Był totalnym outsiderem. Za nic miał dynastyczne spory i domowe waśnie. Ani mu w głowie była rodzina i spadkobiercy tronu. Interesowało go jedno: walka z poganami nawet za cenę śmierci. W końcu się udało. Henryk Sandomierski, jeden z najbardziej oryginalnych ludzi polskiego średniowiecza, zginął podczas krucjaty z rąk Prusów
To jedna z najbardziej tajemniczych, a zarazem niezwykłych postaci dwunastowiecznej Polski. Przedostatni z pięciu żyjących w owym czasie synów Bolesława Krzywoustego, przez całe życie stał na uboczu politycznych rozgrywek o władzę. Nigdy nie starał się być zwierzchnim władcą całej Polski. Mało tego: nie znosił, gdy nazywano go księciem – swym rycerzom i poddanym kazał określać się mianem „syna księcia Bolesława” bądź „rodzonym bratem Bolesława”. Nawet wtedy, gdy po powrocie z Ziemi Świętej jego autorytet i pozycja bardzo wzrosły. Może właśnie dlatego został przez mistrza Wincentego Kadłubka potraktowany nader lakonicznie; w całej kronice poświęcono mu aż... dwa bezbarwne zdania. Zachowane źródła na temat Henryka są tak skromne, a los młodego księcia tak skrzętnie pomijany, że wiele w tej historii musimy dopowiadać. Na szczęście mamy również inne poszlaki, które pozwolą nam zrekonstruować dzieje tego fascynującego rycerza.
W POGONI ZA KRÓLEM ARTUREM
Henryk do 1144 r. wychowywał się w Łęczycy pod okiem matki. Zamiast uczestniczyć w zajadłych walkach trzech najstarszych braci, zakończonych wygnaniem z kraju Władysława, kilkunastoletni książę słuchał opowieści o legendarnym królu Arturze. Z każdym kolejnym rokiem upewniał się, że chce stać się jego godnym wcieleniem... By zostać idealnym rycerzem, należało jeszcze wyruszyć na wyprawę przeciwko niewiernym. I tu los okazał się wyjątkowo przewrotny. Możliwe, że po śmierci matki Henryk, widząc, do czego doprowadzały wojny domowe, nabrał obrzydzenia do waśni rodzinnych. Jan Długosz wspomniał, że jeszcze przed wygnaniem seniora bacznie obserwował jego „bezbożne” awantury na Rusi, gdzie się „nie poprzestając na łupach, grabieżach, niezliczonych bezprawiach, gwałciło kobiety i dziewczęta nawet ze znakomitych rodów; w barbarzyńskim szale mordowało i zadawało męki wielu ludziom [...]”. Powstały wtedy uraz mógł u Henryka spotęgować nienawiść do bezlitosnych hord pogan oraz niechęć do feudalnego podziału społeczeństwa. Odtąd jedynie „przejmowała go troska o sprawy wyższego rzędu, a jego wielkoduszny umysł gardził [rzeczami] ziemskimi i niskimi”. Po zakończeniu walk w 1146 r. dwaj starsi bracia potraktowali Henryka bez życzliwości i wydzielili mu mało istotną dzielnicę sandomierską.
Gdy do Polski wiosną 1147 r. na czele armii niemieckiej wkraczał Konrad III, by osadzić na tronie Władysława, Mieszko Stary i Bolesław Kędzierzawy szybko ukorzyli się przed sąsiadem. Zawarto układ pokojowy, na którego podstawie wymieniono jeńców, a piastowscy juniorzy złożyli królowi hołd i obiecali zapłacić trybut w zamian za odroczenie powrotu Wygnańca. Dodatkowo, w ramach zastawu, oddali Sandomierczyka na niemiecki dwór. Nie przypuszczali chyba, jak wielką mu sprawią przyjemność; że ta wizyta w Niemczech stanie się preludium niezwykłej kariery. Całkiem prawdopodobne, że nastoletni Henryk widział w cesarzu legendarnego Artura, a jego zamek uznał za baśniowy Camelot. Wiele wskazuje, że wraz z innymi, pobudzony słowami sławnego mistyka Bernarda z Clairvaux, przyjął krzyż, znajdując się tym samym w kręgu przygotowań do 2. wyprawy lewantyńskiej. Kto wie, czy aż nadto nie wziął sobie do serca poglądów niezwykłego kaznodziei, głoszącego: „Raduj się rycerzu, jeśli żyjesz i walczysz dla Pana, ale raduj się tym bardziej i składaj podzięki, jeśli polegniesz i połączysz się z Panem”.
