W pierwszej połowie lat sześćdziesiątych X wieku stanęły na
przeciw siebie: potężna monarchia Ludolfingów i młode państwo
polskie. Oznaczało to zetknięcie się dwóch ekspansywnych,
nierównej mocy organizmów politycznych, pogańskiej Polski i świata
chrześcijańskiego. Ideologia chrześcijańska, tak jak ją wówczas
pojmowano, zawierała nakaz nawracania niewiernych i sankcjonowała
wszystkie metody misyjne: pokojowe przekonywanie, przymuszanie
siłą, zabór ziem pogańskich oraz wyniszczenie tych, którzy w
obliczu miecza i pożogi nie chcieli się zaprzeć swoich pradawnych
wierzeń. Na szerokim froncie ekspansji wschodniej Niemiec
chrześcijaństwo stało się orężem politycznego panowania
niemieckich możnych i ujarzmiania plemion słowiańskich.
W ówczesnym państwie polskim zdawano sobie sprawę, że ułożenie
stosunków z potężnym sąsiadem, nawet za cenę uznania jego
politycznej zwierzchności, nie powstrzyma na dłuższą metę dążeń
panów niemieckich. Pretensje niemieckiego duchowieństwa sięgały
daleko poza ziemie polskie, patrzyło ono bowiem z wielkim
zainteresowaniem również i na to, co działo się na Rusi. Jeszcze
pod koniec lat pięćdziesiątych X wieku władczyni tego państwa,
księżna Olga, która sama była chrześcijanką ochrzczoną w
Konstantynopolu, zastanawiała się nad zaproszeniem niemieckiej
misji chrystianizacyjnej. Niemieckie duchowieństwo uważało tereny
leżące na wschód od Odry za obszar, który niebawem winien się
znaleźć pod cesarskim panowaniem i zostać wchłonięty przez
niemiecką organizację kościelną. Czyniło już ono po temu
odpowiednie przygotowania.
Tuż po koronacji powrócił Otto I do ulubionej myśli utworzenia dla ziem słowiańskich osobnego arcybiskupstwa w Magdeburgu. Jednakże waśnie zagrożonych w swych interesach przedstawicieli wysokiego duchowieństwa, którzy musieliby odstąpić kościelną władzę (a zatem i płynące stąd dochody) z części podlegających im terytoriów, gdyż zostałyby one oddane nowemu arcybiskupstwu, sprawiły, że cesarski plan doczekał się realizacji dopiero w 968 roku. Z tego jednak, jak go wówczas zrealizowano i jak zostały nakreślone granice nowej kościelnej metropolii oraz z późniejszych pretensji Magdeburga do
kościelnego zwierzchnictwa nad Polską, możemy wysnuć uzasadniony
wniosek, że w pierwotnych zamierzeniach cesarza leżało, aby
arcybiskupstwo magdeburskie objęło swą władzą także ziemie
położone na wschód od Odry.
Papież Jan XII, człowiek dobrze
wtajemniczony w plany Ottona I, w dokumencie z lutego 962 roku
wyraźnie stwierdzał, że imperatorowi i jego synowi przysługuje
prawo zakładania ile tylko zechcą biskupstw w krajach
słowiańskich, przy czym, wszystkie one miały podlegać
zwierzchnictwu Magdeburga. Zmiana sytuacji politycznej i
kościelnej na ziemiach polskich sprawiła, że zakładając w 968 roku
nowe arcybiskupstwo musiano już mniej ambitnie i nie tak
zachłannie, jak pierwotnie zamierzano, określić zakres jego
kościelnej władzy na wschodzie. (...)
Sytuacja polityczna, jaka ukształtowała się w połowie lat
sześćdziesiątych X wieku, postawiła Mieszka I i jego doradców
przed trudnym do rozstrzygnięcia dylematem. Czy licząc na trwałość
tego układu stosunków polsko-niemieckich, jaki został niedawno
ustalony, należy kontynuować dzieło jednoczenia wszystkich ziem
polskich, z których tylko część zachowała dawną niezależność plemienną, pozostałe zaś dostały się pod obce, czeskie panowanie?
