ASASYNI
Jeśli wierzyć etymologii, którą przyjmuje m.in. również szacowna "Encyklopedia Britannica", asasyni (z arabskiego al-hasziszijjin - 'zjadacze haszyszu') byliby po prostu sektą szczególnie zdesperowanych ćpunów. Takich, co to nie tylko palą, ale jeszcze się przy tym zaciągają - a potem z błyskiem w oku dźgają zatrutym sztyletem, kogo im się tylko wskaże.
Jednocześnie przeszli do legendy jako sprawni i zdyscyplinowani zabójcy, nierzadko przez długie miesiące wyczekujący w przebraniu na dogodny moment do zadania ciosu, a trudno sobie wyobrazić, by tych swoich wyczynów dokonywali "na haju" lub "na głodzie". Skoro zaś ćpunami nie byli, wielu uczonych tradycyjną etymologię odrzuca, utrzymując np., że nazwę sekty urobiono raczej od słowa assa, co znaczy "strażnik twierdzy". Moim zdaniem - odrzuca niesłusznie i chyba z nadgorliwości! Bo w wypadku asasynów prawda tak gęsto miesza się z ludową bajką i fantazjami dziejopisów, że w demistyfikacyjnym zapale uczeni czasem są gotowi wszystko wywrócić do góry nogami.
Messer Marko opowiada dziwy
Do dziś przeciętny Europejczyk, jeśli w ogóle słyszał o asasynach: "okrutnej sekcie muzułmańskich zabójców", wie o nich mniej więcej tyle, ile przekazał 700 lat temu słynny wenecki podróżnik, Marko Polo. Rozdział XLI pierwszej księgi "Opisania świata" zaczyna się od słów: "Mulehet jest krajem, gdzie jak powiadają, pewien zły książę, zwany Starzec z Gór, zwykł był niegdyś przebywać".
A dalej przez trzy rozdziały Messer Marko opowiada tak:
"Kazał on założyć w dolinie między dwiema górami największy i najpiękniejszy ogród, jaki kiedykolwiek oglądano. Było tam wszelkie dobro, roślin i kwiatów obfitość tam była rozkoszna. (...) I przeprowadzić tam kazał kanały; jednymi płynęło wino, innymi mleko, tymi miód, owymi woda. I przebywały tam najurodziwsze damy i dziewice świata, umiejące grać na wszystkich instrumentach i śpiewać (...), a zwłaszcza biegłe były w wabieniu i pieszczotach ponad wszelkie wyobrażenia. (...) A Starzec z Gór wmawiał w swych ludzi, że ogród ten jest rajem. (...)
Kiedy Starzec pragnął zabić jakiegoś władcę, który był jego nieprzyjacielem, wprowadzał do tego ogrodu młodzieńców (...) tylu, ilu chciał; a to w ten sposób: kazał podawać im napój z opium, po którym natychmiast usypiali na trzy dni i trzy noce. Następnie kazał ich przenosić we śnie do tego ogrodu i obudzić. Obudzeni młodzieńcy, widząc się w ogrodzie i oglądając te wszystkie rzeczy, o których mówiłem, sądzili, że naprawdę są w raju. Zaś damy i dziewice cały dzień spędzały z nimi, grając i śpiewając, i oddając się wszelakim rozkoszom; i czynili z nimi wedle swej woli. (...)
Po czterech czy pięciu dniach (...) [Starzec] rozkazywał ponownie upoić tylu młodzieńców, ilu mu się podobało, a gdy usnęli kazał ich znowu do pałacu przenosić. Ci, obudziwszy się, zdumiewali się bardzo widząc się w pałacu (...) [a] Starzec zapytywał, skąd by przybywali, oni zaś odpowiadali, że z raju. (...) I mówili o wszystkim, co się tam znajduje i wyrażali pragnienie powrotu (...) i wzdychali do dnia, kiedy tam wejdą. Gdy więc Starzec z Gór miał zamiar zamordować jakiegoś możnowładcę (...) wyruszali, aby spełnić wszystko, co im Starzec rozkazał, gotowi narazić się na największe niebezpieczeństwo, gotowi umrzeć wraz z wrogami władcy, gardząc doczesnym życiem. Z tego powodu nad całą okolicą władał strachem i grozą jak tyran" (przekład Anny Ludwiki Czerny).
