Co się zdarzyło w Jerozolimie w 30 roku?Nasze źródła pozabiblijne dotyczące Jezusa z Nazaretu są bardzo ubogie. A zatem, czy chcemy, czy nie chcemy, musimy budować naszą wiedzę o Nim na tekstach chrześcijańskich. Co w tej sytuacji historyk może powiedzieć o Jezusie? Niewątpliwie bardzo niewiele. Żyd palestyński, mieszkał w
Nazarecie w Galilei. Zapewne w 28 r. (daty podawane bez bliższego określenia odnoszą się zawsze do czasów po narodzeniu Chrystusa) zaczął nauczać i głosić bliskość królestwa Bożego. Gromadziły się wokół Niego tłumy pełne entuzjazmu, lecz wszyscy Go opuścili, gdy tylko władze żydowskie wypowiedziały się zdecydowanie przeciw Niemu. Umarł ukrzyżowany z rozkazu rzymskiego prefekta Judei Poncjusza Piłata.
Relief Męki i Zmartwychwstania - Rzym, ok. 420-430 r./ National Gallery, London Skąpe dane, dostarczane głównie przez Ewangelie, znajdują w tym przypadku potwierdzenie w świadectwie Tacyta, wybitnego historyka rzymskiego piszącego swe Roczniki na początku II w. Wszystko to pozwala być może na ustalenie dokładnej daty śmierci Jezusa. Według powszechnie przyjętej tradycji Jezus umarł w piątek, a jak dowiadujemy się z Ewangelii św. Jana: „był to dzień Przygotowania Paschy”, to jest dzień 14 miesiąca nisan (marzec/kwiecień). Wiemy też, iż skazał go na śmierć Poncjusz Piłat, rządzący Judeą w latach 26–36. Otóż z obliczeń astronomicznych wynika, że w tym okresie 14 nisan przypadał trzykrotnie w piątek, mianowicie w latach 27, 30 i 33. Rok 27 jest nazbyt wczesny (Jezus nie zaczął jeszcze wtedy działalności publicznej), rok 33 może zbyt odległy, choć nie można go całkowicie wykluczyć. Wydaje się zatem najprawdopodobniejsze, że Jezus umarł w 30 r., po przeliczeniu na nasz kalendarz 7 kwietnia 30 r. (raczej niż 3 kwietnia 33 r.).
Pozostali Ewangeliści komplikują nieco całą sprawę. Według nich bowiem Jezus spożywa wieczerzę paschalną w czwartek nie wieczorem, a mówiąc dokładniej: po ukazaniu się pierwszej gwiazdy, oznaczającym początek dnia 15 nisan. Umarłby w takim razie również w piątek, ale 15 nisan, najuroczystszy dzień święta Paschy. Większość biblistów przyjmuje obecnie mimo wszystko chronologię św. Jana, przede wszystkim dlatego, iż wydaje się całkiem nierealne, żeby cały proces i
egzekucję można było przeprowadzić w Jerozolimie w sam dzień święta Paschy. Warto tu przy okazji może dodać, iż również Talmud Babiloński wspomina o straceniu Jezusa „w przeddzień Paschy”. Dodatkowym argumentem jest i to, że – jak wiemy dzisiaj – Ewangelia według św. Jana dokładniej niż pozostałe przestrzega na ogół chronologii. A jeśli Jan ma rację, Ostatnia Wieczerza była ucztą pożegnalną, a nie paschalną, choć niewątpliwie odbywała się tuż przed Paschą, w paschalnej atmosferze, specjalnie podkreślanej, jak się zdaje, przez samego Jezusa.
Niewierny Tomasz, Bernardo Strozzi, ok. 1620 r./ National Gallery, London
Wiele pytań pozostaje jednak bez odpowiedzi. Na dokładne odtworzenie całej działalności Jezusa w czasie i przestrzeni Ewangelie nam nie pozwalają. Historyk ma wszakże do swej dyspozycji dwa fakty niezaprzeczalne: wie mianowicie, że działalność ta zakończyła się śmiercią Jezusa na krzyżu, najprawdopodobniej w dniu 7 kwietnia 30 r., oraz że bardzo niedługo po tej haniebnej śmierci rodzi się nagle i zaczyna nader szybko rozwijać się Kościół chrześcijański, który wyrasta z niezłomnego przekonania uczniów Jezusa, że Mistrz ich zmartwychwstał i żyje.