Czy też lepiej na razie zrezygnować z pełnej realizacji tak
ambitnego zamierzenia, odłożyć je na później, kiedy powstaną bardziej sprzyjające warunki, teraz zaś przede wszystkim umocnić
to, co już zostało zdobyte, i ugruntować swą pozycję względem
potężnego i groźnego niemieckiego sąsiada? Dobrze świadczy o
politycznej dojrzałości ówczesnych kierowników państwa polskiego,
że wybrali drugie z tych rozwiązań.
Mieszko I
Umocnienie pozycji Polski, zabezpieczenie się przed groźbą agresji prowadzonej w imię krzyża - oznaczało podjęcie decyzji o przyjęciu wiary chrześcijańskiej - oznaczało podjęcie decyzji o przyjęciu wiary chrześcijańskiej. Było to jedno z najdonioślejszych postanowień, jakie kiedykolwiek
przyszło podejmować Mieszkowi I i jego doradcom. Skoro najwyższe
względy polityczne przemawiały za tym, aby przyjąć chrześcijaństwo jako religię państwową, należało się poważnie zastanowić nad wyborem ośrodka, o który można by było oprzeć wykonanie tego
zamierzenia. Nie po to przecież decydowano się na chrzest, aby
przyjąć go z rąk niemieckich biskupów, myślących o ekspansji na
ziemie słowiańskie. Świadomość zagrożenia niemieckiego kierowała
uwagę Mieszka I i jego otoczenia w stronę Pragi. Za takim wyborem
przemawiał jeszcze jeden, dodatkowy wzgląd. Otóż właśnie na lata
sześćdziesiąte X wieku przypada nie tylko znany nam konflikt
polsko-wielecki, lecz również polityczne porozumienie
czesko-wieleckie, wymierzone oczywiście przeciwko ekspansji
niemieckiej, ale mimo to, gotowe kiedyś się obrócić także przeciw
Polsce. Ewentualne zbliżenie polsko-czeskie - rozumowano na dworze Mieszka I - prowadziłoby więc do rozerwania sojuszu
niebezpiecznego dla losów polskiego panowania nad ujściem Odry, do osłabienia potencjału przeciwnika, który wiązał sporą część
polskich sił zbrojnych. Połączenie sprawy przyjęcia
chrześcijaństwa jako religii państwowej z politycznym zbliżeniem
polsko-czeskim wydawało się więc najlepszym rozwiązaniem.
(...)
Jeżeli Mieszko I zwrócił się do Czech z propozycją
poślubienia kobiety z rodziny panującego władcy, musiały się z tym
wiązać jakieś dalsze oferty; w owych czasach bowiem żaden książę
nie żenił się tylko dlatego, że mu się oblubienica podobała.
Zresztą Mieszko swojej przyszłej żony dotąd wcale nie znał, w
dodatku nie była ona osobą ani pierwszej młodości, ani o zbyt
pociągającej powierzchowności. W pamięci Czechów zachowała się o
niej nie najbardziej pochlebna opinia, zanotowana na początku XII
wieku przez Kosmasa z Pragi. Pisze on, że Dobrawka, "ponieważ była
nad miarę bezwstydna, kiedy poślubiała księcia polskiego będąc już
kobietą podeszłego wieku, zdjęła ze swej głowy zawój i nałożyła
panieński wianek, co było wielkim głupstwem tej kobiety". Być może
były jeszcze dodatkowe racje, dla których dziejopis czeski
wypowiedział się tak niechętnie o księżniczce, niemniej jednak w
tej bardzo tendencyjnej wzmiance ukryte jest sporo prawdy. Nawet
gdyby oblubienica Mieszkowa była - jak się to zwykle powiada w
bajkach - piękna i młoda, nikomu ze współczesnych nie przyszłoby
na myśl, aby jedynie jej osobiste zalety miały decydować o
poślubieniu jej przez władcę udzielnego państwa. Jeżeli Mieszko
prosił księcia Czech o rękę jego córki lub siostry - w takich
wypadkach często nie określano bliżej osoby oblubienicy - to w
języku dyplomatycznym epoki oznaczało, że pragnie zawrzeć z nim
jakieś poważne porozumienie polityczne, a małżeństwo byłoby jego
potwierdzeniem. Skoro w końcu doszło do tego, że panujący wówczas
Bolesław I Srogi wydał za Mieszka swoją córkę, a siostrę księcia,
który miał być przyszłym władcą Czech, czyli osobę ze swej
najbliższej rodziny, owo porozumienie musiało być zrealizowane
pomyślnie dla obu stron.