Wprawdzie współcześni uważali Marka za blagiera, ale zarazem chciwie go słuchano i powtarzano. W "Opisaniu świata" pojawiają się już właściwie wszystkie te wątki, które później będą podniecać wyobraźnię ludzi Zachodu: orientalne sex and drugs dodające opowieści miłego pieprzyku, a na pierwszym planie - Wielki Manipulator, czyli potworny Starzec z Gór. Jeszcze w XIX wieku Karol Baudelaire pisząc w swych "Sztucznych rajach" o haszyszu czuje się obowiązany wspomnieć "jak to Starzec z Gór zamykał w rozkosznym ogrodzie najmłodszych ze swych uczniów, otumaniwszy ich uprzednio haszyszem (...) by dać im przedsmak raju, przewidywanej, by tak rzec, nagrody za bezwzględne i ślepe posłuszeństwo".
[Tak oto wyobrażano sobie w Europie czarowny ogród Starca z Gór (to ten jegomość po prawej). Chociaż reprodukcja marna (za co gorąco przepraszam), to jednak widać, że uciech tam mniej niż dziś na pierwszej lepszej prywatce.]
Warto jednak podkreślić, że w relacji Wenecjanina narkotyki (opium!) odgrywają niewielką rolę - służą jedynie za usypiacz. Marko wierzył bowiem w realność rajskiego ogrodu Starca [DOPISEK], natomiast ci z jego rozsądnych czytelników, którzy potraktowali ów opis jako bajkę, kolejne wcielenie archetypu "raju ziemskiego", dochodzili do wniosku, że wszystkie owe kwiaty, strumyki i cud-dziewice musiały istnieć wyłącznie w wyobraźni naćpanych młodzieńców. Co wydawało się zresztą wytłumaczeniem racjonalniejszym - zwłaszcza wobec problemu nieuchronnego deficytu dziewic w interpretacji realistycznej.
Natomiast u jeszcze nowocześniej myślącego Michała z Montaigne narkotyki w związku z asasynami w ogóle się nie pojawiają! "Asasynowie (jakoby po naszemu morderce) (...) zażywają wśród mahometan sławy niezwykłej pobożności i czystości obyczajów. Uważają, iż najprostszą drogą do zdobycia raju jest zabić kogoś przeciwnej religii. Dlatego zdarzało się nieraz, że lekceważąc wszelkie niebezpieczeństwo (...) odważali się zamordować (...) wroga w jego własnej siedzibie i wśród jego straży" ("Próby", księga II, rozdz. XXIX).
Tu sama religia działa niczym opium; od czego już niedaleko do znanej formuły Brunona Bauera, powtórzonej potem przez młodego Karola Marksa.
Heretycy, ezoterycy, mistycy...
Rację miał jednak Marko Polo, gdy objaśniał, że Mulehet, kraj asasynów, to "w języku Saracenów miejsce, gdzie przebywają heretycy". Także autorzy perscy nazywali asasynów podobnym słowem - 'malahida': od arabskiego al-mulahid oznaczającego heretyka. W rzeczy samej byli bowiem asasyni islamskimi heretykami i wśród sunnickich sąsiadów "zażywali" raczej niesławy, a o ich stylu życia krążyły rozmaite gorszące opowieści.
Wprawdzie założyciel sekty i zaiste genialny organizator, Pers Hasan ibn Sabbah, słynął z surowości i "czystości obyczajów" (m.in. kazał stracić jednego ze swych synów za picie wina), ale asasyni od początku wywodzili się z szyickich ismailitów, a ściślej - stanowili ich osobny odłam zwany czasem nizarytami. Czyli dla prawowiernego mahometanina: herezja z herezji i herezją pogania.
Po śmierci Hasana ibn Sabbaha w doktrynie sekty nastąpiły jeszcze dalej idące zmiany. Praktycznie zerwano z muzułmańskim prawem religijnym, meczety asasynów popadły w ruinę, a oni sami zaczęli głosić naukę o "Wielkim Zmartwychwstaniu" (arabskie Qijama al-Qijamat) i Mesjaszu (Mahdi). W swych pismach teologicznych często też wspominali o Jezusie (nb. Koran tak czyni przeszło 30 razy), co dało chrześcijańskim autorom asumpt do twierdzenia, jakoby asasyni pragnęli się nawrócić na wiarę Kościoła! Wedle arcybiskupa Wilhelma z Tyru na przeszkodzie tej pięknej decyzji stanęła jedynie interwencja templariuszy, którzy z obawy przed utratą dochodów (bo to templariusze zdzierali z asasynów trybut, a nie odwrotnie!) zabili wysłańców Starca do króla jerozolimskiego. Nb. gdy w przeszło 100 lat później we Francji wytoczono templariuszom słynny proces o herezję, sugerowano m.in., że to właśnie oni sami skrycie nawrócili się na islam!
