Godło Meksyku Historię Azteków poprzedza legenda o wędrówce plemienia Mexicas w poszukiwaniu ziemi obiecanej. Ich bóg Huitzilopochtli nie obiecał swojemu ludowi ziemi mlekiem i miodem płynącej. Obiecał mu potęgę i siłę, jeżeli odnajdzie właściwe miejsce na założenie swojej siedziby. „Siać strach będziecie, zniszczycie wszystkich i wszystko tam, gdzie przybędziecie".
Przyszłą siedzibę założyć mieli wędrowcy w miejscu, gdzie dostrzegą orła stojącego na opuncji i pożerającego węża. Tak się też stało w roku pańskim 1325, a według kalendarza Azteków w roku zwanym Ome Calli (1-Dom).
W mitologii Azteków orzeł symbolizował słońce. Wąż natomiast związany był z kultem ziemi. Coatlicue, bogini ziemi, a zarazem pani życia i śmierci, zwana jest „Tą o spódnicy z wężów". Zaś czerwone kwiaty opuncji w metaforycznym języku Azteków oznaczały serca ludzkie składane bogom w ofierze.
Huitzilopochtli dotrzymał obietnicy danej swojemu ludowi. W ciągu niespełna dwóch wieków Aztekowie stworzyli wielkie imperium sięgające od Zatoki Meksykańskiej do Oceanu Spokojnego, a na południu prawie do dzisiejszej Gwatemali. Zrazu zależni od sąsiednich plemion, z czasem zdobyli hegemonię na całym Płaskowyżu Meksykańskim ujarzmiając Zapoteków, Tarasków, Mixteków, Totonaków i inne plemiona.
Coatlicue
"Ta, o spódnicy z wężów" W chwili przybycia do Doliny Anahuac Aztekowie byli barbarzyńskim plemieniem nomadów. Szybko jednak przejmują i rozwijają wszystkie zdobycze kultur, które na tych terenach uprzednio powstawały lub następowały po sobie. W niespełna 200 lat od założenia miasta, w chwili przyjścia Korteza stolica Azteków, Tenochtitlan, liczy już około 200 tysięcy mieszkańców. Jej świątynie, rynek zarzucony licznymi odmianami warzyw i owoców oraz produktami rękodzieła, ogrody pływające na jeziorze Texcoco, wszystko to budzi niekłamany podziw przybyłych Hiszpanów. Zważmy, że w wieku XVI tylko Paryż, Wenecja, Neapol i Mediolan przekroczyły liczbę 100 tysięcy mieszkańców, zaś największe miasto Hiszpanii, Sewilla, liczyło w 1540 roku zaledwie 45 tysięcy.
Aztekowie w tym czasie byli już mistrzami architektury i rzeźby, tkactwa, ceramiki i sztuk zdobniczych, posiadali umiejętność obróbki metali szlachetnych, posługiwali się precyzyjnym kalendarzem i pismem hieroglificznym.
Bóg dotrzymał słowa, ale i Aztekowie pozostali mu wierni. Religia wszystkich ludów Mezoameryki opierała się na przekonaniu, że ciała niebieskie, a w szczególności Słońce, poruszają się po firmamencie jedynie dzięki energii znajdującej się w krwi serca ludzkiego. Krwawe ofiary składane bogom miały więc na celu utrzymanie porządku w kosmosie, ruchu Słońca na niebie i życia na Ziemi. Spełniały je wszystkie plemiona indiańskie. Jednakże Aztekowie uważali siebie za lud specjalnie powołany do tej misji. Wierzyli bowiem, że ich bóg Huitzilopochtli jest Słońcem w zenicie, i żyli w stałej obawie, że pozostanie ono nieruchome nad ziemią, groźne i palące, bez siły. Dlatego jednym z celów, dla których Aztekowie prowadzili walki z innymi szczepami, było zdobycie jeńców, których serca ofiarowywano bóstwu. W ten sposób „Naród Słońca”, jak zwie się Azteków, zapewniał ruch gwiazdom, a sobie panowanie nad podbitymi szczepami.