KRUCJATA DO ZIEMI ŚWIĘTEJ
Spełnienie młodzieńczych marzeń o wielkiej przygodzie zdawało się coraz bardziej realne. Henryk prawdopodobnie wierzył, iż udział w krucjacie upodobni go do mitycznego króla Artura. Kiedy więc usłyszał o przygotowaniach do wyprawy, gołowąsy książę przywdział błyszczącą i nieużywaną dotąd zbroję, siadł na rumaka i rozpoczął wędrówkę. Co prawda w owym czasie przebywał w Niemczech także wygnany Władysław, ale w krucjacie raczej nie wziął udziału. Polscy rycerze dołączyli do oddziału prowadzonego przez księcia czeskiego Władysława II i jego brata Henryka. Sandomierczyk był bowiem z nimi blisko spokrewniony (ze strony matki), a wszyscy mówili podobnym językiem. O czym mógł marzyć pierwszy Polak-krzyżowiec? O czym myślał, kierując się ku Jerozolimie? Zapewne jak wszyscy wierzył w ideę odzyskania Ziemi Świętej. Skoro godny cel widziały w tym tysiące feudałów, dziesiątki kaznodziejów, a nawet sam papież, to cała eskapada musiała być warta niejednej duszy. Wieczorami przy ogniskach mógł słuchać historii o tym, jak okrutny Emir Mossulu zjednoczył pod swym panowaniem kilka państewek muzułmańskich, a nawet zdobył hrabstwo Edessy – jedno z czterech państw założonych przez krzyżowców.
Po opuszczeniu Węgier i Bułgarii, z każdym kolejnym gorącym dniem lata 1147 r. krzyżowcy zbliżali się do Anatolii. Oczy Henryka zapewne pochłaniały każde malownicze miejsce; wszystko tutaj było inne, począwszy od strojów, a skończywszy na świątyniach ze złotymi dachami. Zabawiwszy nieco w Konstantynopolu, żądni przygód krzyżowcy cesarza Konrada III w październiku ruszyli w kierunku rzeki Bathys. Podniecony Henryk wierzył, iż lada moment stanie się żywą legendą chrześcijańskich krucjat. A jednak dumny niemiecki król, nie chcąc z nikim dzielić się sławą zwycięstwa, ruszył sam na czele niemieckich wojsk, zostawiając Henryka i Polaków w tyle. Suche i gorące powietrze oraz wielokilometrowy marsz zrobiły swoje. Na zmęczonych wojowników uderzyła cała armia seldżucka. Nim przybyła polsko-czeska odsiecz, tysiące krzyżowców poległo. Makabryczny obraz setek ciał bez głów i rąk, piach czerwony od krwi i jęk agonii musiały na Henryku zrobić wrażenie. Przeżyli tylko nieliczni, w tym monarcha niemiecki, który pod osłoną nocy nakazał odwrót do Nikei.
Po kilku tygodniach kuracji, gdy część żołnierzy była w stanie walczyć, grupa przekupionych Greków wypiekająca chleby otruła Niemców, dorzucając do mąki wapno. Polski książę zmienił obóz i w Konstantynopolu, wraz z Czechami i Francuzami, złożył przysięgę wasalną cesarzowi bizantyjskiemu, Manuelowi Komnenowi. Ponieważ ten ostatni zwlekał z podjęciem decyzji, młodzi feudałowie przekonali króla francuskiego Ludwika, by ruszyć w głąb Anatolii. Spragnieni zemsty, zaślepieni religijną nienawiścią, nawet nie spostrzegli czyhającej zasadzki. Straciwszy wielu żołnierzy, postanowili założyć obóz i poczekać. Niedoświadczenie w boju i brak znajomości obcego kraju dały szybko znać o sobie; nękani przez pustynne burze tracili kolejnych towarzyszy. Monarcha francuski, mając pod sobą głodujących żołnierzy, których morale zaczęło upadać, przekazał dowództwo jednemu z mistrzów zakonu templariuszy. Nie pomogło. Rozbita armia, a raczej jej słowiańska część dotarła do twierdzy Krak de Chevaliers w syryjskim hrabstwie Trypolis, a stamtąd z końcem wiosny 1148 r. skierowała się do Akki i Konstantynopola. Nie do końca zadowoleni z siebie Władysław Przemyślida i Henryk Sandomierski zdecydowali o powrocie do domu. Spędziwszy zaledwie kilka miesięcy w księstwie sandomierskim, pełnoletni już Henryk począł nakłaniać Mieszka do założenia w wielkopolskiej wsi Łekno klasztoru cystersów. Jesienią 1149 r. dołączył do Bolesława, przygotowującego się do wyprawy na Ruś Kijowską. Po kilku zwycięstwach, zadowolony powrócił do swojej dzielnicy.
