Oktawian August
(63 r. p.n.e. - 14 r. n.e.) Książki historyczne przedstawiają nam długie panowanie cesarza Augusta jako okres rozkwitu kultury. Wielce wysławiana Augustyńska klasyka powstała jednak na tle konsekwentnego i pozbawionego skrupułów wykluczania nielubianych autorów i niszczenia ich dzieł.
W 44 roku p.n.e. pierwszym posunięciem spadkobiercy Juliusza Cezara był zakaz rozpowszechniania jego wczesnych pism; w ten sposób August określił obraz Cezara w oczach opinii publicznej. Wypędził z Rzymu neopitagorejczyka Anaksylaosa; historykowi Timagenesowi pozwolił osobiście spalić własne dzieła, dzięki czemu ten uniknął procesu, ale dziejopis Titus Labienus został skazany, a jego historyczne i retoryczne księgi publicznie spalono.
Przejąwszy władzę decyzyjną w kwestiach religijnych, August zarządził pierwsze masowe palenie książek. Pod koniec 12 roku p.n.e. polecił skonfiskować i rzucić w płomienie ponad 2000 ksiąg wyroczni i pism proroczych. Podobnej akcji w państwie rzymskim wcześniej nie było. August sprawił w ten sposób, że jego działania jako trybuna w polityce wewnętrznej i decyzje w polityce zagranicznej jako naczelnego wodza wojsk nie mogły już być kwestionowane przez ludność.
Pytanie, co niesie przyszłość, na które wcześniej każdy obywatel sam znajdował odpowiedź w ulubionych greckich i łacińskich pismach wyroczni, wydawało się teraz uchylone na rzecz politycznego dekretu najwyższego szczebla.
Ludność wszakże jęła się podstępu: ponieważ August uratował Eneidę Wergiliusza, to nauczenie się czegoś z tego dzieła, na przykład o przyszłości, nie mogło być zakazane. Zadawano więc pytanie i szukano odpowiedzi w przypadkowo wybranym miejscu tekstu.
Równie bezkarnie można było się obchodzić z innym autorytetem literackim – z Homerem. Te sortes vergilianae lub sortes homericae (sortes = l. mn. od sors: los) były jako metoda przepowiedni bardzo popularne i praktykowane jeszcze długo w epoce chrześcijaństwa.
Powszechnie znana jest historia Augustyna, którego w ogrodzie wezwał dziecięcy głos: tolle lege – weź księgę i czytaj. Jego spojrzenie pada najpierw na Biblię; Augustyn czyta przypadkowo wybrane wersety, a ten przypadek skłania go do nawrócenia się i do porzucenia świeckiego życia.
Ponieważ usankcjonowane teksty Wergiliusza i Homera czy pisma biblijne nie mogły zawierać kłamstw, panowało przekonanie, że każdy wybrany na chybił trafił fragment tekstu zawiera odpowiedź wymagającą tylko odpowiedniej interpretacji, by pasowała do pytania. W pewnych ezoterycznych kręgach uważających inne formy przepowiedni, np. astrologię, za oszustwo stosuje się do dziś sortes nieograniczające się już do literackich autorytetów: również popularni autorzy służą poszukującym odpowiedzi.
To usunięcie ksiąg z wyroczniami występowało nie tylko przeciw osobistej swobodzie wyznania i poglądów. August polecił także zabrać ze świątyni Jowisza na Kapitolu święte księgi sybillińskie i przenieść je do jego osobistej świątyni Apollina na Palatynie. Wyrocznia republiki znalazła się więc w prywatnym posiadaniu jedynowładcy.
Legenda głosi, że pewna stara kobieta chciała sprzedać królowi Tarkwiniuszowi, ostatniemu królowi Rzymu etruskiego pochodzenia, zestaw ksiąg proroctw. Król odmówił dwa razy i za każdym razem kobieta wrzucała trzy księgi do ognia, nie obniżając jednak ceny zestawu przy następnej ofercie. Za radą swoich kapłanów król nabył w końcu ostatnie trzy księgi i stara kobieta zniknęła. Była to zapewne słynna Sybilla Kumańska. Jej zbiór tekstów proroczych przechowywano w podziemiach świątyni Jowisza i strzeżono niczym państwowego skarbu. Tylko wtedy, gdy państwo wydawało się zagrożone lub jakieś niepokojące oznaki wskazywały na bliskie nieszczęście, specjalne gremium odpowiedzialnych kapłanów mogło szukać porady w tych tekstach.
