Armand Jean Richelieu (1585-1642) System, nazywany dziś przez historyków europejskim systemem równowagi sił, zrodził się w XVII w. z ostatecznego rozpadu średniowiecznych dążeń do uniwersalizmu, czyli koncepcji porządku świata reprezentującej połączenie tradycji Cesarstwa Rzymskiego i Kościoła katolickiego. Świat postrzegany był jako odzwierciedlenie Niebios: na podobieństwo Boga panującego w Niebiosach, świecką władzę sprawował jeden cesarz i jeden papież rządził Kościołem powszechnym.
Zgodnie z tym duchem feudalne państwa Niemiec i Włoch Północnych zgrupowane znajdowały się pod rządami władcy Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Cesarstwo do XVII w. dysponowało wystarczającym potencjałem, żeby zdominować Europę. W stosunku do niego Francja z granicami daleko na zachód od Renu i Anglia stanowiły państwa peryferyjne.
Gdyby cesarzowi udało się narzucić władzę centralną wszystkim terytoriom będącym formalnie w jego jurysdykcji, stosunki krajów Europy Zachodniej z cesarstwem mogłyby przypominać stosunki sąsiadów Chin z Państwem Środka, przy czym Francja byłaby porównywalna z Wietnamem lub Koreą, Anglia zaś - z Japonią.
Władca Świętego Cesarstwa Rzymskiego nie posiadał jednak w średniowieczu tak scentralizowanej władzy. Jedną z przyczyn był brak odpowiednich środków transportu i komunikacji, utrudniający powiązanie ze sobą tak rozległych terytoriów. Ale przyczyną najważniejszą był jednak rozdział władzy Kościoła i państwa, dokonany przez Święte Cesarstwo Rzymskie. W odróżnieniu od faraona czy cezara, władcy Świętego Cesarstwa Rzymskiego nie przypisywano boskich atrybutów. Wszędzie poza Europą Zachodnią, nawet w regionach rządzonych przez Kościół wschodni, religia i rządy były połączone przynajmniej tym, że kluczowe stanowiska w obu dziedzinach podległe były władzy centralnej; władze kościelne nie miały ani środków, ani autorytetu, żeby pretendować do pozycji autonomicznej, pożądanej przez chrześcijaństwo zachodnie z natury rzeczy.
W Europie Zachodniej potencjalny, a od czasu do czasu rzeczywisty konflikt między papieżem a cesarzem przygotował ostatecznie grunt pod konstytucjonalizm oraz podział władzy, które legły u podstaw nowożytnej demokracji. Umożliwił on poszczególnym feudalnym władcom wzmocnienie ich autonomii poprzez egzekwowanie korzyści od obu zwaśnionych stron. Prowadziło to w efekcie do rozczłonkowanej Europy, mozaiki księstw, hrabstw, miast i biskupstw. Chociaż teoretycznie wszyscy feudalni panowie pozostawali lennikami cesarza, w praktyce robili, co im się podobało. Różne dynastie sięgały po cesarską koronę, a władza centralna prawie zanikła. Cesarze zachowali dawną wizję rządów powszechnych bez szansy wprowadzenia jej w życie. Na peryferiach Europy Francja, Anglia i Hiszpania nie uznawały władzy cesarza, choć nadal były częścią Kościoła uniwersalnego.
Władca Świętego Cesarstwa Rzymskiego zyskał możliwość dążenia do przekształcenia swych uniwersalistycznych żądań w system polityczny dopiero w XV w., gdy dynastia Habsburgów zapewniła sobie nieomal nieustające prawo do korony cesarskiej, a seria małżeństw rozważnie zawartych dała im koronę hiszpańską wraz z ogromnymi zasobami tego królestwa. W pierwszej połowie XVI w. cesarz Karol V ożywił władzę cesarską do tego stopnia, że zarysowała się perspektywa powstania imperium środkowoeuropejskiego złożonego z dzisiejszych Niemiec, Austrii, Włoch Północnych, Czech, Słowacji, Węgier, wschodniej Francji, Belgii i Niderlandów - związku krajów potencjalnie tak potężnego, że zapobiegłyby powstaniu czegokolwiek na kształt europejskiej równowagi sił.
W tym momencie osłabienie papiestwa pod ciosami Reformacji pokrzyżowało plany przodującego cesarstwa europejskiego. Silne papiestwo było cierniem w boku Świętego Cesarstwa Rzymskiego i groźnym rywalem. Natomiast upadające w XVI w. papiestwo okazało się tak samo zgubne dla idei cesarstwa. Cesarze postrzegali siebie jako wysłanników Boga i chcieli, by inni także postrzegali ich w ten sposób. Jednak w XVI w., w krajach protestanckich, cesarz jawił się nie jako wysłannik Boga, ale - wiedeński tyran powiązany z dekadenckim papieżem. Reformacja dała zbuntowanym książętom swobodę działania w sferze zarówno religijnej, jak i politycznej. Ich zerwanie z Rzymem było zerwaniem z uniwersalizmem religijnym; ich walka z cesarzem Habsburgiem wskazywała, że nie traktują już stosunku lennego wobec cesarstwa jako obowiązku religijnego.