Rok 1521 zamyka, erę panowania Azteków. W momencie przyjścia Hiszpanów imperium azteckie było w apogeum swojego rozkwitu i ekspansji. Nic więc dziwnego, że wiele zwyciężonych plemion przyłączyło się do wojsk Korteza, by wyzwolić się spod jarzma Azteków. Dlatego więc w decydującym boju między mieszkańcami dawnego Meksyku a europejskimi przybyszami Aztekom przypadła w udziale rola obrońców kultury Mezoameryki. Z tych względów wpływy Azteków w późniejszym dziedzictwie kulturowym Meksyku okazały się silniejsze, trwalsze i bardziej widoczne, niż wpływy innych plemion. Wszystkie siły społeczne, które w dalszej historii kraju występować będą przeciw uciskowi kolonialnemu, nawiązywać będą głównie do dziedzictwa cywilizacji Azteków.
Wielkie cywilizacje indiańskie ugięły się pod hiszpańskim podbojem. Konkwistadorzy narzucili swój język, swoją religię, swój rząd i władzę oraz swoją technikę. Sprowadzili narzędzia i broń z metalu, nie znane uprzednio na tej ziemi, wprzęgli do pracy zwierzęta pociągowe. Nauczyli uprawy żyta, pszenicy i jęczmienia. Upowszechnili własne metody budownictwa i transport oparty na pojazdach kołowych. Zaprowadzili system pracy niewolniczej i własności prywatnej, odmienny od tego, w jakim żyli Indianie.
Wspaniała stolica Azteków, Tenochtitlan, stała się siedzibą wicekrólów hiszpańskich i wszystkich instytucji władzy świeckiej i Kościoła. Misjonarze katoliccy, przybyli zaraz po podboju, starają się zrozumieć tę obcą i egzotyczną kulturę, ale jednocześnie interpretują jej symbole w duchu katolicyzmu. Orzeł pożerający węża wyrażać będzie od pierwszych lat XVII w. zwycięstwo światłej idei chrześcijaństwa nad pogańskim światem szatana, ciemności i grzechu.
W stolicy Meksyku, na Placu Trzech Kultur, na kamiennej tablicy ustawionej obok ruin azteckiej piramidy i szesnastowiecznego kościoła wyryty jest następujący tekst: „W sierpniu 1521 roku padło Tlatelolco, ostatni bastion obrony Azteków pod wodzą bohaterskiego Cuauhtemoca. Nie było to ani zwycięstwem, ani klęską, lecz jedynie aktem bolesnych narodzin nowego narodu: narodu meksykańskiego".
Narodziny nowego narodu trwały przez trzy wieki panowania korony hiszpańskiej. Tyle czasu trzeba było, aby pokolenia zrodzone z pokonanych i zwycięzców — meksykańscy Metysi — gotowe były do walki o niezależny byt.
Wezwanie do powstania padło 16 września 1810 roku we wsi Dolores. Rzucił je z kazalnicy światły ksiądz, 60-letni Miquel Hidalgo y Costilla. Pod obrazem Matki Boskiej z Guadalupe wyniesionym z kościoła, niby pod sztandarem, Hidalgo zgromadził rewolucyjną armię chłopską liczącą około 80 tysięcy osób. Indianie uzbrojeni w pałki i maczety poszli za księdzem wyzwalać Meksyk spod jarzma „gachupinów".
Choć ruch ten zostaje rozbity, a jego przywódca ginie śmiercią męczeńską, moment wybuchu powstania stanowi początek nowej ery w historii Meksyku, a ksiądz Hidalgo zwany jest ojcem narodu. (...)
Nikt już w Meksyku nie wierzy dzisiaj, że słońce karmi się krwią ludzką, niemniej jednak ewangelizacja kraju zakończyła się tyleż zwycięstwem, co klęską. Z połączenia dwóch religii, pogańskiej i katolickiej, powstał synkretyczny system wierzeń, w którym współżyją ze sobą w symbiozie dawne i nowe symbole. W niektórych miejscowościach nie bardzo nawet odległych od centrów przemysłowych zdarza się, że Indianie wierzą, iż Chrystus jest bóstwem słońca. (...)