Gdy w 83 roku p.n.e. świątynia spłonęła, zniszczeniu uległy także księgi Sybilli i zastąpiono je zbiorem tekstów z innych sybillińskich miejsc kultu, cieszącym się takim samym autorytetem jak utracone oryginały. Zadanie kolegium kapłańskiego polegało na interpretowaniu najbardziej zagadkowych zdań, tak by mogły one wspomagać decyzje władcy w kryzysowych sytuacjach.
Gdy August w trakcie masowej konfiskaty i palenia ksiąg wyroczni oraz systematycznego wypędzania wróżbitów zabrał te sybillińskie księgi państwu i uczynił je swoją własnością, przypuszczalnie wymazał wszystkie sentencje, które uznał za niekorzystne. Kluczowa jednak była nie tyle taka cenzura, ile wyłączne władanie całą pozostałą resztą, której interpretacja przestała podlegać jakiejkolwiek kontroli.
Zawładnięcie przeszłością umożliwiło manipulację przyszłością lub, jak to ujął George Orwell w Roku 1984: „Kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość; kto rządzi teraźniejszością, w tego rękach jest przeszłość” [przeł. T. Mirkowicz – przyp. tłum.]. U Orwella jeden z wydziałów Ministerstwa Prawdy zajmuje się zacieraniem wszelkich pisemnych śladów przeszłości niezgodnych z panującą polityką. Jedyna szansa na kierowanie przyszłością tkwi w zawładnięciu przeszłością i teraźniejszością, a więc w przyswojeniu sobie źródeł i w zmonopolizowaniu ich interpretacji. Przyszłość nie jest już wtedy jakąś niekreśloną wielkością, lecz konsekwentnym wynikiem. Cel w postaci uchylenia przypadkowej przyszłości zostaje osiągnięty.
Zakaz wróżbiarstwa w rzymskiej armii wydaje się na pierwszy rzut oka rozsądny: nie należy demoralizować żołnierzy niepomyślnymi wykładniami. Prywatnych wróżbitów zastąpili wszakże państwowi, uprawiający pewien rodzaj psychologicznego przygotowywania wojny w ten sposób, że swoje przepowiednie podawali jako boskie proroctwa i obiecywali wielkie bogactwo po zwycięstwach.
Takie manipulacje znamy już od Greków. Historia wyroczni delfickiej jest historią politycznie motywowanych interpretacji, ale do dziś nie jest jasne, w jakiej mierze już greccy politycy manipulowali przepowiedniami odpowiednio do swoich celów, a w jakiej sami byli manipulowani przez kapłanów. Żadna grecka kampania wojenna nie obyła się bez oficjalnych jasnowidzów i wróżbitów, a z badań znamy też podręczniki z przepisami na fałszowanie wyników walk.
Prosty lud lubił przepowiadanie z wyglądu wątroby zwierzęcia ofiarnego, stąd odpowiedni sposób maga: „Pokazuje się wątrobę opatrzoną na pozór inskrypcją. Wewnątrz lewej dłoni mag wypisuje coś odpowiadającego zapytaniu; litery należy napisać żółcią i ostrym octem. Mag bierze wątrobę i trzyma ją przez pewien czas w lewej dłoni. Litery się wżerają i każdy wierzy, że zostały wypisane na wątrobie”.
Takie manipulacje stosowano nie tylko po to, by wzmóc w żołnierzach ducha walki. Wróżbici w służbie władcy mieli ogólnie za zadanie sprawiać, by wszelkie decyzje polityczne były potwierdzane przez bogów, i przeciwdziałać w ten sposób pojawianiu się odmiennych opinii wśród ludności. Następca Augusta, Tyberiusz, powołując się stale na swoich poprzedników, wprowadził w Rzymie cały system takich środków.