Nie wiemy dokładnie, kiedy ono nastąpiło, możemy jednak
przypuszczać, że po 963 roku. Wówczas to zapewne rozważono
definitywnie sprawę przyjęcia wiary chrześcijańskiej przez
Mieszka. Wprawdzie rocznikarze podają rok 965 jako datę przybycia
Dobrawki do Polski, jest to jednak chyba tylko dedukcja,
wyprowadzona ze znanej im daty chrztu księcia, to jest roku 965.
Skoro żyjący na przełomie X i XI wieku, wielce interesujący się
sprawami polskimi, Thietmar miał wątpliwości, czy czeska
księżniczka bawiła na pogańskim dworze polskiego władcy przez rok
czy nawet dłużej, nie jest wykluczone, iż przybyła ona do Polski
nawet przed 965 rokiem. Za takim właśnie przypuszczeniem
przemawiały m.in. oskarżenia Dobrawki przez zacietrzewionych
duchownych o brak wstrzemięźliwości, do czego okazją było jej
małżeństwo z księciem, który wciąż jeszcze tkwił w błędach
pogaństwa. Można się spytać, dlaczego przyjęcie nowej wiary przez
Mieszka I nie nastąpiło równocześnie z jego małżeństwem, czemu
zwlekano z nim przez jakiś czas?
Dobrawa
Otóż wcale tak nie było. Sprawa
przyjęcia chrześcijaństwa jako religii państwowej nie była taka
prosta i łatwa do zrealizowania, jak ochrzczenie jednego księcia.
Wymagała bowiem odpowiednich przygotowań, przede wszystkim zaś
nawiązania przez stronę chętną do przyjęcia nowej wiary kontaktów
nie tylko z jakimś ośrodkiem kościelnym, który podjąłby się akcji
misyjnej, lecz przede wszystkim z głową Kościoła - papieżem.
Przysłanie do Polski pełnoprawnej misji chrystianizacyjnej, w
której skład wchodziłaby znaczna grupa odpowiednio przygotowanych
duchownych, należało do kompetencji papieża i dlatego do niego
winien był się Mieszko zwrócić. Przypuszczamy, że zaraz po
zawarciu porozumienia z Czechami, zapewne jeszcze przed przybyciem
Dobrawki do Polski, za pośrednictwem swego czeskiego sojusznika i
przyszłego teścia Bolesława I Srogiego, a być może i przy pomocy
jego córki Mlady, zakonnicy przebywającej w Rzymie, skierował
Mieszko I upełnomocnione poselstwo do papieża. Przybyło ono jednak
w czasie jak najmniej odpowiednim do podejmowania poważnych
decyzji. W Wiecznym Mieście wrzała walka stronnictw politycznych,
z których każde popierało swego pretendenta do tiary, śmierć zaś
papieża Leona VIII rozpoczęła okres kilkumiesięcznego wakansu na
stolicy Piotrowej. Nie wiadomo kiedy - choć najpewniej w 965 roku
- przybyli do Rzymu polscy wysłannicy, nie wiemy też czy i co z
kim zdołali wówczas ustalić. W każdym jednak razie wolno
przypuszczać, że najwyższe władze kościelne aprobowały polskie
plany, chociaż nie wydaje się, aby udzieliły jakiejś wydatniejszej
pomocy. Nie pozwalało na to ówczesne położenie papiestwa.
