Ludzie, bogowie i przybysze z kosmosu
Wiktor Stoczkowski
Dziwaczne wierzenia człowieka współczesnego; o których uczeni nie wspominają na ogół inaczej niż z pogardą lub drwiną, stanowią wyjątkowe i nieocenione źródło, mówiące nam szczególnie wiele - paradoksalnie - nie o irracjonalności, charakterystycznej dla reprezentantów marginesu i szaleńców zrywających z kanonem oficjalnej wiedzy, ale o racjonalności wspólnej nam wszystkim, to znaczy o sposobie, w jaki istoty ludzkie naprawdę wykorzystują swoje zdolności intelektualne.
Zdolności te badano dotychczas analizując dokonania naukowe postaci tej miary co Pasteur czy Einstein, przypadków równie godnych podziwu, co wyjątkowych, a tym samym stanowiących niezbyt dobrą ilustrację użytku, jaki zwykli ludzie czynią na co dzień ze swojego rozumu. Wielkie odkrycia i nowe idee są zawsze rzadkie, podczas gdy błąd i naiwność plenią się obficie, nie oszczędzając nikogo. Ciekawe, że najbardziej rozpowszechnione formy produkcji intelektualnej, jakimi są poglądy zwykłych ludzi, doczekały się tak niewielu analiz, podczas gdy biblioteczne półki uginają się pod ciężarem studiów poświęconych jej postaci rzadkiej i nietypowej, jaką jest nauka. Homo gotów jest stanąć wyłącznie przed takim lustrem, które odzwierciedla pochlebny, choć niezbyt wiemy wizerunek istoty zasługującej na miano sapiens. Gdyby jednak człowiek chciał poznać samego siebie takiego, jakim jest naprawdę - do czego zachęca stara maksyma delficka - powinien zacząć badania nie od rzadkich, jak się zdaje, wzlotów ludzkiego rozumu, ale od jego niezliczonych upadków. Takie też będzie zadanie tej książki. Jej celem nie jest krytyka, lecz zrozumienie.
fragment książki:
Skąd mieliby pochodzić kosmici nawiedzający naszą planetę? Na to pytanie mieszkańcy Ziemi mają zwyczaj dawać jedną z dwóch alternatywnych odpowiedzi. Ci, którzy wierzą w obecność inteligentnych form życia we wszechświecie, wskazują palcem na gwiazdy. Nie wszyscy jednak podzielają ich przekona nie, a szydercy twierdzą nawet, że najlepszym dowodem na istnienie w kosmosie istot inteligentnych, jest to właśnie, że nie kwapią się one, aby nas odwiedzić. Sceptycy uważają, że kosmici pochodzą – bardzo prozaicznie – z literatury fantastycznonaukowej. Ich opinia warta jest rozważenia, poddaje się bo wiem weryfikacji. W rzeczy samej, jeżeli chcemy odkryć źródło surowca konceptualnego, który posłużył do zbudowania teorii starożytnych astronautów, nie możemy pominąć wyobrażeń o przybyszach z kosmosu, częstych i popularnych w tym szczególnym gatunku literackim, jakim jest fantastyka naukowa, podobnie jak danikenizm należąca do kultury masowej.
Żeby literaturę fantastycznonaukową można było uznać za przyczynę materialną teorii starożytnych astronautów, powinna ona spełnić przynajmniej dwa podstawowe warunki. Będąc przyczyną, musi wyprzedzać czasowo pojawienie się domniemanego skutku, pozostając od tegoż skutku niezbyt oddalona; będąc surowcem, powinna zawierać pokaźną liczbę elementów, które odnajdujemy w konstrukcji z niego zbudowanej. Pozostaje nam sprawdzić, czy owe dwa warunki są spełnione.
