Panujący status rzymskiego katolicyzmu w osiemnastowiecznej Rzeczypospolitej był aksjomatem. Aczkolwiek ten status nie był potwierdzony
expressis verbis specjalnym prawem aż do 1791 roku, znajdował odzwierciedlenie w licznych przywilejach i obwarowaniach i był wzmocniony ceremoniałem. Nigdy więź między Kościołem katolickim a Rzecząpospolitą nie była okazywana tak spektakularnie, jak podczas elekcji i koronacji monarchy. [il. 1]
27 sierpnia 1764 roku zebrał się w Warszawie sejm, celem nadzorowania elekcji nowego króla i zakończenia interregnum, trwającego od śmierci Augusta III 5 października 1763 roku. 3 września nuncjusz apostolski, Antonio Visconti, przedstawił sejmowi życzenie Klemensa XIII, aby królem został wybrany prawdziwy katolik, oraz ostrzeżenie papieskie przed wszelkimi ustępstwami na rzecz niekatolickich dysydentów.
7 września wiekowy prymas i
interrex, arcybiskup Władysław Łubieński, objeżdżał pole elekcji na Woli, pytając po kolei przedstawicieli każdego województwa, kogo życzyliby sobie na króla. Wszyscy odpowiedzieli, że chcą Stanisława Poniatowskiego, stolnika litewskiego. Po czym Łubieński, zza ogrodzenia na środku pola, zapytał wszystkich obecnych, czy chcą Poniatowskiego. Uniosła się wielka aklamacja i prymas ogłosił Poniatowskiego królem polskim, wielkim księciem litewskim, ruskim, pruskim, mazowieckim, żmudzkim, kijowskim, wołyńskim, podolskim, podlaskim, inflanckim, smoleńskim, siewierskim i czernihowskim (anachroniczna lista tytułów, gdyż niektóre z tych terytoriów dawno odstąpiono Rosji).
Elekcja Stanisława Augusta - Bernardo Bellotto (fragment obrazu)
Kiedy armaty oddały radosny salut, prymas zaintonował
Te Deum laudamus, „ten hymn chwały z IV wieku i świadectwa wiary” - dzieło św. Ambrożego. 5584 szlachty jednogłośnie i spokojnie wybrało Poniatowskiego na króla.
Prymas i marszałek sejmowy złożyli gratulacje nowemu monarsze, który oczekiwał wiadomości w Warszawie. Odpowiedział porównaniem swojej elekcji do chrztu, „przemieniające zwykłego śmiertelnika w odrodzone, niewinne narzędzie swojego narodu i Boga”. Przyjął imię Stanisław August, zapewne po części w geście pojednania ze zwolennikami dynastii saskiej i po części jako wyraz swojej nadziei na odnowę polskiego świata, podobnie jak Oktawian August dokonał odnowy świata rzymskiego. Następnie, wśród wiwatujących tłumów, odbył drogę do kolegiaty św. Jana Chrzciciela, gdzie ponownie odśpiewano
Te Deum, a stamtąd do zaniedbanego zamku królewskiego. Kiedy kilka dni później zaprzysiągł pacta conventa, wygłosił przy tym mowę, której retoryka była zwiastunem jego krasomówstwa ćwierć wieku później:
Boże najwyżyszy, jedyny, któryś mię na tym stopniu mieć chciał, wszak darmo nic nie czynisz. Tyś mi dał tę chęć gorliwą ratowania, dźwignienia Ojczyzny. Dokończ Panie Twoje dzieło! Niech głos mój i prośba żarliwa przebije się aż do Ciebie. Dopełnij, Panie, dzieło Twoje, i wiej też w serca całego narodu tę miłość dobra ogólnego, którą ja pałam.
Rozpoczęły się przygotowania do koronacji, która tradycyjnie odbywała się w Krakowie. Biorąc pod uwagę opłakany stan zamku wawelskiego, król postanowił, za zgodą sejmu, odbyć w Warszawie uroczystości i sejm koronacyjny. W podziękowaniu swojej protektorce, na dzień koronacji wybrał dzień św. Katarzyny Aleksandryjskiej.
Tradycyjnie, w przeddzień koronacji w krakowskiej katedrze, królowie polscy odbywali pokutną pielgrzymkę do pobliskiego klasztoru paulinów na Skałce, miejsca zabójstwa w 1079 roku biskupa Stanisława ze Szczepanowa, na rozkaz króla Bolesława Śmiałego.
Stanisław August odbędzie taką pielgrzymkę dopiero w 1787 roku, ale w 1764 roku kazał umieścić obraz św. Stanisława w kościele św. Krzyża i przed nim odmawiał tradycyjne modlitwy pokutne. Tam wyspowiadał się, uzyskał rozgrzeszenie i otrzymał komunię świętą. Tego popołudnia brał udział w nieszporach w kościele św. Jana Chrzciciela.
W niedzielę, 25 listopada, Warszawę wypełniły tłumy. Król, odziany w szaty przypominające biskupie, został poprowadzony przez arcybiskupa lwowskiego Wacława Sierakowskiego i biskupa krakowskiego Kajetana Sołtyka z zamku do pobliskiej kolegiaty. Oczekiwał go tam osłabiony wiekiem prymas. Insygnia ułożono na ołtarzu głównym. Dialog arcybiskupa lwowskiego z prymasem podkreśla rolę Kościoła:
- Najprzewielebniejszy Ojcze, żąda matka nasza, Kościół święty, abyście tego obranego króla pobłogosławić i poświęcić raczyli.
- Uznajecież go być przygotowanym do tego obrządku?
- Uznajemy, i nie wątpimy nie mniej kościołowi Bożemu i rządom królestwa tego użytecznym.
