Być Żydem w wersji light
Wielu brytyjskich Żydów reprezentuje nie do końca ortodoksyjne podejście do judaizmu
Poprosili mnie o spotkanie. Wiedzą, że jestem Żydem. Zastanawiają się, czy mógłbym napisać parę słów o żydowskim domu kultury, który ma powstać w Londynie. A może nawet zaangażować się w jakiś sposób w jego tworzenie.
Ano, niestety, nie mógłbym. Tak, wiem, że miasto wydało właśnie pozwolenie na budowę. Wiem, że inwestycja będzie kosztować mnóstwo pieniędzy, że w okolicy Hampstead powstanie piękny budynek, że jego otwarcie przewidziane jest na rok 2013 i że centrum będzie miało wiele ciekawych propozycji dla osób chcących pielęgnować swoje dziedzictwo kulturowe i tak dalej. Tyle, że dla mnie to wszystko jest trochę – jakby to powiedzieć… – nieco zbyt żydowskie. Prawda jest taka, że – nawet, jeśli to bardzo źle – bardziej zainteresowałoby mnie otwarcie w mojej dzielnicy nowego Apple Store.
Tłumaczę więc, że owszem, jestem Żydem i dobrze mi z tym, ale – choć z wyglądu nadaję się do grania postaci charakterystycznego żydowskiego księgowego, choć nie mogę powstrzymać się od używania słów pochodzących z jidysz i uwielbiam siekaną wątróbkę – żyję bardzo nie po żydowsku i w ciągu ostatnich 20 lat raz tylko zajrzałem do miejscowej synagogi.
– Mam pomysł – mówię organizatorom. – Zaangażujcie na uroczystość otwarcia Larry’ego Davida (znany amerykański aktor, pisarz i artysta komediowy – przyp. Onet), a wtedy i ja się przyłączę. – To wspaniała myśl – odpowiadają.
Nie mam pojęcia, jak swoje żydowskie pochodzenie traktuje prawdziwy Larry David, ale ten Larry którego widzę w serialu "Curb Your Enthusiasm" to właśnie taki typ Żyda, który mi bardzo odpowiada. Zaangażowany, ale bez przesady, lubiący żydowską kulturę, humor, hipochondrię, używający zwrotów z jidysz, nieco kłótliwy, ciekawy, sceptycznie podchodzący do świata – ale też skrępowany ciągłym skupianiem się na sobie i tematyką religijną.
– Czy to znaczy – dopytuję – że to centrum będzie miejscem dla ludzi luźno traktujących swoje żydowskie pochodzenie, raczej niż dla ortodoksów? – Dokładnie tak – słyszę w odpowiedzi.
Zgadzam się zatem zaangażować się, kiedy centrum już zacznie działać. Ale to, o czym naprawdę chciałbym tu napisać, to właśnie "luźne traktowanie" .
Jesteśmy Żydami na pół gwizdka, ludźmi których "prawdziwi" Żydzi nie znoszą jeszcze bardziej, niż antysemitów. Jesteśmy świeckimi, kulturalnymi Żydami, amoralną większością, tymi którzy chcą zjeść bajgla i mieć go nadal. Tymi, którzy żenią się i wychodzą za mąż za nie-Żydów, chodzą do pubów w Jom Kippur i na mecze w soboty, mają ambiwalentny stosunek do tego, co się dzieje na Bliskim Wschodzie. Jesteśmy tymi, którzy dopełniają dzieła zaczętego przez Hitlera i spiskują w celu rozbicia i tak już znikającej wspólnoty żydowskiej w Wielkiej Brytanii (obecnie liczącej około 250 tysięcy ludzi i stale się zmniejszającej).
A ja mam wrażenie, że nadszedł wreszcie czas, abyśmy my – zdrajcy swojej rasy, mieszańcy – zaczęli się bronić.
Bycie Żydem to bądź co bądź stan dziedziczny, cecha wrodzona. Czy jednak rasa/wyznanie/orientacja mogą mieć wersję "light"?
Dla nas najprzyjemniejszą stroną faktu, że urodziliśmy się Żydami jest właśnie to, że możemy realizować się na takim poziomie, jaki nam odpowiada. Możemy być amatorami, pół-profesjonalistami lub profesjonalistami. A to oczywiście irytuje prawdziwych profesjonalistów, którzy żenią się i wychodzą za mąż tylko za takich samych fachowców, znają na pamięć instrukcję obsługi i są na bieżąco z wszystkimi nowościami.