Hernán Cortés Kortez — człowiek średniowiecza, jeżeli chodzi o religię, a przedstawiciel renesansu, jeżeli chodzi o politykę — często powtarzał: „Moim jedynym zadaniem jest służenie Bogu i Królowi". Ale w pewnym momencie ów żołnierz wysłany przez koronę hiszpańską staje się nieograniczonym władcą nie znanych ziem, panem życia i śmierci nie tylko podbitych Indian, ale i własnych żołnierzy. Staje się twórcą nowego państwa. Ten żołnierz wydaje się teraz odbierać od życia zapłatę za swoje młodzieńcze niepowodzenia, słabe zdrowie w dzieciństwie, złą sytuację materialną. Mąż stanu, przebiegły polityk podejmujący błyskawicznie decyzje, nie przypomina w niczym młodzieńca, który wdrapywał się w nocy po murach, szukając romantycznych przygód w alkowach miejscowych piękności.
Ale jedno z najbardziej śmiałych przedsięwzięć, jakie zna historia — konkwista — nie mogłoby dojść do skutku, nawet gdy na jego czele stał człowiek o tak wielkim talencie stratega ani dzięki koniom i broni palnej nie znanym na nowym kontynencie. Konkwiście przyszedł z pomocą całkowicie niecodzienny splot okoliczności. Kortez przybił do brzegów dzisiejszego portu Veracruz w 1519 r. Rok ten, zwany przez Azteków Ce-Acatl, ma specjalne znaczenie, albowiem w roku tym powrócić miał bóg Quetzalcóatl. Wielki to bóg, prawy i szlachetny, twórca człowieka, rzemiosła i wiedzy. Ma powrócić na ziemie, jakie opuścił na skutek spisku, uknutego w mieście Tuli przez jego przeciwnika boga Tezcatlipokę. (Tu legenda miesza się z historią, bo nie wiadomo, czy w istocie chodziło o boga czy o kapłana noszącego to samo imię i rządzącego w państwie Tollan. Bóg czy kapłan udał się na wschód do Tillan-Tlapallan — miejsca czerwieni i czerni, czyli wiedzy — gdzie spłonął na stosie. Uprzednio jednak obiecał powrócić w roku Ce-Acatl). W chwili, gdy pojawia się Kortez, według kalendarza azteckiego jest właśnie ten rok. Kortez i jego żołnierze zostają wzięci przez wysłanników cesarza Moctezumy II za bogów wracających do swojego królestwa, by je ponownie objąć w posiadanie.
Czy konkwista nie zostałaby dokonana, gdyby przeciwnikiem Korteza był ktoś inny niż Moctezuma II? Trudno na to pytanie odpowiedzieć, ale na pewno istotną rolę odegrał tu religijno-filozoficzny system Azteków, który zadanie to ułatwił. Aztekowie byli równie głęboko religijni jak Hiszpanie. Jedni i drudzy uważali się za naród wybrany przez siły nadprzyrodzone, aby rządzić światem. Jedni byli namiestnikami Chrystusa, drudzy namiestnikami boga Słońca. Ale istniała między nimi głęboka różnica światopoglądów, która bez wątpienia ułatwiła zwycięski marsz Hiszpanów od Veracruz do stolicy azteckiej, Tenochtitlanu.
Moctezuma II („Pan nad panami, surowy i dostojny, łatwo wpadający w gniew") przedtem, nim został obrany najwyższym kapłanem i władcą, tlatoani, żył skromnie i dni spędzał na medytacjach religijnych. Bardziej kapłan niż wojownik — podbił tylko 44 wioski — wierzył zgodnie z zasadami swojej religii, że świat miał zginąć w strasznym trzęsieniu ziemi. Moctezuma II żył w oczekiwaniu ostatecznego kataklizmu i wszystkie zjawiska przyrody tłumaczył sobie jako oznaki zbliżającego się końca świata.