Król musiał odpowiedzieć na szereg pytań:
- Chcesz wiarę świętą od przodków Kościoła katolickiego podaną zachować i przy sprawiedliwości stojąc przystojnie się obchodzić?
- Chcesz Kościoła i kościelnych sług opiekunem i obrońcą być?
- Chcesz królestwo od Pana Boga tobie polecone według sprawiedliwości trzymać, rządzić i bronić?
Król na wszystkie pytania odpowiedział twierdząco, przysiągł na Ewangelię, że dotrzyma swoich obietnic, został namaszczony i odziany w szaty koronacyjne. Prymas, w asyście arcybiskupa lwowskiego i biskupa krakowskiego, włożył na głowę Stanisława Augusta koronę Bolesława Chrobrego, rzekomo pochodzącą z roku 1000. Otrzymał następnie berło i jabłko. Prymas zaintonował Te Deum, a wszyscy zakrzyknęli „ Vivat rex!”. Po Mszy świętej królewski kapelan, ks. Ignacy Krasicki, wygłosił kazanie. Król powrócił na zamek i rozpoczęły się hołdy, bankiety i iluminacje, trwające do wtorkowego wieczoru.
Chociaż publiczna pobożność nowego króla była przykładna, w Rzymie przypatrywano mu się podejrzliwie. Papież Klemens XIII musiał zachować ścisłą neutralność podczas elekcji, ale wolałby kolejnego władcę z dynastii saskiej. Oprócz obecnie nieskazitelnego oddania wierze katolickiej Wettinów, kontynuacja unii koron mogła dopomóc w rozszerzeniu przyczółka katolicyzmu w zagorzale luterańskiej Saksonii.
Stanisław August Poniatowski
(ur. 1732 - zm. 1798) Kuria rzymska obawiała się, że Poniatowski, kandydat Rosji i Prus, może ochraniać „herezję”. Ponadto był synem Stanisława Poniatowskiego, kasztelana krakowskiego, który popierał osadnictwo protestanckie ze względów gospodarczych. Jako bywały i wykształcony młody człowiek, tudzież anglofil, mógłby być zarażony maksymami osiemnastego wieku. Niebawem pasja króla do reform wywoła obawy, że Kościół zostanie również objęty jego hasłem - „nowe świata polskiego tworzenie". [il. 2]
Wątpliwości wobec intencji króla nie były jednak przyczyną nieobecności nuncjusza na koronacji. W obliczu nalegań ambasadora rosyjskiego, Nikołaja Repnina, na pierwszeństwo wśród dyplomatów, pomimo konwencji, że nuncjusz zajmował pierwsze miejsce we wszystkich państwach katolickich, Visconti wolał nie ryzykować publicznego upokorzenia. Zagrożenie katolicyzmu ze strony prawosławnej Rosji było już czynnikiem papieskich kalkulacji. Tym niemniej, w porównaniu z sytuacją w innych państwach katolickich, Stolica Apostolska miała w Polsce 1764 roku niewiele podstaw do trwogi. W przeciwieństwie do takich współczesnych jak Józef I Portugalski i Karol III Hiszpański, Stanisław August nie czynił wiele, aby sprawiać przykrość następcom św. Piotra.
2. Ku katolickiej supremacji
W latach sześćdziesiątych XVIII wieku, Kościół katolicki w Rzeczypospolitej znalazł się „na brzegu pomyślności”. Liczba zarówno świeckiego, jak i zakonnego duchowieństwa osiągnęła apogeum. Liczba klasztorów dla płci obojga wzrosła o ponad 40 procent od początku stulecia. Jeżeli zdarzały się oznaki mniej żarliwej religijności wśród wielkich panów i prałatów, to całe bogactwo barokowej pobożności zawładnęło średnią i drobną szlachtą i mieszczaństwem, i nadal rozszerzało tę władzę na chłopów, za pośrednictwem pracy misyjnej. Prowadzona ona była w znacznej mierze przez jezuitów, którzy nie byli poddawani takim atakom jak gdzie indziej.
Chronologia potrydenckiej ekspansji była zasadniczo podobna do tej w Królestwach Węgierskim i Czeskim. Nawet we Francji powołania osiągnęły szczyt zaledwie 20 lub 30 lat wcześniej, a zakony żeńskie nadal rozwijały się aż do wybuchu Rewolucji. Jeżeli tam w połowie wieku XVIII nastąpiło „zakończenie długiej kontrreformacji, kiedy Kościół gallikański w końcu odetchnął od pracy wpajania wiary Ojców Trydenckich”, to w Europie środkowo-wschodniej nie nadszedł jeszcze czas na pauzę.
Kościół katolicki w Rzeczypospolitej nie padł ofiarą morderczej rywalizacji, atrofii i demoralizacji, które tak bardzo osłabiły sejm, sądy, wojsko oraz skarb, i wymusiły stosowanie środków zastępczych do załatwiania spraw publicznych. Kościół był jedyną ważną instytucją w życiu publicznym, w której zwykłe procedury nadal działały dość sprawnie i której mechanizmy patronatu dość często wyszukiwały i promowały talenty. Jeżeli w połowie XVI wieku Kościół był postrzegany jako instytucja na krawędzi upadku, to 200 lat później, mógł wydawać się olbrzymem wśród karłów.
Ta przewaga była szczególnie widoczna na Trybunałach, Koronnym i Litewskim. Spośród deputatów (sędziów) świeckich, wybieranych na sejmikach deputackich, było dużo klientów magnackich, którzy mieli forsować interesy swoich patronów, i sporo paniczów, dla których roczna kadencja w Trybunale miała w domiarze uzupełnić ich edukację. Często rozrywki zajmowały ich bardziej niż praca. Nawet wśród doświadczonych deputatów świeckich, nieliczni posiadali prawne wykształcenie.