Dwa fakty historyczne. W jaki sposób drugi z nich wynika z pierwszego? Co przemieniło garstkę zagubionych, wystraszonych uczniów Ukrzyżowanego w nie cofających się przed niczym Apostołów
Chrystusa-Mesjasza? Historyk jest tu bezradny. Może co najwyżej stwierdzić, że w życiu tych ludzi zaszła jakaś niepojęta przemiana, całkowite „odwrócenie” ich dotychczasowego sposobu myślenia. A przemiana ta znalazła swój wyraz w ich własnej niewzruszonej pewności, że przeżyli coś niesłychanego, że spotkali się ze Zmartwychwstałym i że o tym właśnie mają teraz świadczyć wobec całego świata.
W jakikolwiek sposób będziemy tę ich pewność oceniali, nie ulega żadnej wątpliwości, iż dla uczniów Jezusa czas podzielił się nieodwołalnie na to, co wydarzyło się przedtem, i to, co przyszło potem. Tacy, jakimi byli przedtem, nie będą już nigdy potem. Cały rozwój wczesnego Kościoła opiera się na tym ich przekonaniu, które samo w sobie jest faktem w pełni sprawdzalnym i historycznym. Bez tego, co zmieniło bezpowrotnie ich życie, nie byłoby chrześcijaństwa ani Kościoła.
Chrystus św. Jana od Krzyża, Salvador Dali, 1951 r./ National Gallery, London Wszystko, co dotyczy zmartwychwstania Jezusa, było już od samego początku kwestionowane i podawane w wątpliwość. Jedni oskarżali apostołów o zwykłe oszustwo: ukradli ciało Ukrzyżowanego i sfabrykowali cudowną historię zmartwychwstania. Inni podejrzewali ich o zbytnią łatwowierność: Jezus nie umarł, ale był w letargu, albo groby zostały pomylone, halucynacje zaś wzięto za rzeczywistość. Jest jednak rzeczą charakterystyczną, że uczniowie najwyraźniej wcale nie oczekują powrotu do życia swego Mistrza i nie dają się przekonać wieściom, przynoszonym im przez kobiety, a pusty grób nie odgrywa żadnej roli w najstarszych świadectwach o zmartwychwstaniu. W Ewangelii według św. Mateusza zarzut wykradzenia ciała przypisany jest kapłanom i faryzeuszom (Mt 28,13), co każe przypuszczać, że nieco później w taki sposób władze żydowskie próbowały przeciwstawić się rosnącej popularności chrześcijaństwa.
Większość formułowanych aż do dzisiaj teorii wypływa zresztą z mało dokładnej znajomości świadectw chrześcijańskich i środowiska Nowego Testamentu, jak również z nieporozumień dotyczących religioznawstwa porównawczego. Ta właśnie dyscyplina dostarczyła w początkach XX w. najsilniejszych, jak się zdawało, argumentów przeciw realności zmartwychwstania. Wysunięto hipotezę, że pierwsi chrześcijanie, świadomie lub nieświadomie, kształtowali historię Jezusa według legend i kultów misteryjnych takich bóstw jak np. Attis, Adonis czy Ozyrys. Corocznie schodzili oni do krainy umarłych, by corocznie powracać znowu do świata żywych (były to na ogół bóstwa związane przynajmniej pierwotnie z wegetacją, cyklicznie obumierającą i budzącą się do życia). Sądzę, że warto tu przytoczyć zdanie wybitnego historyka religii greckiej, profesora Uniwersytetu Genewskiego Jeana Rudhardta. Zasługuje on tym bardziej na uwagę, że właśnie badania nad religią grecką IV w. przed Chr. skłoniły go do porzucenia zdecydowanego ateizmu na rzecz bliżej jeszcze nie określonego deizmu. Powiedział mi przy ostatnim naszym spotkaniu, że „dostrzegł za tym wszystkim jakąś rzeczywistość”. Chrześcijaninem wszakże, przynajmniej wówczas, jeszcze nie był, ale przeszedłszy na emeryturę zaczął studiować Nowy Testament. I tutaj zafascynowało go właśnie
zmartwychwstanie Jezusa. Oczywiście jako religioznawca wiedział doskonale, że nie brak bóstw pogańskich, które zstąpiwszy do krainy zmarłych, potem z niej powracają. Zawsze jednak, jak stwierdził w rozmowie ze mną, dzieje się to na płaszczyźnie mitu, całkowicie ahistorycznej. Jezus jest natomiast konkretnym, historycznym człowiekiem, żyjącym w określonym środowisku i czasie. I to właśnie – zdaniem szwajcarskiego historyka religii – jest zjawiskiem całkiem niezwykłym i fascynującym.