POWSTANIE NOWEJ SUBKULTURY
Zacznijmy od chronologii. Chociaż niektórzy erudyci uważają, że nieprzerwaną historię literatury fantastycznonaukowej można prześledzić od pism Lukiana z Samosat, rozsądniejsze wydaje się zdanie autorów, którzy narodziny gatunku skłonni są datować na kwiecień roku 1928, składając tym samym hołd Hugonowi Gernsbackowi, twórcy powstałego wówczas pisma „Amazing Stories”. Pismo to było jednym z pierwszych sławnych amerykańskich pulps (tanich magazynów, zawdzięczających swoje miano lichemu papierowi z pulpy drzewnej, na jakim były drukowane), w których po raz pierwszy pojawiły się klasyczne toposy, mające z czasem zawładnąć wyobraźnią całego świata. Inne znane pulps zaczęły się ukazywać w latach dwudziestych i trzydziestych: „Weird Tales” (1923), „Science Wonder Stories” (1929) i „Astounding Stories” (1930). Wkrótce potem nadeszła moda na fanziny (magazyny fanów); pierwszym z nich był zapewne „Comet”, wydawany od 1930 roku przez Klub Kore spondencji Naukowej Raymonda Palmera, który – jak później zobaczymy – odcisnął swoje piętno nie tylko na literaturze fantastycznonaukowej. W październiku 1936 roku na pierwszym spotkaniu fanów zjawiło się jedynie kilku entuzjastów z Nowego Jorku i Filadelfii; trzy lata później dwieście osób zebrało się w Nowym Jorku na pierwszej Światowej Konwencji Science Fiction; w 1978 roku zwołany w Filadelfii Worldcon (kongres światowy, obradujący uprzednio w pięciu krajach na trzech kontynentach) zgromadził sześć tysięcy trzystu uczestników.
Wspólne lektury, intensywna wymiana listów, debaty w niezliczonych klubach miłośników literatury fantastycznonaukowej oraz regularnie zwoływane kongresy krajowe i światowe z upływem lat doprowadziły do powstania mgławicowej, ale obejmującej całą planetę wspólnoty, silnie przywiązanej do otoczonych legendą postaci ojców założycieli, dumnej ze swojej historii, którą skrupulatnie spisują namaszczeni kronikarze, darzącej czcią swoich kultowych autorów i mozolnie tkającą własną tradycję, której osnową są opowieści, anegdoty, idee, książki, ikonografia i rocznicowe obrzędy.
Podobnie jak rolnictwo, metalurgia i coca-cola, fantastyka naukowa należała do tej kategorii innowacji, którym przeznaczone było opuścić swoją kolebkę i rozprzestrzenić się po całym świecie. Jak wszystkie masowe zjawiska kształtujące ludzką kulturę, fantastyka naukowa jest fenomenem złożonym, i trudno oddzielić w niej warstwę lokalną od sedymentów naniesionych z zewnątrz, jedne i drugie bowiem nakładają się wzajemnie, tworząc konfiguracje zaiste zadziwiające. W Europie, gdzie pojawi się później teoria starożytnych astronautów, opowieści z gatunku „antycypacji naukowej” miały długą i bogatą historię, usuniętą nieco w cień przez mity, które wyprodukował rodzący się w okresie międzywojennym amerykański fandom (słowem tym określa się wspólnotę fanów)1.
We Francji już na początku XX wieku nie brakowało popularnych serii wydawniczych, w których obok licznych romansów przygodowych publikowano autentyczne opowieści fantastycz- nonaukowe. Od pierwszych lat swojego istnienia Editions Mes Talandier (1900-1954) proponowały ich wielki wybór (w piętnastu seriach). Wyśmienite opowiadania tego gatunku można znaleźć także w Les Romans d'Aventures (1908-1911) i w Les Recits Mysterieux (1912-1914), publikowanych przez oficynę Albert Mericant, nie wspominając już nawet o Ybyages Extraor dinaires (1867-1910), ukazujących się w Editions Hentzel i po święconych w całości twórczości Juliusza Verne'a. W 1935 roku Regis Menssac, który odkrył fantastykę naukową podczas pobytu w Ameryce, stworzył Hypermondes, pierwszą francuską serię wydającą jedynie literaturę science fiction2. Chociaż do lat pięćdziesiątych Francja nie mogła się pochwalić czasopismem zare zerwowanym dla „antycypacji naukowej”, to liczne opowiadania tego typu były publikowane na łamach prasy popularnej3. Po drugiej wojnie światowej zaczęły się ukazywać wydawnictwa spe cjalistyczne, które pozwoliły czytelnikom francuskim lepiej zapoznać się z produkcją amerykańską. W 1951 roku powstały trzy serie wydawnicze: L Enigme-Romans Extraordinaires (publikowane przez Hachette), Le Rayon Fantastiąue (Gallimard/Hachette) oraz Anticipation (Fleuve Noir), następnie dwie w roku 1954: Presence du Futur (Denoel) i Serie 2000 (Editions Metal). Później przyszła kolej na czasopisma. Trzy pojawiły się w 1953 roku („Science-Fiction Magazine”, „Galaxie”, „Fiction”); jedno w 1958 („Satellite”)4. Wszystkie prosperowały znakomicie do 1964 roku (moment pierwszego wielkiego kryzysu), a zatem w okresie bezpośrednio poprzedzającym ukazanie się Poranku magów (1960) i pierwszej książki Charroux (1963).