August zmarł w 14 roku n.e. Rok później Tyberiusz przywrócił republikańskie lex maiestatis, które pierwotnie miało tylko chronić państwo rzymskie przed zdradą stanu i rewolucjami. Teraz przepis ten stosowano do osób w niełasce. Za takie osoby uważano posługujących się w swoich wypowiedziach podejrzanymi formułami – kryminalizacji uległy więc zamiast faktycznych działań idee i słowa.
Tyberiusz stworzył oparty na informatorach i donosicielach aparat inwigilacji, który mógłby służyć za wzór każdej późniejszej dyktaturze. Od razu ograniczył wolność teatrów, prześladował krytycznych autorów i kazał palić ich książki. Potrzebna była do tego szeroko zakrojona praca śledcza: przeszukiwano warsztaty skrybów przepisujących teksty oraz miejsca sprzedaży i prywatne szafy biblioteczne autora i osób, z którymi ów się kontaktował.
Senat zaangażował do tego obok policji nieoficjalnych współpracowników, takich jak prywatni donosiciele (delatores), którzy pracowali z własnej inicjatywy i byli nazywani ironicznie „stróżami prawa” lub sami siebie całkiem poważnie tak określali, szpicle (curiosi), śledczy (frumentarii, dosłownie: akwizytorzy) oraz inkwizytorzy z urzędu. Celem były znalezienie, konfiskata i zniszczenie wszelkich odpisów, tak aby dane dzieło wymazać z historii; cel ten nigdy nie został osiągnięty.
Nie udało się to także po pierwszym procesie wszczętym przez samego Augusta dwadzieścia lat wcześniej, kiedy historyk Titus Labienus został oskarżony i skazany z powodu swego dzieła o rzymskiej republice; zmuszono go do spalenia swoich pism i do samobójstwa – ale jak nam przekazał Seneka Starszy, Kasjusz Sewerus nauczył się tych dzieł na pamięć.
Tacyt nie chciał czynić Augusta głównym odpowiedzialnym za penalizację przekonań w Rzymie i wolał przypisać winę za to jego następcy. Dlatego nie wspomina o tym wczesnym procesie, lecz obszernie omawia (Roczniki, ks. 4,34 n. [przeł. S. Hammer – przyp. tłum.]) postępowanie przeciw historykowi Kremucjuszowi Kordusowi w 25 roku n.e., kiedy to, jak pisze, oskarżono go „o nowe i wtedy po raz pierwszy słyszane przestępstwo”: w swojej książce historycznej chwalił on Brutusa i Kasjusza, a więc w oczach Tyberiusza afirmował republikę.
Tacyt wkłada w usta swojemu koledze mowę obrończą o trudnej do przewyższenia dobitności – także dlatego, że najwyższy wyrok już zapadł. Najpierw Kremucjusz deklaruje swoją niewinność, argumentując, że lex maiestatis można stosować tylko do czynów, nie do słów. Potem wylicza wcześniejszych autorów, którzy mimo swej krytyki władców nie zostali oskarżeni: „czy bardziej dzięki umiarkowaniu, czy roztropności, niełatwo mógłbym orzec. Wszak zlekceważone zarzuty idą w niepamięć, a kto się gniewa, ten zdaje się je uznawać”.
Jako historyk Kremucjusz podkreśla, że dotąd można było swobodnie mówić o tych, „których śmierć od nienawiści albo łaski wyzwoliła”, i stanowczo sprzeciwia się interpretacji, która jego ujęcie dawno minionej wojny domowej uznaje za aktualne wezwanie do buntu. Świadom wyroku śmierci, zakończył zdaniem: „Potomność odpłaca każdemu należną mu czcią”, po czym popełnił samobójstwo.
