Bogini maku
Idole kobiece ze schyłku epoki późnominojskiej są sztywne, ale przecież ich uniesione ręce nadal mówią to samo, co statuetki z Knossos: zaświadczają o tym, że wizja i epifania, poszerzenie świata natury o dodatkowy wymiar pozostawały potrzebą Kreteńczyków również wówczas, gdy ich zdolności wizjonerskie, podobnie jak artystyczne, już więdły. Ich korzenie w ludzkiej naturze bodaj nie różnią się bardzo. Gliniane posążki tego rodzaju ukazują zupełnie wyraźnie upadek sztuki. Są to nad wyraz prymitywnie opracowane biusty osadzone na dzwonowatych podstawach. Pięć ich odnaleziono w sanktuarium polnym w Gazi, na zachód od Iraklionu. Ich głowy zdobią rozmaite atrybuty, po których możemy w każdym idolu rozpoznać odpowiednią boginię.
Ozdobą głowy i atrybutem największego z owych idolów żeńskich, wykonujących gest epifanijny, są trzy makówki. Ich łodygi kryją się poza tym diademem. Odcyfrowane tabliczki gliniane poświadczają istnienie w epoce późnominojskiej - zarówno na Krecie, jak i w Pylos - rozległych upraw maku. Wymowa główki makowej jako ideogramu w zapisach rachunkowych jest jednoznaczna. Ilości i sumy w nich figurujące są tak wielkie, że nie chciano im wierzyć. Musimy przeto przyjąć do wiadomości rys dotychczas nie znany w ogólnym obrazie kultury minojskiej, przynajmniej w jej późnym okresie.
Demeter zawsze pozostawała dla Greków boginią maku.
„Snopy i mak w obu trzymającą dłoniach”.
Skoro jej imię w drugim piśmie linearnym miało znaczyć „pola makowe”, musimy z tego wyciągnąć wnioski odnośnie do pożywienia Kreteńczyków. Otóż mak w połączeniu z miodem jest bardzo pożywny, ale nie oszałamia. Zarówno w starożytności, jak i w czasach nowszych wypiekano w Grecji, przy okazjach świąt, ciastka makowe. Makówki pojawiają się wśród symboli wskazujących na misteria eleuzyjskie (albo przynajmniej na przygotowania do nich). Tak samo wyraźnie pojawiają się tam kłosy żytnie, skrótowo wyrażające urzeczywistniony cel misteriów.
Nic w tradycji nie wskazuje, by równie głębokie znaczenie posiadał w Eleusis mak. Nie można wykluczyć, że i on miał sens podobny - tzn. ewokowanie obrazu królowej świata podziemnego, chyba jednak nie grał większej roli w sporządzaniu eleuzyjskich placków; co się tyczy kykeonu, eleuzyjskiego napoju - może owszem. Ale nie jest to pewne. Za to jest prawdopodobne, że wielka Bogini Matka, nosząca imiona Rhei i Demeter, z kultu kreteńskiego przyniosła z sobą do Eleusis mak, i pewne, że w kręgu kultu kreteńskiego sporządzano z maku opium.
Opium robi się z maku specjalną metodą. Pewien farmakobotanik odkrył, że makówki zdobiące głowę bogini z Gazi noszą nienaturalne nacięcia, karby ciemniej zabarwione, by były lepiej widoczne. Pozyskuje się przez nie opium. To właśnie stanowi o wielkiej wadze odkrycia. Tym sposobem czcicielom bogini unaoczniano jej dar; przypominał im on o przeżyciach, jakie mu zawdzięczali. Mówiąc o darach tej bogini, nie wolno nam zacierać ich naocznej konkretności i mówić o jakichś nieokreślonych „lekarstwach” (farmaka), czy też ogólnikowo o ekstazie. To, co dawała ona w opium, nie mogło w epoce późnominojskiej zbytnio różnić się od tego, co znajdujemy w nim dziś. Co to było?
Przenosimy się teraz na grunt doświadczenia natury farmakologicznej, możemy tedy sięgnąć do obfitej współczesnej literatury związanej z tym doświadczeniem. Dozowanie, mieszanie i forma zażywania opium mogą być bardzo różne; bardzo różne mogą też być duchowe motywacje tych, co je zażywają, a także wiarygodność ich świadectw, wreszcie rozmaita bywa też wartość relacji obserwatorów z zewnątrz. Niektóre wszakże świadectwa, oparte na spostrzeżeniach archeologicznych odkrywających przed nami rysy wizjonerskie w zabytkach religii minojskiej, muszą wydać się znaczące.
Opium wywołuje bynajmniej nie tylko sen i marzenia senne. Grecy opowiadali o Kreteńczyku Epimenidesie, który przespał w jaskini 57 lat, stając się skutkiem tego mędrcem. Uważali to za cud, nie zaś za stan wywołany sztucznie. Jeśli ta legenda przechowuje wspomnienie o używaniu opium w epoce późnominojskiej, to dowodzi również, że wiedza o właściwym działaniu tego farmakon przepadła wraz z minojską kulturą. Odyseja (IV, 220) zna jakieś egipskie farmakon na zmartwienie i gniew; jego działanie mogło być identyczne z początkowym efektem opium (wielka euforia), nie ma tam jednak mowy o śnie.