Jako niesforni ismailici, asasyni dość beztrosko poczynali sobie ze świętym tekstem Koranu. Nie zwracali uwagi na "zewnętrzne" znaczenie słów, ale na ich sens wewnętrzny (al-batin; dlatego nazywano ich często batynitami - al-batinijja); ezoteryczny i dostępny jedynie dla wtajemniczonych. I tak np. znany fragment z Koranu (rozmaici "dżihadowcy" chętnie go sobie dziś wypisują na swoich bandanach):
"I nie mówcie na tych,
którzy zostali zabici na drodze Boga:
"Umarli!"
Przeciwnie, oni są żyjący! "(sura II, 154)
bywał podobno interpretowany przez asasyńskich da'i, czyli "misjonarzy", jako aluzja do czegoś w rodzaju reinkarnacji. Co jednak naprawdę głosili asasyni, trudno dokładnie ustalić, gdyż bogata biblioteka sekty w Alamut, jej głównej twierdzy, została zniszczona po rozbiciu perskich asasynów przez wojska mongolskiego chana Hulagu w 1256 roku. To właśnie porastające trawą ruiny Alamut oglądał w kilkanaście lat później ciekawym okiem Marko Polo, dopatrując się tu i ówdzie resztek wspaniałego ogrodu, o którym mu opowiadano.
W każdym razie z całą pewnością asasyni nie stanowili bandy ciasnych prostaków tęskniących za nieskomplikowanymi przyjemnościami, jak to sobie czasem niejeden światły Europejczyk lubi przedstawiać. Przeciwnie, był to raczej zakon intelektualistów: obeznanych z wieloma naukami, studiujących inne kultury i religie etc. Dlatego nawet najniżsi w hierarchii fida'i, męczennicy (dosłownie: 'ofiarowujący się'), czyli bezpośredni wykonawcy asasyńskich zamachów, uczyli się w razie potrzeby obcych zwyczajów a nawet łaciny i greki (sztuka chyba trudniejsza do opanowania niż pilotowanie Boeinga).
Natomiast wyżej wtajemniczeni podczytywali sobie "Listy Braci Czystości", pierwszą arabską encyklopedię napisaną w X wieku przez członków tego tajnego ismailickiego związku. Składała się ona z 51 traktatów poświęconych matematyce, logice, geografii, muzyce, religii, astrologii, magii etc. i oprócz wpływów neoplatońskich i gnostycznych sporo tam było Arystotelesa, Galena czy Ptolemeusza. Bracia Czystości uznawali bowiem, że "zwykły" islam nadaje się jedynie dla ludu, a sami przygotowywali się do wielkiej syntezy wszystkich filozofii i religii. Ten bezgraniczny "ekumenizm" nie spotkał się jednak ze zrozumieniem wśród tradycjonalistów i ich encyklopedia została w 1150 roku uroczyście spalona na stosie w Bagdadzie.
Mieli też asasyni kontakty z sufi, islamskimi mistykami (nb. pierwszego głośnego mordu w dziejach sekty dokonali asasyńscy fida'i udający (?) sufich). U nich również, gdy szło o wykład doktryny, ostatnie słowo zawsze należało do wtajemniczonego: nieomylnego mistrza, który kieruje każdym krokiem adeptów. Sufi niekiedy stosowali w swych praktykach haszysz (ich wtajemniczonych również nazywano hasziszijjin!), więc niewykluczone, że asasyni przejęli od nich ten obyczaj i coś tam jednak palili podczas swoich ceremonii inicjacyjnych.
Jedzą, piją, lulki palą...
O sufich przypominam nie bez powodu. W - jak to określiła prasa - "instrukcji śmierci" znalezionej po ataku na World Trade Center, "cechy sufickie" odkrył fachowiec od islamu, prof. Janusz Danecki [DOPISEK]. Z kolei wielu uważnych obserwatorów dziwiło, że "islamscy fundamentaliści" byli bez bród (niektórzy wyglądali nawet całkiem sympatycznie), a w czasie długiego pobytu w USA raczej stronili od meczetów, natomiast chętnie pili piwo i zaglądali do rozrywkowych lokali, w których można dokładnie obejrzeć, jak wygląda kobieta nie tylko bez czadoru, ale i bez pozostałych części garderoby.