Zapewne już w otoczeniu przybywającej do Polski Dobrawki
znajdowali się chrześcijańscy duchowni, których zadaniem było
przygotowanie podstaw do przyszłej akcji chrystianizacyjnej. Ale
mówić o niej można będzie dopiero później, w 966 roku - data ta
dobrze jest poświadczona w źródłach - kiedy dokonany zostanie
chrzest Mieszka. Chrzest księcia, czy też - jak się
niejednokrotnie powiada - chrzest Polski? Według ówczesnych pojęć
było to właściwie jedno i to samo. Kraj uważany był za
chrześcijański, gdy jego władca był chrześcijaninem, a wiara
chrześcijańska oficjalnie przyjętą religią państwową. To, czy
rzeczywiście jej zasady dotarły pod strzechy, do wsi i sadyb, nie
wszystkich znów tak bardzo interesowało. Jeżeli mówimy o
wydarzeniach 966 roku w Polsce, zdajemy sobie sprawę, że nową
wiarę przyjęli z rąk przybyłych duchownych: książę, jego rodzina,
nieco możnych i rycerzy. To właśnie oznacza zwrot niemieckiego
kronikarza, że za swym władcą poszły "ułomne dotąd członki spośród
ludu". Nie chodziło tu jednak o lud w całym tego słowa znaczeniu.
Aby wiara chrześcijańska dotarła rzeczywiście do polskiego ludu,
trzeba było zbudować organizację kościelną, utworzyć biskupstwa,
wybudować świątynie, dysponować licznymi zastępami duchowieństwa.
Wszystko to wymagało nie tylko środków, ale i czasu. Dlatego też
rzeczywisty chrzest Polski - w znaczeniu przyjęcia chrześcijaństwa
przez ogół Polaków - jest długotrwałym procesem, za którego
początkową datę przyjmujemy rok 966. Proces ten nie zakończył się
ani za panowania Mieszka I, ani za rządów jego pierwszych
następców. Nie przeszkadzało to jednak uważać Polski od czasu
chrztu Mieszka za kraj chrześcijański.
Przyjęcie nowej wiary przez księcia i nieliczną na razie grupę
spośród polańskiej elity władzy dokonało się w nieznanych nam
bliżej okolicznościach. Uważa się zwykle, że ten uroczysty akt
odbył się w Polsce, ostatnio jednak niektórzy zaczęli dopuszczać
możliwość, że doszło do niego na obcej ziemi. Nie wydaje się to w
pełni uzasadnione. Nie wiemy, czy uda się nam kiedyś rzucić nieco
światła na mrok, który spowija wypadki 966 roku w Polsce. Nie
wiemy też właściwie, kim byli duchowni, którzy dokonali chrztu
księcia i jego otoczenia. Wolno nam jedynie przypuszczać, że ten,
który udzielił chrztu władcy, był najdostojniejszym spośród
kapłanów, przybyłych do Polski wraz z Dobrawką lub później, i miał prawo do nawracania. Wówczas to, podczas chrztu nadano Mieszkowi
drugie, chrześcijańskie imię, które dziś sprawia historykom tyle
kłopotów. Nie znamy też dokładniejszej daty tego zdarzenia,
chociaż przypuszczamy, że mogło ono nastąpić 14 kwietnia 966 roku.
Niewiele prawdy kryje się w opowieściach o długotrwałej pracy
małżonki księcia Polski (czy jakiegokolwiek z duchownych), która
miała na celu przekonanie monarchy do nowej religii i
wtajemniczenie go w jej zasady. Wówczas katechizacja ograniczała
się do powierzchownej informacji o potędze nowej religii i
wypływających z niej obowiązkach.