Gdy upadło pojęcie jedności, nowo powstające państwa Europy potrzebowały zasady, która stanowiłaby uzasadnienie ich herezji i według której regulowałyby wzajemne stosunki. Pojęcia
raison d'état i równowagi sił dostarczyły takiej zasady. Były one nawzajem od siebie zależne. Według pojęcia
raison d'état pomyślność państwa jest wystarczającym uzasadnieniem wszelkich środków użytych do jej osiągnięcia; interes narodowy wyparł średniowieczną koncepcję uniwersalnej moralności. Tęsknotę za uniwersalną monarchią zastąpiła równowaga sił, pocieszeniem zaś był fakt, że w dążeniu do własnych samolubnych interesów każde państwo przyczyni się w jakiś sposób do ogólnego bezpieczeństwa i postępu.
Najwcześniejsze i najbardziej wszechogarniające sformułowanie tego nowego podejścia pochodzi z Francji, która była również jednym z pierwszych państw narodowych w Europie. Francja była krajem, który mógł stracić najwięcej wskutek ożywienia się Świętego Cesarstwa Rzymskiego, ponieważ mogła - używając współczesnej terminologii - ulec „finlandyzacji" z jego ręki. W miarę jak słabły religijne ograniczenia, Francja zaczęła wykorzystywać rywalizacje między jej sąsiadami, wyzwolone w wyniku Reformacji. Władcy francuscy zdawali sobie sprawę, że postępujące osłabienie Świętego Cesarstwa Rzymskiego (a jeszcze bardziej jego rozpad) wzmocni bezpieczeństwo Francji i przy pomyślności losu stworzy warunki do ekspansji na wschód.
Głównym motorem tej francuskiej polityki była osobistość wręcz nie prawdopodobna - książę Kościoła, Armand Jean du Plessis, kardynał de Richelieu, pierwszy minister Francji od 1624 do 1642 r. Na wieść o śmierci kardynała Richelieu, papież Urban VIII miał rzekomo powiedzieć: Jeśli Bóg istnieje, to kardynał de Richelieu za wiele rzeczy odpowie. Jeśli nie istnieje ... no, to wiele w życiu osiągnął." To dwuznaczne epitafium z pewnością miłe byłoby uszom tego męża stanu, który doszedł do ogromnych sukcesów ignorując, a często wręcz przekraczając podstawowe pryncypia jego czasów.
Niewielu mężów stanu może chlubić się wywarciem większego wpływu na bieg historii. Richelieu był ojcem nowożytnego systemu państwowego. Głosił ideę
raison d'état i niestrudzenie wprowadzał ją w życie z korzyścią dla swego kraju. Pod jego kierunkiem,
raison d'état zastąpiło średniowieczną koncepcję uniwersalnych wartości moralnych jako zasady działania polityki francuskiej. Początkowo starał się zapobiec dominacji Habsburgów w Europie, lecz rezultatem jego polityki, przez dwieście lat, była ambicja jego następców do przewodzenia Europie. Z niepowodzenia tych ambicji zrodziła się równowaga sił, najpierw jako fakt historyczny, następnie jako system kształtowania stosunków międzynarodowych.
Richelieu doszedł do władzy w 1624 r., kiedy cesarz Ferdynand II z linii Habsburgów usiłował właśnie ożywić uniwersalizm katolicki, stłumić protestantyzm oraz ustanowić władzę cesarską nad książętami Europy Środkowej. Proces ten zwany Kontrreformacją doprowadził do konfliktu, który zyskał później miano Wojny Trzydziestoletniej; wybuchła ona w Europie Środkowej w 1618 r. i stała się jedną z najbardziej brutalnych i wyniszczających wojen w historii ludzkości.
W 1618 r. niemieckojęzyczne terytoria Europy Środkowej, w większości znajdujące się w obrębie Świętego Cesarstwa Rzymskiego, po dzieliły się na dwa uzbrojone obozy - protestantów i katolików. Zarzewiem stały się wydarzenia w Pradze z tego samego roku i wkrótce całe Niemcy zostały wciągnięte w wir wojny. W miarę jak Niemcy wykrwawiały się, poszczególne księstwa niemieckie stawały się łatwym łupem obcych najeźdźców. Duńskie i szwedzkie armie wkroczyły wkrótce do Europy Środkowej, a ostatecznie także Francja włączyła się do walki. Zanim wojna skończyła się w 1648 r., Europa Środkowa została wyniszczona, a Niemcy straciły prawie jedną trzecią ludności. W tyglu tego tragicznego konfliktu kardynał Richelieu zaszczepił francuskiej polityce zagranicznej zasadę
raison d'état, którą inne państwa europejskie przejęły w następnym stuleciu.