W krajach niemieckojęzycznych, stanowiących od dawna bardzo chłonny rynek powieści popularnej, już na początku wieku XX pojawiły się wydawnictwa podobne do amerykańskich pulps, nazywane tu Groschenhefte, w których literatura fantastyczno-naukowa była wszechobecna, przyciągając stale rosnącą rzeszę młodych czytelników. Po pierwszej wojnie światowej wielki sukces odniosły dwie powieści odcinkowe: Sun Koh, der Erbe von Atlantis (Sun Koh, dziedzic Atlantydy – sto pięćdziesiąt numerów opublikowanych w latach 1933-1936) i Jan Mayen, Herr der Atomkraft (Jan Mayen, władca energii atomowej – sto dwadzieścia numerów w latach 1935-1939), obydwie autorstwa Paula Alfreda Miillera, piszącego pod pseudonimami Freder van Holk i Lok Myler. Po wojnie w Niemczech na nowo zaczęto publikować literaturę science fiction, od roku 1951 zasilaną przekładami tekstów amerykańskich. W latach pięćdziesiątych wylansowano wiele nowych serii wydawniczych, obejmujących zarówno przekłady, jak i oryginalne teksty autorów niemieckich. Wśród nich wymienić warto Utopia-Grossband (w wydawnictwie Pabel od 1954 roku) oraz Terre (Moewig, 1957), obydwie zainicjowa ne przez Waltera Ernstinga, autora powieści science fiction i twórcę fandomu niemieckiego. W 1955 roku zaczęło się ukazy wać pierwsze czasopismo specjalistyczne, „Utopia-Magazine”. Najważniejszą datą w historii niemieckiej fantastyki naukowej był rok 1961, kiedy to narodził się Perry Rhodan, bohater stworzony przez autora powieści popularnych Karla Herberta Scheera i niestrudzonego Waltera Ernstinga. Przygody Perry'ego Rhodana, dzieło pracującego taśmowo zespołu pod batutą Clarka Darltona (pseudonim Ernstinga), są klasycznym przykładem science fiction totalnego, nonszalancko eksploatującego wszelkie motywy literackie, jakie gatunek zdołał uprzednio wytworzyć. W ciągu trzydziestu lat swego istnienia ta prawdziwa fabryka piśmiennicza, dysponująca licznymi odgałęzieniami wydawniczymi, wyprodukowała tysiąc zeszytów o łącznym nakładzie 750 milionów egzemplarzy5. Ukazanie się pierwszej książki Danikena było więc poprzedzone długim okresem rozkwitu niemieckiej literatury fantastycznonaukowej.
Zbędne byłoby w tej chwili rozciąganie naszych poszukiwań na inne kraje, mniej ważne dla historii teorii starożytnych astronautów, choć literatura fantastycznonaukowa rozwijała się w nich równie dynamicznie, jak pokazuje przykład Wielkiej Brytanii, Włoch czy Związku Radzieckiego. Zebrane dotychczas informacje wystarczą, by stwierdzić, że pierwszy warunek uznania science fiction za przyczynę materialną teorii starożytnych astronautów jest spełniony: danikenizm pojawił się później niż literatura fantastycznonaukowa, której popularność poprzedziła w każdym kraju narodziny lokalnej wersji teorii starożytnych astronautów. Należy teraz sprawdzić, czy z ową zależnością czasową idą w parze istotne podobieństwa treści.
PREHISTORYCZNI PRZYBYSZE Z KOSMOSU, ZAGINIONE CYWILIZACJE I ZATOPIONE KONTYNENTY
Nawet osobom alergicznie reagującym na fantastykę naukową – co było i moim udziałem – trudno uniknąć choćby pobieżnego zaznajomienia się z podstawowymi toposami gatunku, takimi jak podróże międzyplanetarne, promienie śmierci, przeszczepy mózgu, antygrawitacja, waleczni kapitanowie statków kosmicznych, galaktyczne seksbomby, mroczne planety i zastępy kosmitów o najbardziej ekstrawaganckich kształtach. Ten zestaw konwencjonalnych akcesoriów jest jednak zaledwie początkiem długiej listy motywów i wątków, które w XX wieku powoli, ale systematycznie osadzały się w wyobraźni zachodniej. Czy teoria starożytnych astronautów mogła narodzić się z takiej właśnie inspiracji?