Rychło po przyjęciu chrztu Mieszko wysłał kolejne poselstwo do
Rzymu. Udało się ono do papieża Jana XIII i zapewne do cesarza
Ottona, który przebywał właśnie we Włoszech. Książę oznajmił
papieżowi o swoim chrzcie i zwrócił się z prośbą o wyznaczenie
biskupa, który stanąłby na czele mającej się rozpocząć akcji
chrystianizacyjnej. Na początku 968 roku wyznaczono misyjnego
biskupa dla Polski, którym został Jordan. Nie podlegał on władzy
żadnej z sąsiadujących z Polską diecezji, lecz bezpośrednio
papieżowi. Kim był Jordan, dokładnie nie wiadomo. Nie jest
wykluczone, że był to jeden z tych duchownych, którzy znaleźli się
w Polsce wraz z Dobrawką. Może właśnie Jordan chrzcił Mieszka, a
teraz z rekomendacji nowo nawróconego władcy miał otrzymać sakrę
biskupią, dającą mu pełnię kościelnej władzy, niezbędnej do
prowadzenia działalności misyjnej. w każdym razie nosił on imię
nie niemieckie, lecz raczej romańskie bądź nawet irlandzkie i
wątpliwe jest, aby przedtem podlegał władzy któregokolwiek z
niemieckich biskupów. Jordan został wyświęcony jako biskup
misyjny, nie mający określonej siedziby. Jego jurysdykcja
rozciągała się na cały obszar państwa Mieszkowego. Dopiero w
przyszłości miano utworzyć w Polsce zwyczajną organizację
kościelną na wzór istniejącej w innych krajach. Oparciem dla
działalności biskupa Jordana był Poznań, gdzie rychło, jeszcze w
latach sześćdziesiątych, zapewne na gruzach ośrodka pogańskiego
kultu, wybudowano piękną, murowaną katedrę, której bezpieczeństwa
strzegł potężny gród. Stąd nowa wiara promieniowała na obszar
Wielkopolski, aby następnie sięgnąć również do pozostałych części
kraju. Biskup nie działał oczywiście sam, wraz z nim przystąpili
do akcji misyjnej inni duchowni, których książę ściągnął do
Polski.
W swej pochwale działalności biskupa Jordana Thietmar opowiadał o
wielkich trudach, jakie podjął on w związku z pracą misyjną w
Polsce. Była to praca zakrojona na szeroką skalę, ale bynajmniej
nie polegała na przekonywaniu ludności, aby sama, drogą swobodnej
decyzji przyjęła nową wiarę. Wprowadzenie religii chrześcijańskiej
w Polsce odbywało się pod patronatem księcia. Najpierw chodziło o
zlikwidowanie praktyk pogańskich, co osiągano nie tylko na drodze
zakazów, lecz również przez fizyczne niszczenie dawnych
sanktuariów. Jak się to wówczas odbywało ilustruje opowieść
latopiśca ruskiego o likwidacji pogańskich bóstw przez
Włodzimierza Wielkiego. Kiedy ów książę powrócił do swojej stolicy
- pisał ruski mnich - "rozkazał bałwany wywracać, owe rozsiekać, a
inne na ogień wydać. Peruna zaś kazał przywiązać koniowi do ogona
i wlec z góry przez Boryczewo do Ruczaju, dwunastu mężów
przystawił bić (go) kijami. To zaś nie dlatego, by drzewo było
czujące, jeno na urągowisko biesowi, który zwodził tym obrazem
ludzi, niechże więc odpłatę przyjmie od ludzi. (...) Gdy zaś
wlekli go Ruczajem ku Dnieprowi, płakali po nim niewierni ludzie,
jeszcze bowiem nie byli przyjęli świętego chrztu".
Zgodnie z ówczesnymi przekonaniami sakralna moc chrzcielnego
obrządku miała sama sprawić, że ludzie, którzy się ochrzcili,
własnowolnie odrzucali wiarę w dawne bałwany i uznawali je za
symbole złych, nieczystych sił diabelskich.
Książę osobiście doglądał, aby pogański bożek został wrzucony do
rzeki, ustawił po brzegach ludzi, którym surowo przykazał: "Jeśli
gdzie przybije, odpychajcie go od brzegu, dopokąd progów nie
minie, a wtedy zostawcie go". Kiedy już posąg spłynął rzeką,
monarcha kazał ogłosić przez gońców całej ludności miasta rozkaz,
aby w dniu następnym stawiła się nad rzeką. "Jeśli nie przyjdzie
kto jutro nad rzekę, czy bogaty, czy ubogi, czy biedak czy
niewolnik - przeciwnikiem mi będzie" - brzmiał rozkaz książęcy.
Nazajutrz zeszło się więc ludzi bez liku, wszyscy "wleźli do wody
i stali owi po szyję, a drudzy po piersi, młodsi zaś brodzili,
popi zaś stojąc odprawiali modlitwy. I była radość na niebie i na
ziemi widzieć tyle dusz zbawionych, a diabeł stękając mówił: Biada
mi, oto stąd wygnan jestem. Następnie książę rozkazał budować
chrześcijańskie świątynie i stawiać je tam, gdzie dotąd stały
pogańskie bałwany. "I poczęli stawiać cerkwie po grodach i
ustanawiać popów, i ludzi do chrztu przywodzić po wszystkich
grodach i siołach".