Ogniste komety, pioruny, powodzie, zjawy i mary nocne wyjaśniane były przez czarnoksiężników i kapłanów jako zapowiedź owego końca świata, a tym samym końca panowania Moctezumy. Przekonany o krótkotrwałości swej władzy, Moctezuma kazał starszyźnie, aby opowiadała mu swoje sny i wizje, a kiedy te nie były dostatecznie optymistyczne, skazywał na śmierć lub więzienie nieszczęsnych wróżbitów. Dzień i noc specjalni wysłannicy Moctezumy wypatrywali u brzegów dzisiejszego portu Veracruz przybycia boga Quetzalcóatla, który miał się zjawić w roku Ce-Acatl, 6 océlotl miesiąca Izcalli, co według naszego kalendarza odpowiadało dacie 25 stycznia 1519 r.
Quetzalcoatl Kiedy wysłannicy poinformowali Moctezumę II o przybyciu „boga”, cóż uczynił ten pan nad panami? Pierwszym aktem cesarza było złożenie ofiar... z kilku niewolników i skropienie ich krwią wysłanników, by w ten sposób dokonać ich oczyszczenia, albowiem „wznieśli wzrok na boga, rozmawiali z nim; bóg mógł rzucić na nich jakieś zło, które z kolei owi wysłannicy mogli przenieść na cesarza..."
Od tej chwili zaczynają toczyć się wypadki, które wymykają się spod kontroli cesarza azteckiego, a które Kortez wykorzystuje, jak przystało na wielkiego polityka i stratega. Moctezuma posyła „bogu" prezenty — między innymi wspaniały pióropusz z piór quetzala, który do dziś można oglądać w Muzeum w Wiedniu, maskę z turkusów, znaj dującą się obecnie w muzeum w Londynie, oraz dwa kodeksy indiańskie znane pod nazwą
Vindobonensis i
Nuttal, również znajdujące się w muzeach zagranicznych. Posyła mu niewolników i najwyższych rangą emisariuszy, by go ułaskawić i nie dać powodu do niezadowolenia. Czyni wszystko, co w jego mocy, aby "serce boga było zaspokojone", ale jednocześnie... stara się w jakiś sposób uratować swoje ziemskie królestwo.
Walka z bogiem musi z natury rzeczy toczyć się w innej płaszczyźnie. Należy użyć innej broni niż strzały łuku. Bronią tą są zaklęcia, czary, zamawianie i gusła. Należy rzucić jednego boga przeciw drugiemu. Pierwszym jest Kortez, wcielenie boga Quetzalcóatla, tym drugim jest bóg zła i nocy, potężny Tezcatlipoca. Kapłani Tezcatlipoki na rozkaz Moctezumy II uciekają się do najrozmaitszych podstępów, by powstrzymać marsz na stolicę boga dobra i sprawiedliwości. Ale czary i zaklęcia nie odniosły pożądanego skutku: Herman Kortez toczył zwycięskie walki, sprzymierzywszy się uprzednio z Tlaszkalanami, wrogami Azteków, którzy marzyli o zrzuceniu jarzma i wyzwoleniu się spod ucisku Moctezumy, jego rycerzy i krwawych kapłanów.
Tak jak Kortez rozdarty między obowiązkiem służenia Karolowi V a żądzą posiadania bogactw i władzy („niby małpy podnosili złoto, niby wygłodniałe świnie pożądają złota" — notują indiańscy świadkowie) — tak i Moctezuma II walczy ze sobą. Z jednej strony jest głęboko przekonany, że rycerz na dziwnym zwierzęciu — Aztekowie nie znali koni — to nikt inny, tylko bóg Quetzalcóatl, który przybył, aby odebrać swoje królestwo, z drugiej — pragnie ocalenia swego królestwa dla siebie samego. W przeciwieństwie jednak do Korteza, który w pewnej chwili niszczy własne okręty, aby zmusić żołnierzy do dalszego marszu w głąb nieznanej krainy, Moctezuma II pragnie uciec, ukryć się gdzieś daleko, byleby nie musieć stawiać czoła boskiemu przeciwnikowi...