Duchowni deputaci byli wybierani przez kapituły (zwykle na wniosek biskupów), aby sądzić w mieszanych składach w sprawach, gdzie jedną stroną była osoba duchowna lub instytucja kościelna a drugą osoba świecka. Duchowni sędziowie znacznie górowali nad swoimi świeckimi kolegami doświadczeniem, wykształceniem i czasami także sumieniem.
Na Trybunale Koronnym, obok obranego przez wszystkich deputatów świeckiego marszałka siadał duchowny prezydent (zwykle z kapituły gnieźnieńskiej) nawet w sprawach świeckich, i potrafił często nimi kierować. To wszystko budziło obawy szlachty. Ponadto, za Augusta III sejmiki deputackie były często zrywane, co zmniejszało liczbę sędziów świeckich; w 1749 roku w Koronie nawet zabrakło quorum siedmiu świeckich deputatów. Z drugiej strony, koszty związane z wypełnieniem sędziowskiej funkcji były takie, że i deputaci duchowni często byli nieobecni, na co użalali się świeccy.
Do 1764 roku paraliż ustawodawczy Rzeczypospolitej chronił Kościół przed wszelkim wdrażaniem programu reformy katolickiej, który w różnych krajach Europy żądał zbadania i zmniejszenia przywilejów kościelnych oraz większego wkładu duchownych w doczesne dobro społeczeństwa i państwa. Takie poglądy jednak współgrały ze swoistym antyklerykalizmem szlachty, który był równie tradycyjny jak jej pobożność.
Tak zwane compositio inter status, zbiór praw uchwalony w 1635 roku, bynajmniej nie zakończyło trwających już dziesięciolecia sporów o wzajem ne prawa i obowiązki duchownych i świeckich. Wobec niedopełnienia przepisów, te ustawy raczej stanowiły prawny punkt wyjścia dla dalszych roszczeń szlachty. Instrukcje sejmikowe stale zawierały żądania (nie wyłączając gorliwie katolickiej szlachty mazowieckiej) zwiększenia opodatkowania duchowieństwa oraz wprowadzenia w życie obszernego statutu z 1635 roku, który znacznie ograniczał dalszą alienację dóbr ziemskich na rzecz Kościoła, i lakonicznego prawa 1669 roku, które wymagało zgody sejmu na nowe fundacje na dobrach szlacheckich, pod warunkiem „nullitatis”.
Punktami spornymi były również kwestie dziedziczenia majątków ziemskich przez księży, prawo świeckich spadkobierców do tychże dóbr i testamenty. Mimo powszechnie uznanej szkodliwości rozrostu dóbr „martwej ręki” dla stanu szlacheckiego, wielu panów nadal czyniło znaczne legacje na rzecz zakonów i parafii. Ponadto, wbrew prawom z 1635 roku, stan duchowny starał się nie uznać władzy sądów świeckich nad sobą, powołując się na prawo kanoniczne, i czasem rzucając ekskomunikę na szlachciców pozywających księży przed sądy.
Ze swojej strony szlachta oburzyła się na pozwy przed kościelnymi sądami konsystorskimi o zaległe dziesięciny lub procenty, ponieważ uważała takie sprawy nie za spiritualia, lecz za temporalia podlegające władzy świeckiej.
Sejmy konwokacyjny i koronacyjny roku 1764 mogły stanowić prawa, ponieważ zbierały się pod znakiem konfederacji. Reasumpcji, czyli powtórzeniu ustaw przeciw alienacji dóbr Kościołowi (czyli ustaw amortyzacyjnych) oraz ich rozszerzeniu na dobra miejskie w roku 1764 towarzyszyło ogólne wzmocnienie skarbu państwa i sądów, i dlatego było ono bardziej groźne z perspektywy duchownej. Zakazano fundacji nowych klasztorów w promieniu jednej mili polskiej (siedmiu kilometrów) od kościołów parafialnych, a komisja mieszana, składająca się z duchownych i świeckich, miała zbadać sprawy sporne i przygotować przyszłe ustawodawstwo.
Jednak reformatorskie impulsy dotąd wywołały niewielkie poruszenie w Kościele. Zarówno żądania, jak i podjęte kroki zawdzięczały wiele zawiści szlacheckiej wobec bogactwa i jurysdykcji kleru a prawie niczego prądom Oświecenia; instrukcje poselskie domagały się również usankcjonowania kilku nowych fundacji kościelnych. Kościół skutecznie bronił się przed staraniami podniesienia podatków, płaconych „dobrowolnie” przez duchowieństwo. Kwestie wyznaniowe okazały się dużo bar dziej wybuchowe. I w tych sprawach rok 1764 był rokiem przypływu.
Statystyki dotyczące przynależności wyznaniowej są, w najlepszym przypadku, przybliżone, ale w latach sześćdziesiątych XVIII wieku wydaje się, że około pięć szóstych całej ludności było, przynajmniej nominalnie, katolickie.
Nieco ponad połowa ludności należała do obrządku łacińskiego, w tym przytłaczająca większość szlachty, a około jednej trzeciej ludności było obrządku ruskiego. Do nich należy doliczyć kilka tysięcy katolików obrządku ormiańskiego, mieszkających i handlujących głównie we Lwowie, gdzie znajdowało się ich arcybiskupstwo, i jego okolicach, oraz na Podolu, wzdłuż granicy mołdawskiej.
