Z martwych wstawanie
Zmartwychwstanie dokonane za pośrednictwem urzędu nie trwa trzy dni. Zwykle zajmuje miesiące i dotyczy tylko tych, którzy wcale nie umarli.
Piotr Kucy najbardziej obawia się kontroli drogowej. Nie wie, jak zareagują policjanci, gdy sprawdzą go i okaże się, że za kierownicą siedzi nieboszczyk. Piotr, 38-letni marynarz, nie żyje, bo 3 sierpnia 2007 roku świnoujska policja wyłowiła z kanału portowego ciało topielca. – Gdy dwa dni po pogrzebie, na który zjechało ponad 70 osób, w tym rodzina z Włoch, usłyszałam w słuchawce jego głos, nogi się pode mną ugięły – opowiada Katarzyna Smolińska, siostra Piotra. – „Piter, my cię właśnie pochowaliśmy” – powiedziała mu. Kucy zrozumiał, że to nie żart, kiedy dzień później stanął na cmentarzu w Polkowicach nad swoim grobem.
Zwykle umiera się raz
Pojawienie się takiego człowieka to szok dla najbliższych. Z jednej strony radość, że żyje, ale z drugiej powrót burzy porządek, który rodzina ustanowiła po jego śmierci. Oni go już pochowali, opłakali, teraz muszą mu na nowo znaleźć miejsce w swoim świecie – mówi psycholog Joanna Heidtmann.
Do „ożywiania” biorą się też urzędnicy. – Przypadki „zmartwychwstania” są bardzo rzadkie – zastrzega Marcin Łochowski, specjalista prawa cywilnego i sędzia Sądu Okręgowego Warszawa Praga. W ostatnich latach raz prowadził sprawę „przywracania do życia”. Trudno oszacować ogólnopolską liczbę takich wniosków rocznie, bo w statystykach sprawy o unieważnienie aktu zgonu są zliczane z innymi unieważnieniami aktów stanu cywilnego.
Sądowe „zmartwychwstanie” zdarza się głównie wtedy, gdy rodzina błędnie rozpozna zwłoki. Tak jak w przypadku Piotra Kucego , a także Heleny Strzyżewskiej. 71-letnia wrocławianka „nie żyła” od pięciu lat, kiedy w grudniu 2004 roku trafiła do schroniska dla bezdomnych kobiet przy ulicy Strzegomskiej. – Chcieliśmy jej załatwić zasiłek. Okazało się, że nie ma jej w ewidencji żyjących – wspomina kierowniczka schroniska Małgorzata Wróblewska. Gdy w 1999 roku policja znalazła zwłoki kobiety, siostra Heleny, która od dawna nie utrzymywała z nią kontaktu, rozpoznała je i pochowała.
Pomysły na śmierć i życie
Procedurę „przywracania do życia” stosuje się też w przypadku osób odnalezionych, które wcześniej zaginęły – wydawałoby się – na dobre. – By uznać za zmarłą osobę zaginioną, musi upłynąć 10 lat od końca roku kalendarzowego, w którym rodzina po raz ostatni miała wiadomość od zaginionego – wyjaśnia warszawska specjalistka od prawa rodzinnego, mecenas Anisa Gnacikowska.
Kolejny powód „ożywiania” zmarłych to prostowanie przekrętów o podłożu kryminalnym – dotyczy osób, które „uciekły w śmierć” – sfałszowały akt zgonu, by uniknąć kary za popełnione przestępstwa.
– Zdarzają się też przypadki „uśmiercania” przez rodzinę, która chce zagarnąć majątek rzekomo zmarłego krewnego – dodaje Marcin Łochowski, do którego w zeszłym roku trafiła sprawa syna chcącego pochować mamę i przejąć jej mieszkanie. – Mama odsiadywała długi wyrok w zakładzie karnym. Ale w urzędzie gminy, do którego trafił wniosek o wystawienie jej aktu zgonu, skojarzono, że żyje – opowiada.