Sąd zarządził spalenie wszystkich jego pism. Te jednak, jak pisze Tacyt, „zachowały się, bo je ukrywano, a później wydano”. Nie wspomina już o tym, że dzieło ojca zabezpieczyła córka, i za panowania Kaliguli można było je opublikować. Później następuje komentarz Tacyta, dwa nieśmiertelne zdania, które powinien znać każdy cenzor: „Tym większa zbiera mnie ochota śmiać się z głupoty tych, którzy sądzą, że dzięki obecnej swej władzy potrafią stłumić także następnych wieków pamięć. Albowiem przeciwnie się dzieje: gnębionym duchom przybywa powagi, a postronni królowie albo ci, którzy stosowali tę samą co oni srogość, nic przez to innego, jak tylko sobie hańby, a owym sławy przysporzyli”.
Te zdania zostały napisane dwa tysiące lat temu. Cenzorzy nic się z nich nie nauczyli.
...
Mordowanie wróżbitów jest od czasów rzymskich cesarzy sprawdzonym środkiem utrzymania władzy nad przyszłością. Lud nie powinien na własną rękę poznawać swojej przyszłości, gdyż mogłoby to prowadzić do buntów i powstań.
Po upadku państwa rzymskiego i rozpadzie państwowych struktur Kościół chrześcijański wypełnił powstałą lukę nową administracją w wykonaniu biskupów, będących zarazem władcami miast, i papieży, którzy panowali jak cesarze i rozdawali urzędy. Ponieważ ich jedyną legitymacją była wiara, Kościół niczego nie obawiał się bardziej niż podważania chrześcijańskich przekonań przez kacerzy.
Podczas Soboru Laterańskiego IV w 1215 roku definitywnie ustanowił się władzą hierarchiczną. Odtąd nie tolerował kwestionowania swoich roszczeń do wyłącznej reprezentacji. Z kacerzami i tak zwanymi czarownicami dominikanie radzili sobie stosunkowo łatwo: torturowali ich i palili na stosach.
Jak jednak mieli postępować z uczonymi, którzy zdążyli już podnieść astrologię do rangi działu teologii? Skoro Bóg stworzył Słońce i Księżyc, a one dniem i nocą wpływają na ziemskie życie, to nie ma powodu, by gwiazdy i planety nie oddziaływały na człowieka.
Przywoływano Gwiazdę Betlejemską jako dowód, że wolą Boga jest, by badano ruch gwiazd, skoro sam Stwórca posługuje się nimi w celu przekazania człowiekowi pewnej nowiny. Czy mrok w chwili ukrzyżowania nie był równie wyraźnym znakiem? Interpretacja znaków na niebie nie jest więc kacerstwem, przeciwnie, pomijanie ich byłoby świętokradztwem.
Ta dyskusja, którą dziś straciliśmy z oczu, będzie dla Kościoła w następnych stuleciach o wiele ważniejsza niż poszukiwanie Szatana. Nikt nie negował wpływu ciał niebieskich na zjawiska przyrody, takie jak przypływy i odpływy, ale to właśnie stanowiło problem: dzięki obliczeniom torów gwiazd można było przewidywać ich ruch z nieomylną precyzją.
Astrologowie rozciągali takie przewidywania na inne dziedziny: z tych torów odczytywali zagrożenia w postaci trzęsień ziemi, wojen, epidemii, nieurodzaju i indywidualnych nieszczęść. Gdyby wszakże gwiazdy miały taką moc, osobista modlitwa do Boga i ufność w jego opiekę straciłyby sens, a Objawienie można by zastąpić formułami matematycznymi. Tego Kościół nie mógł tolerować, nawet jeśli doniosłe księgi doktrynalne, na przykład Tomasza z Akwinu, pozostawały zrazu niezdecydowane w tej kwestii.
Znak dał w 1277 roku potężny biskup Paryża: objął zakazem najważniejsze tezy astrologów i obłożył klątwą wszystkich, którzy je podtrzymywali. Zakazane były odtąd poglądy, że ludzki los zależy od ruchu ciał niebieskich, że zdrowie i chorobę, życie i śmierć można wyczytać z pozycji gwiazd, że człowiek przy dogodnym układzie gwiazd będzie żył, a przy niedogodnym umrze i że pozycja gwiazd w chwili poczęcia lub narodzin człowieka ma wpływ na jego późniejsze życie. Był to zakaz horoskopów we wszelkiej formie, który miał nie tylko pozbawiać astrologów środków do życia, lecz także penalizować ich jako kacerzy.
