Teolog, Strażnik, Papież
Joseph Ratzinger, do niedawna strażnik katolickiej ortodoksji, budził skrajne uczucia. Jedni go kochali, inni nienawidzili. W Kościele obojętnych wobec niego nie było. Jednak jako papież Benedykt XVI sprawia kłopot zarówno niedawnym bezkrytycznym pochlebcom, jak i zajadłym krytykom.Joseph Ratzinger urodził się 16 kwietnia 1927 r. W czasie II wojny Światowej został wcielony do Hitlerjugend: od lipca 1943 do września 1944 roku służył w obronie przeciwlotniczej. W roku 1951, po studiach teologicznych i filozoficznych, otrzymał święcenia kapłańskie. W 1962 pojechał na sobór jako doradca teologiczny kardynała Josepha Fringsa. Po kilkuletnim okresie pracy dydaktycznej w 1977 roku został mianowany przez Pawła VI arcybiskupem Monachium. Miesiąc później otrzymał kapelusz kardynalski. 25 listopada 1981 roku został prefektem Kongregacji Nauki Wiary, a w 2002 roku – dziekanem Kolegium Kardynalskiego. 19 kwietnia 2005 r. wybrano go na papieża. Przyjął imię Benedykt XVI. Krótko po wyborze powiedział: „Podczas konklawe modliłem się do Boga, Żeby mnie nie wybrano. tym razem jednak bóg wyraźnie mnie nie posłuchał”.Jak na swoje 78 lat, trzyma się dobrze. Pośród hierarchów wyróżnia go biała jak śnieg czupryna. Aura surowości i ascezy, którą wokół siebie wytwarza. Przede wszystkim jednak inteligencja. I świadomość, że należy do grona najwybitniejszych współczesnych teologów.
Prawie Jan Paweł IIWoli pracować w zaciszu swego gabinetu, niż celebrować msze dla rozentuzjazmowanych tłumów na świeżym powietrzu. Relaksuje się, grając na swoim fortepianie Mozarta. Preferuje rozmowy face to face. Źle znosi audiencje czy kurtuazyjne spotkania. Benedykt jest przeciwieństwem Jana Pawła II.
Mimo to Polacy wybór niemieckiego kardynała przyjęli dobrze. Po pierwsze dlatego, że jako szef najważniejszej watykańskiej instytucji – Kongregacji Nauki Wiary – postrzegany był zawsze jako prawa ręka Polaka. Jan Paweł II, kiedy miał podjąć jakąś ważną teologiczną decyzję, zwykł mówić: „Na miły Bóg, co powie na to ten Ratzinger?”. Znaczy: nie tylko liczył się ze zdaniem swego podwładnego, ale też w jakimś stopniu uzależniał od jego opinii własne stanowisko.
Po drugie, przez Polaków Benedykt XVI jest postrzegany jako kontynuator dziedzictwa Jana Pawła II. To mylące uproszczenie. Odwoływanie się urzędującego papieża do swego poprzednika stanowi stały element sprawowania papieskiej władzy. Jan Paweł II wciąż przywoływał dorobek dwóch swoich wielkich poprzedników – Jana XXIII i Pawła VI, papieży „rewolucji kopernikańskiej”, jaką w Kościele był Sobór Watykański II. Czy ktoś mówi dziś, że polski papież jest tylko ich kontynuatorem?
Dlatego Benedykt XVI, do czego usilnie starają się nas przekonać rodzime media, nie jest „prawie Janem Pawłem II”. Nie ma zamiaru wchodzić w jego buty. Jasne, że poczynił postępy w nauce języka polskiego. Ale pokazał też, iż w przeciwieństwie do Jana Pawła II ogranicza beatyfikacje, mniej będzie pielgrzymował, zamierza zerwać z prywatnymi audiencjami dla polityków i szykuje się do, być może, najważniejszego zadania – reformy kurii rzymskiej.
