Jak rodzili się bogowie
Spór między teologami, badaczami religii, kultur i świadomości pozostaje nierozstrzygnięty, być może jest on nie do rozstrzygnięcia. Co zdarzyło się w Betlejem 2000 lat temu? Opowieść o narodzinach Dzieciątka tak głęboko tkwi w naszej kulturze, wyobraźni i obyczajach, że odpowiedź wydaje się oczywista. Ale nie dla starożytnego świata, w którym rozwijało się chrześcijaństwo. Wielkie religie śródziemnomorskie, nazywane przez chrześcijan pogardliwie pogaństwem, miały w swoim skarbcu opowieści o narodzinach innych bogów. Ich wyznawcy zżymali się na cudowną historię Jezusa zrodzonego z dziewicy. To co dla chrześcijan było Big Bangiem, początkiem dziejów człowieka, im przypominało ich własne prastare mity i legendy. Czym więc jest opowieść betlejemska? Nowym Początkiem czy Nową Wersją Wiecznej Tęsknoty?
Jest taka niesamowita scena w filmie Kubricka „2001. Odyseja kosmiczna”: gromada naszych praprzodków tuli się do siebie pod skalnym nawisem. Jest noc, ale nie śpią. Wsłuchują się w ciemność. Mózgi i zmysły praludzi pracują. Może rodzą się w nich obrazy, które będą żyły wiele tysięcy lat po śmierci ich bezimiennych twórców. Może rodzą się właśnie bogowie. I oto powstają rzeczy, które się nigdy nie zdarzyły, ale są zawsze, jak napisał Salustios w dziele „O bogach i świecie”.
•
Religie świata - chronologiaCo stworzyło bogów? A skąd wziął się świat? – odpowiedzą religie pytaniem na pytanie. I skąd wziął się rodzaj ludzki? Skąd przyszła śmierć, ból, cierpienie? Co z nami będzie po śmierci?
Obok kości młodego neandertalczyka wygrzebanych w Le Moustier we Francji znaleziono zwęglone szczątki zwierzęce i toporek, pod głowę ktoś podłożył zmarłemu płaskie kamienie niby poduszkę. Po co mu to wszystko po śmierci? Czemu położyli go na prawym boku?„Każdy człowiek zna samotność – pisał holenderski historyk religii i teolog Gerardus van der Leeuw. – Każda kobieta, która rodzi, każdy mężczyzna, który naraża swe życie, każdy człowiek, który umiera, musi sam sprostać każdej z tych ostateczności. Ale człowiek nie może być samotny, bo naprawdę samotny płacze jak porzucone dziecko lub jak Chrystus w Getsemani. Wszyscy lękamy się samotności – poczynając od dziecka, a kończąc na Bogu-Człowieku. Albowiem moc i życie znajdujemy tylko w społeczności. Bogów stworzył właśnie ten pralęk, a nie trywialny strach”.
Teogonie, opowieści o pochodzeniu bogów, pełne są historii, które mogą budzić zachwyt lub obrzydzenie. Religie zwane monoteistycznymi – głoszące, że jest tylko jeden Bóg – patrzą z wyższością na wyznawców politeizmu, wielobóstwa. Dla żydów czy muzułmanów problem narodzin Boga nie istnieje. Stwórca i Pan wszechrzeczy był od zawsze, a pytania o Jego początek są w tych religiach głupstwem lub bluźnierstwem. Ich Bóg może oczywiście ingerować w bieg zdarzeń, ale zachowuje od ludzkiego świata całkowitą odrębność i jest czystym Duchem, mocą podtrzymującą istnienie we wszystkich przejawach.
Chrześcijanie są monoteistami, ale wierzą, że Bóg wcielił się w Chrystusa narodzonego z dziewicy, by odkupić człowieka. Bóg-Chrystus umarł na krzyżu za grzechy ludzkości, złożył w ten sposób ofiarę przebłagalną z samego siebie. Zmartwychwstał, czyli pokonał śmierć. Jego wyznawcy też mogą oczekiwać życia wiecznego.
Boskie narodziny, dziewictwo Matki, relacja Bóg–człowiek. Te składniki betlejemskiej opowieści poruszały struny „pogańskiej” wyobraźni. Tak samo jak motywy ofiary i odkupienia, grzechu, triumfu nad śmiercią. Gdzie my to już słyszeliśmy? Skąd my to znamy?