Kościół uznał więc za przesąd wszystko, czego wyłącznie on sam nie sankcjonował jako proroctwa biblijnego. Ludzkie pragnienie dowiedzenia się o przyszłości czegoś bliższego niż to, co podaje Objawienie zapowiadające tylko koniec świata, uchodziło teraz za ciekawość rozbudzaną przez diabła.
Tę oficjalną doktrynę widzimy w całym jej radykalizmie u Dantego, który za próbę odgadnięcia przyszłości wysłał ciekawskich do piekła ([Boska komedia], Pieśń XX). Zebrała się tam cała prominencja: tebański jasnowidz Tejrezjasz i jego córka Manto, augur Eurypylos, nadworny astrolog cesarza Fryderyka II, Michał Szkot, Guido Bonatti z Forli, znany w XIII wieku zarówno z horoskopów, jak i z traktatu De astronomia, oraz szewc Asdente z Parmy, który został jasnowidzem i, jak sarkastycznie zauważa przewodnik Dantego po piekle, „rad by wrócił do dratwy i szydła,/Lecz się za późno w piekle opamięta”. I jakież osobliwe deformacje ich spotkały: „Twarz odwróciły od piersi i w stronę/Oczom przeciwną szły pomimo chęci,/Mając z oczyma stopy powaśnione” [przeł. E. Porębowicz – przyp. tłum.].
Paryski zakaz z 1277 roku i pośmiertne potępienie wróżbitów przez Dantego niewiele zmieniły w praktyce. Pragnienie człowieka, by zajrzeć w przyszłość, każe mu łamać wszelkie zakazy. Zwłaszcza że nawet Kościół nie był wcale jednomyślny co do kwestii, jak oddzielić naukową, opartą na obserwacji przyrody astrologię od przesądnej interpretacji gwiazd: w 1302 roku biskup Utrechtu zlecił pewnemu uczonemu zebranie i objaśnienie najważniejszych pism. Wynikiem była jednoznaczna obrona astrologii.
Przewidywanie przyszłości ma w kryzysowych czasach wielkie wzięcie, a spiętrzenie klęsk, jakie nękały schyłek średniowiecza, przyniosło zalew przepowiedni końca świata i nadejścia Antychrysta – nadejścia, któremu Kościół już nie zdoła zapobiec.
Na latach głodu, zarazy i wojen korzystali sprytni taktycy, którzy z opłacanymi przez siebie żołnierzami stawali na czele małych miast-państw i świadomie wykorzystywali do utrzymania swej władzy ulubionych przez lud proroków. Nawet pomniejszy władca zwracał się do miejscowej wyroczni, ona zaś uzasadniała jego roszczenia do władzy i umacniała ją pomyślnymi przepowiedniami na przyszłość.
Godne uwagi, że do tej roli wybierano przeważnie kobiety, najchętniej stygmatyzowane mniszki. Zaczęło się to w Bolonii od Cateriny Vigri: opublikowana po jej śmierci w 1463 roku biografia wywołała boom na dworskie prorokinie. Perugia, Mantua, Parma, Turyn, Mediolan, Urbino – wszędzie tam u boku władców, także papieży, stały jasnowidzące kobiety. Okres ten skończył się dopiero wraz ze stabilizacją i konsolidacją miast-państw, gdyż władcy i książęta nie potrzebowali już okultystycznego uwiarygodniania.
Polityczne proroctwa mogą mieć nieprzewidywalne, groźne skutki. Ten, kto chce obalić rząd, wymyśla przepowiednię jego upadku i czeka, aż wierzący w nią lud pomoże jej się urzeczywistnić. Dlatego Henryk IV zabronił w Anglii w latach 1402 i 1406 tego rodzaju wizji i polecił ścinać ich głosicieli. Za panowania Henryka VIII były one kwalifikowane jako zdrada stanu.