W tym wypadku chodziło może jedynie o kamuflaż, ale i asasyni - o czym wcześniej wspomniałem - w pewnej fazie rozwoju sekty zaczęli zachowywać się podobnie również we własnym gronie. Już prałat Burchard ze Strasburga, autor pierwszej relacji o asasynach powstałej w kręgu cywilizacji łacińskiej, pisze, że "ten ród ludzki bez prawa żyje, także mięso świńskie je wbrew prawu Saracenów (contra legem Sarracenorum) i wszystkich kobiet używa bez różnicy, czy to matka jest, czy siostra" [DOPISEK]. Autorzy arabscy dodają nadto, że ich przywódca te liczne występki i nieprawości im odpuszcza, lub też raczej nakazuje im, by, cokolwiek nie uczynią, zawsze uważali się za as-sufat - czystych.
Wiadomo też, że repertuar antynomicznych zachowań asasynów na tym się nie kończył. W okresie Ramadanu zamiast pościć urządzali wystawne uczty, raczyli się winkiem etc. - a więc wszystko na odwrót. Przedostatni przywódca sekty został nawet zarąbany przez swego homoseksualnego kochanka, co (mam na myśli homosiowanie, a nie rąbanie) z "literalnym" Koranem bez wątpienia zgodne nie jest. Może więc asasynom zdarzało się również demonstracyjnie palić haszysz, ponieważ było to zabronione, oni zaś chcieli dobitnie pokazać, że "czyści" i "wiedzący" już nie podlegają Prawu.
Byłby to zatem jedynie taki buntowniczy skręt "bez zaciągania", ale sunnicka propaganda zręcznie te dziwactwa wykorzystała opatrując sektę pogardliwym mianem "haszyszowców", a więc ćpunów-degeneratów [DOPISEK]. Inna sprawa, że owo miano przyjęło się przede wszystkim na Zachodzie, gdzie mało kto prawdziwego asasyna widział na własne oczy. Ale może też i propagandystom akurat na tej publiczności najbardziej zależało: czyż bowiem zawiera się polityczne sojusze z fanatycznymi i nieobliczalnymi ćpunami?
Kto kazał zaciukać Konrada z Montferratu?
Istnienie anty-sunnickiej sekty było bowiem jak najbardziej na rękę... krzyżowcom, którzy właśnie dobierali się muzułmanom do skóry i zakładali w Ziemi Świętej królestwo jerozolimskie. I wypada tu od razu jasno i dobitnie powiedzieć, że asasyni w ciągu swego niemal dwustuletniego istnienia zamordowali bez porównania więcej wyznawców islamu niż chrześcijan, bo - jak pisze Steven Runciman w swym monumentalnym dziele o historii wypraw krzyżowych - "nie odnosili się do chrześcijan z tak wielką odrazą jak do muzułmańskich sunnitów". Ba, zdarzało się nawet, że ich oddziały walczyły ramię w ramię z chrześcijańskimi rycerzami przeciwko innym Saracenom [DOPISEK]! Najprawdopodobniej zresztą bez ich działalności rozbijającej muzułmańską jedność, królestwo jerozolimskie nie utrzymałoby się tak długo - gdy syryjska gałąź sekty ostatecznie zakończyła żywot [DOPISEK] pod krzywymi mieczami swych "islamskich braci", wkrótce potem upadło i ono.
W najgorętszym okresie, kiedy to w czasie III krucjaty ścierały się ze sobą na Wschodzie tak znane osobistości ówczesnego świata, jak sułtan Salah ad-Din, zwany u nas Saladynem, czy król Ryszard Lwie Serce, na czele syryjskich asasynów stała równie nietuzinkowa postać: Raszid ad-Din Sinan.
To właśnie jemu przysługiwał tytuł Szajch al-Dżabal: Władca (Mistrz) z Gór, co ludzie Zachodu błędnie przełożyli jako "Starzec z Gór" i stosowali także (jak widać z relacji Marko Polo) do przywódcy sekty w Persji. Był też Sinan wybornym propagandzistą [DOPISEK]. Przed swoimi poddanymi pozował na nadludzką istotę; podobno nigdy w ich obecności nie spał, nie jadł i nie spluwał. Ukazywał się zawsze w osobliwym przebraniu z włosów i wełny (nb. nazwę sufi wyprowadza się najczęściej od sufij - 'odziany w strój z wełny'!), a także nie stronił od magicznych sztuczek. Przeciwnicy uważali go wprawdzie za taniego szarlatana, ale w lud szła legenda o jego nadprzyrodzonych mocach, a wraz z nią uwielbienie i cześć.