Opowieść o trójcyOto staroegipska opowieść o trójcy: Ozyrys–Izyda–Horus. U skraju delty Nilu, w świętym mieście Heliopolis kapłani tłumaczą rodowód swoich bogów. Re-Atum-Chepry stworzył pierwszą boską parę Szu i Tefnut. Ci zrodzili Geba (ziemię) i Nut (niebo). Pierwsi bogowie Egipcjan powstali z nasienia i śliny Prastwórcy. Dosadne? Tak, ale – wyjaśnia wielki religioznawca Mircea Eliade – chodzi o to, by do wyznawców dotarło, że bogowie zrodzeni są z samej istoty boga najwyższego. Geb i Nut spłodzili Ozyrysa, Izydę, Seta i Neftydę.
Tymczasem w mieście Hermopolis, w Egipcie środkowym, teologowie wykuwają naukę o ośmiu pierwszych bogach. Z praoceanu wynurzył się lotos, a z niego – słoneczne „dziecię przenajświętsze, dziedzic doskonały, boskie nasienie wszystkich pierwszych Bogów Poprzednich”. Światło ładu pokonało ciemność chaosu.
Teologowie na tym jednak nie poprzestają. W mieście Memfis, stolicy faraonów I dynastii, powstaje, prawie trzy tysiące lat przed Chrystusem, doktryna o bogu imieniem Ptah. „Jest rzeczą zdumiewającą, że najstarsza kosmogonia egipska jest jednocześnie najbardziej filozoficzna” – komentuje Eliade. Ptah stwarza już duchem i słowem. Dzięki niemu inni bogowie przybrali kształt widzialny – rośliny, kamienia, gliny. Nie byłoby świata i bogów bez stwórczego aktu ducha, myśli i słowa Ptaha. Chrześcijanie przecierają ze zdumienia oczy: toż to zarys naszej teologii Słowa, które było na Początku.
Ozyrys rządził Egiptem jako król energiczny i sprawiedliwy. Zazdrosny Set – brat boga-faraona – wymyślił pułapkę. Obstalował pięknie wymodelowaną skrzynię, wydał ucztę, zaproszonym oświadczył, że kto z gości zmieści się w skrzyni, może ją zatrzymać w darze. Jak ulał pasowała tylko do Ozyrysa. Set natychmiast zatrzasnął sarkofag, opieczętował ołowiem i kazał wrzucić do Nilu. Rzeka wyrzuciła trumnę na brzeg, gdzie znalazła ją zrozpaczona siostra i żona Ozyrysa – Izyda.
Chciała ciało odesłać z powrotem, ale Set je przechwycił i posiekał na czternaście kawałków, które rozrzucił po całym Egipcie. Izydzie udało się je odszukać, prócz penisa. Zrobiła sztuczny, a że była wielką czarodziejką, udało się jej męża ożywić przed zabalsamowaniem i zajść z nim w ciążę. Pogrzebała Ozyrysa i uciekła w deltę Nilu, gdzie urodziła syna Horusa. Gdy chłopak dorósł, stoczył o królewską schedę po ojcu długi bój z Setem, który zniszczył mu podczas walki lewe oko (oczyma Horusa są Księżyc i Słońce). Zwyciężył, a odzyskane oko ofiarował Ozyrysowi, przywracając mu w ten sposób życie. Set został zamieniony w barkę wożącą Ozyrysa po świętym Nilu.
Ale Ozyrys żyje już innym życiem – jako „czarny bóg”, władca umarłych i pan cyklów przyrody. Horus musiał zstąpić do krainy śmierci, by wprawić w ruch duszę swego ojca: Ozyrysie, patrz. Ozyrysie, słuchaj. Podnieś się. Ożyj. Odszedłeś, ale powróciłeś, spałeś, ale się zbudziłeś, umarłeś, ale znów żyjesz – opisują spotkanie ojca z synem w zaświatach „Teksty Piramid”. Mumie smarowano czarną żywicą na znak dalszego życia umarłych. Zwycięstwo nad śmiercią było przesądzone, ale życie po życiu zależało od sędziego zmarłych.
Sprawiedliwy Ozyrys, kochająca Izyda, wierny Horus. Van der Leeuw pisał w „Fenomenologii religii”: rodzaje i warstwy bogów są z sobą w różnych stosunkach pokrewieństwa, a najprostszą ich formą jest chyba triada: ojciec, matka i dziecko.
