8,26; Mt 8,28).
Jeśli Marek zdaje się mówić tylko o jednym pobycie Jezusa w Jerozolimie, to w Ewangelii Janowej sytuacja jest całkiem odmienna. Jezus udaje się do Jerozolimy w okresie winobrania na Święto Namiotów (J 7,10), a w zimie, po Uroczystości Poświecenia Świątyni, spotykamy Go za Jordanem, „na miejscu, gdzie Jan poprzednio udzielał chrztu i tam przebywał" (J 10,40).
Spędziwszy jakiś czas w miasteczku Efraim na pograniczu pustyni (J 11,54), idzie znowu do Jerozolimy (J 12,1-2). Jego działalność w Judei musiała zatem trwać dość długo. Pośrednio potwierdza to Marek, kiedy Jezus mówi u niego swoim oprawcom: „Codziennie bywałem u was w Świątyni nauczając" (Mk 14,49). Słowa te sugerują również dłuższy pobyt w Jerozolimie. Wiele pytań pozostaje jednak bez odpowiedzi.
Na dokładne odtworzenie całej działalności Jezusa w czasie i przestrzeni Ewangelie nam nie pozwalają. Historyk ma wszakże do swej dyspozycji dwa fakty niezaprzeczalne: pierwszy - że działalność ta zakończyła się śmiercią Jezusa na krzyżu, najprawdopodobniej 7 kwietnia 30 r., oraz drugi - że bardzo niedługo po tej haniebnej śmierci rodzi się nagle i zaczyna nader szybko rozwijać Kościół chrześcijański. Wyrasta on zaś z niezłomnego przekonania uczniów Jezusa, że Mistrz ich zmartwychwstał i żyje. Od tej chwili nie liczą się dla nich żadne konsekwencje głoszonej wobec wszystkich „dobrej nowiny", w imię jej zniosą wszelkie prześladowania i pójdą nawet na śmierć męczeńską.
Piero della Francesca - Rezurekcja
Dwa fakty historyczne. W jaki sposób drugi z nich wynika z pierwszego? Co przemieniło tę garstkę zagubionych, wystraszonych uczniów Ukrzyżowanego, w nie cofających się przed niczym Apostołów Chrystusa-Mesjasza? Historyk jest tu bezradny. Może co najwyżej stwierdzić, że w życiu tych ludzi zaszła jakaś niepojęta przemiana, całkowite „odwrócenie" ich dotychczasowego sposobu myślenia. A przemiana ta znalazła swój wyraz w ich własnej niewzruszonej pewności, że przeżyli coś niesłychanego, że spotkali się ze Zmartwychwstałym i o tym właśnie mają świadczyć teraz wobec całego świata.
Dla uczniów Jezusa czas podzielił się nieodwołalnie na to, co wydarzyło się przedtem, i to, co przyszło potem. Tacy, jakimi byli przedtem, nie będą już nigdy potem. Cały rozwój wczesnego Kościoła opiera się na tym ich przekonaniu, które samo w sobie jest faktem w pełni sprawdzalnym i historycznym. Bez tego, co zmieniło bezpowrotnie ich życie, nie byłoby chrześcijaństwa ani Kościoła. (...)
Skąd się jednak w ogóle wzięło pojęcie zmartwychwstania i co ono naprawdę oznacza? Wbrew pozorom niemało pobożnych chrześcijan nie potrafi odpowiedzieć poprawnie na to pytanie. Zacznijmy od stwierdzenia, że jest to pojęcie biblijne i dlatego też pytać o nie należy przede wszystkim Biblię.
Popełniamy duży błąd, kiedy staramy się je zrozumieć wychodząc z lepiej nam często znanych koncepcji greckich. Grecy bowiem nie później niż w VI w. przed Chr. podzielili człowieka na nieśmiertelną duszę i krępujące jej swobodę ciało (nazywane nawet „grobem duszy" w sławnym powiedzeniu: soma - setna, co znaczy „ciało - grób").