Jeśli Sinan rzeczywiście pozwalał sobie czasem na takie cyrkowe numery, trzeba go zrozumieć, gdyż jego sytuacja "geopolityczna" była doprawdy nie do pozazdroszczenia: musiał zręcznie lawirować między dwiema potęgami, które gdyby się choć na chwilę przeciw niemu dogadały, z asasynów natychmiast zostałaby mokra plama. To chyba głównie on wykreował obraz sekty jako zdyscyplinowanej i niezawodnej machiny do zabijania, co wyraźnie poprawiało jego pozycję w politycznych negocjacjach. Wykreował skutecznie, skoro średniowiecznym Europejczykom 'asasyn' wcale nie kojarzył się z haszyszem, ale wszedł do wielu języków europejskich jako synonim 'mordercy' [DOPISEK].
Z tą niezawodnością bywało zresztą różnie. Na życie sułtana Saladyna dokonano przynajmniej dwóch chybionych zamachów, ale i to niepowodzenie sekta umiała obrócić propagandowo na swoją korzyść. Gdy Saladyn odstąpił od oblężenia asasyńskiej twierdzy Masjaf, autorzy ismailiccy od razu puścili w obieg malowniczą baśń, że uczynił tak, bo zląkł się czarodziejskiej siły Sinana. Podobno którejś nocy sułtan miał ocknąć się i ujrzeć przy swym wezgłowiu zatruty sztylet i kilka jeszcze ciepłych ciasteczek wypiekanych przez asasynów, a obok list pełen wierszowanych pogróżek [DOPISEK]. Podobno też zaraz wysłał umyślnego do Sinana z prośbą o wybaczenie i propozycją zawarcia ugody. Faktem jest, że taka ugoda rzeczywiście została zawarta, niemniej Saladyn i tak na wszelki wypadek sypiał wyłącznie w specjalnie skonstruowanej drewnianej wieży, do której dostęp miało jedynie kilku jego zaufanych.
Udał się natomiast asasynom zamach w Tyrze na Konrada z Montferratu 28 kwietnia 1192 roku, dosłownie na kilka dni przed jego koronacją na króla jerozolimskiego. Wstrząs, jaki to zdarzenie wywołało w świecie zachodnim, można śmiało porównać z dzisiejszym reakcjami po zamachu na WTC. Asasynów przedstawiano teraz jako zaciekłych wrogów chrześcijaństwa, pytano: "Kto za tym stoi?", i nawoływano do powszechnej mobilizacji. Zaledwie w niecały miesiąc później Ryszard Lwie Serce dał niezłego łupnia Saladynowi, ówczesnemu sprzymierzeńcowi sekty, ale początkowy impet szybko zmarnowano.
Sam zamach nie był specjalnie efektowny. Żona Konrada zamarudziła w kąpieli [DOPISEK], obiadu nie podano na czas, więc głodny król in spe poszedł coś przekąsić u swego przyjaciela, biskupa Beauvais. Ponieważ jednak biskup już swój obiad zjadł, Konrad postanowił wrócić do domu. W jednej z ulic podeszło do niego dwóch mężczyzn: pierwszy podał mu jakiś list, a drugi w chwilę później pchnął go sztyletem.
Nie ulegało wątpliwości, że zamachu dokonali asasyni, ale snuto najrozmaitsze hipotezy, dlaczego to uczynili i z czyjej inspiracji. Najczęściej podnoszono motyw zwykłej zemsty: Konrad jakoby miał narazić się Sinanowi zajmując statek z towarami należącymi do sekty. Inni wskazywali na Saladyna obawiającego się ataku krzyżowców na Jerozolimę, a stronnictwo romańskie oskarżało nawet nieprzychylnego Konradowi Ryszarda Lwie Serce - podobno jeden z zabójców pojmany w pobliskim kościele (!) wyznał na torturach coś, co kierowało podejrzenia w tę stronę. W każdym razie było to oskarżenie na tyle groźne, że Anglicy dementowali je na sposób średniowieczny, tj. ogłaszając fałszywy list Starca z Gór do księcia Austrii Leopolda, oczyszczający króla Ryszarda z wszelkich niegodziwych zarzutów.