Dlatego właśnie takie centrum kultury (coś, co istnieje w każdym amerykańskim mieście) jest dla nas, Żydów w wersji light, naprawdę ciekawym pomysłem. To trochę tak, jakby stworzyć nowy Emirates Stadium (nowoczesny stadion piłkarski w Londynie, gdzie gra drużyna Arsenal – przyp. Onet) specjalnie dla amatorów.
Bycie Żydem-light to zupełnie co innego niż bycie po prostu niepraktykującym. Nie da się do końca "zrezygnować" z bycia Żydem. Wielu niemieckich Żydów w latach trzydziestych XX w. myślało, że sama deklaracja braku zainteresowania swoją religią i tradycją wystarczy, aby odwrócić od nich uwagę nazistów. Nie wystarczyła. A my, Żydzi-light, wcale nie chcemy odrzucać naszego dziedzictwa. Tak jak profesjonaliści kpią z nas mówiąc, że jesteśmy dyletantami, tak samo my kpimy z Żydów udających, że nimi nie są, zmieniających nazwiska na brzmiące bardziej angielsko i polujących na lisy. Niestety, to zupełnie nie działa.
Ale bycie Żydem w wersji light potrafi być równie trudne jak bycie ortodoksem. Tak, nawet tu, w uroczej, tolerancyjnej, wielokulturowej Wielkiej Brytanii. Wielokrotnie zdarzało mi się być prześladowanym – tak fizycznie, jak werbalnie – za to, że jestem Żydem (mimo, że nie jestem ortodoksem i nie wyróżniam się strojem, nakryciem głowy, fryzurą czy zachowaniem).
Nigdy nie było to nic więcej niż drobne niedogodności, raczej irytujące niż niebezpieczne czy bolesne – ale na przykład w szkole w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych często zdarzało mi się obrywać i być dręczonym przez starszych chłopców, i to mimo mojej reputacji brutalnego zawodnika drużyny rugby. Te sesje znęcania się w szkolnej szatni – których ani trochę nie złagodziły moje deklaracje, że "nie jestem praktykujący" – do dziś są dla mnie powodem zażenowania. Podstawowym powodem przemocy był fakt, że "jak wiadomo" Żydzi są jednocześnie strasznie bogaci (i lubią się bogactwem popisywać) – i bardzo biedni i skąpi. Było to – jak teraz widzę – pomniejszone do skali szkoły podstawowej to samo wewnętrznie sprzeczne przekonanie, które żywili naziści postrzegający Żydów równocześnie jako super-kapitalistów i super-komunistów.
Jeden z moich ówczesnych kolegów-antysemitów jest dziś sympatycznie wyglądającym dyrektorem małej podstawówki pod Londynem. Ciekaw jestem, jak w jego szkole wyglądają działania antyrasistowskie. Inny został – co już bardziej zrozumiałe – policjantem. Jeszcze inny, który w szkole z pogardą mówił o mnie, że jestem "mieszańcem" i często siedział na mnie tłukąc mnie po twarzy, był – co za ironia – pół krwi Hindusem.
Na uniwersytecie nikt już nie atakował mnie fizycznie. Zdarzały się złośliwości – na przykład ze strony szanowanego wykładowcy filozofii, który widząc mój samochód (na który sam zarobiłem w czasie przerwy w studiach) mówił: "Pieniądze tatusia, nieprawdaż?". Był też członek Młodych Liberałów, który zapluwając się dowodził, że holokaustu nigdy nie było. Później został rzecznikiem prasowym pułkownika Kadafiego.
Kiedy pracowałem w redakcji lokalnej gazety w Yorkshire, słowo "Żyd" (w znaczeniu obelżywym) zostało zastąpione przez słowo "syjonista". Jeden z członków związku zawodowego dziennikarzy przyszedł kiedyś do mojego biurka żeby poskarżyć się na garnitur, który kupił w Manchesterze "od jednego z moich syjonistycznych braci". Takie rzeczy zdarzały się wówczas często.