PALESTYNA I JOANNICI
Sandomierczyk jednak nadal odczuwał spory niedosyt; marzyła mu się kolejna i samodzielna wyprawa. Wedle Długosza „szczególnym jego pragnieniem było udać się z możliwie jak największym wojskiem na pomoc Ziemi Świętej, o której odzyskanie zabiegali w tym czasie królowie i książęta katoliccy”. Niebawem to marzenie miało się spełnić. Henrykowi udało się uzbierać fundusze na zbrojną pielgrzymkę i z początkiem wiosny „dobrał sobie rycerzy z ochotników i przeprawił się do Ziemi Świętej”. Najprawdopodobniej książę wybrał tradycyjny szlak krzyżowców przez Belgrad, Nisz, Filipopolis, Adrianopol, aż do Konstantynopola. Dalszą drogę pokonali na statkach: „Gdy szczęśliwie dotarł do Ziemi Świętej i uczcił Grób Święty, przyłączył się do wojska króla jerozolimskiego, Baldwina”. Polscy rycerze wzięli udział w oblężeniu twierdzy Askalon, położonej nieopodal Morza Śródziemnego. Według relacji Wilhelma z Tyru, wiosną i latem 1153 r. do najznamienitszych wojsk jerozolimskich i zakonów rycerskich dołączyły liczne hufce zbrojnych pielgrzymów z Europy. Oblężenie przeciągało się: „Wróg niezdolny do wytrzymania takiego natarcia, zawsze zdołał się wycofać [za mury] i uniknąć uderzenia, tak że nasi żołnierze, nikogo nie mając przed sobą, musieli zawiedzeni zawracać”. Henryk może i zostałby w Ziemi Świętej nieco dłużej, ale „spędziwszy tam cały rok, padła część jego żołnierzy, częściowo po walkach, częściowo wskutek niedogodnego klimatu”.
Na podstawie zachowanych dyplomów można nawet wymienić kilku rycerzy z jego gwardii przybocznej: Marcina, Ottona, Wszebora, Męcinę, Racibora, Wita i Krystyna, którzy wraz z księciem powrócili do kraju w 1154 r. Jednak to Sandomierczyka oznaczono nimbem świętości, przyjmując go „z ogromną czcią”. Wydawać by się mogło, że nastąpi kres działań „błędnego” księcia. Nic z tego; wyznaczył sobie nowy cel – czynienie fundacji na rzecz Kościoła. Mimo iż doradcy i rycerze sugerowali mu ożenek, Henryk nie brał tego pod uwagę. Wolał skutecznie nakłaniać swego brata, Bolesława, do wspólnego uposażenia opactwa kanoników regularnych w Czerwińsku. Po zakończeniu działalności charytatywnej na Mazowszu Sandomierczyk zaczął starać się o założenie we własnej dzielnicy kolegiat w Opatowie i Wiślicy. Postanowił też sprowadzić kawalerów maltańskich. Dzięki kontaktom nawiązanym w Ziemi Świętej zrealizował wielką fundację: szpital i kościół we wsi Zagość nad Nidą. Tym samym stworzył pierwszą siedzibę joannitów w naszym kraju! Na podstawie zachowanego dokumentu fundacyjnego z około 1163 r. wiadomo, że Henryk nadał swym ulubionym zakonnikom książęcy przywilej łowienia bobrów w Małogoszczy i Kijach. Niestety, po tamtych czasach zachowały się jedynie fragmenty romańskiej świątyni, wtopione w późniejsze przebudowy.
PRUSCY SARACENI
W 1164 r. nadeszła wiadomość z Mazowsza o atakach barbarzyńskich Prusów. Henryk, gdy tylko się dowiedział, co dzieje się w dzielnicy, będącej wówczas pod władzą jego brata – Bolesława, natychmiast przybył mu z pomocą. Kiedy krzyżowcy się zgromadzili, ruszyli ku granicy polsko-pruskiej na rzece Ossie i w potrójnym szyku skierowali się w głąb kraju pogan. Pierwszym szeregiem dowodził Henryk, drugim Mieszko, zaś trzecim Bolesław. Zastanawiające jest, dlaczego to właśnie najmłodszy z nich dumnie kroczył na czele polskiej armii: czy bracia byli tak przebiegli, że liczyli na jego rychłą śmierć, czy też uważali go za najbardziej doświadczonego w walce z poganami? A może to właśnie najmłodszy brat zaproponował, że obejmie ster wyprawy, albowiem śmierć z mieczem w dłoni nie była mu straszna? Nie przerażała go liczba wrogów, a bolesne rany, które mógł odnieść w walce z Saracenami, miały go tylko wzmocnić. No i w końcu zawsze chciał zdobyć nieśmiertelną sławę oraz w glorii trafić do raju.