Udział Żydów wynosił około 5-6 procent, a prawosławnych - około 4 procent; resztę stanowili luteranie, kalwiniści, starowiercy (uchodźcy z Rosji) i muzułmanie. Wyznawcy islamu to głównie około 10000 Tatarów, którzy osiedlali się na Litwie i Rusi od XIV wieku. Znaczna ich część była zobowiązana do służby wojskowej; skutkiem tego miała status zbliżony do szlacheckiego - chociaż bez praw politycznych. Było także około 4000 Karaimów, którzy najprawdopodobniej pochodzili od ludu zamieszkałego północne wybrzeże Morza Czarnego, a którzy zostali nawróceni przez imigrantów z Babilonu na religię odbiegającą, pod wpływem islamu, od innych form judaizmu.
Udział katolików wśród szlachty był znacznie większy niż w całej ludności. Przed pierwszym rozbiorem było nie więcej niż 600 rodzin protestanckich, przeważnie kalwińskich (czyli od 3000 do 5000 osób), nieco mniej muzułmańskich Tatarów (o ile liczyli się jako szlachta) i jeszcze mniej prawosławnych; ci ostatni to przeważnie zubożali mieszkańcy odosobnionych wiosek poleskich.
Charakter dwóch głównych wyznań protestanckich pozostał odmienny. Luteranie w znacznej większości osiedlili się w miastach i byli przeważnie niemieckojęzyczni. Większość plebejskich wyznawców kalwinizmu, z wyjątkiem pewnej liczby francuskich osiedleńców hugenockich, zamieszkiwała wsie, których właścicielami była kalwińska szlachta. Wszyscy Radziwiłłowie byli teraz katolikami, lecz w ich dobrach na Żmudzi nadal mieszkali chłopi, wyznawcy wiary reformowanej, którzy modlili się w języku litewskim. Oprócz tego kalwinizm był w Rzeczypospolitej raczej polskojęzyczny; polski również był jego kontekst kulturowy.
Katolicyzm jednego czy drugiego obrządku spotykał poważną konkurencję tylko na niektórych krańcach Rzeczypospolitej. Z protestantami trzeba było się liczyć w Prusach Królewskich i przygranicznych miastach wielkopolskich, a prawosławie zachowało znaczną siłę w pobliżu granicy rosyjskiej. Lenne księstwo kurlandzkie zamieszkiwała przeważnie luterańska ludność, wszakże pod kalwińskim władcą.
W obrębie katolicyzmu, kilkudziesięciokilometrowy pas wyznaczył pogranicze, czyli teren o względnej równowadze w strukturach parafialnych, między obrządkami łacińskim a ruskim w Koronie. Wydaje się, że to pogranicze było obszerniejsze w Wielkim Księstwie Litewskim. Ta sytuacja była daleka od religijnej jednorodności, nawet bez uwzględnienia dystansu między obrządkami katolickimi. Ale trzeba uznać, że sytuacja wyznaniowa uległa wielkiemu przekształceniu od drugiej połowy XVI wieku.
Wydawało się wtedy, że reformacja protestancka może pozyskać krytyczną masę szlachty na ziemiach polskich i litewskich. Jej wpływy były nieproporcjonalnie silne wśród najbogatszych i najlepiej wykształconych. Niektórzy z przywódców ruchu egzekucyjnego lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XVI wieku byli antytrynitarzami.
Kiedy Rzeczpospolita Obojga Narodów powstała w 1569 roku, mniej więcej piąta część szlachty wyznawała jedną lub inną wiarę reformowaną, a na mniej niż połowę senatu składali się katolicy. Senatorzy litewscy byli w zdecydowanej większości protestantami. Na Rusi (koronnej i litewskiej) większość szlachty nadal wyznała prawosławie, a na Ukrainie ten stan utrzymywał się aż do połowy XVII wieku.
W 1573 roku konfederacja warszawska ogłosiła, że jej członkowie, chociaż dissidentes de religione, zachowają pokój między sobą i nie będą przelewali krwi, ani karać się nawzajem więzieniem, wygnaniem czy konfiskatą majątku z powodu religii. Aczkolwiek zostało to prawo poparte przez większą część katolickiej szlachty, a prawnie przyjęte przez króla Stefana Batorego w 1576 roku, to w ciągu następnych dziesięcioleci było coraz częściej podważane przez biskupów katolickich i ich zwolenników. Ci twierdzili, że protestanci wykorzystali zagrożenie pierwszego bezkrólewia do wymuszenia ustępstw na swoich katolickich braciach. Z równouprawionych obywateli niekatolicy spadli w ciągu pierwszej połowy XVII wieku na pozycję tolerowanej mniejszości. Jednak, ku niezadowoleniu Stolicy Apostolskiej i niektórych hierarchów, obietnica zachowywania pokoju religijnego pozostała częścią pacta conventa, a tym samym ceremonii elekcji i koronacji, aż do końca Rzeczypospolitej.
Szeroko debatowano od dawna nad przyczynami szybkiego spadku liczby protestanckiej i prawosławnej szlachty w ciągu wieku XVII. Sugestie obejmują doskonałość jezuickiej edukacji i kaznodziejstwa, faworyzowanie katolików w rozdawnictwie królewskim oraz niezdolność protestantyzmu (w szczególności kalwinizmu) do wywierania emocjonalnego i uczuciowego wpływu, porównywalnego z jego początkową intelektualną, polityczną i fiskalną atrakcyjnością. Prawosławna szlachta, poczynając od magnaterii, wydawała się grawitować ku prestiżowej kulturze polskiej i łacińskiej, czasami poprzez kalwinizm i arianizm, czasami w drodze bezpośredniej konwersji na katolicyzm obrządku łacińskiego. Wszystkie te teorie mają swoich zwolenników, wszystkie są, pod pewnymi względami, problematyczne, a żadna sama w sobie nie stanowi dostatecznego wyjaśnienia.