To drugi papież w najnowszych dziejach, który nie jest Włochem. Jako Niemcowi łatwiej mu prowadzić dialog z rosyjskim prawosławiem. I są już pierwsze owoce. Patriarcha Moskwy i Wszechrusi Aleksy II sugeruje, że Benedykt może być „papieżem przełomu ekumenicznego”. Paradoksalnie niemiecki papież może także pomóc polskim biskupom rozwiązać problem Radia Maryja. Świadectwem tego jest choćby ostry list sekretariatu Stanu Stolicy Apostolskiej, w którym Watykan żąda, aby „uciążliwą sprawą Radia Maryja” zająć się z „pełną powagą i stanowczością”.
Benedykt to postać intrygująca. Z reformatora i liberała zawędrował na stanowisko konserwatywnego tradycjonalisty. Czy jako papież zaskoczy tych, którzy przykleili mu gębę „pancernego kardynała”?
Młody gniewnyPochodzi z rozteologizowanego kraju – z Niemiec. Ojczyzny duchowego ucznia świętego Augustyna – Marcina Lutra. Reformatora, który przybijając na drzwiach kościoła w Wittenberdze słynnych 95 tez w roku 1517, doprowadził do rozłamu zachodniego chrześcijaństwa.
Także Ratzinger zaczytywał się w Augustynie. Na temat myśli Doktora Łaski, jak się określa autora „Wyznań”, napisał doktorat. A w 1969 roku notował: „Rozwijałem swoją teologię w dialogu ze świętym Augustynem, chociaż naturalnie próbowałem prowadzić ten dialog jako człowiek współczesny”. Dodał też, że gdyby znalazł się na bezludnej wyspie, chciałby mieć tam dwie książki – Biblię i „Wyznania”.
Głośno o młodym teologu zrobiło się pod koniec lat 50. Ratzinger otrzymał wtedy angaż na uniwersytecie w Bonn, choć miał z tym spore kłopoty. Jego habilitacja budziła opór starszych kolegów po fachu. Na wykłady profesora Ratzingera ściągały tłumy. Przyszły papież postrzegany był jako liberał, nadzieja lewicy, kościelny reformator. Słuchaczy pociągała jego otwartość i – jak sam przyznaje – to, że starał się „możliwie wiele materiału akademickiego powiązać z teraźniejszością i naszymi własnymi zmaganiami”.
Krytykuje Kościół za skostniałość. I za to, że ma „zbyt napięte wodze i zbyt dużo ustaw”. Ubolewa, iż „pozostawił wiek niewiary własnemu losowi, miast pomóc mu znaleźć odkupienie”. W niektórych jego tekstach, jak w tym z 1962 roku, pobrzmiewa wręcz niechęć wobec kościelnych instytucji: „Znaczenie proroctwa polega nie tyle na przewidywaniu przyszłości, ile na proroczym sprzeciwie wobec przekonanych o swej nieomylności instytucji (…). Bóg przez całe dzieje nie był po stronie instytucji, lecz po stronie cierpiących i prześladowanych”.
Teolog soboruTo były odważne słowa. Można było nawet sądzić, że po ostrych wystąpieniach na dobre przylgnie do Ratzingera łatka „postępowca”. A w Kościele oznacza to marginalizację. Stało się inaczej. Młodemu naukowcowi przydarzyło się to, o czym marzy każdy teolog: kardynał Joseph Frings, metropolita Kolonii, zabiera go w 1962 roku na sobór jako swego doradcę.
I od razu – za sprawą kardynała Fringsa i profesora Ratzingera, który oficjalnie został uznany za teologa soborowego – dochodzi do trzęsienia ziemi. Gotowy już tekst na temat źródeł objawienia zostaje poddany krytyce. Kardynał Frings zleca napisanie nowego schematu Ratzingerowi. Ten prosi o pomoc swojego przyjaciela, wybitnego teologa jezuickiego Karla Rahnera. Po latach o nowej wersji dokumentu powie, że była bardziej dziełem Rahnera niż jego. „Podczas wspólnej pracy stało się dla mnie jasne, że Rahner i ja, mimo zgodności w wielu kwestiach, żyjemy na dwóch różnych płaszczyznach teologicznych”. Ostatecznie ojcowie soborowi odrzucili stary tekst i wypracowali nową „Konstytucję o Objawieniu Bożym” na podstawie propozycji Ratzingera i Rahnera.