Montezuma II - Tovar Codex
Dramat między dwoma wielkimi bohaterami rozgrywa się więc na wielu płaszczyznach: Kortez nigdy nie wiedział, że w pojęciu Moctezumy był bogiem. Moctezuma zaś nie mógł zrozumieć, że Kortez to zwykły człowiek z krwi i kości, którego celem była nie misja duchowa, ale podbój nowego, nie znanego świata. Ta właśnie obopólna niemożność zrozumienia motywów działania przeciwnika, wynikająca z ich różnych postaw religijnych i filozoficznych, leży u źródła tragedii, którą krótko określa się jako konkwistę. Bo podbój dla Hiszpanów był wyczynem wojskowym, przygodą śmiałków, którzy zerwali z dawnym życiem parobków, pasterzy i chłopów bez ziemi, awanturników marzących o zdobyciu fortuny; dla Indian natomiast była ludzkim wyobrażeniem katastrofy kosmicznej.
Nie ulega wątpliwości, że każdy książę, król czy cesarz należący do innego kręgu kultury zmobilizowałby w podobnej sytuacji swoje wojska i przystąpił do ataku albo co najmniej do obrony swego państwa. Nic podobnego nie nastąpiło w pierwszych miesiącach konkwisty. Zamiast atakować, Moctezuma posyła Kortezowi prezenty przez specjalnych wysłanników krwi książęcej, piastujących najwyższe stanowiska. Wreszcie w dniu 8 listopada 1519 roku sam wychodzi mu na spotkanie, przyjmuje go z oznakami najwyższej czci i zaprasza do stolicy.
Niezwykłe to było spotkanie i choć minęło od niego niemal pięć wieków, spróbujmy je odtworzyć.
Ósmego listopada 1519 r. na wielki gościniec prowadzący do stolicy wyległy tłumy. Sam Kortez stwierdza w jednym z listów do Karola V, że „wyszło mi naprzeciw, żeby przyjrzeć mi się i rozmawiać ze mną, aż tysiąc najważniejszych osobistości, wszyscy obywatele tego miasta, i wszyscy ubrani według ich zwyczaju, bardzo bogato... i każdy (z tych obywateli) dotykał ręką ziemi i całował ją i tak stałem czekając godzinę, aż wszyscy dokonają tej ceremonii". Poprzedzony tym tłumem zjawił się wreszcie w lektyce sam Moctezuma. Wysiadł z niej, opierając się na ramionach swego brata i bratanka, i podczas gdy jedni wielcy panowie zamiatali przed nim ziemię, a drudzy rozpościerali wspaniałe dywany, aby jego złote sandały nie dotknęły kurzu, jeszcze inni wachlowali go wspaniałym wachlarzem z piór ptaka quetzala. Wszyscy, z wyjątkiem Moctezumy, szli boso.
Kortez zsiadł z konia i zdjąwszy kapelusz zbliżył się do cesarza. Podczas gdy nasi dwaj bohaterowie obejmują się braterskim uściskiem, brat Moctezumy i jego bratanek usuwają się na bok: uścisk „boga" może bowiem być fatalny w skutkach. I Moctezuma wypowiada wtedy owe słynne i zgubne dla siebie słowa: „Panie nasz, zmęczony przybywasz, zmęczony jesteś; do twojej ziemi przybyłeś. Do twego miasta przybyłeś: do Meksyku. Przybyłeś, aby zasiąść na twoim tronie, na twoim stolcu... Nie, nie śnię, nie obudziłem się ze snu... Zobaczyłem cię, na twoim obliczu spoczęły moje oczy... Weź w posiadanie twoje domy królewskie; pozwól odpocząć twojemu ciału".
Dalsze dzieje historii są dość powszechnie znane. Moetezuma wprowadza Korteza do swoich pałaców, ofiaruje mu wszystko, co posiada, tak jak należy się powracającemu bogu. Głęboko przekonany, że spełnia tylko swoją powinność, składa należną cześć Quetzalcóatlowi, mimo że Kortez podkreślał, że jest tylko wysłannikiem cesarza Karola V. Nie wiadomo, jak Moctezuma wyobrażał sobie owego nie znanego Karola V. Może jako jednego z bogów, mieszkającego w 13 niebie zwanym Omeyócan. Jedno jest pewne: Kortez był w jego pojęciu wysłannikiem siły nadprzyrodzonej, a nie ludzkiej. Jako wysłannik innego człowieka byłby uważany za wroga i on sam, jak i jego żołnierze niewątpliwie zakończyliby szybko swój żywot na kamieniu ofiarnym.
*