Unia Brzeska 1595/96 roku była w pewnym sensie reakcją hierarchii prawosławnej na „wykrwawienie” jej świeckiej elity. Kościół wschodni w Rzeczypospolitej miał uznać zwierzchnictwo papieża i zasadniczą doktrynę rzymską, ale zachować własną liturgię i organizację. Ugodę popierali jezuici i papiestwo. Ale nie pytano o zdanie czołowych świeckich prawosławnych, podczas gdy biskupi łacińscy pomogli udaremnić zamiar dopuszczania biskupów ruskich do senatu. Nastąpił więc rozłam w chrześcijaństwie wschodnim. Zygmunt III uznał tylko biskupów przyjmujących Unię, a tym samym zdelegalizował hierarchię prawosławną. Jednak prawosławie zachowało wiele monasterów, bractw i drukarni, i skutecznie zdobyło poparcie zarówno Kozaków zaporoskich, jak i licznej szlachty ruskiej. Prawosławni potrafili czasem współdziałać z protestantami „w obronie swobód wyznaniowych”, jak to ujął Tomasz Kempa.
Tymczasem unitom początkowo zabrakło spójnych struktur i wyraźnej tożsamości. Przywrócono prawosławnym ich status - obok unitów w latach 1632-1635, chociaż trwały zatargi o cerkwie. W dobie światłych rządów prawosławnego metropolity kijowskiej, Piotra Mohyły, zarysowała się szansa - być może - ponownego zjednoczenia wschodniego chrześcijaństwa w Rzeczypospolitej, pod niezależnym patriarchatem, jego dalszego zbliżenia do kultury łacińskiej i polskiej, i nawet renegocjacji Unii. Udaremniła ją śmierć Mohyły w 1646 roku i wybuch powstania Chmielnickiego dwa lata później.
Unii nieraz groziła zagłada podczas zamętu wojen kozackich, ale rozejm z Moskwą w roku 1667, a potem pokój w 1686 roku, stworzyły warunki do konsolidacji jej struktur i wypracowania własnego programu religijnego. Odpadły wielkie połacie na wschodzie o przeważnie prawosławnej ludności.
Pod koniec XVII wieku na pozostałych w Rzeczypospolitej terytoriach szlacheckie i mieszczańskie podpory prawosławia były mocno osłabione, zapewne w niemałym stopniu skutkiem przykrych doświadczeń okupacji moskiewskiej w latach 1654-1664. Tymczasem patriarcha moskiewski podporządkował sobie prawosławną metropolię kijowską, a król Jan III Sobieski oraz wielu łacińskich patronów szlacheckich patrzyli na Unię przychylnie.
W latach 1691-1702 ludność prawosławna znacznie zmalała, kiedy to trzej pozostali prawosławni biskupi publicznie przyjęli Unię, pociągając za sobą ogromną większość parafii i monasterów. Był to znaczny, a na pozór nawet oszałamiający sukces katolicyzmu. Przypisać go należy przede wszystkim wytrwałej pracy Jana III, który umiał dobrać i zobowiązać hierarchów. Przez kilka następnych dziesięcioleci prawosławna organizacja i dyscyplina uległa stopniowemu rozkładowi, z wyjątkiem terenów na Białej Rusi, wokół Mohylewa. Tam prawosławne biskupstwo, aczkolwiek czasami nieobsadzone, utrzymało się dzięki naciskom rosyjskim.
Duchowni prawosławni skarżyli się w Petersburgu i w Warszawie, czasem słusznie, na obelgi, napady, prozelityzm i przejmowanie przemocą ich cerkwi. Interwencje rosyjskie nie powstrzymały procesu kurczenia się prawosławia. Zasięg Unii - a więc i katolicyzmu - coraz bardziej pokrywała się z granicą między Rzecząpospolitą a Imperium Rosyjskim. Dopiero pod koniec lat pięćdziesiątych XVIII wieku ta tendencja zatrzymała się, i kilka lat później prawosławie rozpoczęło kontrofensywę.
W rozdziale trzecim zostaną przedstawione trwałe problemy katolicyzmu obrządku ruskiego wobec odrodzenia prawosławia w Rzeczypospolitej.
Po Potopie szwedzkim (1655-1656) nastąpił ostry zwrot przeciwko protestantyzmowi w klimacie politycznym. Pierwszym jego skutkiem było wypędzenie antytrynitarzy (arian) z Rzeczypospolitej w 1658 roku. Dziesięć lat później uznano odstępstwo od katolicyzmu za zbrodnię, a od 1673 roku do stanu szlacheckiego mogli zostać przyjęci wyłącznie katolicy. Określenie „dysydenci” już znaczyło niekatolicy, w szczególności ewangelicy, a nie, jak początkowo, wszyscy chrześcijanie, którzy byli „rozróżnieni w wierze”.
Podobnie prawosławie zostało kategorycznie określone jako wrogie podczas wojen kozackich i moskiewskich po 1648 roku. Zakaz łączności między prawosławnymi w Rzeczypospolitej a patriarchą Konstantynopola, nieopatrznie uchwalony w 1676 roku, pchnął ich w ramiona Moskwy, która rościła sobie pretensje do wystąpienia w ich obronie na podstawie traktatu pokojowego z 1686 roku, i odtąd regularnie z niego korzystała.
Islam wyznawany przez Tatarów Rzeczypospolitej nie był ogólnie uważany za problem, ale wojny z Imperium Osmańskim w latach 1672-1676 i 1683-1699, po dziesięcioleciach najazdów Tatarów krymskich, spopularyzowały pojęcie Polski w roli Antemurale Christianitatis - przedmurza chrześcijaństwa. Proces, który coraz silniej utożsamiał „polskość” szlachty z jej katolicyzmem, zakończył się na skutek dalszych przykrych doświadczeń z wojskami szwedzkimi w pierwszej dekadzie XVIII wieku. W następnym dziesięcioleciu reakcja doprowadziła do niemal całkowitej marginalizacji niekatolików. Nabożeństwa protestanckie zostały zakazane poza kościołami, które istniały w 1632 roku. Zbory powstałe po tym roku miały zostać zburzone. Ostatni poseł dysydencki został wypędzony z sejmu w 1718 roku, a proskrypcja została sformalizowana w 1733 roku.