W 1549 roku Edward VI wydał przepisy wyraźnie uzasadniające zakaz proroctw politycznych groźbą buntów: „Niedawno pewne nieżyczliwe osoby o zepsutych umysłach wynalazły, opublikowały i rozgłaszały mętne przepowiednie, aby w ten sposób skłonić do nieposłuszeństwa, zamieszek i buntu…”. Przepisy te wielekroć ponawiano, ale bez wielkiego powodzenia.
Ta nieskuteczność wyjaśnia się samymi proroctwami: nie są to już nowe teksty tworzone w związku z aktualną sytuacją, lecz wypowiedzi rzekomo oparte na starych źródłach i uwiarygodnione przez szanowane autorytety. I tak, astronom Tycho de Brahe, prognozując upadek monarchii francuskiej na 1578 rok, powoływał się na przepowiednie Sybilli.
Dawne teksty odczytywano ciągle na nowo, jak to się jeszcze dziś dzieje z Nostradamusem, a interpretacje zręcznie dostosowywały się do nowych lub zmieniających się okoliczności. Ponieważ władcy posługiwali się ściśle tymi samymi metodami i powoływali się a to na teksty sybillińskie, a to na wyrocznię czarodzieja Merlina, Objawienie lub choćby Opatrzność, nie mogli raczej oczekiwać, że ludność będzie przestrzegać zakazu.
Wynalezienie druku w istotny sposób powiększyło zamęt w głowach. Pronosticatio Johannesa Lichtenbergera już w 1480 roku zapowiadał bliski koniec świata i był do 1490 roku dodrukowywany w Niemczech dziesięciokrotnie. We Francji w ciągu XVI wieku ukazało się ponad sto książek z przepowiedniami.
Kanonik Richard Roussat opublikował w 1550 roku dzieło, w którym na podstawie zgodności Pisma Świętego z argumentami astrologów datował koniec świata na 1791 rok i w związku z tym dawał budowniczym praktyczną radę, że nie ma już potrzeby, by budowali solidnie.
Od czasów reformacji wśród katolików panował apokaliptyczny fanatyzm znajdujący ujście w niezliczonych pamfletach i drukach ulotnych, które wieściły karę bożą, bliski koniec świata lub ostateczne nawrócenie wszystkich odszczepieńców.
Protestanci byli nie mniej fanatyczni. Dla Lutra, który uważał papieża za wcielonego Antychrysta, było jasne: „Sąd Ostateczny czeka u bram”. Argumentował tyleż prosto co nielogicznie: „Ponieważ rzeczy tak się mają, nie mam innej pociechy ani innej nadziei prócz bliskiego dnia Sądu. Sprawy zaszły bowiem tak daleko, że Bóg nie może ich dłużej tolerować”. Bóg mógł. Luter przegrał grę strachu z kontrreformacją.
W 1516 roku Sobór Laterański V zakazał kaznodziejom przepowiadania daty nadejścia Antychrysta lub końca świata. Niektóre gminy wymagały od księży, by jednoznacznie wyjaśniali wiernym, że odwiedzanie wróżbitów jest wielkim grzechem. Synod w Augsburgu nakazał w 1548 roku odmawiać rozgrzeszenia każdemu, kto „przepowiada przyszłe wydarzenia”, a synod w Trewirze nałożył klątwę na wszystkich wróżbitów.
Sobór w Narbonne w 1551 i synod w Chartres w 1559 roku ponowiły te zakazy. Ciężką karą groziło utrzymywanie, że ktoś potrafi coś przepowiedzieć na podstawie powietrza, wody, ziemi, ognia, rzeczy nieożywionych, paznokci lub rysów twarzy, losów lub snów. Także wierzący w złe omeny – takie jak ujrzenie rano po przebudzeniu przewróconego krzesła lub włożenie przez nieuwagę koszuli na lewą stronę – popełniał grzech ciężki i podlegał klątwie.