„Rodzinna trójca jest tak mocno zakorzeniona w świadomości ludzkiej, że nawet chrześcijaństwo nie mogło się jej wyrzec i zachowało triadę Jezusa, Marii i Józefa jako trójcę katolickiej pobożności ludowej”.
Grunt pod Betlejem mogła przygotowywać nawet mitologia grecka, choć biegunowo odległa w swym obrazowaniu od surowego chrześcijaństwa. Włoski mitograf Roberto Calasso tak opisuje we wspaniałej książce „Zaślubiny Kadmosa z Harmonią” stwórcze wyczyny Pana Olimpu: „Zeus z wysoka przyglądał się Semele (Księżyc) w kąpieli, porażony miłosnym urzeczeniem. Wzrok boga prześlizgiwał się po jej mokrej skórze, od stóp aż po gładką szyję, wyrzekając się tylko wpatrywania w sekret łona. (...) Bóg niecierpliwie rzucał okiem na słońce. Dopiero w nocy miał się dostać do łożnicy Semele. (...) Zeus znalazł się w łożu Semele, przybrawszy postać byka o ludzkich kończynach. Potem przemienił się w panterę. Potem w młodzieńca z wieńcem z pędów winnych na pierścieniach włosów. Potem ostatecznie wybrał kształt doskonały: stał się wężem. Przedłużał zespolenie z dziewczyną, jakby to miała być historia nie mająca końca: powtarzał w skrócie dzieje tego boga, który właśnie rozpoczynał swój żywot. Potem owinąwszy się zwykłym sobie splotem wokół jej korpusu i otoczywszy jej piersi przepaską ze swoich łusek, zrosił ją płynnym miodem, niepodobnym do wężowego jadu. (...) Dionizos został poczęty w chwili, kiedy Zeus wypowiedział imię, jakie powtarzano przez całe wieki, chcąc go wezwać: Euoi!” (przeł. Stanisław Kasprzysiak).
Dioniozos na panterze, rzeźba przed pałacem w ŁańcucieGdy Semele była w szóstym miesiącu, Hera, żona Zeusa, zazdrosna o jego miłosne podboje, przebrała się za staruszkę i poradziła dziewczynie: zażądaj od kochanka, by ci wreszcie wyjawił, kim jest. Bo może jest potworem? Ale bóg odmówił prośbie, a kiedy Semele w rewanżu odmówiła mu amorów, wpadł w gniew i przybrał postać grzmotu i błyskawicy. Semele spłonęła. Na szczęście Hermes uratował dziecko, które nosiła w sobie i wszył je Zeusowi w udo. Bóg ciążę donosił i wydał syna na świat. Dlatego Dionizos nosi przydomek „podwójnie urodzony”, „dziecko podwójnych wrót”.
Na rozkaz Hery dziecię rozszarpali na kawałki i ugotowali tytani, ale jego babka poskładała go (jak Izyda Ozyrysa) i Dionizos zmartwychwstał. Zszedł po swą matkę do zaświatów (jak Horus po Ozyrysa) i wrócił z nią na ziemię, trzymając ją za rękę. Gdy czcił go już cały świat, wstąpił do nieba i usiadł po prawicy ojca Zeusa jako jeden z dwunastu bogów Olimpu.
Grecy znali więc motyw boga noszonego w łonie śmiertelnej kobiety, a zrodzonego z nieśmiertelnego boga-ojca. Jak Egipcjanie – motyw trójcy bogów, troskliwej bożej matki, spowiedzi umarłych. Świat przedchrześcijański znał też religijny motyw dziewictwa jako źródła mocy i szczególnej świętości.
Spór o dziewictwoDziewicze narodziny Jezusa były jednak nie do przyjęcia dla antycznych racjonalistów. Do chrześcijaństwa odnosili się oni wrogo, a wiarę w jednego Boga uważali za praktyczny ateizm. Celsus, zaciekły obrońca „wartości pogańskich”, grzmiał w „Słowie prawdy”: żydzi i niektórzy chrześcijanie toczą spór między sobą; jedni twierdzą, że zstąpi jakiś Bóg albo Syn Boży, drudzy zaś – że ten Bóg już zstąpił. Łatwo dowieść, że spór ten jest haniebny i niegodny dłuższej polemiki. Ani Bóg, ani żaden Syn Boży nie zstąpił i nie zstąpi na ziemię.