Po Wielkiej Wojnie Północnej (1700-1721) znaczna większość ludności Rzeczypospolitej była już katolicka, przeważająca większość narodu szlacheckiego była katolicka i cała władza ustawodawcza była katolicka. Zbliżało się to do ideału nowożytnego „państwa wyznaniowego”, dążącego do jednolitości religijnej, zgodnie z zasadą cuius regio, euis religio, aby tą drogą uczynić państwo bardziej spójnym. Nastąpiło to po wytyczeniu wyraźnych granic doktrynalnych między katolicyzmem, kalwinizmem i luteranizmem po „kotłowaninie” szesnastowiecznej reformacji. Proces ujednolicania się wyznaniowego nazywają historycy „konfesjonalizacją”.
W Austrii, Czechach i na Węgrzech wojujący i tryumfujący katolicyzm był nie mal jedyną ideą wśród rozmaitych czynników, które doprowadziły te terytoria do „zagęszczenia” wokół dynastii habsburskiej w ciągu XVII wieku i przez większość XVIII wieku. Królowie polscy nie mogli, a może i nie chcieli naśladować katolicyzującej polityki cesarzy od Ferdynanda II do Karola VI i kontynuowanej przez Marię Teresę.
Rzeczpospolita była bardziej zintegrowana politycznie przez swoją republikańską kulturę polityczną, a reformacja protestancka nigdy nie uzyskała takiej samej bazy ludowej jak na szesnastowiecznych ziemiach habsburskich. Ponadto, jeżeli (re)katolizacja Monarchii Habsburskiej była nie tyle elementem „modernizacji” państwa, ile alternatywą wobec takiej polityki, to w przypadku Rzeczypospolitej postępy katolicyzmu pomiędzy połową XVII a połową XVIII wieku wydają się - początkowo - iść w parze z osłabieniem, a nawet z rozkładem państwa.
Te i inne różnice skłaniają niektórych historyków do poglądu, że stosowanie paradygmatu „konfesjonalizacja” w odniesieniu do Rzeczypospolitej jest co najmniej problematyczne, ze znamiennym wyjątkiem obszarów o elitach niemiecko języcznych i ewangelickich, czyli miast Prus Królewskich i lennych księstw - Prus i Kurlandii. Inni odnoszą go, z zastrzeżeniami, do walk między Unią a prawosławiem. Jednak nie wszyscy historycy widzą w „konfesjonalizacji” czynnik odgórny, tworzący niby scentralizowane, monarchiczne i biurokratyczne państwo nowoczesne. Coraz częściej mówi się o „oddolnych” aspektach tego procesu.
W regionach pozbawionych scentralizowanych struktur państwowych i kościelnych, takich jak południowy zachód Rzeszy Niemieckiej, również mogła pojawić się silna tożsamość wyznaniowa wśród ludu. Niektórzy badacze także podkreślają możliwości omijania coraz liczniejszych barier konfesyjnych. Społeczeństwo, państwo i kulturę przenikała i spajała coraz bardziej religia panująca, kosztem innych wyznań i to wystarczy, abyśmy mogli mówić o „konfesjonalizacji”.
Rzeczpospolita zaś była niewątpliwie bardziej katolicka w połowie XVIII wieku aniżeli półtora stulecia wcześniej; niezależnie od kwestii, czy postępujące ograniczenie tolerancji osłabiło państwo polsko-litewskie w ciągu XVII i na początku XVIII wieku, można konstatować, że niemal sparaliżowane państwo czasów Augusta III byłoby jeszcze słabsze bez, w miarę dobrze funkcjonującego, Kościoła panującego.
Jednakże nawet wtedy, kiedy hegemonia katolicka wydawała się najmocniej ugruntowana, zaniepokojenie względem stanu i ostatecznego tryumfu wiary katolickiej utrzymywało się wśród duchowieństwa. Inny wątek „konfesjonalizacji” określono jako „dyscyplinowanie społeczne” (Sozialdisziplinierung) ludności, skoordynowanym wysiłkiem Kościoła i państwa. Problem w katolickiej Europie, na wschód od Łaby, polegał na tym, że Kościół sprawował tylko ograniczoną władzę nad większością swojej owczarni, a państwo w jeszcze mniejszym zakresie. Większość ludności stanowili chłopi pańszczyźniani, podlegli szlacheckim panom.
Kościół potrzebował współpracy szlachty do dalszej chrystianizacji chłopów, a tu współpraca rzadko była oferowana na warunkach, jakich pragnął Kościół. Poddani mogli jednak sami wziąć udział w „samodyscyplinowaniu”, dążąc do zbawienia wiecznego oraz chcąc pozyskać opiekę sił nadprzyrodzonych na tym świecie. Zadanie Kościoła nie było niewykonalne.
Szlachecko-republikański charakter Rzeczypospolitej, jej wielki obszar i różnorodność etniczna i religijna ludności przeszkadzały zabiegom duchowieństwa o dyscyplinowanie życia i w ten sposób zbawianie dusz „ciemnej prostoty”. Niedawna monografia nawet przedstawiała wizję „oblężonego Kościoła”. Jednak, wydaje się pomocnym rozpatrywanie „konfesjonalizacji”, „dyscyplinowania społecznego” i całej potrydenckiej odnowy jako długookresowego procesu, który, na kreślony w czasie i przestrzeni, ukaże zrywy gorączkowej aktywności, niezakłócone obszary zastoju oraz pola stałej, narastającej zmiany. W późniejszych etapach, za równo pod wpływem jansenizmu, jak i w odpowiedzi na niego, ten program prze chodzi prawie niedostrzegalnie w to, co austriaccy historycy nazywają aufgeklärte Reformkatholizismus.
