Etnologia religii jest bardzo młodą gałęzią badań religijnych, jeżeli nie uważa się za nią religioznawczych wyników antropologii i etnologii, lecz dyscyplina, która przybiera wyraźnie religioznawczy punkt widzenia. Przedmiotem etnologii religii są tzw. "religie pierwotne" lub "religie ludów pierwotnych".
Każdy wie, że pojęcia te nie są najszczęśliwiej dobrane, zwłaszcza że odnoszą się one na pierwszym miejscu do osiągnięć technicznych, gdy tymczasem religie tzw. ludów pierwotnych często wcale nie są "prymitywne". Założenie to trzeba mieć stale przed oczyma, jeżeli nadal chcemy się tym terminem posługiwać. Mocno się on już zakorzenił, a wszystkie inne usiłując go zastąpić nie znalazły powszechnego uznania i same są problematyczne. Dotyczy to przede wszystkim niezręcznego i negatywnego wyrażenia "religie ludów niepiśmiennych". Pojęcie to obejmuje np. religię niepiśmiennych Inków, a przecież nikt nie myśli o tym, by ją tutaj podciągnąć.
Jako dyscyplina zajmująca się konsekwentnie badaniem religii pierwotnych etnologia religii jest wzbogaceniem badań religioznawczych. Zacytujmy Åke Hultkrantza, jednego z najwybitniejszych przedstawicieli tej dziedziny:
To, że uwzględnia się religie pierwotne w tej samej mierze, co religie starożytne i religie światowe - i bynajmniej nie jako ewolucjonistyczny wstęp do nich - oznacza, że religie ludów niepiśmiennych stały się zasadnym przedmiotem badania dla historyka religii. Oznacza to ponadto, że do naszej dziedziny weszły nowe metody i idee. Nie usuną one starych metod historycznych, lecz je rozwiną. Wydaje się rzeczą właściwą, by metody te określić mianem etnoreligioznawczych.
Metoda filologiczno-historyczna ma również znaczenie dla etnoreligioznawcy, jeżeli chce on stanąć przygotowany wobec swego przedmiotu i rozpoczynać terenowe badania bezzałożeniowo. W zakres jego studium wchodzą zarówno cenne relacje misjonarzy, jak i krytyczna kultura różnych sprawozdań z podróży oraz opisy dokonane przez kolonialnych urzędników.
Ale już N. Söderblom, w związku z własnymi badaniami nad postaciami tzw. najwyższych bogów w religiach pierwotnych, zwracał uwagę na zagrażające niebezpieczeństwo kierowana się w tych badaniach apriorycznie powziętymi opiniami i naukowo niebezpiecznymi "systemami oczekiwań":
Misjonarze od dłuższego już czasu o tym (najwyższych bogach - A.B.) opowiadają. O wiele lepiej niż podróżnicy znali dane plemiona i ich języki. Mieli jednak ze sobą Księgę Rodzaju. Czy nie byli wobec tego zbyt skłonni do projekcji Boga Biblii w przedstawienia ludów pogańskich.
Tę sama trudność reprezentuje Å. Hultkrantz:
Antropologowie społeczni usiłują poważnie weryfikować swe teorie za pomocą samych badań terenowych. Naturalnie, że ich "system oczekiwań" zawiera także - świadomie lub nieświadomie - oczekiwania teoretyczne. Osobiście wydaje mi się jednak, że weryfikacja kierująca się określonymi celami metodologicznymi jest niebezpieczna drogą, jeżeli podejmuje się ją w środowisku ludów pierwotnych. Badacz terenowy potwierdza bowiem wówczas w czasie badań swoje własne zafiksowane modele i nadaje napotkanym przedstawieniom religijnym taki kierunek, jaki wydaje mu się wcześniej właściwy, otrzymując w ten sposób gotowe odpowiedzi na swe pytania. Rzeczą pożyteczniejszą i bezpieczniejszą jest tworzenie teorii na gruncie samego materiału, tzn. podczas bezpośredniego procesu badawczego.
Do bezzałożeniowości badacza, jako wstępnego warunku skuteczności jego pracy, dochodzi zadanie uzyskania zaufania swych informatorów, co może się dokonać tylko przez bezpośredni kontakt z"ternem". Bardzo często pielęgnowaną tutaj metodą jest udział w najprostszych sprawach życia codziennego, np. dzielenia przez badacza przez wiele miesięcy życia pewnego plemienia: mieszkanie w namiotach, chatach, jurtach, lub iglo i to, co dla Europejczyka - daniem jednego z wiarygodnych świadków - jest największą trudnością: odżywianie się produktami tubylczej kuchni.
Ważny tez jest właściwy sposób zapatrywania. O pewnym psychologu interesującym się mitami - a było ich i jest coraz więcej - opowiada się następującą anegdotę. Jest ona wprawdzie wiarogodna, ale jak w wypadku anegdot nie zawsze daje się do końca potwierdzić, dlatego nie wymienimy tutaj osoby, o którą chodzi. Otóż człowiek ten wybrał się w podróż po Afryce i kiedy spotkał pierwszego lepszego tubylca, zapytał go po prostu: "czy macie tutaj mity?". Podobno po długim, kłopotliwym milczeniu otrzymał odpowiedź, że czegoś tak okropnego nie mają.
Ale nawet mniej niezręczny badacz napotyka na poważne trudności w sprawach religijnych. O wiele łatwiej otrzymać informacje na temat życia plemiennego i gospodarczego niż wierzeń i rytuałów. Pewna doza bojaźni, ale także postawa wewnętrznego sprzeciwu - "co to obcego obchodzi?" - nie sprzyjają uzyskaniu jasnej informacji, a niekiedy nawet prowadzą do jej zafałszowania. Pomocą tutaj może być tylko ciągła kontrola przez pytanie wielu, niezależnych od siebie, informatorów.
Ciągle jeszcze rzeczą beznadziejną jest otrzymanie pewnych wiadomości na temat spraw, których tubylec nie chce wspominać we własnym kręgu, gdyż podlegają one tabu. W każdym razie fakt, że dysponujemy nielicznymi tylko i częściowo rozbieżnymi informacjami na temat wierzeń Australijczyków dotyczących życia pozagrobowego, pochodzą stąd, że niż maja oni zwyczaju mówienia o śmierci i tamtym świecie.
* * * *
fragment książki: Gunter Lanczkowski -
Wprowadzenie do religioznawstwa