W 1963 roku Ratzinger zostaje wykładowcą dogmatyki w Münster. Nadal bierze udział w soborowych sesjach. Ale na półmetku soboru pojawiają się pierwsze wątpliwości co do kierunku proponowanych zmian: „Coraz częściej miało się wrażenie, że w Kościele nie ma nic stałego, że wszystko podlega rewizji. Coraz częściej sobór wydawał się wielkim kościelnym parlamentem, który może wszystko zmienić i kształtować na swój sposób” – wspominał Ratzinger.
Obserwując to, co stało się po soborze, powie z nieukrywaną goryczą, że Kościół przypominał wielki plac budowy, na którym zagubił się gdzieś projekt i każdy budował wedle własnego gustu. „Nie wszystkie ważne sobory, gdy poddane zostały ocenie historii, okazały się pożyteczne” – mówił, podważając wyjątkowe znaczenie soboru.
Niebezpieczni przyjacieleJeszcze inne pole aktywności Ratzingera, na którym wyraźnie daje się zauważyć ewolucja jego przekonań, to kontakty z teologicznymi przyjaciółmi – Karlem Rahnerem i Hansem Küngiem.
Przyjaźń to kwestia znalezienia wspólnego wroga. I coś jest na rzeczy, kiedy patrzy się na początki zbliżenia Ratzingera do Rahnera. Obecny papież miał kłopoty z obroną swojej habilitacji. Kłody pod nogi rzucał mu jego własny promotor. „Dystans do profesora Schmausa – mówi Ratzinger – spowodował moje zbliżenie do Rahnera”.
Już w czasie soboru, co normalne, doszło między nimi do pewnych rozbieżności. Ale ostatecznie podzielił ich styl uprawiania teologii. Myśl niemieckiego jezuity, zdaniem Ratzingera, kształtowała się pod wpływem niemieckiego idealizmu i filozofii Martina Heideggera. „Była to spekulatywna i filozoficzna teologia, w której Pismo i Ojcowie nie odgrywali zbyt dużej roli, a wymiar historyczny miał niewielkie znaczenie”.
Natomiast swój punkt wyjścia – zarazem odróżniający go od Rahnera – kreśli tak: „Ze względu na moje wykształcenie czułem się bardziej związany z Pismem i z Ojcami oraz z myśleniem typowo historycznym. Uświadomiłem sobie tę całą różnicę (…), zanim stała się ona faktem”. Ich drogi rozeszły się na dobre, kiedy Rahner wystąpił z powołanej przez Pawła VI Międzynarodowej Komisji Teologicznej. Ratzinger wspomina, że Rahner coraz bardziej schodził na obce mu pozycje liberalne.
Z Küngiem, drugim teologicznym przyjacielem, guru kościelnej lewicy, profesor Raztinger poznał się na sympozjum w Innsbrucku w 1957 roku. Znał już twórczość Künga, gdyż recenzował jego doktorat. „Zawiązały się między nami dobre osobiste relacje – wspomina – które pozostały takimi nawet wtedy, gdy krótko po recenzji wynikły poważniejsze różnice zdań dotyczące teologii soborowej”.
Küng promował swojego kolegę. Kiedy pełnił funkcję dziekana wydziału na uniwersytecie w Tybindze – „mekce teologicznej Europy” – zwolniło się stanowisko szefa katedry dogmatyki. Jak pisze John Allen, amerykański biograf Ratzingera, Küng postąpił wbrew przyjętym wówczas regułom: nie przedstawił trzech kandydatów ubiegających się o angaż, ale jednego – Ratzingera. Wcześniej do niego dzwoniąc, by mieć pewność, że się zgodzi. Wydział zatwierdził jego propozycję.