Jako książę Kościoła, Richelieu winien był przyjąć z radością dążenia Ferdynanda do przywrócenia katolickiej ortodoksji. Richelieu jednak przedkładał francuski interes narodowy nad wszelkie cele religijne. Jego powołanie duchowe nie przeszkodziło mu dostrzegać w habsburskiej próbie odnowienia prymatu religii katolickiej - zagrożenia geopolitycznego dla bezpieczeństwa Francji. Było to dla niego nie tyle działanie religijne, co polityczny manewr w wykonaniu Austrii, mający zapewnić jej dominację w Europie Środkowej i, co za tym idzie, czyniący z Francji kraj drugoplanowy.
Obawy Richelieu nie były bezpodstawne. Wystarczy jedno spojrzenie na mapę Europy, by przekonać się, że ziemie Habsburgów zewsząd otaczały Francję: na południu Hiszpania, na południowym wschodzie - miasta-państwa Włoch Północnych pozostające głównie pod wpływem Hiszpanii, na wschodzie - region Franche-Comté (dzisiejszy region na północ od Lyonu i Sabaudii), także pod kontrolą Hiszpanii, wreszcie na północy - hiszpańskie Niderlandy. Nieliczne odcinki granicy nie pod legające hiszpańskim Habsburgom, podległe były austriackiej linii tego rodu. Księstwo Lotaryngii było lennem austriackiego Świętego Cesarza Rzymskiego, podobnie jak strategicznie istotne obszary wzdłuż Renu w dzisiejszej Alzacji. Gdyby Niemcy Północne przeszły również pod panowanie Habsburgów, Francja zostałaby niebezpiecznie osłabiona w stosunku do Świętego Cesarstwa Rzymskiego.
Dla Richelieu małą pociechą był fakt, że Hiszpanię, podobnie jak Austrię, łączyła z Francją wiara katolicka. Wręcz przeciwnie, z ogromną determinacją pragnął on zapobiec zwycięstwu Kontrreformacji. W dążeniu do celu, który dziś nazwalibyśmy interesem bezpieczeństwa narodowego, a wówczas po raz pierwszy został określony pojęciem
raison d'état, Richelieu gotowy był stanąć po stronie protestanckich książąt i wykorzystać schizmę w łonie Kościoła powszechnego.
Gdyby tylko cesarze habsburscy grali według tych samych zasad gry lub gdyby pojęli założenia rodzącego się świata
raison d'état, dostrzegli by, jak dalece sytuacja sprzyjała im w osiągnięciu tego, czego Richelieu obawiał się najbardziej: przewagi Austrii i wyłonienia się Świętego Cesarstwa Rzymskiego jako dominującej siły na kontynencie. Poprzez wieki brak elastyczności Habsburgów w dostosowywaniu się do potrzeb taktyki i rozumienia nowych prądów wykorzystywany był przez ich wrogów. Władcy habsburscy byli ludźmi sztywnych zasad. Nigdy nie ustępowali w swoich przekonaniach, chyba że ponieśli klęskę. Toteż już na początku tej politycznej odysei byli całkowicie bezbronni wobec bez względnych machinacji kardynała.
Cesarz Ferdynand II, przeciwnik kardynała, prawie na pewno nie słyszał nigdy o
raison d'état. Jeśli nawet słyszał, odrzuciłby z pewnością to pojęcie jako bluźnierstwo, uważał bowiem, że jego świecką misją jest spełnianie woli boskiej i zawsze podkreślał słowo „święty" w swoim cesarskim tytule. Nigdy by nie dopuścił myśli, że boskie cele można osiągnąć środkami innymi niż moralne. Nigdy nie rozważałby zawarcia traktatów z protestanckimi Szwedami czy muzułmańskimi Turkami, a dla kardynała były to kroki zupełnie oczywiste. Jezuita Lamormaini, doradca Ferdynanda, tak podsumował punkt widzenia cesarza:
„W mądrości swojej z góry potępiał fałszywą i skorumpowaną politykę rozpowszechnioną w tych czasach. Uważał, że nie można pertraktować z tymi, którzy hołdują takiej polityce, stosują oni bowiem fałsz i nadużywają imienia Boga i religii. Byłoby wielkim szaleństwem wzmacniać królestwo, nadane przez Boga, środkami Bogu niemiłymi."