Pogańscy racjonaliści ułatwiali sobie polemiki z chrześcijanami, pomijając milczeniem dziewicze wątki mitologii greckiej. Bo oto Artemida, córka Zeusa i tytanki Leto (Ledy), chciała być zawsze dziewicą (nieomylny znak odrębności od świata i władczości). Gdy zakochał się w niej bóg rzeczny Alfejos, uciekła przed nim, pomazała sobie twarz białą gliną i ukryła się wśród nimf tak samo wysmarowanych na buziach. Zalotnik dał sobie spokój. Artemida, opiekunka małych dzieci i wszelkich zwierząt w okresie ssania mleka matki, wymagała od swych towarzyszek absolutnego celibatu. Kallisto, która zaszła w ciążę z Zeusem, Artemida zamieniła za karę w niedźwiedzicę i poszczuła psami. W ostatniej chwili Zeus porwał ją do nieba. W jelenia zamieniła podglądającego ją w kąpieli Akteona. Tym razem żaden bóg nie interweniował: sfora psów rozszarpała swego pana.
Pilnowanie cnoty nie uratowało jednak Artemidy przed świętym Pawłem, potępiającym bardzo rozpowszechniony za jego czasów kult bogini Efezu. Marcel Simon wspomina w „Cywilizacji wczesnego chrześcijaństwa”, że Paweł, apostoł pogan, doprowadził niemal do buntu kupców żyjących z handlu dewocjonaliami związanymi z kultem Artemidy efeskiej.
Czanunpa
Na dnie duszy nosimy kolebkę Boga czy bogów i tęsknotę, która piękny w swej prostocie wyraz znajduje w indiańskiej opowieści o Kobiecie-Białym Bizonie:
Na Siuksów przyszedł wielki głód. Posłali wtedy dwóch z plemienia na polowanie. Ukazała się im Kobieta-Biały Bizon. Jeden chciał ją posiąść – zginął na miejscu spalony piorunem. Drugiemu, przyzwoitemu, kazała wracać do plemienia i przygotować je na jej przyjście. Wznieśli wielkie tipi i czekali.
Po 4 dniach przyszła. Kazała wybudować w tipi ołtarz, umieścić na nim czaszkę bizona i stojak na święty dar. Wyjęła z zawiniątka świętą fajkę, czanunpa.
Dzięki tej fajce – nauczała Siuksów – uśmiechnie się do was Wakantanka, Święta Moc, Wielki Duch-Tajemnica, bo zjednoczycie się z ziemią, niebem i wszystkim co żyje. Kobietom powiedziała: pracą waszych rąk i owocem ciał utrzymujecie rodzaj ludzki przy życiu. Pochodzicie od matki ziemi, jesteście tak samo ważne jak wojownicy. Potem zwróciła się do dzieci: Jesteście najważniejsze, bo wchodzicie w życie. Przemówiła do wodza: Pamiętaj, ta fajka jest bardzo święta. Szanujcie ją, a zaprowadzi was do końca drogi. Powrócę do was. I odeszła w stronę zachodzącego słońca. Po drodze zamieniła się czterokrotnie w czarnego, brązowego, czerwonego i białego bizona-samicę. Zniknęła za horyzontem, a zaraz potem ziemię zapełniły nieprzeliczone stada bizonów, które dają ludziom wszystko, co potrzebne do życia: mięso do jedzenia, skórę na odzież i tipi, kości na narzędzia. Odtąd Siuksowie czekają na narodziny białego bizona, trochę tak jak chrześcijanie na gwiazdę betlejemską.
U Greków znajdujemy też opowieści o narodzinach z dziewicy. Przemieniony w łabędzia Zeus udając, że ucieka przed orłem, sfrunął na łono Nemezis. Nimfa złożyła potem jajo, które Hermes wrzucił między uda Ledy, siedzącej na stołku z rozchylonymi kolanami. Leda urodziła w ten sposób Helenę – boginię księżyca.