Należałoby do tego jeszcze dodać, że dla chrześcijanina zmartwychwstanie Jezusa nie jest – jak w micie – Jego powrotem do dawnego życia. Jest przejściem przez śmierć w rzeczywistość całkiem nową. Co więcej, to przejście dotyczy także nas samych, obiecując również nam zmartwychwstanie. Taka jest przynajmniej treść wiary wierzących, choć wielu z nich nie zdaje sobie z tego sprawy, nie rozumiejąc najczęściej do końca, o co naprawdę chodzi.
Światłość świata, William Holman Hunt, 1900-1904 r./ National Gallery, London Uczniowie Jezusa nieśli swym współrodakom i poganom niewzruszoną pewność, że spotkali się ze Zmartwychwstałym. Temu, że taką pewność mieli, niemal żaden z poważnych badaczy dzisiaj już nie zaprzecza i to bez względu na to, jak będzie to „spotkanie” interpretować, czy uzna je za zjawisko obiektywne, czy też za czysto subiektywne przeżycie. Trzeba tu uświadomić sobie, że nie wszystko co rzeczywiste można stwierdzić lub udowodnić. Jeśli mój znajomy opowiada mi fantastyczne przygody, jakie przydarzyły mu się na przykład w Afryce, mogę mu tylko wierzyć lub nie wierzyć. Zależy to przede wszystkim od zaufania, jakim tego człowieka darzę. Udowodnić mi swoich przeżyć nie może. Podobnie uczniowie Jezusa nie udowodnią nam niczego w sposób naukowy. Pozostaje otwarte pytanie: wierzyć czy nie wierzyć?
Chrześcijanin podchodzi do tego problemu nieco inaczej. I dobrze, jeśli o tej inności podejścia będzie pamiętał również ten, kto chrześcijaninem nie jest. Jeżeli człowiek nie może nieraz dowieść swojemu przyjacielowi prawdy tego, co sam przeżył, to niewątpliwie tam, gdzie mamy do czynienia z Bogiem (jeśli tylko przyjmiemy Jego istnienie choćby tylko jako hipotezę roboczą), to co rzeczywiste musi niejednokrotnie przekraczać granice tego, co można historycznie stwierdzić. Moje zaufanie do opowiadającego mi o swoich przygodach podróżnika opiera się na tym, co o nim samym wiem, co zostało mi już niejako „historycznie udowodnione”. Trochę podobnie (choć porównanie tu kuleje) w pełni historyczne przesłanki pomagają chrześcijaninowi przyjąć tajemnicę zmartwychwstania. Właśnie: przyjąć! bo tajemnicy się nie dowodzi, można ją tylko przyjąć albo odrzucić.
Jakkolwiek będziemy patrzeć na to, co przeżyli uczniowie Jezusa, było to jakieś doświadczenie wstrząsające. Nie mieli odpowiednich słów, żeby przekazać światu to, co – jak sądzili – muszą przekazać. W tej sytuacji istniały tylko dwie możliwości. Trzeba było albo stworzyć jakiś całkiem nowy „język” (wtedy jednak rozumieliby go tylko „wtajemniczeni”), albo posłużyć się językiem tradycyjnym (wtedy jednak od dawna znane słowa nie odpowiadałyby w pełni nowej rzeczywistości). Uczniowie wybrali tę drugą możliwość, przemawiając językiem biblijnym. Nie starali się przy tym trzymać ściśle jednego sposobu wyrażania tego, co do końca wyrazić się nie dawało. Dzisiaj najczęściej nie zdajemy sobie z tego sprawy i może dlatego tak trudno jest nam wiele rzeczy zrozumieć. My mówimy zazwyczaj jedynie o „zmartwychwstaniu”, nie zauważając w ogóle, że autorzy Nowego Testamentu używali również słowa „wywyższenie” i czasownika „wywyższyć”.