Władca oddany tak absolutnym wartościom nie dopuszczał możliwości ugody, a co dopiero manipulowania pozycją przetargową. W 1596 r., jeszcze jako arcyksiążę, Ferdynand stwierdził: „Gotów jestem raczej umrzeć, niż pójść na jakiekolwiek ustępstwa wobec tych sekciarzy, jeśli chodzi o religię." Dotrzymał wierności sobie na niekorzyść swego imperium. Ponieważ bardziej zainteresowany był posłuszeństwem wobec Boga niż pomyślnością swego cesarstwa, uważał się zobowiązany do zmiażdżenia protestantyzmu, mimo że jakaś forma dostosowania się leżałaby z pewnością w jego dobrze pojętym interesie. Współcześnie uważany byłby za fanatyka.
Przekonania cesarza oddają najlepiej słowa jednego z doradców cesarskich, Caspara Scioppiusa: „Biada królowi, który zignoruje głos Boga błagający go, żeby zabił heretyków. Wojny nie po winno się prowadzić we własnym imieniu, lecz w imieniu Boga (
Bellum non tuum, sed Dei esse statuas)." Według Ferdynanda, państwo istniało, by służyć religii, nie odwrotnie: „W sprawach państwa, które są tak istotne dla naszego świętego wyznania, nie zawsze można brać pod uwagę ludzkie względy; raczej trzeba mieć nadzieję ... w Bogu ... i tylko Jemu ufać."
Richelieu traktował wiarę Ferdynanda jako wyzwanie strategiczne. Chociaż sam był człowiekiem religijnym, swoje obowiązki ministra widział w świetle całkowicie świeckim. Zbawienie mogło być celem osobistym, lecz dla męża stanu, jakim był Richelieu, nie miało to znaczenia: „Człowiek jest nieśmiertelny, jego zbawienie oczekuje go w życiu pośmiertnym - powiedział kiedyś. - Państwo nie jest nieśmiertelne, a jego zbawienie jest dziś albo nigdy." Innymi słowy, w żadnym świecie państwa nie są oceniane za czynienie tego, co słuszne; nagradzane są tylko wtedy, jeśli były wystarczająco silne, by robić to, co konieczne.
Richelieu nigdy nie straciłby takiej szansy, jaka nadarzyła się Ferdynandowi w 1629 r., jedenastym roku trwania wojny. Protestanccy książęta gotowi byli uznać polityczną przewagę Habsburgów pod wa runkiem pozostawienia im swobody praktykowania wybranej religii i własności ziem kościelnych, które zajęli w trakcie Reformacji. Ferdynand nie chciał jednak podporządkować swojego religijnego powołania potrzebom politycznym. Odrzuciwszy decyzję, która stałaby się bezmiernym triumfem i gwarancją dla imperium, pchany determinacją, by wy plenić protestancką herezję, Ferdynand wydał Edykt Restytucyjny, w którym zażądał od władców protestanckich oddania całej ziemi kościelnej zajętej przez nich od 1555 r. Był to triumf gorliwości nad korzyścią, klasyczny przykład wiary dominującej nad politycznym rachunkiem własnego interesu. I zapewniał walkę do samego końca.
Otrzymawszy do ręki takie możliwości, Richelieu zdecydowany był przedłużać wojnę aż do całkowitego wykrwawienia Europy Środkowej. Odłożył na bok także religijne skrupuły w stosunku do polityki wewnętrznej. W Edykcie Łaski z 1629 r. przyznał francuskim protestantom prawo do swobodnego wyznania, to samo prawo, którego cesarz nie chciał przyznać niemieckim książętom. Uchroniwszy kraj przed niepokojami wewnętrznymi rozdzierającymi Europę Środkową, Richelieu postawił sobie cel, żeby wykorzystać religijną żarliwość Ferdynanda w służbie francuskiego interesu narodowego.
To, że cesarz habsburski nie rozumiał swoich interesów narodowych - a nawet w ogóle nie dopuszczał możliwości takiego ujęcia sprawy - dało francuskiemu pierwszemu ministrowi sposobność wspierania i subsydiowania protestanckich książąt niemieckich przeciwko cesarzowi. Rola obrońcy wolności książąt niemieckich przeciwko centralistycznym celom cesarza wydaje się nieprawdopodobna w odniesieniu do francuskiego prałata i jego katolickiego króla, Ludwika XIII. Fakt, że książę Kościoła wspierał protestanckiego króla Szwecji Gustawa Adolfa, żeby ten prowadził wojnę ze Świętym Cesarzem Rzymskim, miał tak rewolucyjne implikacje, jak późniejsza o 150 lat Rewolucja Francuska.