Także dzisiaj, kiedy w Wielkiej Brytanii "anty-syjonizm" jest tak modny, spotykam się z echami dawnego antysemityzmu sprzed epoki poprawności politycznej. Kolega z dawnych czasów, którego spotkałem na jakimś przyjęciu wspomniał mi po kilku kieliszkach, że zaprzyjaźnił się z żydowską rodziną, która zamieszkała w jego wiosce. – Oczywiście wszyscy inni mieszkańcy ich nie znoszą – dodał. Oczywiście.
Nie mówcie mi zatem, że bycie Żydem w wersji light jest formą tchórzliwego unikania kłopotów. Jeśli mówimy o postawach antysemickich, bycie Żydem-profesjonalistą lub Żydem-amatorem nic nie zmienia.
Tak czy owak bycie Żydem-light polega nie tyle na zapominaniu o swoich korzeniach, co na tym, aby mieć możliwie jak najmniej do czynienia z niektórymi młodymi pędami. Szanuję i znam moją kulturę, ale żywię głęboką pogardę dla szaleństwa i hipokryzji wyrastających na gruncie zorganizowanej religii większości wyznań. Nie zmienia tego fakt, że część moich bliskich przyjaciół to osoby głęboko wierzące i żyjące według kodeksu religijnego. I to, że ja – choć niby jestem kompletnym agnostykiem – kiedy coś idzie nie tak, zaczynam po cichu recytować "Szema…".
Dla nas, Żydów w wersji light, szczególnie trudne są sytuacje kiedy ludzie uważający się za inteligentnych i krytycznych starają się dosłownie interpretować niezwykle szczegółowe zasady i przepisy pochodzące sprzed wielu wieków – a co za tym idzie krytycznie oceniają wszystkich myślących inaczej i tworzą coraz to nowe i bardziej skomplikowane zasady. Nie mówię o Dziesięciu Przykazaniach, ale na przykład o dodatkowych zaleceniach regulujących kwestię koszernego jedzenia, które miało głęboki sens przed wynalezieniem lodówek – ale nie dziś.
W dodatku idea koszerności idzie coraz dalej! Dziś produkuje się całą kategorię żywności oznaczanej jako "glatt kosher", specjalnie dla tych, którzy uważają, że zasady przygotowania żywności sprzed 5 tysięcy lat nie są jeszcze dostatecznie szczegółowe. Wyliczanie na czym polega "glatt kosher" byłoby zbyt uciążliwe, ale chyba chodzi tu bardziej o działania na pokaz i zastraszanie, niż o teologię. Niewiele wiem o Bogu, nigdy Go nie spotkałem, ale jestem przekonany że jeśli istnieje, nie ma zamiaru mówić mi co i jak mam jeść. Tylko małostkowi biurokraci mogą wyobrażać sobie Boga jako małostkowego biurokratę…
Ale dla Żyda w wersji light znacznie większym problemem od głupich zasad dotyczących jedzenia jest oczywiście kwestia państwa Izrael. Tak, to dla nas szczególnie trudne. Z jednej strony odmawiamy Izraelowi bezkrytycznego poparcia – z drugiej irytuje nas, kiedy ludzie niebędący Żydami krytykują go. Czasami – nawet jeśli nieczęsto – mamy wrażenie, że ich opinie zawierają w sobie dawkę starej, klasycznej nienawiści do Żydów.
Być może moje podejście do tego tematu jest przesadnie optymistycznie, żydowskie w wersji light. Powód, dla którego tylu ludzi nienawidzi Izraela jest w gruncie rzeczy pozytywny: po prostu ludzie oczekują do Żydów czegoś więcej. Problem polega na tym, że Izrael nie jest etnicznym monolitem. Jego mieszkańcy mają bardzo różne poglądy na temat tego, jak powinno funkcjonować społeczeństwo. I to właśnie ja, Żyd-light, bardzo sobie cenię. Ten intelektualizm, tę etykę społeczną, szczerość i bezpośredniość ludzi. Czyli to samo, czego inni – ci bardziej żydowscy Żydzi – nie cierpią. Kiedy ostatni raz byłem w kibucu – dla Żydów-light i reszty Zachodu będącego uosobieniem "dobrego" Izraela – mieszkali tam tylko Żydzi po siedemdziesiątce. Co więcej, wszyscy młodzi wolontariusze byli jasnowłosymi Niemcami lub Duńczykami.