W pierwszej fazie akcji chrystianizacyjnej przy czynnym poparciu
władzy państwowej niszczono obiekty pogańskiego kultu. Nie
wątpimy, że należało to do obowiązków biskupa Jordana. Jeździł on
po kraju w otoczeniu książęcych wojów, którzy stanowili zbrojną
podporę jego działalności. Wieść o burzeniu pogańskich świątyń i
obalaniu bóstw musiała wielce niepokoić mieszkańców kraju,
przywiązanych do pradawnych wierzeń i można sądzić, że pewnie
nigdzie działalność biskupa i towarzyszących mu drużynników nie
spotykała się z życzliwością.
Wprowadzanie nowej wiary dokonywało się więc w Polsce w ten sam
sposób, jak to bywało w innych krajach, mianowicie w oparciu o
aparat państwa. Nie należy sądzić, aby akcja misyjna od razu
ogarnęła szerokie kręgi ówczesnego społeczeństwa polskiego.
Zasługę chrystianizacji ludności ziem polskich na początku XI
stulecia przypisywano częściej nie Mieszkowi, lecz jego następcy,
Bolesławowi Chrobremu. Wiadomo także o wprowadzonych przez tego
monarchę surowych rygorach (np. wyłamanie zębów za
nieprzestrzeganie kościelnego postu) i karach, jakie groziły jego
poddanym w razie nie podporządkowania się kościelnym normom. To o
stosunkach, jakie panowały dopiero za Bolesława Chrobrego,
Thietmar pisze, że "prawo Boże, świeżo w tym kraju wprowadzone,
większej nabiera mocy przez (...) przymus, niż przez post
ustanowiony przez biskupów".
(...)
Mówiliśmy, że wprowadzenie chrześcijaństwa w Polsce było
spowodowane przede wszystkim racjami natury politycznej. Przyjęcie nowej wiary spowodowało także daleko idące zmiany w wewnętrznym
życiu państwa i społeczeństwa polskiego. Były one jednak zgodne z
interesami zarówno rządzącej społecznej elity, jak i dynastii.
Wprawdzie możnowładcy ponosili straty w związku z koniecznością
choćby częściowego podporządkowania się kościelnemu zakazowi
sprzedawania chrześcijańskich niewolników w ręce "niewiernych", co
było bardzo zyskowne dla niektórych możnych, to jednak w pewnej
mierze pokrywali koszty akcji misyjnej. Należy stwierdzić, że były
one niewspółmierne w stosunku do uzyskiwanych - nie zawsze
bezpośrednio - korzyści. Nie chodzi tu o doraźne zyski, wyrażające
się w dobrach materialnych. Nowa religia skutecznie przyczyniała
się do likwidacji pozostałości plemiennego ustroju, niszczyła
kadrę pogańskiego kultu, kapłanów, którzy stali na straży
przedpaństwowych tradycji, oddziaływała jako jeszcze jeden ważki
czynnik zjednoczeniowy, zlepiający w całość powiązane z sobą
niedawno plemiona, podporządkowane władzy księcia. Władca, którego
polityczni przeciwnicy mogli dotąd traktować jako równego sobie,
zgodnie z ideologią chrześcijańską stawał się boskim pomazańcem,
jego panowanie zyskiwało nową sakralną, nadprzyrodzoną sankcję.
Umacniało to pozycję księcia w państwie, sprzyjało ugruntowaniu
jego przewagi nad innymi możnymi w kraju, nad plemiennymi
dynastiami i ich potomkami, powiększało przedział między monarchą
a resztą ludności Polski. Znaczenie przyjęcia chrześcijaństwa jako
religii państwowej miało doniosłe znaczenie zarówno dla
wewnętrznego życia państwa polskiego, jak i dla jego stosunków
międzynarodowych. Nowa religia niosła umocnienie młodej polskiej
państwowości.
* * * *
Fragment książki - Andrzej F. Grabski -
Mieszko I ok. 930-992 - MON 1973