W wieku nadal zdominowanym przez religijną gorliwość i ideologiczny fanatyzm, beznamiętna polityka zagraniczna wolna od moralnych imperatywów wyróżniała się jak ośnieżone Alpy na pustyni. Celem Richelieu było wyrwanie Francji z tego, co uważał za okrążenie, wyczerpanie Habsburgów i niedopuszczenie do pojawienia się na granicach Francji, szczególnie na granicy z Niemcami, znaczącej potęgi. Jedynym kryterium w zawieraniu przymierzy była zgodność z interesami Francji; zawarł je najpierw z protestanckimi państwami, potem - nawet z muzułmańskim Imperium Osmańskim. Zmierzając do wyczerpania wojujących stron i przedłużenia działań wojennych, Richelieu wspierał finansowo wrogów swoich wrogów, przekupywał, rozbudzał powstania i gromadził niezwykły zestaw dynastycznych i prawnych argumentów. Powiodło mu się do tego stopnia, że wojna, która rozpoczęła się w 1618 r., ciągnęła się całymi dekadami i ostatecznie przeszła do historii pod od dającą jej długotrwałość nazwą jako Wojna Trzydziestoletnia.
Do 1635 r. Francja stała z boku, gdy pustoszono Niemcy. Wtedy to wyczerpanie stron zdawało się zapowiadać koniec działań wojennych i kompromisowy pokój. Kompromis dopóty jednak nie był po myśli Richelieu, dopóki król francuski nie dorównał habsburskiemu cesarzowi, czy wręcz go nie przewyższył. Kierując się tym celem, Richelieu w siedemnastym roku wojny przekonał swego króla o konieczności przystąpienia do wojny po stronie protestanckich książąt - nie mając lepszego uzasadnienia, jak sposobność wykorzystania rosnącej siły Francji:
„Jeśli jest to znakiem szczególnej roztropności, że przez okres dziesięciu lat trzymałeś w ryzach siły przeciwników siłami swoich sprzymierzeń ców, poprzez sięganie do kieszeni, a nie po broń, to zaangażowanie się w otwartą wojnę, kiedy sprzymierzeńcy już dalej bez ciebie istnieć nie mogą, jest znakiem odwagi i wielkiej mądrości; i pokazuje, że w gospodarowaniu pokojem swego królestwa działałeś jak ci ekonomiści, którzy wkładając wielki wysiłek w zgromadzenie pieniędzy, potrafią także je wydawać..."
Sukces polityki
raison d'état zależy przede wszystkim od umiejętności oceny stosunku sił. Wartości uniwersalne określa się według tego, jak się je postrzega i nie wymagają ciągle odnawianej interpretacji; wręcz są z nią sprzeczne. Określenie jednak granic siły wymaga doświadczenia połączonego z intuicją oraz ciągłego dostosowywania się do okoliczności. Oczywiście, równowaga sił powinna dawać się teoretycznie obliczyć; w praktyce jednak wypracowanie jej w realistyczny sposób okazu je się bardzo trudne. Jeszcze trudniejsze jest zestrojenie własnych kalkulacji z kalkulacjami innych państw, a to jest koniecznym warunkiem funkcjonowania równowagi sił. Zgoda co do charakteru równowagi jest osiągana poprzez okresowe konflikty.
Richelieu nie miał żadnych wątpliwości, że uda mu się sprostać wy zwaniu, był przekonany bowiem, że jest możliwe odniesienie środków do celów z niemal matematyczną precyzją. W swoim „Testamencie politycznym" pisał: „Logika wymaga, żeby wspierana rzecz i siła, która ma ją wspierać, były wobec siebie w geometrycznej proporcji." Los uczynił go księciem Kościoła, przekonania zaś umieściły go w szeregach racjonalistów, takich jak Kartezjusz i Spinoza, którzy wierzyli, że działania ludzi można naukowo opracować; sposobność pozwoliła mu dokonać zmian w porządku międzynarodowym wyraźnie na korzyść swego kra ju. Przynajmniej raz ocena własna męża stanu była właściwa. Richelieu znał swoje cele dogłębnie, ale nie zatriumfowałby - ani on, ani jego idee - gdyby nie posiadał umiejętności dostosowania taktyki do strategii.
Doktryna tak nowatorska i bezwzględna nie mogła być przyjęta bez protestu. Aczkolwiek w późniejszych latach przeważyła, stała w głębokiej sprzeczności z uniwersalistyczną tradycją opartą na prymacie prawa moralnego. Jedna z najbardziej wymownych krytyk wyrażona została przez znanego uczonego Janseniusa, który zaatakował politykę odciętą od wszelkich moralnych korzeni:
„Czyżby sądzili oni, że świeckie, zniszczalne państwo powinno przeważyć nad religią i Kościołem? Czyż Najbardziej Chrześcijański Król nie miałby wierzyć, że w kierowaniu i zarządzaniu swoim królestwem jest zobligowany czymkolwiek innym, niż by rozszerzać i chronić królestwo Jezusa Chrystusa, Pana jego? ... Czy odważyłby się powiedzie Bogu: Niech Twoja władza i chwała oraz religia, która uczy ludzi adorować Ciebie, zostaną stracone i zniszczone, aby tylko moje państwo było bezpieczne i niczym nie zagrożone ?"