Listy św. Pawła są najprawdopodobniej najstarszą częścią Nowego Testamentu (najwcześniejszy z nich, 1 List do Tessaloniczan, został napisany w 50 lub 51 r.). Zapewne niewiele później powstał List do Filipian, w którego drugim rozdziale znajdujemy piękny hymn na cześć Chrystusa. Jest to, jak się zdaje, śpiewany już w tych czasach hymn liturgiczny, włączony przez Pawła do jego Listu. Głosi on „ogołocenie”, „uniżenie” Chrystusa, Jego posłuszeństwo „aż do śmierci i to śmierci krzyżowej”, by od tej haniebnej śmierci przejść od razu do Jego niepojętej chwały: „Dlatego też Bóg nad wszystko Go wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych, i aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest Panem ku chwale Boga Ojca”.
Jest to – według przeważającej obecnie opinii – jeden z wcześniejszych Listów św. Pawła, a hymn – jeśli rzeczywiście przejęty z liturgii – stanowi świadectwo jeszcze przedpawłowej myśli teologicznej. I rzecz charakterystyczna: nie ma tu mowy o „zmartwychwstaniu” (może dlatego, by nie zostało ono zinterpretowane jako powrót do zwykłego życia). Jezus zostaje natomiast „nad wszystko wywyższony” i cały wszechświat oddaje Mu cześć jako Panu (a słowo „Pan” w tym czasie zastępowało imię Boga), wszystko to zaś „na chwałę Boga Ojca”. Można zatem śmiało powiedzieć, że wywyższenie, o jakim mowa w tym hymnie, to nie tylko niewspomniane tu zresztą zmartwychwstanie, lecz zarazem wejście Chrystusa w chwałę Boga, czyli – posługując się naszym tradycyjnym językiem – wniebowstąpienie.
Jeśli List do Filipian jest prawdopodobnie jednym z najwcześniejszych pism Nowego Testamentu, Ewangelia według św. Jana należy niewątpliwie do najpóźniejszych. I właśnie jej autor, zwłaszcza we wszystkich zapowiedziach śmierci Jezusa, używa ze szczególnym upodobaniem czasownika wywyższyć, obejmując nim i wywyższenie na krzyżu, i zmartwychwstanie, i wejście w chwałę. Kiedy czytamy uważnie, staje się coraz bardziej oczywiste, że dla Ewangelisty wszystko to jest jedną tajemnicą i że to, co nazywamy wniebowstąpieniem, stanowi niejako drugie oblicze zmartwychwstania.
Ludziom nie wierzącym często właśnie wniebowstąpienie zdaje się przeszkadzać najbardziej. I nic dziwnego. Wyrażenie to należy przecież do całkiem nam obcego obrazu wszechświata, gdzie „sfera boska” znajdowała się gdzieś wysoko w górze, ponad księżycem. Jeszcze pierwszy kosmonauta radziecki Gagarin był zdziwiony (a może i rozczarowany), że krążąc „w niebie” ponad ziemią nigdzie nie napotkał Boga. A i wielu pobożnym chrześcijanom trudno bywa czasem zrozumieć, że „niebo” nie jest „miejscem” i nie znajduje się „w górze”.
„Czterdzieści dni”, o jakich mowa na początku Dziejów Apostolskich (Dz 1,3), to – podobnie jak gdzie indziej w Biblii – symboliczne określenie dłuższego czasu przygotowania. Przecież sam autor Dziejów, św. Łukasz, w swojej Ewangelii przedstawia Jezusa „uniesionego do nieba” już w Niedzielę Zmartwychwstania (Łk 24,50). Ów „czas przygotowania” to zatem zapewne okres, kiedy Zmartwychwstały częściej i w jakiś szczególny sposób ukazywał się swoim uczniom.