Upór, z jakim Kościół ciągle odnawiał i zaostrzał takie zakazy, pozwala przypuszczać, że były one nieskuteczne. Nie potrafiły mianowicie rozwiązać jego podstawowego dylematu: wierni mieli z jednej strony uznawać okultystyczne moce Mojżesza i akceptować bez sprzeciwu liczne cuda i proroctwa biblijne, z drugiej zaś nie podejmować na własną rękę prób rozwiązania zagadki przyszłości, gdyż w ten sposób paktowaliby z diabłem. Kościół nie mógł ani nie chciał zrezygnować ze swojej pradawnej tradycji okultystycznej, ale nie tolerował żadnej ludowej konkurencji. Tę rywalizację mógł tylko przegrać.
Z podobną niekonsekwencją odnosił się do przesądów naukowych i do astrologii. Wszyscy papieże od XIV wieku mieli takich „matematyków” i zlecali im wyliczanie z torów planet dogodnego terminu synodu czy soboru. Małżeństwa władców mogły być zawierane tylko „pod dobrą gwiazdą”, a dowódcy wojskowi nie podejmowali bitwy, nie spytawszy najpierw astrologów o zdanie.
Tymczasem oficjalnie Kościół wielokrotnie zabraniał takich horoskopów, gdyż tylko Bóg zna przyszłość. Aby przekonać lud o tym dogmacie, sensowniej byłoby dopuścić wszelkie horoskopy, jako że przepowiednie astrologów nigdy się nie sprawdzały.
Wyliczenie wszystkich przepowiedzianych z matematyczną drobiazgowością dat końca świata złożyłoby się na odrębny rozdział w historii ludzkiej głupoty. Jeden tylko przykład: w 1524 roku na podstawie koniunkcji siedmiu planet w gwiazdozbiorze Ryb przewidywano potop. Angielski przeor Bolton od św. Bartłomieja w Smithfield pobudował sobie szybko dom na wzgórzu, wypełnił go po dach zapasami żywności i czekał. Co właściwie sobie myślał?
Gdyby wciągnął na wzgórze łódź, moglibyśmy mu jeszcze przyznać pewien zmysł praktyczny w zgodzie z biblijną tradycją Noego. Ale dom w obliczu potopu? Czy chciał się w nim jako jedyny, który przeżyje, przeciwstawić woli Bożej? Nie znamy niestety dalszych losów przesądnego przeora. Może wyrzekł się astrologii i wrócił do wiary, że tylko Bóg zna przyszłość. A może pozostał w tym domu na wzgórzu dla pięknego widoku.
Astrologiczne przepowiednie były masowo rozpowszechniane przez roczniki almanachy i mimo dominującego analfabetyzmu wywierały ogromny wpływ na ludzi. Oznacza to, że każdy wiejski duchowny i nauczyciel w wiejskiej szkole, każdy znachor i poważny lekarz nie tylko czytał te almanachy, lecz także przekazywał ich treść swoim niepiśmiennym parafianom i uczniom. Zawierały one bowiem obok kalendarzy ze świętami także astronomiczne osobliwości, jak zaćmienia Słońca i Księżyca, wywiedzione z obrazów planet korzystne i niekorzystne dni dla prac polowych, dla zdrowia ludzi i zwierząt, a także wpływ znaków zodiaku na groźbę zakażenia podczas zarazy.
Almanach był niezbędnym podręcznikiem powszedniego życia, zwłaszcza dla ludności wiejskiej, która wierzyła, że znajdzie w nim pomoc w każdej sytuacji życiowej. W uproszczonej i oczyszczonej formie mamy dziś jeszcze „Immerwährender Bauernkalender” [„Nieustający kalendarz chłopski”], który propaguje wartości płynące z doświadczenia, i kalendarz księżycowy, organizujący życie ezoterykom.
Im więcej ukazywało się almanachów – w samej tylko Anglii o względy czytelników konkurowało ich 600 w 1600 roku – tym więcej było przepowiedni. Przeczyły sobie one nawzajem lub dawały trywialne prognozy, jak to parodiował Rabelais: „Tego roku ślepi będą widzieć bardzo mało, głusi będą słyszeć dość licho, niemi nie będą wcale się odzywać, bogaci będą się mieć nieco lepiej niż biedni, a zdrowi lepiej niż chorzy” [Gargantua i Pantagruel, przeł. T. Żeleński (Boy) – przyp. tłum.].