Tym sposobem pozostają nam tylko współcześni klasycy opium. Przytoczę z nich te wypowiedzi, które w najmniejszym stopniu warunkowane są naszą kulturą, jednocześnie najlepiej współgrając z atmosferą sztuki minojskiej. „Ocean dyszący swym odwiecznym tchnieniem, ponad którym wszakże zaległa wielka, tajemnicza cisza, był odbiciem mego ducha i nastroju, jaki nim podówczas władał”. „Świąteczny spokój”... „wszelki niepokój tłumiony jakimś halkionicznym zobojętnieniem” (Baudelaire przejął to od de Quinceya). Z pewnością nie bezzasadne są świadectwa mówiące o zaostrzonej pod wpływem opium zdolności do odbierania natury. Jednym z jego darów jest jakoby to, że możemy „słyszeć biegające po ziemi owady i stopę rozgniatającą kwiat”. Wedle Cocteau „opium to jedyna substancja roślinna umożliwiająca nam wejście w stan roślinny”. W wierszu Baudelaire’a Trucizna (z Kwiatów zła) mamy do czynienia z poszerzeniem, nie zaś z rozsadzeniem granic natury:
Opium nam wyolbrzymia to, co nie ma miary,
Bezgraniczność wydłuża,
Pogłębia bczdnię czasu...
(Przeł. M. Leśniewska)
Przyjąć wypada, że u schyłku epoki późnominojskiej opium pobudzało dawne zdolności wizjonerskie i wywoływało wizje, które przedtem rodziły się bez niego. Jeszcze przez jakiś czas sztucznie wywoływane doświadczenie transcendencji w przyrodzie mogło zastępować doświadczenie pierwotne. Okres stosowania mocnych środków przychodzi w dziejach religii zwykle wówczas, gdy prostsze już nie wystarczają. Indianom północnoamerykańskim (u których możemy ten proces obserwować) pierwotnie do uzyskiwania wizji wystarczał zwykły post; dopiero w okresie upadku ich kultury Indianie zaczęli używać kaktusa pejotla (meskaliny). Wcześniej nie było to potrzebne. Ów mocny środek nie od zawsze był częścią składową stylu życia Indian, pomagał wszakże go podtrzymywać. Nie inaczej rzecz się miała z opium i życiem w epoce późnominojskiej. Opium harmonizowało ze stylem kultury minojskiej i pomagało w jej zachowaniu, aczkolwiek pierwotnie Kreteńczycy nie potrzebowali go do wywoływania wizji. Z upadkiem kultury minojskiej zanikło również używanie opium. Swoista dla tej kultury atmosfera bynajmniej nie wymagała „mocnych środków”.
Styl minojskiego bios uchwytny jest już w tym, co nazwałem „duchem” sztuki minojskiej; jego oddziaływanie da się pojąć również bez opium. Odpowiada on (z pominięciem wszakże owego zjawiska schyłkowego, jakim było stosowanie opium) następującej charakterystyce, którą przytaczam za starym podręcznikiem archeologii sztuki.
Karl Otfried Müller, filolog klasyczny i znawca mitologii, którego rzetelnie pisane książki oddziałały w I poł. ubiegłego stulecia również na archeologię, atmosferę przedstawień dionizyjskich w sztuce greckiej oddawał tak, jak gdyby był pod wrażeniem malowideł ściennych w kreteńskich pałacach, o których wszakże nie mógł nawet śnić: „Tym, co leży u podstaw wszelkich obrazów dionizyjskich, jest natura przemożnie owładająca ludzką duszę i wyrywająca ją z uładzonej, jasnej samoświadomości; najdoskonalszym tej natury symbolem jest wino. Krąg postaci dionizyjskich, tworzących poniekąd własny, osobny Olimp, odwzorowuje to życie natury - z wszelkimi jego oddziaływaniami na ludzkiego ducha, zachodzącymi na rozmaitych poziomach - w formach już to szlachetniejszych, już to mniej szlachetnych. Najczyściej rozkwitają one w samym Dionizosie, a owiewa je ów afflatus, który koi ducha, nie unicestwiając wszakże spokojnego nurtu odczuć”.
Wobec fenomenu dionizyjskiego trzeba od razu, na samym początku, zająć stanowisko umożliwiające spojrzenie prawdziwie szerokie i wszechstronne. Inaczej łatwo można pozostać kurczowo uczepionym (jak to dotychczas zawsze się zdarzało) kilku jedynie form przejawiania się dionizyjskiej ekstazy, szczególnie uprzywilejowanych w greckiej sztuce od drugiej połowy VI w. Całokształt sztuki minojskiej dał asumpt do następującej jej charakterystyki, sformułowanej w 1926 r. przez Bernharda Schweitzera:
„Jest to pewna forma doświadczania świata, jedna z wielkich, podstawowych form dyskusji ze sprawami, które określamy mianem «mistycznych» i które - stosownie do ich specyficznej treści - możemy opatrzyć jedynie hasłem «dionizyjskie»”.
Już wówczas ten przenikliwy archeolog postawił pytanie: „Czyżby korzenie tego, co w temperamencie Greków nazywamy «dionizyjskim», sięgały aż do podłoża starokreteńskiego?”. Zgodność między atmosferą nakreślonej przez Karla Otfrieda Mullera panoramy i sztuką minojską w ujęciu Bernharda Schweitzera jest wystarczająco wymowna. Otwiera się tutaj wyrazista perspektywa, której badanie byłoby wielce pociągające nawet wówczas, gdyby imię boga nie pojawiło się pod koniec II tysiąclecia p.n.e. w Pylos, w tym samym kręgu kulturowym, i gdybyśmy atmosferę dionizyjską poznawali jedynie ze sztuki minojskiej Krety.
*