Wielki Budda w Kamakurze (Japonia), 15-metrowy posąg z 1256Niewykluczone, że i Budda narodził się dziewiczo. Wprawdzie pierwotny buddyzm nie uważał swego założyciela (urodzonego pół tysiąca lat przed Chrystusem) za boga ani nawet proroka, ale pobożność ludowa wyniosła go na buddyjskie ołtarze. Według legend Budda był już bogiem przed swymi narodzinami, sam wybrał sobie rodziców – władcę niewielkiego królestwa i jego żonę Mayę. Maya miała sen, że świeżo wykąpana, przykryta kwiatami, leży w złotym pałacu na srebrnym łożu; nagle pojawia się tam biały słoń z kwiatem lotosu w trąbie i wchodzi w jej ciało – wtedy poczęła, ale Budda tak naprawdę przebywał w kapliczce z drogich kamieni, a nie w jej łonie.
Narodził się w ogrodzie; ziemia wydała wtedy z siebie wielki lotos. Maya trzymała się drzewa, dziecko wyłoniło się z jej prawego boku, a może z lotosu, rozejrzało się wkoło, a potem przeszło siedem kroków – za każdym stąpnięciem wyrastał lotos – i „ryknęło jak lew: Jam jest najwyższy w świecie, jam jest najlepszy na świecie, jam jest pierworodnym tego świata”.
Co znaczy, że Budda rodzi się z boku matki? To narodziny symboliczne, a nie fizyczne. John Campbell, współczesny amerykański mitograf i religioznawca, mówi o tym w rozmowie-rzece „Potęga mitu”: Z dziewicy rodzą się herosi i półbogowie – jako istoty, które kierują się w życiu współczuciem dla innych, a nie dążeniem do władzy, seksem czy instynktem samozachowawczym. A zatem to nie przypadek, gdy Bóg rodzi się z dziewicy, lecz znak, że Bóg tak zrodzony ma szczególnie przyjazne nastawienie wobec ludzi. A także zapowiedź specjalnej – duchowej i osobistej – relacji Boga z człowiekiem.
Narodziny Jezusa przypadają zwyczajowo na 25 grudnia, gdy zaczyna ubywać nocy. To była też data narodzin perskiego boga Mitry – Słońca. (Imię Zeus wywodzi się z indoeureopejskiego rdzenia div – stąd łacińskie deus, sanskryckie deva, „bóg” – oznaczającego „świecić”). Indyjski bóg Kriszna przystaje na prośbę dwojga pobożnych hindusów i przyjmuje postać ich synka: przychodzi na świat w nocy z serca kobiety, rozświetlając ciemność niczym księżyc.
W naszym życiu i myśleniu tkwi idea śmierci dla przeszłości i narodzin dla przyszłości, umierania w nas zwierzęcia i rodzenia się dla ducha. To dlatego egipska Izyda z Horusem przy piersi – jakby pierwowzór Madonny – może powiedzieć: „Jam jest z przyrodzenia matką wszechrzeczy, przejawiona jako jedyna, pod jedną postacią wszystkich bogów i bogiń”. Na Bliskim Wschodzie bóstwem zstępującym w królestwo czasu była pierwotnie Wielka Bogini-Matka. „Jezus, pod wpływem impulsu miłosierdzia, zstępując na ziemię, przejął w istocie rolę Bogini – twierdzi Campbell – natomiast Dziewica, godząc się na rolę naczynia wcielenia, sama włączyła się w dzieło odkupienia”.
W odrzuconych przez Kościół Ewangeliach zwanych apokryficznymi roi się od opowieści o narodzeniu Jezusa. Ich starochrześcijańscy autorzy chcieli zaspokoić głód szczegółów – Ewangelie ostatecznie włączone do Nowego Testamentu są tu bardzo oszczędne. Borykali się też z zarzutami „pogan” i Żydów, którzy drwili z „cudu” dziewiczych narodzin. Chcąc na nie odpowiedzieć niedowiarkom, wprowadzali do apokryfów sceny nieraz szokujące dla chrześcijan znających tylko przekazy Mateusza i Łukasza.