W świecie biblijnym natomiast człowiek jest zawsze pojmowany jako całość, my powiedzielibyśmy dzisiaj „całość psychofizyczna". Nie ma też podziału na „ducha" i „materię". Słowo hebrajskie nefesz, tłumaczone nieraz jako „dusza", znaczy naprawdę „tchnienie życia", a stąd i samo „życie", czasem zaś po prostu „ja" (w wielu psalmach np. „moja dusza" to tyle co „ja").
Nie mniej kłopotów przysparza również „ciało". Nawet bardzo gorliwi chrześcijanie niekiedy nie rozumieją dokładnie, co mówią, wyznając wiarę w „ciała zmartwychwstanie". Nie wiedzą bowiem, że jest to wyrażenie biblijne, w którym „ciało", po hebrajsku basar, oznacza najczęściej człowieka w jego doczesności. Czytamy przecież choćby w Księdze Izajasza: „Wtedy się chwała Boża objawi, razem ją wszelkie ciało zobaczy" (Iz 45,5). Prorok wyraża tu oczywiście nadzieję, że chwałę tę ujrzą wszyscy żyjący na ziemi ludzie. Tak więc i owe oczekiwane u kresów czasów „ciała zmartwychwstanie" to nie wskrzeszenie zwłok, które dawno już uległy rozkładowi, lecz - jak wierzą ci, którzy wierzą - cud nieporównanie wspanialszy: przebudzenie do nowego życia pełnego, prawdziwego człowieka, przemienionego mocą Bożą.
Przez długie wieki synowie Izraela mieli bardzo niejasne wyobrażenie o tym, co czeka ich po drugiej stronie grobu. Sądzili, że człowiek (ale cały, nie tylko jego cień czy dusza) schodzi po śmierci do Szeolu, podziemnego miejsca pobytu umarłych, gdzie nie ma żadnej różnicy między królem a nędzarzem, gdzie panuje wieczna ciemność i milczenie, gdzie nie można chwalić Boga, bo nawet Jego wszechmoc tam nie sięga. Od czasu do czasu pojawiało się jednak coś, jakby przebłysk nadziei, choćby w niektórych późniejszych psalmach. Na nie to będą powoływać się Apostołowie.
Prorok Ezechiel, przemawiając na początku VI w. przed Chr. do swoich rodaków, wygnanych do Babilonii po zburzeniu Jerozolimy, ukazał im wstrząsającą wizję wskrzeszenia całego, ogromnego wojska wyschłych kości (Ez 37, 1-14). W jego rozumieniu nie była to jednak jeszcze zapowiedź powszechnego zmartwychwstania, a tylko „zmartwychwstania ludu Izraela", trochę podobnego do „zmartwychwstania Polski", na jakie tyle pokoleń u nas czekało. Nie ulega jednak wątpliwości, że ta niezwykła Ezechielowa wizja przygotowała w pewnej mierze podłoże, na którym mogło się rozwinąć również pojęcie zmartwychwstania indywidualnego.
W kilkadziesiąt lat po Ezechielu, pod sam koniec wygnania, zabiera głos prorok, nazywany przez nas umownie Drugim Izajaszem (Iz 40-55). Nawołuje on do powrotu do Jerozolimy, wzywa do ufności, a jednocześnie ukazuje tajemniczą postać cierpiącego Sługi Jahwe, głosi jego krańcowe poniżenie, jego haniebną śmierć i grób „między bezbożnymi", lecz także jego tryumfalny powrót do życia w chwale (Iz 52,13-53,12).
Jest to tekst bardzo ważny, bardzo też różnie interpretowany. Powrócimy do niego jeszcze, bo miał on odegrać niesłychanie doniosłą rolę w rozumieniu misji Jezusa i kształtowaniu się teologii chrześcijańskiej (por. s. 115-116). Jest wszakże rzeczą charakterystyczną, iż nie ma w nim mowy o „zmartwychwstaniu", może po prostu dlatego, że autor u schyłku VI w. nie miał jeszcze odpowiednich słów.