To był czas, kiedy Küng i Ratzinger pozostawali ze sobą w dobrych relacjach. Zawsze w czwartek jedli wspólnie obiad, rozmawiając o teologii. Zresztą Küng był jedynym, z którym Ratzinger regularnie się spotykał. Czy byli przyjaciółmi? Pisze Allen: „Byli diametralnie różni – Küng pędził ulicami miasta swoją alfą romeo, a Ratzinger pedałował na rowerze w swoim profesorskim berecie – ale wydawało się, że są pokrewnymi duszami”.
W 1979 roku, po głośnej i krytycznej książce o dogmacie o nieomylności papieża, Küng zostaje pozbawiony praw nauczania w imieniu Kościoła. Potem spotkali się jeszcze raz w 1982 roku, kiedy Ratzinger był już rzymskim kardynałem. Po rozmowie relacjonował, że „Küng powiedział mu, iż nie chce powracać na poprzednie stanowisko, a status wolnego strzelca bardzo mu odpowiada”.
Młot na teologówCiekawe jednak, że im bardziej Ratzinger wycofywał się ze swych liberalnych przekonań, odcinał od swych kontrowersyjnych przyjaciół, tym szybciej wspinał się po szczeblach kościelnej kariery.
W 1977 roku Paweł VI mianował go arcybiskupem Monachium. A cztery lata później Jan Paweł II powierzył mu stanowisko prefekta Kongregacji Nauki Wiary, w przeszłości Świętego Oficjum, czyli Inkwizycji. Przed odlotem do Watykanu do swoich monachijskich współpracowników powiedział: „Nie wszystkie wiadomości, które będą nadchodzić z Rzymu, okażą się przyjemne”. Zabrzmiało to jak groźba.
Dla wielu znaczyło i to, że Ratzinger teolog się skończył. Że teraz jego intelekt będzie pracował w służbie instytucji, którą jeszcze nie tak dawno krytykował. Küng, znany z ostrego języka, powie: „Ratzinger zaprzedał duszę władzy”.
Ale też trudno oczekiwać, że człowiek stojący na czele Kongregacji, której zadaniem jest ochrona czystości wiary, zdobędzie aplauz tłumów. Nic z tego. Konflikt z teologami jest pewny. Jeśli więc prefekt Kongregacji Nauki Wiary ma być młotkiem na niepokornych teologów, to wcześniej czy później wszystko zaczyna wyglądać jak gwóźdź. Kardynał Ratzinger okazał się nad wyraz skutecznym „młotkiem”. Dlaczego?
Jako prefekt często wracał myślami do swojego dzieciństwa. Mówił, że dorastał w pobożnej, prostej wierze swoich rodziców. Ta nieuczona wiara dawała mu siły. „Jasne rozumienie tego, co istotne – pisze w autobiograficznej książce „Moje życie” – również dziś powierzone jest tym »małym«, obdarzonych spojrzeniem, którego często brakuje »mądrym i inteligentnym«”. Biblia jest dla tych prostych ludzi, którzy niekoniecznie „znają niuanse aparatu krytycznego, ale potrafią zrozumieć jej sedno”.
Kardynał Ratzinger postanowił, że jak ognia będzie strzegł wiary prostych ludzi. Przed kim? Przed teologicznymi wichrzycielami, którzy podważali nauczanie Kościoła, siejąc wkoło zamęt. „To jest JEGO [Chrystusa] Kościół – mówił – a nie pole eksperymentalne teologów”.
W imię tej zasady pogrążył w latach 80. teologię wyzwolenia. Napisał w tej sprawie dwie instrukcje – w 1984 i 1986 roku. Zarzucał jej błędy teologiczne oraz wpływy marksizmu. Argumentował, że posługiwanie się modelem walki klas w celu usprawiedliwienia brutalnej rewolucji przeciw strukturalnej przemocy nie zgadza się z chrześcijańskimi przekonaniami.