W ogromnie ongiś popularnej Protoewangelii Jakuba, napisanej prawdopodobnie w II w. przez żyda nawróconego na chrześcijaństwo, Maria jest tak ważna, że niektórzy badacze twierdzili, że de facto zajmuje miejsce Chrystusa. Czytamy tam, że Józef, gdy zorientował się, iż jego żona jest brzemienna, „uderzył się w twarz, i padł na ziemię na worek, i zapłakał gorzko: Kto porwał ode mnie dziewicę i skalał ją? Czyżby u mnie powtórzyły się dzieje Adama? Gdy bowiem Adam oddawał się o oznaczonej godzinie uroczystej modlitwie dziękczynnej, wszedł wąż i znalazł Ewę samotną, i uwiódł ją, i skalał; to samo przydarzyło się i mnie”. Maria zaklina się: Na Boga żywego, nie wiem, skąd jest to, co znajduje się w łonie moim! Arcykapłan nalega: Maryjo, dlaczego to uczyniłaś? Dlaczego upodliłaś swą duszę? Maria: Na Boga żywego, jestem czysta przed Nim i męża nie znam. Wtedy arcykapłan poddaje małżonków próbie wody – Józef i Maria muszą napić się wody z gorzkiego źródła na pustyni. Wracają jednak cali i zdrowi – „i zdumiał się cały lud, ponieważ ich grzech nie wyszedł na jaw”.
Ruszają potem w drogę do Betlejem. Gdy Maria prosi Józefa, by znalazł dla niej miejsce na poród, natrafia na grotę (żłób mógł stać w grocie – wyjaśniają kościelni komentatorzy – tak bywało w Palestynie), tam ją zostawia i odchodzi szukać położnej. Doznaje wtedy wizji: cały świat zatrzymuje się i podnosi oczy ku niebu. Józef znajduje położną, która odnajduje w grocie dzieciątko ssące pierś matki. Ale jaskinię wypełnia tak silne światło, że wzrok kobiety nie może tego znieść. Wychodzi, napotyka niejaką Salome. Dzieli się z nią nowiną: „Mam ci do opowiedzenia cud niezwykły: dziewica porodziła, do czego z natury nie jest zdolna”. Salome: Na Boga żywego, jeśli nie włożę palca mojego i nie zbadam jej przyrodzenia, nie uwierzę. Wracają do groty. Położna: Maryjo, ułóż się odpowiednio, niemały bowiem spór toczy się w twojej sprawie. Salome przeprowadza próbę dziewictwa: „i wydała okrzyk i rzekła: Biada mi bezbożnej i niewiernej, bom kusiła Boga żywego. Oto ręka moja palona ogniem odpada ode mnie”.
Ale najważniejsza była teraz radość Matki. Opisuje ją najpełniej ormiańska Ewangelia Dzieciństwa (V w.?), tyle że opis dotyczy... „pierwszej matki Ewy”, która zjawia się przed Józefem i razem z nim wchodzi do groty, a tam „wzięła niemowlę w ramiona, pieściła je i tuliła z czułością; błogosławiła Bogu, gdyż niemowlę było bardzo piękne, jaśniejące, pogodne i uśmiechało się. Owinęła je w pieluszki i położyła w żłobie do pojenia wołów”.
Narodziny z Ducha i w duszyMistycy i gnostycy, rywale chrześcijaństwa, nie zadowalali się jednak ludzkim ciepłem betlejemskiej idylli, do którego tak bardzo przywykliśmy w świecie katolickim. Szukali, jak poganie, jej głębszego wymiaru. Znajdowali go – najczęściej przy sprzeciwie Kościoła – w wykładni symbolicznej. Chrystus narodził się z dziewicy, czyli z Ducha. Ziemscy rodzice Jezusa to rodzice przybrani, niczym owa para hindusów od Kriszny. Prawdziwą boską Matką jest Duch, a ojcem – Bóg-Prawda. Mało tego, Bóg rodzi się wiecznie – w nas, a my wciąż rodzimy się dla Niego.
Wielki średniowieczny kaznodzieja niemiecki, dominikanin Mistrz Eckhart, jeden z najwybitniejszych chrześcijańskich pisarzy mistycznych, mówił w 1320 r. w kolońskim klasztorze cysterek: „Bóg rodzi swego Jednorodzonego Syna w najwyższej części duszy. W tym samym momencie, w którym rodzi we mnie swego Syna, ja rodzę Go z kolei dla Ojca”. Wtórował tej niezwykłej myśli inny, późniejszy mistyk niemiecki Anioł Ślązak: „Wierzysz, że się Bóg zrodził w betlejemskim żłobie,/Lecz biada ci, jeżeli nie zrodził się w tobie” („Boże Narodzenie”, przeł. Adam Mickiewicz).