Bardziej wnikliwi komentatorzy podkreślali, że niepodobna, by zwykli zabójcy znali prawdziwe oblicze sprawy, więc może i owa potwarz rzucona na Ryszarda stanowiła część spisku mającego zasiać nieufność w obozie chrześcijańskim. Najprawdopodobniej jednak był to ze strony Sinana akt dwutorowej gry politycznej, gdyż Konrad skłaniał się do zbliżenia z Saladynem, który z kolei potrzebował go jako przeciwwagi wobec wpływów Ryszarda. Mordując Konrada Sinan zniechęcał krzyżowców do pertraktacji z sułtanem, niweczył zamysły polityczne tego ostatniego, a jednocześnie, podsuwając ową historyjkę o zemście za utracone towary, nie ujawniał, że podejrzewa Saladyna, swego sojusznika, o nielojalność. Zyskiwał też na tym jego propagandowy "imydż" - mściwego i bezwzględnego Starca, cierpliwie pociągającego ze swej kryjówki w górach za odpowiednie sznureczki. Całkiem jak nasz teraźniejszy anty-ulubieniec Osama.
Dla nas, ludzi mniej cierpliwej epoki, płynie zaś z tej historii dodatkowy morał, że tam, gdzie w grę wchodzą tajne sekty, zaskakujące zamachy, skomplikowane siatki politycznych interesów etc., nawet osiemset lat to za mało, by wyjaśnić wszystkie wątpliwości. Na dobry ład do dziś właściwie nie wiemy, kto wówczas rozdawał karty i czy nie były one aby znaczone.
Co polecam zwłaszcza uwadze tych, którzy wciąż jeszcze z nadzieją otwierają wieczorami swe gadatliwe telewizory.
DOPISKI
Marko wierzył bowiem w realność rajskiego ogrodu Starca...
Oczywiście głównym odniesieniem dla informatorów Marka był rajski ogród z Koranu, toteż jeśli nawet nikt z poza sekty nie widział na własne oczy asasyńskich cudów, to i tak każdy wiedział, jak taki ogród powinien wyglądać. Najbarwniejsza wizja raju znajduje się w surze LVI: są tam m.in. rzeki z różnymi napojami, soczyste owoce, dziewicze hurysy i... dużo cienia.
Nb. bardzo podobną relację o wtajemniczaniu asasyńskich fida'ich można znaleźć w chińskiej relacji Czang Tao, posła wielkiego chana Mangu do Hulagu. Owszem, pojawiają się w niej nieskromne dziewczęta, muzyka - ale nie ma ogrodu! Mówi się jedynie o "oszałamianiu winem" i przenoszeniu do "miejsca odosobnienia"! Co natomiast ciekawe, podkreśla się, że adeptom po powrocie do "zwykłego świata" dawano "codziennie pewne modlitwy i zaklęcia, które winni byli czytać", i w ten sposób zwalczać w sobie lęk przed śmiercią.
Z drugiej jednak strony nie wydaje się, żeby opowieść zapamiętaną przez Marka wymyślono ad hoc na użytek zagranicznego turysty. Także w tradycji arabskiej przetrwało przekonanie o realności ismailickich ogrodów. W "Kosmografii" al-Kazwiniego wspomina się np. o wspaniałym ogrodzie i łaźniach założonych przez ismailickiego filozofa, Nasir-i Chosrowa - jeszcze przed powstaniem sekty asasynów!
[POWRÓT]
..."cechy sufickie" odkrył fachowiec od islamu, prof. Janusz Danecki
Cytuję za "Gazetą Wyborczą" z 29-30 września 2001:
"Ktoś, kto to pisał, wyszedł ze szkolenia u muzułmańskiego mistrza. Znaczące są cechy sufickie. Mistrz nakazuje działanie, umartwianie się. W codziennym islamie tego nie ma, tak jak nie ma poniżania się przed Bogiem, by osiągnąć zbawienie, przebaczenie. W sufizmie był nurt, w którym nie tylko się samoumartwiało, ale samemu sobie robiło się wyrzuty".
[POWRÓT]
Już prałat Burchard ze Strasburga...
Ponieważ ze znajomością łaciny u mnie niestety nietęgo, wyjątkowo podaję oryginał:
"Hoc genus hominum sine lege vivit, carne quoque porcina vescitur contra legem Sarracenorum et omni muliere abutitur indifferenter, matre scil. et sorore" ("Relatio de itinere in Terram Sanctam").