Dopiero późniejsza interpretacja pierwszych zdań Dziejów Apostolskich doprowadziła do przekonania, że Wniebowstąpienie nastąpiło czterdzieści dni po zmartwychwstaniu. Jeszcze św. Paweł najwyraźniej nic o tym nie wie, kiedy w Pierwszym Liście do Koryntian mówi o Zmartwychwstałym ukazującym się swoim uczniom: „Ukazał się Kefasowi (Piotrowi), a potem Dwunastu, później zjawił się więcej niż pięciuset braciom jednocześnie (większość z nich żyje dotąd, niektórzy pomarli), potem ukazał się Jakubowi, potem wszystkim apostołom, w końcu, już po wszystkich, ukazał się także i mnie jako poronionemu płodowi” (1 Kor 15,5–8). Paweł uważa się za „poroniony płód”, gdyż, jak sam to mówi, „prześladował Kościół Boży”, aż do chwili, gdy spotkał się ze Zmartwychwstałym. Miało to miejsce nie wcześniej niż parę lat po śmierci Jezusa, a przecież Paweł nie widzi żadnej cezury, nie ma dla niego pojawień przed i po Wniebowstąpieniu. Jego słowa mają dla nas tym większe znaczenie, że jest on jedynym świadkiem naocznym, który w swoich listach sam osobiście mówi o tym, co przeżył. Warto też zwrócić uwagę, że to spotkanie odróżnia on zdecydowanie od później doznanych „widzeń i objawień”. To wydarzenie, nie dające się porównać z niczym, podzieliło jego życie nieodwołalnie na przedtem i potem, podobnie jak stało się to z życiem innych uczniów Jezusowych.
Przytoczone powyżej słowa Pawła stanowią zakończenie najstarszego ze znanych nam chrześcijańskich wyznań wiary. W latach 51–52 Apostoł założył w Koryncie pierwszą w tym mieście greckim gminę chrześcijańską, a gdzieś ok. 55–57 r. pisze z Efezu do tych swoich korynckich dzieci duchowych, przypominając im przekazaną poprzednio naukę: „Przekazałem wam przede wszystkim to, co sam otrzymałem, że Chrystus umarł za nasze grzechy zgodnie z Pismem, że został pogrzebany, że zmartwychwstał dnia trzeciego zgodnie z Pismem i że ukazał się Kefasowi itd.” (1 Kor 15,3–5; tu następuje przytoczona poprzednio lista pojawień Zmartwychwstałego).
Nauka, którą Paweł przekazał Koryntianom, nie stanowi jednak jego własności. On sam ją „przejął”. Zapewne przy własnym chrzcie, a więc zaledwie kilka lat po śmierci Jezusa, najpóźniej zaś ok. 40 r., przed rozpoczęciem swoich podróży misyjnych. W polskim przekładzie mamy cztery czasowniki w czasie przeszłym dokonanym: umarł, został pogrzebany, zmartwychwstał, ukazał się. Jest to przekład w pełni poprawny, choć z konieczności niedoskonały. W oryginale greckim są tu bowiem tylko trzy formy czasu przeszłego: umarł, został pogrzebany, ukazał się – trzy fakty, należące już bez reszty do przeszłości. Trzeci natomiast z kolei czasownik (zmartwychwstał) to po grecku bynajmniej nie czas przeszły, lecz coś w rodzaju pogłębionego czasu teraźniejszego. Wyraża się w nim trwający w teraźniejszości skutek czynności dokonanej w przeszłości. Właściwie należałoby go oddać po polsku całym zdaniem: „jest zmartwychwstały, bo zmartwychwstał”. Dla Pawła zmartwychwstanie Jezusa nie będzie nigdy należało do przeszłości. Dobrze wyrazi to prokurator rzymski Festus, który rozmawiając z królem Agryppą II powie mu, iż przekonał się, że w sporze Pawła z jego rodakami chodzi „tylko o ich wierzenia i o jakiegoś zmarłego Jezusa, o którym Paweł twierdzi, że żyje” (Dz 25,19).
Paweł nie był wyjątkiem. Dla młodych gmin chrześcijańskich pytanie o „historyczność” zmartwychwstania nie miałoby żadnego sensu. Ludzie ci byli pewni, że spotykają się ze Zmartwychwstałym codziennie, choć „spotykają” nie znaczy tu bynajmniej „widzą”. Obecność ta była jednak dla nich całkiem realna, a potwierdza to właśnie owe króciutkie najstarsze wyznanie wiary.
W Ewangeliach znajdujemy opowieści o wielu wydarzeniach z życia Jezusa, o tym, co robił i co mówił. Nigdzie jednak nie ma opisu zmartwychwstania. Autorzy Ewangelii pozwalają nam uczestniczyć w pospiesznym pogrzebie (zaraz zaczynał się wielki Szabat Paschalny), a Mateusz dodaje jeszcze wzmiankę o straży, o jaką arcykapłan miał poprosić Piłata. A potem jest już zaraz „świt pierwszego dnia tygodnia” (tj. niedzieli), kamień wielki odwalony i grób pusty.