Mistrz Eckhart został potępiony za herezje bullą papieską przez Jana XXII. Jego współbrat zakonny, filozof religii, ojciec prof. Jan Andrzej Kłoczowski, gdy zapytałem go, co uważa za zasadniczą różnicę między niechrześcijańskimi opowieściami o narodzinach bogów a narodzinami Jezusa, strzepnął niewidzialny pyłek z bialutkiego habitu i odpowiedział bez wahania: w chrześcijaństwie Bóg wciela się w czas historyczny, a nie w mityczny. Podobnie teolog katolicki Karl Rahner podkreśla: narodzenie Jezusa z dziewicy Maryi nie ma nic wspólnego z mitologią grecką i w żadnym wypadku nie oznacza, jakby Jezus był na pół bogiem, a na pół człowiekiem. Wyraża ono realnie, że w Jezusie dokonał się nowy początek historii oraz ocalenie wcześniejszej przeszłości. Tak wierzy Kościół.
Żłobek, pieluszki, pasterze, wół, osioł, owieczki, gwiazda, anioły, kolędy – to wszystko, choć dziś tak swojskie, jest tylko oprawą. Istotne przesłanie ma porazić swym patosem: Bóg zechciał przyjść na ziemię, żyć, cierpieć i umrzeć jak człowiek. Co dla Boga mogło być poniżeniem, dla człowieka jest niepojętym wywyższeniem. I tu drogi świata „pogańskiego” z chrześcijaństwem zdają się ostatecznie rozchodzić.
Mamy więc – i to od wieków – dwie bardzo różne wizje tego, co stało się w Betlejem. Dla jednych nie stało się tam nic, o czym mity nie opowiadałyby już wcześniej, dla drugich – nastąpił tam Wielki Początek ludzkiej historii.
Nie jest to wszakże oczywiste i dla świata współczesnego, po części, głównie na Zachodzie, pochrześcijańskiego. Słynny badacz mityczno-religijnych archetypów, wspólnych jego zdaniem dla całej ludzkości, Carl Gustav Jung powiedział: „Życie wyszło z Kościołów i nigdy tam nie powróci. Bogowie nigdy nie zasiedlą swych raz opuszczonych siedzib”. Jung przypomniał, że nawet tak zdawałoby się arcywigilijne drzewko bożonarodzeniowe ma swoje przedchrześcijańskie korzenie. „Kuliste ozdoby na choince to planety, słońce, księżyc i gwiazdy, a drzewko świąteczne to kolejne wcielenie prastarego Drzewa Świata, a także symbol przemiany duchowej, aktu samorealizacji”.
Zwyczaje związane z drzewkiem tak szybko przyjmują się w różnych miejscach świata, bo – zdaniem Junga – tkwi w tym symbolu jakaś pociągająca siła, ugruntowana w ludzkiej nieświadomości – wezwanie starsze niż to, które dobiega od żłobka, wołu i osła. Wyczuwali to niektórzy purytanie, jak ewangelicki teolog Dannhauer, który jeszcze w połowie XVII w. gromił w kazaniach zwyczaj wstawiania choinki do domów na Boże Narodzenie i obwieszania jej lalkami i słodyczami.
Spór między teologami, badaczami religii, kultur i świadomości pozostaje nierozstrzygnięty, być może jest on nie do rozstrzygnięcia. Jedni szukają wyjątkowości Betlejem, drudzy ulegają tajemnej mocy mitów, widząc w nich „magię, którą dusza narzuca samej sobie” (Calasso), a jednym z tych mitów czynią wierzenia chrześcijan.
Kiedy rozmawiałem z dr. Bartłomiejem Dobroczyńskim, polskim badaczem problemu nieświadomości, tej zbiornicy Jungowskich archetypów, powiedział, że ludzie zaawansowani duchowo dążą do redukcji słów, obrazów, symboli dotyczących religii. „Im sacrum bardziej rozwinięte, tym mniej ma atrybutów”. Byłby to argument na rzecz monoteizmu w najbardziej odmitologizowanej postaci, ale sęk w tym, że jest w nas podwójność. Z jednej strony dążymy do czystej duchowości, z drugiej pociąga nas bogactwo religijnej wyobraźni, liturgia, rytuały, symbole. Gdzieś głęboko wciąż jesteśmy jak owa gromada praludzi w filmie Kubricka.
Popatrzmy na niebo za oknem i poprawmy sianko pod wigilijnym obrusem.
ADAM SZOSTKIEWICZ
POLITYKA.onet.pl
NUMER 52/2000 (2277)