Burchard wspomina także o nauce obcych języków obowiązującej fida'ich ("ac diversis linguis inbui, scil. Latino, Greco, Romano, Sarracenico sermone") i o ich wychowywaniu w ścisłej izolacji ("praeter docores et magistros suos neminem unquam videbunt nec aliam disciplinam capient").
[POWRÓT]
...a więc ćpunów-degeneratów
Być może nizarytów z haszyszem powiązała jednak ludowa wyobraźnia karmiona "Baśniami z tysiąca i jednej nocy". W pewnej baśni z tego zbioru opowiadającej o nałogowym zjadaczu haszyszu bohater na końcu budzi się z narkotykowego snu golusieńki i otoczony przez roześmiany tłum patrzący na jego "sztywne stojące narzędzie". W innej baśni o zjadaczach haszyszu, jeden z nich, zwykły rybak, pod wpływem narkotyku zwraca się hardo do samego sułtana. W oczach przeciętnego muzułmanina haszysz mógł być zatem najprostszym wytłumaczeniem zarówno antynomicznych zachowań asasynów (że niby ciągle im baby w głowie; ziemskie czy rajskie - bez różnicy), jak też ich szaleńczej odwagi.
[POWRÓT]
...walczyły ramię w ramię z chrześcijańskimi rycerzami przeciwko innym Saracenom.
Ale zdarzało się też, że asasyni walczyli z chrześcijanami przeciwko innym chrześcijanom! Ich przymierze ze szpitalnikami (joannici, konkurenci templariuszy; też zdzierali trybut z asasynów) poświadcza bulla Grzegorza IX z 1236 roku. Papież grozi w niej mistrzowi szpitalników rozmaitymi karami kościelnymi i przypomina, że asasyni to nieprzyjaciele Boga i chrześcijańskich ludów ("inimicis Dei et christiani nominis"). Skądinąd wiadomo wszakże, że joannici utrzymywali potem z sektą związki jeszcze przez długie 30 lat i kres temu położyło dopiero ultimatum... mameluckiego sułtana Bajbarsa.
[POWRÓT]
...gdy syryjska gałąź sekty ostatecznie zakończyła żywot...
Mało kto wie, że asasyni - czy raczej: nizaryjscy ismailici - istnieją do dzisiaj! Faktem jest, że garść niedobitków przetrwała najazd mongolski i później próbowała dokonać restauracji państwa ismailitów w Iranie. Potem widać poszli jeszcze bardziej na wschód, bo dziś nizaryci najliczniejsi są w... Indiach, gdzie ich przywódcą jest Aga Khan (obecny nosi numer IV). Jak mają się współcześni agakhanowcy do historycznych asasynów, nie podejmuję się tutaj wyjaśnić. Kto zaś ciekawy, niech zajrzy sobie na ich serwer w Internecie: Serwer ismailitów ismaili.net
[POWRÓT]
Był też Sinan wybornym propagandzistą.
Po śmierci Sinana skłonność do efektownych pokazów nie zanikła. Gdy Henryk z Szampanii, następca zamordowanego Konrada z Montferratu, odwiedził z kurtuazyjną wizytą twierdzę al-Kahf, miał okazję zobaczyć na własne oczy, jak wygląda asasyńska pogarda dla śmierci. Na znak dany im przez "Starca" dwóch młodzieńców ubranych w białe szaty bez wahania rzuciło się ze szczytu wieży w przepaść i roztrzaskało o kamienie. "Starzec" zaś zapytał uprzejmie swego gościa, czy pragnie ujrzeć raz jeszcze podobne widowisko. Henryk równie grzecznie podziękował.
Jest to słynna scena, wielokrotnie później opisywana, choć czasem z istotnymi zmianami (np. w folklorze włoskim miejsce Henryka zajmuje Fryderyk II Hohenstauf). Nie wiadomo, czy naprawdę miała miejsce (podobne historie opowiadano na Wschodzie o sekcie karmatów, wcześniejszej o przynajmniej dwa stulecia), ale jeśli ją wymyślono, dobrze to świadczy o talentach propagandowych asasynów.
[POWRÓT]
...ale wszedł do wielu języków europejskich jako synonim 'mordercy'.