Czy zatem bycie Żydem w wersji light, małżeństwo z kobietą będącą pół-Żydówką i pół-metodystką, jedzenie niekoszernych potraw, czy to wszystko przeszkodziło moim dzieciom w byciu Żydami? Czy w ten sposób przyczyniłem się do spadku populacji Żydów w Wielkiej Brytanii? Otóż nie.
Nasza starsza córka ma narzeczonego z Kornwalii. Dopiero po kilku miesiącach znajomości oboje odkryli, że jest on Żydem po kądzieli, a jego korzenie są bardziej żydowskie niż jej. Ich dzieci zatem będą Żydami w wersji super-light – przynajmniej z urodzenia. To naprawdę niesamowite, że ci dwoje wpadli akurat na siebie!
Nasz syn kilka tygodni temu wpadł na pomysł stworzenia strony internetowej dla Żydów-light, pod roboczą nazwą "The Bacon Bagel" ("bajgiel z bekonem"). A nasza młodsza córka w ubiegłym miesiącu przewodziła na Sussex University kampanii przeciwko embargo na izraelskie produkty na terenie kampusu. Hasło kampanii: wszystko w porządku, ale dlaczego tylko produkty izraelskie? Czy nie powinniśmy bojkotować także produktów chińskich, amerykańskich, pochodzących ze Sri Lanki i wielu innych krajów?
Ostatnio usłyszała od władz samorządu studenckiego, że bojkot produktów amerykańskich czy chińskich byłby – uwaga! – "bardzo niewygodny". Teraz moja córka jest bardziej wściekła niż kiedykolwiek – zrozumiała, że kampusowy "antysyjonizm" jest (przynajmniej w wykonaniu studentów nie będących Palestyńczykami) po prostu modnym dodatkiem, nie znaczącym więcej niż kupowanie w sklepach z ciuchami chusty-arafatki.
Wszystkie te działania podejmowane przez nasze "super-light żydowskie" dzieci sugerują, że w naszej rodzinie poczucie bycia Żydem (choćby w wersji light) nie zanika. Bo my, Żydzi-light, jesteśmy na swój sposób dumni z faktu bycia Żydami. Dawno nie przeżyłem takiego dreszczyku emocji jak wtedy, kiedy dowiedziałem się że trafiłem na prowadzoną przez BNP (Brytyjską Partię Narodową) listę "Żydów w mediach". Poczułem się autentycznie zaszczycony (choć zachęcam chłopców z BNP, żeby uaktualnili kilka szczegółów mojego życiorysu).
Ale tym, co najbardziej cenię sobie w byciu częścią – choćby marginalną – tej kultury jest fakt, że kiedy ten artykuł się ukaże, podniesie się straszna wrzawa. Żydowscy Żydzi powiedzą, że jestem typowym Żydem nienawidzącym własnego narodu (a przecież, jak mówił Larry David, jest wiele rzeczy, których w sobie nie znoszę bez odnoszenia się do narodowości…). Żydzi, którzy udają, że nie są Żydami powiedzą, że jestem typowym Żydem ogarniętym obsesją na punkcie swojego żydostwa. A antysemici powiedzą, że jestem po prostu typowym parszywym Żydem.
A przecież ortodoksyjni Żydzi nie obłożą mnie ekskomuniką czy inna fatwą – nie tylko nie mają jak, ale też niewielu z nich byłoby tym zainteresowanych. Tak, nawet fundamentalistów. Najgorsze co mnie może spotkać to brak zaproszenia w przyszłym roku na kilka sederów (wieczerzy paschalnych – przyp. Onet). Najbardziej prawdopodobne jest jednak, że zostanę zaproszony na parę debat, na których dyskutowany będzie temat "Czy Żydzi w wersji light są naprawdę Żydami?".
A jeśli na przykład jutro umrę, i tak zostanę pochowany jak prawowierny Żyd – w tałesie (szalu modlitwenym – przyp. Onet), który dostałem w czasie bar micwy. Nad trumną staną moi przyjaciele i rabin, którego zawczasu poprosiłem, aby przyleciał z Nowego Jorku poprowadzić mój pogrzeb. "Może i nie był najbardziej ortodoksyjnym Żydem" – powiedzą zapewne moi przyjaciele. "Nie był grzecznym chłopcem. Ale przynajmniej był Żydem. W wersji light."
Jonathan Margolis
29.12.2009 - The Guardian