Długosz wspominał, iż „stale myślał o wielkich sprawach, dzięki którym mogłaby jego cnota zajaśnieć i miłosierdzie Boże dać się przebłagać”. Walki w Prusach toczyły się raczej nie po myśli Sandomierczyka. Poganie, doszedłszy do przekonania, że ich siły są za małe do stawienia oporu wielkiej liczbie Polaków, uciekli w głąb lasów lub na wyspy otoczone bagnami. Ponieważ przeciwnik unikał otwartej walki, krzyżowcy przystąpili do palenia wsi, licząc słusznie, że zmuszą tym starszyznę pruską do negocjacji. Kiedy przedstawiciele pogan przybyli do polskiego obozu, poprosili o pokój, przyrzekając, że wypełnią wszystko, co im zostanie nakazane. Książę zwierzchni Bolesław po wysłuchaniu rady Henryka i Mieszka rzekł do posłów: „Jeżeli pragniecie spokoju i ocalenia – wyrzeknijcie się starego plugastwa i błędów pogańskich i złóżcie wyznanie czystej wiary katolickiej. Bez wyrzeczenia się mroków pogańskich nie spodziewajcie się zachowania z Polakami sprawiedliwego pokoju”. Prusowie, prócz rezygnacji z dawnych przesądów i wiary pogańskiej, zobowiązani byli do burzenia miejsc swego kultu i wznoszenia tam misyjnych świątyń katolickich. Książęce przeświadczenie, iż Prusowie w jednej niemal chwili zrezygnują z wielowiekowej tradycji, okazało się błędne. Nic więc dziwnego, że po kilku miesiącach zaczęli oni chrześcijańskich duchownych odsyłać do Polski, grożąc im śmiercią w razie powrotu. Jednakże dopiero coraz śmielsze wypady pogan, zakończone mordami i licznymi uprowadzeniami, zmusiły braci do podjęcia nowej wyprawy.
Po zakończeniu przygotowań, pod koniec 1166 r. wyruszyli w podobnym jak wcześniej ustawieniu. Ponieważ tym razem książęta postanowili nie odpuścić chowającym się poganom, przekupili kilku Prusów. Ci jednak udawali tylko, że przeszli na stronę chrześcijan, celowo ciągnąc ich w głąb mokradeł w mrocznej kniei. I kiedy po wąskiej ścieżce maszerowały pierwsze szeregi doborowego wojska Henryka, nagle Prusowie zaatakowali z kilku stron. Rażąc z dala kamieniami, strzałami i włóczniami, dziesiątkami uśmiercali kolejnych rycerzy; jedni ginęli od zadanych im ran, inni wpadali do wody, gdzie obciążeni własnymi zbrojami niknęli w bagiennych otchłaniach: „Tak przez zdradziecki podstęp przepadło bitne wojsko! Tak zmarniała w niedorzecznej wojnie dzielność wspaniałych rycerzy!” – pisał polski kronikarz. Zginął także idący na czele książę Henryk. Mimo niespodziewanego ataku nie wycofał się z pola walki. Desperacka obrona, nawet u boku najwierniejszych druhów, nie mogła skończyć się inaczej niż dziesiątkami pchnięć wrogich ostrzy, a w efekcie śmiercią. Długosz, wspominając ostatnie chwile „błędnego” księcia, dodał: „Pierwej wyzionął ducha, niż zaniechał wojny. Wolał, straciwszy mężnie czoło [wojska], umrzeć, niż żyć w hańbie. Przebity, umierając, zsunął się na ziemię, by skonać”.
GROBOWA TAJEMNICA
Sandomierczyka pochowano w ufundowanej przez niego XII-wiecznej kolegiacie romańskiej w Wiślicy (obecnie znajduje się tu gotycka bazylika). Po przywiezieniu zwłok krzyżowca, ciało wsadzono do kamiennej tumby, a następnie przykryto rzeźbioną płytą. Obok grobowca, na posadzce krypty położono wyjątkową i nader tajemniczą płytę gipsową. Uwieczniono na niej modlitwę trzech osób: mężczyzny, kobiety i młodzieńca. Niewykluczone, iż jest na niej ukazany ojciec Sandomierczyka, czyli Bolesław Krzywousty, matka – Salomea oraz sam Henryk w momencie, gdy postanowił pójść inną drogą niż pozostali książęta. Obok znajduje się napis: „Hi conculari querunt ut in astra levari possint et pariter”, co znaczy: „Ci chcą być podeptani, aby mogli być wzniesieni ku gwiazdom”.
Szymon Wrzesiński
źródło: Focus 28/02/2008
http://www.focus.pl/historia/artykuly/zobacz/publikacje/sandomierski-desperado/nc/1/