Trzeba było dopiero wielkiego prześladowania religijnego, rozpętanego przez króla Antiocha IV Epifanesa z greckiej dynastii Seleukidów, żeby dojrzała myśl teologiczna dostrzegła w zmartwychwstaniu prawdziwe ukoronowanie ludzkiego życia. Znalazła ona swój wyraz w dwóch powstających w tym czasie pismach, Księdze Daniela i Drugiej Księdze Machabejskiej. Nie ma w nich jednak wzmianki o „duszach", które by po męczeńskiej śmierci cieszyły się szczęściem wiecznym.
W Drugiej Księdze Machabejskiej zaś, gdzie mowa jest o modlitwie za zmarłych, pojawia się nawet stwierdzenie, że modlitwa taka „byłaby czymś zbędnym i niedorzecznym", gdybyśmy nie byli przekonani, że owi zmarli zmartwychwstaną (2 Mch 12,44). Dopiero w późniejszych, głównie apokryficznych pismach, już pod wyraźnym wpływem greckim, zaczną się czasem pojawiać „dusze" lub nawet „dusze duchów"*.
Jak wiemy, judaizm w czasach Jezusa nie był bynajmniej jednolity i każda z grup odmiennie podchodziła do sprawy zmartwychwstania. Saduceusze w swoim konserwatyzmie uznawali za święty naprawdę jedynie Pięcioksiąg Mojżeszowy, wszystko inne wydawało im się niebezpiecznymi „nowinkami". Razem z późniejszymi księgami Pisma odrzucali także zdecydowanie możliwość zmartwychwstania.
Esseńczycy nie zdawali się poświęcać temu zagadnieniu zbyt wiele uwagi. Faryzeusze natomiast oczekiwali zmartwychwstania, ale i wśród nich istniały dwie różne koncepcje. Według jednych zmartwychwstanie miałoby nastąpić jeszcze przed przyjściem Mesjasza. Zmarli powstaną w swoich dawnych ciałach, potem jednak ulegną przemianie. Wówczas to bezbożnicy przybiorą postać jeszcze wstrętniejszą niż za życia, sprawiedliwych zaś opromieni chwała. Tak przynajmniej wyobrażali sobie zmartwychwstanie rabini żydowscy z epoki już nieco późniejszej.
Za życia Jezusa faryzeusze oczekiwali zmartwychwstania dopiero po przyjściu Mesjasza, kiedy to, zgodnie z apokryficznymi Przypowieściami Henocha, „góry będą skakać jak barany, a pagórki podskakiwać jak jagnięta, nasycone mlekiem, i wszyscy staną się aniołami w niebie".
Warto może zestawić te słowa z odpowiedzią, jakiej udzieli Jezus saduceuszom, próbującym Mu wykazać niemożliwość zmartwychwstania. W tym celu przyszli do Niego z historyjką o kobiecie, z którą żeniło się po kolei siedmiu braci (ponieważ każdy z nich umierał bezdzietnie). „Po zmartwychwstaniu, pytają saduceusze, którego z nich będzie żoną? Wszystkich bowiem siedmiu miało ją za żonę". Na to zaś rzekł im Jezus: „Czy nie dlatego błądzicie, że nie znacie Pisma ani potęgi Boga? Kiedy bowiem ludzie powstają z martwych, nie żenią się ani za mąż nie wychodzą, lecz są jak aniołowie w niebie" (Mk 12,18-24; w przekładzie Autorki).
Jezus w Ewangeliach często przemawia językiem apokalips żydowskich, lecz przecież jest też jedynym człowiekiem w historii, o którym ci, co Go najlepiej znali, mówią, że żyje, choć umarł na krzyżu, że żyje, bo zmartwychwstał.
*
Fragment książki: Anna Świderkówna -
Rozmowy o Biblii. Nowy Testament