Danikeniści wierzą w istnienie inteligentnego życia poza Ziemią, co należy również do podstawowych założeń fantastyki na ukowej, analogia ta jest jednak zbyt ogólna, byśmy mogli wyciągać z niej uprawnione wnioski. Ważniejszy jest fakt, że literatura fantastycznonaukowa przyczyniła się do spopularyzowania idei prehistorycznych odwiedzin naszej planety przez przybyszów z kosmosu. W 1936 roku amerykańskie czasopismo „Won der Stories” opublikowało krótką nowelę mało znanego autora, Philipa Barshofsky'ego, który opisał lądowanie na Ziemi grupy marsjańskich zwiadowców, poszukujących miejsca na założenie kolonii; wizyta ma miejsce w mezozoiku, kiedy na naszej planecie królują niepodzielnie straszliwe dinozaury. Wywiązuje się krwawa walka – działa elektronowe przeciw pazurom i zębom. Technika ustępuje sromotnie przed dziką siłą gigantycznych stworzeń i Marsjanie giną. Tym sposobem Ziemia zostaje zachowana dla mającej się narodzić w przyszłości inteligencji ludzkiej6.
U Barshofsky'ego obcy astronauci nie tylko nie mają bezpośredniego wpływu na istoty ludzkie, ale ich klęska jest podstawowym warunkiem późniejszego pojawienia się naszego gatunku. Inaczej jest w noweli Arthura C. Clarke'a, opublikowanej w 1950 roku na łamach magazynu „Famous Fantastic Mysteries” pod tytułem Guardian Angel (Anioł stróż), a następnie włączonej do pięknej powieści Childhood's end (Koniec dzieciństwa)7. Opisuje ona przybycie do naszego rozdartego konfliktami świata tajemniczych gości z kosmosu, którzy wprowadzają na Ziemi pokój i reformy, mające zapewnić jej mieszkańcom wzniesienie się na wyższy szczebel ewolucji. Przez pół wieku troskliwej opieki nad Ziemianami przybysze ukrywają swój wygląd fizyczny. Kiedy w końcu objawiają się ludziom, ci stwierdzają, że ich pozaziemscy dobroczyńcy mają długie ogony, małe rogi i kopyta zamiast stóp. Okazuje się, że już raz starali się przyjść z pomocą starożytnej cywilizacji ludzkiej; kiedy jednak próba ta skończyła się niepowodzeniem, w podświadomości ludzkiej na trwałe zapisało się skojarzenie fizjonomii kosmicznych gości ze złowieszczą postacią diabła.
Kontakt obcych astronautów ze starożytną cywilizacją ziemską jest już motywem bardzo bliskim teorii starożytnych astronautów; brak tu jednak typowo danikenistycznej idei stworzenia ludzkości przez przybyszy z kosmosu. Odnajdujemy ją w innej opowieści Arthura C. Clarke'a, 2001: Kosmiczna odyseja, opartej na scenariuszu napisanym przez autora wspólnie ze Stanleyem Kubrickiem8. Widzimy w niej, jak kosmici umieszczają w dziczy afrykańskiej sawanny doskonały kryształowy monolit, którego siły zdolne są przeniknąć do ciał i umysłów prymitywnych małpoludów i poprzez hipnotyczną pulsację przekazać im wiedzę niezbędną, by mogli zapanować nad wrogą naturą i odnieść zwycięstwo w walce o przetrwanie, zmieniając w ten sposób losy planety. Publikacja powieści Clarke'a i wejście na ekrany filmu Kubricka wyprzedziły (nieznacznie) ukazanie się pierwszej książki Danikena, były jednak o wiele lat późniejsze od książek Pauwelsa i Bergiera oraz Charroux. Prawda, że pewne idee obecne w książce Danikena z 1968 roku pojawiły się już wcześniej w Posterunku, opublikowanym przez Clarke'a w roku 1951; miejsce monolitu z sawanny zajmuje tu jednak stworzona przez nieistniejącą już cywilizację gwiezdną piramida na Księżycu, która nie jest narzędziem uczłowieczenia, lecz przesłaniem skierowanym do ludzkości, wystarczająco już rozwiniętej, by dotrzeć na satelitę Ziemi9.
Innym ważnym motywem, nieustannie powracającym we wszystkich wersjach teorii starożytnych astronautów, jest przekonanie, że w odległej prehistorii istniały na Ziemi wysoko rozwinięte cywilizacje techniczne. Tu bez trudu znajdujemy liczne wzory nie tylko w literaturze science fiction, ale i w opowieściach fantastycznych, które pojawiły się wcześniej niż współczesne SE Tytułów są tysiące10; Jacąues Sadoul mówił wręcz o fali zaginionych.