A właśnie to mówił swym współczesnym Richelieu i - o ile wiemy - być może też swojemu Bogu. Miarą rewolucji, której dokonał, jest to, że argument uważany przez jego krytyków za reductio ad absurdum (do wód na tyle niemoralny i niebezpieczny, że zbijający sam siebie) był w rzeczywistości ogromnie ścisłym podsumowaniem myśli Richelieu. Jako pierwszy minister króla, podporządkował on zarówno religię, jak i moralność przewodniej zasadzie
raison d'état.
Obrońcy Richelieu obrócili argumenty jego krytyków przeciwko nim samym, pokazując, jak dobrze przyswoili sobie cyniczne metody samego mistrza. Polityka własnego interesu narodowego w ich interpretacji reprezentowała najwyższe prawo moralne; to krytycy Richelieu, nie on, naruszali zasady etyczne.
Przedstawienie oficjalnej repliki, niemal z pewnością mającej osobisty imprimatur Richelieu, przypadło uczonemu zbliżonemu do królewskiej administracji, Danielowi de Priezac. W klasycznie makiawelicznym stylu Priezac zakwestionował założenie, że Richelieu winny jest grzechu śmiertelnego prowadząc politykę, która wydaje się popierać szerzenie herezji. Dowodził, że to raczej dusze krytyków Richelieu znajdują się w niebezpieczeństwie. Ponieważ Francja jest najbardziej czystą i oddaną z katolickich europejskich potęg, służąc interesom Francji, Richelieu służy także interesom religii katolickiej.
Priezac nie wyjaśniał, w jaki sposób doszedł do wniosku, że Francja została wyposażona w tak niezwykłe powołanie religijne. Jednakże wynikało z jego założenia, że wzmocnienie państwa francuskiego było w interesie Kościoła katolickiego, zatem polityka Richelieu była wysoce moralna. W rzeczy samej, okrążenie Francji przez Habsburgów stwarza ło poważne zagrożenie bezpieczeństwa Francji, co musiało zostać prze łamane; usprawiedliwiało to wybór przez króla Francji wszelkich metod, w dążeniu do ostatecznie moralnego celu.
„Dąży do pokoju za pomocą wojny, a jeśli przy prowadzeniu wojny zdarzy się coś wbrew jego życzeniom, nie jest to przestępstwo woli, lecz konieczności, której prawa są bardzo surowe a rozkazy bardzo okrutne... Wojna jest zatem podstawowym elementem do rozważenia, nie środki... [ten], kto zamierza zabić winnych, czasem nieumyślnie rozlewa krew niewinnych."
Nie chcąc być zbyt dosłownym dał do zrozumienia - „cel uświęca środki".
Jeden z krytyków Richelieu, Mathieu de Morgues, zarzucił kardynałowi manipulowanie religią, „tak jak twój nauczyciel Machiavelli pokazał, że czynili to starożytni Rzymianie, kształtując ją ... tłumacząc i stosując na tyle, na ile posuwa ona do przodu twoje plany."
Krytyka de Morguesa była równie wymowna, jak krytyka Janseniusa i równie bezskuteczna. Richelieu rzeczywiście był, jak to zostało opisane, manipulatorem i wykorzystywał religię dokładnie w taki sposób, jaki ukazano. Z pewnością odpowiedziałby on, że jedynie analizował istniejący świat, podobnie jak to zrobił Machiavelli. Podobnie też jak Machiavelli, wolałby zapewne świat o bardziej wyrafinowanej wrażliwości moralnej, przekonany był jednak, że historia oceni jego rozum polityczny według tego, jak dobrze wykorzystał warunki i możliwości, z którymi zetknął się w punkcie wyjścia. Jeśli rzeczywiście w ocenie męża stanu osiągnięcie stawianych sobie celów jest sprawdzianem, Richelieu powinien być pamiętany jako jeden z najbardziej twórczych mężów stanu w dziejach nowożytnych. Pozostawił bowiem świat różniący się zasadniczo od zastanego i wprowadził w ruch politykę, której Francja miała się trzymać przez następne trzy stulecia.
W ten sposób Francja stała się dominującym krajem w Europie i rozszerzyła znacznie swoje terytorium. W stuleciu następującym po Pokoju Westfalskim w 1648 r., kończącym Wojnę Trzydziestoletnią, doktryna
raison d'état stała się zasadą przewodnią w europejskiej dyplomacji. Ani szacunek późniejszych mężów stanu dla Richelieu, ani niepamięć, w jaką popadł jego przeciwnik, Ferdynand II, nie zaskoczyłyby kardynała, nie miał on bowiem żadnych złudzeń, nawet w stosunku do siebie.