Mimo to lud je uwielbiał, co stanowiło wyzwanie tak samo dla katolickiego, jak dla protestanckiego kleru. Ponieważ astrologia występowała przeciw wyraźnemu przykazaniu Bożemu, w drukarniach odbywały się rewizje i konfiskowano wszystkie almanachy niemające pozwolenia biskupa. Sobór w Bordeaux zdecydował w 1583 roku, że almanachy mogą zawierać wyłącznie astrologiczne prognozy dotyczące pogody.
Kościół protestancki widział w horoskopach próbę delegowania na gwiazdy indywidualnej odpowiedzialności. Tylko Bóg zna przyszłość, kto zatem przewiduje ją z pomocą gwiazd, usiłuje zająć miejsce na tronie Boga. W końcu nieprzypadkowo Bóg ulokował ludzi tak daleko od gwiazd.
Dzieła astronomiczne i książki matematyczne z rysunkami geometrycznymi stanowiły dla purytanów dowód okultystycznej działalności ich właściciela, konfiskowano je zatem podczas rewizji i palono. Propozycja pewnego angielskiego biskupa z początku XVII wieku, by palić nie tylko książki, lecz także astrologów, nie doczekała się jednak realizacji.
Świeckie władze przyłączyły się do Kościołów, gdyż almanachy zawierały też przepowiednie polityczne, a te mogły sprawić, że ludność faktycznie doprowadzi do urzeczywistnienia prognoz. Kto prorokuje burzliwy kres danej regencji, ten wzywa niejako do rewolty. Powstania w Anglii przeciw Henrykowi VII istotnie opierały się na takich przepowiedniach rozpowszechnianych przez almanachy.
W XV wieku niektórzy astrologowie angielscy otrzymali wyroki śmierci za zdradę stanu, ponieważ wieszczyli śmierć króla, a przez to skłaniali do szukania następcy. W 1581 roku angielski parlament zakazał takich proroctw.
Nawet dozwolone przez Kościół prognozy pogody nie były całkiem nieszkodliwe. W Histoire de l’avenir. Des prophètes à la prospective [Historia przyszłości. Od proroków do prognozy] Georges Minois wspomina pewnego szlachcica z Northampton, który w 1583 roku jasno dostrzegł związek między prognozowanym nieurodzajem a faktycznie zaistniałą potem klęską głodu: wieśniacy wstrzymali sprzedaż zboża, aby ceny wzrosły. Wzrost popytu z obawy przed głodem wywindował nadmiernie cenę, której nikt już nie mógł zapłacić, i rzeczywiście doszło do klęski głodu, mimo że spichlerze były pełne.
Aby zapobiec w przyszłości takiej spekulacji, angielski król Jakub I nie zadowolił się kontrolą almanachów tylko przez biskupów, lecz wprowadził w 1603 roku karę śmierci dla wróżbitów, a także dla drukarzy i księgarzy, jeśli nie przedłożą almanachu do uprzedniego sprawdzenia świeckiemu sędziemu.
We Francji taka cenzura istniała już od dawna; Henryk III wyraźnie zakazał w 1579 roku przepowiadania śmierci władcy, a także prorokowania w sprawach prywatnych i państwowych. W konsekwencji almanachy stały się wprawdzie nudniejsze, ale wiara w astrologię nie osłabła. Minois szacuje liczbę praktykujących wróżbitów w XVII-wiecznym Londynie na ponad 200 osób i na 400 w samym tylko Paryżu w 1660 roku. Nieustannie powtarzane zakazy i groźba ekskomuniki ich klientów nic nie zdziałały.
Ponieważ autorom almanachów zakazano krótko- i średnioterminowych przepowiedni dotyczących społeczeństwa, w XVIII wieku następuje rozkwit utopii – literackiej odmiany gatunkowej wydobywającej się z realności swej epoki i przenoszącej czytelnika w świat, w którym wszystko dzieje się zupełnie inaczej i o wiele lepiej. A może jednak nie?