Ewangelie przynoszą następnie sześć różnych opowiadań o znalezieniu tego pustego grobu i pojawianiu się Zmartwychwstałego. Pusty grób znajdują zawsze kobiety, co wskazuje na historyczność tradycji. Nikt by tego nie wymyślił w świecie, gdzie świadectwo kobiety nie miało żadnej wartości. Obraz wszystkiego, co dzieje się po zmartwychwstaniu, jest jednak jakby nieostry i wszelkie próby uzgodnienia przekazów ze sobą prowadzą na manowce. Przy tym zarówno kobiety, jak i uczniowie mają trudności w rozpoznaniu Zmartwychwstałego. Wystarczy tu przypomnieć tylko jedną scenę. Pod sam koniec Ewangelii św. Mateusza jesteśmy świadkami uroczystego spotkania uczniów z pełnym chwały Chrystusem, który za chwilę powie: „Została mi dana wszelka władza na niebie i na ziemi”. Tymczasem uczniowie, „ujrzawszy złożyli pokłon, lecz niektórzy wątpili” (Mt 28,16–18). Jakże mogli wątpić? A jeżeli już znaleźli się tacy słabej wiary, po co o nich wspominać? Niewątpliwie, gdyby Ewangeliści pisali po to, żeby dowieść, iż Jezus naprawdę zmartwychwstał, usunęliby wszelkie tego rodzaju wzmianki. Wzmianki te wszakże miały i nadal mają bardzo ważną rolę do spełnienia: Zmartwychwstały Jezus to ten sam Jezus, z którym Jego uczniowie chodzili po drogach Palestyny, lecz zarazem, w jakiś niepojęty sposób, inny. To Ten, który przeszedł przez śmierć i żyje już całkiem odmiennym życiem. Dlatego Maria Magdalena usłyszy od Niego: „Nie zatrzymuj Mnie!” (J 20,17). Wszyscy muszą zrozumieć, że nie jest to powrót do przeszłości, że od tej chwili wszystko będzie nowe.
Ewangeliści, tak często niezgodni w szczegółach, wspólnie podkreślają tę powracającą często niepewność uczniów. A jeśli tak to wyglądało nawet po zmartwychwstaniu, skąd się zatem wziął Kościół? E. Charpentier, biblista francuski, odpowiada: „Spotkało ich coś, co ich zmusiło do przekroczenia własnego zwątpienia. Powstanie pierwszej gminy chrześcijańskiej jest zatem pierwszym znakiem historycznym wskazującym na tajemnicę paschalną. Chodzi tu o jedyne w swoim rodzaju doświadczenie, z którego narodził się Kościół”. Doświadczenie to stało się jednak dla nich w pełni zrozumiałe dopiero w dzień Pięćdziesiątnicy, kiedy nastąpił niespodzianie ów przełom, który przemienił ich raz na zawsze w nieustraszonych świadków zmartwychwstania. Chrześcijanie wierzą, że przełomu tego dokonał zapowiedziany przez Jezusa Duch Święty, który pozwolił im wreszcie pojąć wiele z tego, czego wcześniej „nie mogli udźwignąć” (J 16,12). Niechrześcijanin tego wyjaśnienia przyjąć nie potrafi, staje zatem twarzą w twarz z nierozwiązaną zagadką, a może – powiedzmy lepiej – tajemnicą?
Żydowski biblista Pinhas Lapide w swej książce „Zmartwychwstanie, żydowskie doświadczenie wiary” (Stittgar-Munchen, 1977) nie mówi oczywiście o Duchu Świętym, stwierdza jednak: „W tym, co trzeciego dnia wydarzyło się w Jerozolimie, chodzi ostatecznie o doświadczenie Boga, które – jak sam Bóg – sięga w to, czego dowieść nie można, otwiera się zaś jedynie dla wiary”. A nieco dalej pisze: „W jakikolwiek sposób będziemy patrzeć na to, musiało tu zajść coś takiego, co możemy nazwać wydarzeniem historycznym, ponieważ historyczne są jego skutki”, s. 9,76).
Anna ŚwiderkównaAnna Świderkówna jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego. Dokładniejsze omówienie problematyki przedstawionej w artykule znajdzie czytelnik w książce autorki „Rozmowy o Biblii: Nowy Testament”, PWN, Warszawa 2000.
Fotografie: the National Gallery, London