„W sprawach państwowych - pisał w „Testamencie politycznym" - ten, kto ma siłę, często ma też rację, a ten, kto jest słaby, tylko z trudem może zapobiec temu, by w opinii znakomitej reszty świata nie mieć racji" - w stuleciach, które minęły, rzadko coś zadawało kłam temu powiedzeniu.
Wpływ Richelieu na dzieje Europy Środkowej był przeciwieństwem jego osiągnięć dokonanych w imię Francji. Obawiał się zjednoczonej Europy Środkowej i zapobiegał jej powstaniu. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa opóźnił zjednoczenie Niemiec o około dwa stulecia. Początkową fazę Wojny Trzydziestoletniej można uznać za podjętą przez Habsburgów próbę zjednoczenia Niemiec pod jedną dynastią - na podobieństwo sposobu, w jaki Anglia stała się państwem narodowym pod rządami dynastii normańskiej, a w kilka wieków później Francja za dynastii Kapetyngów.
Richelieu pokrzyżował zamiary Habsburgów i Święte Cesarstwo Rzymskie zostało podzielone pomiędzy ponad trzy stu władców, z których każdy mógł swobodnie prowadzić politykę za graniczną. W rezultacie Niemcy nie stały się państwem narodowym i - pochłonięte małostkowymi kłótniami dynastycznymi - zajęły się sobą. Niemcy nie wytworzyły żadnej narodowej kultury politycznej i skostniały w prowincjonalizmie, z którego wydobyły się dopiero w końcu XIX w., zjednoczone przez Bismarcka. Niemcy były polem bitwy większości europejskich wojen, z których wiele zapoczątkowała Francja, i przepuściły pierwszą falę europejskiej kolonizacji zamorskiej. Kiedy wreszcie zostały zjednoczone, miały tak nikłe doświadczenia w określaniu własnego interesu narodowego, że doprowadziło to do wielu największych tragedii tego wieku.
Bogowie często karzą człowieka spełniając jego życzenia zbyt dokładnie. Analiza kardynała, według której sukces Kontrreformacji uczyniłby z Francji jedynie przydatek Świętego Cesarstwa Rzymskiego, coraz bardziej scentralizowanego, była prawie bez wątpienia słuszna, szczególnie gdy założy się, jak z pewnością uczynił to kardynał, że nastał już czas państw narodowych. O ile jednak słabością Wilsonowskiego idealizmu jest rozziew między tym, co wyznawał a rzeczywistością, o tyle słabością
raison d'état jest nadmierna rozległość - może z wyjątkiem posługiwania się nią przez mistrza, a być może nawet wówczas.
Według Richelieu w zasadę
raison d'état nie były wbudowane żadne ograniczenia. Jak daleko można było się posunąć, aby interesy państwa uważać za spełnione? Ile trzeba było wojen, by osiągnąć bezpieczeństwo? Wilsonowski idealizm głoszący bezinteresowną politykę zawiera stałe niebezpieczeństwo lekceważenia interesu państwa, natomiast
raison d'état Richelieu groził samounicestwiającymi próbami siły. To właśnie stało się z Francją po intronizacji Ludwika XIV. Richelieu pozostawił królom francuskim w spadku państwo o przeważającej potędze, a na granicach podzielone Niemcy oraz dekadencką Hiszpanię. Ale Ludwik XIV z bezpieczeństwa nie czerpał poczucia spokoju; widział w nim możliwości dokonania podbojów. Zbyt gorliwym stosowaniem polityki
raison d'état, wzburzył resztę Europy i spowodował powstanie koalicji antyfrancuskiej, która w końcu pokrzyżowała jego plany.
Pomimo to, przez dwieście lat po Richelieu Francja była najbardziej wpływowym krajem w Europie i pozostała nadal istotnym czynnikiem w dzisiejszej polityce międzynarodowej. Niewielu mężów stanu może szczycić się podobnym osiągnięciem. Jednak największe sukcesy Richelieu miały miejsce wtedy, gdy, jako jedyny mąż stanu, porzucił moralne i religijne ograniczenia okresu Średniowiecza. Nieuchronną koleją rzeczy następcy Richelieu odziedziczyli zadanie zarządzania systemem, który w większości państw funkcjonował już według tych samych założeń. Toteż Francja straciła przewagę, jaką miała wobec przeciwników skrępowanych względami moralnymi, jak Ferdynand w czasach Richelieu. Kiedy wszystkie państwa zaczynają grać według tych samych zasad, znacznie trudniej jest osiągać korzyści. Cóż, że zasada
raison d'état przyniosła Francji chwałę? Polityka ta stała się nieustającym wysiłkiem, żeby rozszerzyć granice Francji, żeby stać się arbitrem w konfliktach pomiędzy państewkami niemieckimi i w ten sposób dominować w Europie Środkowej; doprowadziło to do wyczerpania potencjału Francji i stopniowej utraty przez nią możliwości kształtowania Europy zgodnie z własnymi planami.