Procedury „przywracania do życia” są w zasadzie proste – mówi sędzia Łochowski. Osoba, która została uznana za zmarłą, a faktycznie żyje, powinna złożyć wniosek o kasację aktu zgonu i stawić się przed sądem, aby się wylegitymować i własną osobą zaświadczyć, że żyje – wyjaśnia.
Niestety, uznani za zmarłych to często bezdomni mający słaby kontakt z rodziną, bez dokumentów. – Sąd w takim przypadku powinien dopuścić wszelkie inne dowody: powołać świadków, którzy mogliby potwierdzić tożsamość, zbadać próbki pisma, DNA – wylicza mecenas Gnacikowska.
Pracownicy noclegowni, którzy „przywracali do życia” Helenę Strzyżewską (zresztą nadal żyjącą), odnaleźli jej siostrę, a ta poświadczyła w sądzie jej tożsamość. Wszystkie procedury zajęły im ponad dziewięć miesięcy. Ale poszukiwanie po kraju świadków, powoływanie biegłych do zbadania próbki pisma może trwać nawet kilkanaście miesięcy. Dopiero po uzyskaniu orzeczenia sądu o unieważnieniu aktu zgonu urząd stanu cywilnego wpisuje zmarłego na nowo do ewidencji, a „zmartwychwstałemu” wydaje się nowy PESEL i nowe dokumenty.
Taśmowe rozpoznanie
Sąd w Świnoujściu wezwał Kucego (który w momencie wyłowienia ciała był cały, ale nie zdrowy, bo z chorą kostką leżał w szpitalu) do stawienia się i pokazania, że jest żywy. Ten jednak odpowiedział, że nie ma pieniędzy na podróż. Przesłuchani więc będą on i jego rodzina w miejscu zamieszkania, czyli w Polkowicach. Szef Prokuratury Rejonowej w Świnoujściu Włodzimierz Cetner nie czuje się odpowiedzialny za pomyłkę: – Jedna z sióstr rozpoznała zwłoki na „dwa tysiące procent” – opowiada. Smolińska widzi to inaczej: – Prokuratura lekceważyła nasze pytania. Mówiliśmy o tatuażach brata. A oni – że słona woda je wyżarła. Ciało było opuchnięte od wody. Wahaliśmy się, a oni pytali: „Brata pani nie rozpoznaje?”. Zagrozili, że jak nie zabierzemy ciała, to go pochowają jako NN.
Prokurator Piotr Śledziewski z Prokuratury Rejonowej Warszawa Praga Północ pamięta podobny przypadek. W 2002 roku rodzina rozpoznała ciało mężczyzny odnalezionego przy zsypie na śmieci. – Ponieważ żona i dwie siostry poznały ciało, odstąpiliśmy od badań DNA i zamknęliśmy sprawę – opowiada prokurator. W Wigilię rzekomy zmarły zadzwonił do rodziny, by złożyć życzenia.
– Rodzina może działać pod wpływem wielkiego stresu i pochopnie podejmować decyzje – zastrzega psycholog Heidtmann. Może więc prokuratura nie powinna odstępować od badań- DNA nawet po rozpoznaniu zwłok? Zmniejszyłoby to liczbę tragicznych pomyłek i ograniczyłoby pole działania oszustom, którzy fingują śmierć, by uciec przed karą.
Prokuratura Okręgowa w Słupsku przywraca właśnie do życia 51-letniego poznańskiego biznesmena Zdzisława W. Mężczyzna poszukiwany za oszustwa mieszkaniowe we współpracy z synem i policjantem upozorował własną śmierć. – Syn zgłosił zaginięcie ojca, a potem jako zwłoki ojca rozpoznał zmasakrowane ciało mężczyzny znalezionego na torach.
Kiedyś się nie martwiłam, jak nie dzwonił z morza tygodniami. Teraz, gdy raz w tygodniu nie przyśle SMS-a, jestem cała najeżona – mówi Katarzyna, siostra Piotra Kucego. – I mówię mu często bez powodu: „Piter, kocham cię”.
Agnieszka Jędrzejczak
"Przekrój" nr 12/2008