W tej wojnie nie przebierał w środkach. Ostrze swej władzy skierował przede wszystkim przeciw Leonardowi Boffowi, teologowi pochodzącemu z Brazylii, kraju o największej liczbie katolików. Boff, podobnie jak wielu jego kolegów, otrzymał „nakaz milczenia”. Potem zakaz publikacji i nauczania. Franciszkański mnich to przyjął. „Wolę iść z Kościołem – mówił – niż iść samotnie z moją teologią”.
Po uspokojeniu Boff powrócił do pracy. Ale w 1992 roku prefekt przypomniał sobie o nim, pisząc list, że nie oczyścił on swojej eklezjologii z fałszywych koncepcji i nie odstąpił od teorii walki klas, które to błędy były przedmiotem badań w 1985 roku. Boff nie wytrzymał. Oświadczył, że odchodzi ze stanu kapłańskiego. Na koniec powiedział: „Władza kościelna jest okrutna i bezlitosna. Nigdy niczego nie zapomina. Nigdy niczego nie wybacza. Żąda wszystkiego”.
Podobnymi metodami kardynał Ratzinger zwalczał teologów domagających się zmiany w podejściu do katolickiej etyki seksualnej. A w ostatnich latach myślicieli zajmujących się dialogiem międzyreligijnym. Bilans potyczek prefekta z teologami dobrze oddaje tytuł jednego z artykułów w niemieckiej prasie „FC Ratzinger – teologowie 5:0”.
Funkcja jedności19 kwietnia nad Kaplicą Sykstyńską pojawił się biały dym. To znak, że Kościół ma papieża. Ale w szeregach liberalnych katolików zapanował szok, kiedy okazał się nim kardynał Ratzinger. Papieżem został człowiek, który przez ostanie 20 lat zdawał się nie mieć w swym słowniku pojęcia „dialog”.
Zimną krew zachował Hans Küng. „Doświadczenie uczy – mówił – że misja Piotrowa w Kościele katolickim stanowi dziś takie wyzwanie, iż może głęboko zmienić każdego. Innymi słowy, kto wkracza na konklawe jako postępowy kardynał, może z niego wyjść jako konserwatywny papież (...). Podobnie ten, kto ma opinię kardynała konserwatywnego, może się stać papieżem reformatorem”.
Coś jest na rzeczy. Benedykt, co nie budziło zdziwienia, a potwierdzało tezę papieża konserwatysty, spotkał się ze schizmatykami od Lefebvre’a. Zaskoczył jednak, kiedy zjadł obiad ze swoim dawnym przyjacielem i krytykiem Küngiem. O czym może to świadczyć? Ano o tym, że kardynał Ratzinger zrozumiał, iż na czym innym polega rola strażnika ortodoksji, a na czym innym rola duchowego przywódcy ponad miliarda katolików na całym świecie. „Zadanie jest ważniejsze niż osoba” – powtarzał jeszcze jako prefekt.
Czy można powiedzieć, jaki będzie ten pontyfikat? Amerykański teolog Charles Curran, któremu kardynał Ratzinger w 1986 roku odebrał prawo nauczania w imieniu Kościoła, trafia w sedno, podsumowując pierwszy rok rządów papieża: „Jestem miło zaskoczony tym, że Benedykt jest świadom swojej roli jako centrum jedności w Kościele”. To zarazem, pisze dalej, nie znaczy, że zmienił on czy zmieni któryś z aspektów nauczania Kościoła. Oznacza jednak, że ważnym orężem w sprawowaniu władzy przez niego staje się słowo „dialog”. A jeśli tak, to możemy oczekiwać jeszcze jakichś niespodzianek.
Jarosław MakowskiAutor jest publicystą „Krytyki Politycznej”
21/2006