Raison d'état to była racjonalna podstawa działania poszczególnych państw, nie dająca jednak odpowiedzi na wyzwanie, jakim był porządek świata.
Raison d'état może prowadzić do dążenia do prymatu lub do ustanowienia równowagi. Rzadko jednak równowaga powstaje na podstawie rozumnego planu. Zazwyczaj wynika z procesu powstrzymywania jakiegoś kraju od prób zdobycia dominacji, tak jak europejska równowaga sił powstała w procesie powstrzymywania Francji.
W świecie zainaugurowanym przez Richelieu państwa nie były już skrępowane pozorami kodeksu moralnego. Jeśli najwyższą wartością było dobro państwa, obowiązkiem władcy było powiększanie i utrwala nie jego chwały. Silniejsi będą dążyć do dominacji, słabsi zaś będą opie rać się, tworząc koalicje w celu zwiększenia ich indywidualnej siły. Jeśli koalicja będzie wystarczająco silna, żeby zatrzymać agresora, powstanie równowaga sił; jeśli natomiast nie - któryś kraj osiągnie hegemonię. Wynik nie jest z góry określony, toteż testowany jest w licznych woj nach. Na początku, rezultatem mogłoby być zarówno imperium - czy to francuskie, czy niemieckie - jak równowaga. Z tego właśnie powodu musiało minąć sto lat, zanim został ustanowiony porządek europejski oparty wyraźnie na równowadze sił. Początkowo równowaga sił była niemal przypadkowym zdarzeniem, nie zaś celem polityki międzynarodowej.
Zdumiewające, że filozofowie epoki nie tak postrzegali tę sprawę. Wyrośli z Oświecenia, reprezentowali osiemnastowieczną wiarę, że ze starcia konkurujących interesów powstanie harmonia i sprawiedliwość. Koncepcja równowagi sił była jedynie kontynuacją sądu obiegowego. Podstawowym celem było zapobieżenie dominacji jednego państwa i utrzymanie porządku światowego; nie planowano zapobiegania konfliktom, lecz jedynie - ograniczanie ich. Dla praktycznych mężów stanu XVIII w. wyeliminowanie konfliktu (tak ambicji, jak i chciwości) było utopią; jedynym rozwiązaniem było okiełznanie lub zrównoważenie wad tkwiących w naturze ludzkiej, ażeby osiągnąć jak najlepsze długofalowe rezultaty.
Filozofowie Oświecenia uważali system międzynarodowy za część wszechświata funkcjonującego jak wielki mechanizm zegarowy, który nigdy nie zatrzymując się nieuchronnie podążał w kierunku lepszego świata. W 1751 r. Wolter opisywał „chrześcijańską Europę" jako „rodzaj wielkiej republiki podzielonej na różne państwa, jedne monarchiczne, inne mieszane ... ale wszystkie harmonijnie zespolone ze sobą ... wszystkie wyznające te same zasady publicznego i politycznego prawa, nie znane w innych częściach świata". Państwa te były „przede wszystkim ... jednomyślne w mądrej polityce utrzymywania pomiędzy sobą na ile się da wyrównanej równowagi sił." Monteskiusz podjął ten sam temat. Jego zdaniem, równowaga sił wydobywała jedność z różnorodności:
„Stanem rzeczy w Europie jest współzależność wszystkich państw. Euro pa to jedno państwo złożone z kilku prowincji."
Gdy te słowa napisano, w XVIII w. przetoczyły się już dwie wojny o sukcesję w Hiszpanii, wojna o sukcesję w Polsce oraz seria wojen o sukcesję austriacką.
W tym samym duchu, historiozof Emmerich de Vattel mógł napisać w 1758 r., drugim roku Wojny Siedmioletniej, że:
„Ustawiczne negocjacje, które mają miejsce, czynią z nowożytnej Europy rodzaj republiki, której członkowie - każdy niezależny, ale wszyscy złączeni wspólnym interesem - jednoczą się, żeby utrzymać porządek i zachować wolność. Właśnie to stoi u podstaw znanej zasady równowagi sił, przez co rozumie się taki porządek rzeczy, że żadne państwo nie będzie w stanie zdobyć władzy absolutnej i zdominować pozostałe."
Filozofowie mylili rezultat z intencją. Przez cały wiek XVIII książęta Europy prowadzili niezliczone wojny bez krzty dowodu na to, że mieli na celu wprowadzanie jakiejś generalnej koncepcji porządku między narodowego. Dokładnie w tym momencie, kiedy międzynarodowe stosunki zaczęły opierać się na sile, pojawiło się tyle nowych czynników, że wszelkie kalkulacje stały się coraz trudniejsze do realizacji.
*