Czasy saskie były świadkiem apogeum szykanowania Żydów, „heretyków” i „schizmatyków” przez Kościół katolicki. Ten przebieg wydarzeń w Rzeczypospolitej (nieco późniejszy niż w katolickich Niemczech, Austrii i w Czechach, ale po dobnie do chronologii na Węgrzech) można tylko częściowo wyjaśnić jako reakcję na traumatyczne wojny okresu 1648-1721 - a wcale nie w przypadku Żydów, którzy byli raczej współofiarami niż wrogami. Należy go widzieć również jako część kolejnej fali wdrażania reformy trydenckiej, przybierającej się na sile w końcu XVII wieku.
Działalność polityczna nadal pochłaniała wielu biskupów, ale rosła liczba tych, którzy pracowicie zarządzali swoimi diecezjami. Biskupi ci byli całkiem dobrze wykształceni. Więcej z nich studiowało na uniwersytecie, często zagranicą, niż w XVII wieku. Wśród nich byli mężowie stanu, mecenasi i uczeni.
Potrydencki katolicyzm nawet zaczął nabierać „oświeconego” blasku w połowie XVIII wieku, podczas pontyfikatu rozsądnego, uprzejmego i uczonego Benedykta XIV (1740-1758). Ale papież Benedykt wydawał również edykty skierowane przeciw wolnomularzom i, na żądanie polskiego episkopatu, encyklikę stanowiącą powtórzenie średniowiecznych zakazów dotyczących obcowania chrześcijan z Żydami i służenia im.
Kajetan Sołtyk - biskup krakowski
(ur. 1715 - zm. 1788) W epoce saskiej kilku biskupów starało się o to, aby kult żydowski oraz kontakty towarzyskie i handlowe między Żydami a chrześcijanami nie prowadziły do „zepsucia” a nawet „apostazji” tych ostatnich. Nalegali ci biskupi, aby Żydzi znali swoje podporządkowane miejsce w społeczeństwie. Miało to duże znaczenie teologiczne (od czasów św. Augustyna z Hippony), gdyż Kościół nauczał, że Żydzi, którzy nie uznali Mesjasza, nadal byli „ślepymi” świadkami Starego Testamentu na swoim przeklętym wygnaniu, i że ich nawrócenie będzie stanowić część apokalipsy.
Żydom nakazano ubiegać się o zezwolenie na remonty swoich synagog, przebywać w domach podczas ważniejszych świąt chrześcijańskich, nosić odróżniające ubiory i tym podobnie. Pod tym względem najbardziej energicznymi hierarchami byli Konstanty Szaniawski, biskup kujawski a później krakowski, Wacław Sierakowski, biskup przemyski a później arcybiskup lwowski, i Franciszek Kobielski, biskup łucki.
Takie represje miały fatalny skutek, gdy cele biskupów spotkały się z ludowymi mitami.
W 1753 roku, jeszcze jako koadiutor kijowski, Kajetan Sołtyk wszczął proces w Żytomierzu przeciw 33 Żydom w sprawie rzekomego mordu rytualnego na chrześcijańskim dziecku. Oskarżeni byli torturowani, a 13 z nich zostało skazanych na męki i śmierć. Dwóch wyparło się swojej wiary i życie ich zostało oszczędzone na jego życzenie; pięciu, którzy tak uczynili dopiero w ostatniej chwili, zostało ściętych, a następnie uroczyście pogrzebanych przez niego na cmentarzu katolickim. Sołtyk nadał sprawie rozgłos. W proteście Żydzi oskarżyli go o grożenie innymi podobny mi procesami celem wymuszenia pieniędzy.
Nawet uczony Andrzej Załuski, biskup krakowski, określił Żydów jako „rodzaj jaszczurczy” w liście pasterskim z 1751 roku. Twierdził, że dopuszczali się oni nieustannego bluźnierstwa, świętokradztwa, zdrady, oszustw, kradzieży, uwodzenia i cudzołóstwa w stosunku do katolików, których rozpijali i
owszem jak jest publiczny odgłos i mocna prezumpcyja, a bardziej częste i świeże przykłady, dziatki niewinne chrześcijańskie dla swoich zabobonów mordując.
Jeżeli takie były przekonania jednego z najbardziej oświeconych biskupów (zakazał on egzorcyzmów bez pisemnej zgody biskupa; dla niego słowo „zabobon” było szczególnie pejoratywne), to można sobie wyobrazić stopień wiary w oszczerstwo o rytualnych mordach wśród szerszych rzeszy duchownych i świeckich.
Rzeczywistość gospodarcza udaremniła usiłowania biskupów wykluczenia Żydów z pozycji władzy nad chrześcijanami. Kardynałowi Janowi Lipskiemu, biskupowi krakowskiemu, nie udało się przekonać krakowskiej kapituły katedralnej do usunięcia Żydów z dzierżawy dóbr kapitulnych. Ale restrykcje i zezwolenia, na rzucone przez biskupów, którym zależało na zachowaniu widocznej wyższości nowego zakonu nad starym, drażniły Żydów. Jedną z przyczyn gęstszego osadnictwa żydowskiego w prywatnych miastach na wschodzie mógł być słabszy wpływ na tych terenach duchowieństwa łacińskiego, o wiele mniej licznego aniżeli na zachodnich i środkowych ziemiach Rzeczypospolitej. Ale nawet najpotężniejsi magnaci wahali się przeciwstawić biskupom w obronie „swoich” Żydów.