Przyjmuje się, że na gruncie europejskim pierwsze udokumentowane użycie słowa 'asasyn' w znaczeniu 'morderca' występuje w "Boskiej Komedii" Dantego. W XIX pieśni Piekła narrator-Dante staje przed duchem papieża Mikołaja III i porównuje siebie do mnicha spowiadającego "perfidnego asasyna": "io stave come il frate che confessa lo perfido assassin" (w tłumaczeniu Edwarda Porębowicza: "Stałem tam, na kształt spowiednika mnicha nad zbrodniem..." (Inferno, XIX, w. 49-50). Ale Mikołaj III siedzi w piekle za symonię, więc może dla Dantego 'asasyn' był raczej synonimem 'bandyty', i to 'bandyty' użytego w takim znaczeniu, w jakim dziś ma zwyczaj wyrażać się o Leszku Balcerowiczu W.Cz. Poseł Andrzej Lepper, tj. użytego na określenie człowieka nikczemnego i okrutnego, bo przecież W.Cz. Prezes NBP nikogo dotąd nie zarżnął.
Nb. przed Dantem słowa 'assassin' używali ponoć chętnie poeci prowansalscy - ale jako synonimu człowieka pełnego oddania i żarliwości miłosnej, czyli idealnego kochanka!
[POWRÓT]
...a obok list pełen wierszowanych pogróżek
Istnieje jeszcze inna legenda na ten temat. Podobno wysłannik asasynów został dopuszczony przed oblicze Saladyna, by przekazać mu pewną tajną wiadomość. Gdy wszyscy już wyszli, a przy Saladynie pozostali tylko jego dwaj najbardziej zaufani strażnicy, wysłannik asasynów zwrócił się do nich, aby w imieniu "Starca" natychmiast zabili sułtana. Strażnicy już mieli to uczynić, lecz gość w ostatniej chwili odwołał rozkaz.
Jeśli zaś idzie o historyjkę ze sztyletem u wezgłowia, to bardzo podobną - ale bez otoczki cudowności - opowiedział słynny perski historyk Dżuwajni o sułtanie Sandżarze. Asasyni mieli po prostu przekupić jednego z jego eunuchów, a ten zatknął w ziemi nieopodal wezgłowia sułtana sztylet z następującym listem: "Wiedz sułtanie, że sztylet zatknięty w twardej ziemi mógł z łatwością zostać wprowadzony do twej miękkiej piersi". Nb. Dżuwajni miał dostęp do biblioteki w Alamut, gdy twierdza ta padła, i jako zaciekły przeciwnik ismailitów zniszczył wszystkie ich "nieprawomyślne" dzieła. Rozbita sekta zdołała nawet przeprowadzić na niego zamach, ale nieudolny - napastnicy jedynie dotkliwie go poranili. Być może właśnie dlatego Dżuwajni w asasyńskie cuda nie bardzo wierzył.
[POWRÓT]
Żona Konrada zamarudziła w kąpieli...
Izabela, bo o niej tu mowa, nie była wcale jedyną żoną owego niedoszłego chrześcijańskiego monarchy. Konrad ożenił się z nią, bo to wzmacniało jego szanse na koronę, ale jak pisze Steven Runciman: "Podobno Konrad miał jedną żonę w Konstantynopolu, a drugą w Italii, i nigdy do głowy mu nie przyszło starać się o unieważnienie małżeństwa lub rozwód. Z drugiej jednak strony Konstantynopol i Italia były daleko, i gdyby nawet okazało się prawdą, że rzeczywiście przebywają tam owe porzucone damy, można byłoby spokojnie przejść nad tym do porządku dziennego. Znacznie trudniejszy problem stanowił mąż Izabeli, Onufry z Toronu, który nie tylko żył, ale znajdował się w obozie". Unieważnienie małżeństwa Izabeli z Onufrym w końcu przyklepał legat papieski, arcybiskup Pizy, choć bez jej zbytniego entuzjazmu, bo Onufry był młody i przystojny, a Konrad - stary i chyba już nie bardzo do rzeczy, a ona miała dopiero dwadzieścia jeden lat. W każdym razie Izabela po jego zgonie nie płakała długo. Już w trzy dni później (!) zaręczyła się z następcą Konrada, Henrykiem z Szampanii, który wkrótce został jej trzecim z kolei mężem. Historia odnotowała, że byli ze sobą bardzo szczęśliwi.
[POWRÓT]
Lech Stępniewski październik 2001
http://www.czytanki.hox.pl/