Niezmordowany biskup Kobielski nakazał Żydom słuchać cotygodniowych kazań wygłaszanych przez katolickiego księdza w ich synagodze. Chociaż sprawie nawrócenia nie pomagała judeofobiczna retoryka, niektórzy duchowni podchodzili do prób konwersji bardzo poważnie.
Zgromadzenie mariawitek zostało założone w 1737 roku przez ks. Szczepana vel Stefana Turczynowicza w diecezji wileńskiej, celem opieki nad nawróconymi Żydówkami (także Karaimkami i Tatarkami) i ich integracji ze społeczeństwem chrześcijańskim. Zostało zatwierdzone przez biskupa Michała Zienkowicza w 1746 roku a przyjęte do wiadomości przez Benedykta XIV w 1752 roku. Charyzmatyczny założyciel starał się formować kandydatki na nie bezpieczną nieraz pracę od dzieciństwa. Wkrótce mariawitki miały 18 klasztorów, a zaczynały zasilać ich szeregi własne konwertytki. Niektórzy głosiciele Ewangelii stali się legendarni. Dom inikanin ks. Wawrzyniec Owłoczyński († 1763) podobno nawrócił 66 Żydów.
Ofensywę przeciw protestantyzmowi kontynuowali pisarze, tacy jak litewski jezuita Jan Poszakowski (1685-1757), w wyraziście zatytułowanych dziełach: Nauka pp. Dysydentów z nauką starodawnego Kościoła zniesiona, in gratami ichmościów protestują się, iż tak wierzą, jak wierzył i nauczał starodawny Kościół, oraz w polemicznych historiach luteranizmu, kalwinizmu i anglikanizmu. Poszakowski zwalczał również astrologiczne wierzenia, naówczas wypełniające almanachy, i także ateizm.
Ks. Józef Załuski napisał: Dwa miecze katolickiey, w królestwie orthodoxeyskim, odsieczy, przeciwko natarczywym pp. Dyssydentow polskich, zamachom; jeden defensive, drugi zaś offensive maiący, co zostało opłacone przez biskupa Szaniawskiego. Dostarczał on zwroty obiegowemu dyskursowi antydysydenckiemu. Załuski także założył wielką bibliotekę ze swoim bratem Andrzejem, a później zastąpił Sołtyka jako biskup kijowski, kiedy Sołtyk przeniósł się do Krakowa.
Szaniawski stał na czele tych biskupów, którzy usiłowali poddać protestantów katolickim sądom kościelnym i zmusić ich do wynagradzania katolickich duchownych. Ewangelicy, odmawiający zawarcia małżeństwa przed katolickim księdzem, stawali przed perspektywą uznania swoich dzieci za nieślubne i pozbawione praw dziedziczenia majątku. Były przypadki, szczególnie na Żmudzi, uprowadzania dzieci przez plebanów celem wychowania ich w wierze katolickiej. Biskupi również starali się, z pewnym powodzeniem, uniemożliwić dysydentom odbudowę a nawet remonty zborów i rozbierać te, które zostały zbudowane po 1632 roku.
Nie dziwi, że różnowiercy szukali obrony mocarstw zagranicznych, ponoć obiecanej im w trak tatach z 1660 roku ze Szwecją i z 1686 roku z Moskwą, celem żądania przywrócenia swobodnego publicznego kultu, niezależności od sądów katolickich, równego traktowania przez trybunały i dostępu do wszystkich urzędów publicznych, z wyjątkiem tronu. W odpowiedzi ich wrogowie insynuowali, że są oni świeżo uszlachconymi przybyszami, nielojalnymi i niegodnymi zaufania.
Jednak władze świeckie nie były w stanie lub nie chciały egzekwować wielu niekorzystnych dla dysydentów wyroków sądów kościelnych i trybunalskich, szczególnie w sprawach podlegających mieszanemu składowi sędziów. W praktyce ostrze ustaw antyheretyckich stępiono. Zachowały się ślady solidarności stanowej przeciw naciskom duchownych. Ponadto, kariery były nadal możliwe dla niekatolików na niższych szczeblach urzędów publicznych. W niewielkich wojskach Rzeczypospolitej, chociaż żołnierze mieli oficjalnie obowiązek bronić wiary katolickiej i uczestniczyć we Mszy świętej, protestanci służyli nawet jako generałowie.
Goltzowie, Bronikowscy, Grabowscy i inne rody ewangelickie mieli dobre kontakty na dworach saskim, pruskim i rosyjskim, i należeli niewątpliwie do elity swoich województw. Spośród katolickiej szlachty wielu utrzymywało stosunki towarzyskie z kalwińskimi sąsiadami i osiedlali luteran w swoich majątkach. Natomiast dysydenci miewali jeszcze większe trudności w uzyskaniu sprawiedliwości od słabo działających sądów niż ich katoliccy sąsiedzi.
Aczkolwiek w skład episkopatu okresu saskiego wchodziło kilku energicznych mężów Kościoła, którzy w trosce o nieśmiertelne dusze niekatolików utrudniali im życie doczesne, jednak było więcej takich, którzy, zajęci polityką i popieraniem ekonomicznych interesów swoich rodzin, postępowali zgodnie z zasadą żyć i dać żyć innym lub przynajmniej dawać się przekupić. W drugiej połowie panowania Augusta III działania biskupów stopniowo stały się mniej dokuczliwe dla innowierców. Nawet „szczekanie” Sołtyka bywało gorsze od jego „kąsania”. Kolejni nuncjusze skarżyli się na brak gorliwości polskich hierarchów.
*