Dzieciństwo i młodość Jezusa. Jego pierwsze wrażenia.
Jezus urodził się w Nazaret, małej mieścinie Galilei, która aż do jego wystąpienia niczym nie zwróciła na siebie uwagi. Przez całe życie zwano go "Nazarejczykiem, a utworzenie legendy o jego narodzinach w Betlejem kosztowało dużo zachodu. Zobaczymy później (w roz. XVI), z jakich to uczyniono pobudek i jak to wynikało logicznie z roli mesjanistycznej Jezusa.
Nie uwzględnia się ściślej daty jego urodzenia. Jezus narodził się za panowania Oktawiana Augusta około r. 750 od założenia Rzymu, prawdopodobnie na kilka lat przed rokiem 1-ym ery naszej, t. j. przed domniemaną datą jego urodzenia, przyjętą przez wszystkie narody ucywilizowane.
Nadane mu imię
Jezus jest odmianą imienia
Jozue ( Jeszua — Joszua, przyp. tł.). Było to imię bardzo powszechne; rozumie się, że potem dopatrywano się w tym imieniu treści mistycznej i aluzji do roli Jezusa jako Zbawiciela. Może nawet on sam, jak w ogóle wszyscy mistycy, zajmował się podobnymi myślami. Nieraz już zdarzało się w dziejach, że imię, nadane dziecku bez ubocznej intencji, stawało się potem bodźcem do czynów niezwykłych. Serca gorące nie godzą się nigdy na to, by cokolwiek, co ich dotyczy, było rzeczą ślepego przypadku. Wszystko dzieje się z woli bożej, a fakt najdrobniejszy jest wyrazem, znakiem, wskazówką zrządzenia bożego.
Ludność Galilei była bardzo mieszana, jak już tego sama nazwa dowodzi. Za czasów Jezusa prowincja ta była przepełniona Fenicjanami, Syryjczykami, Arabami a nawet Grekami. Przechodzenie na judaizm śród tak mieszanego pogłowia nie należało do rzadkości. Niepodobna zatem podnosić tu kwestii rasy, niepodobna badać, jaka krew płynęła w żyłach tego, który właśnie uczynił najwięcej, aby wszelkie różnice krwi zatrzeć śród ludzkości.
Pochodził on z gminu. Rodzice jego, Józef i Maryja, należeli do stanu średniego, rzemieślniczego, utrzymującego się z pracy rąk swoich, który to stan na całym Wschodzie nie był ani zamożny, ani niezamożny. W krainach tych panuje niezmierna prostota, wykwint nie jest potrzebą, bogactwo nie daje szczególnych przywilejów, prawie każdy jest ubogim z własnej woli. Z powodu zupełnego braku poczucia artystycznego, zamiłowania do sztuk pięknych i tego wszystkiego, co zdobi życie, nawet domy ludzi majętnych mają pozory niedostatku i zaniedbania. Gdyby nie brud i niektóre inne ujemne cechy, towarzyszące wszędzie Mahometanom, można by mniemać, że Nazaret z czasów Jezusa nie bardzo się różniło od dzisiejszego. Uliczki, śród których igrał jako dziecię, posiadają ten sam grunt kamienisty, a domki od domków są oddzielone takimi samymi przejściami. Domek Józefa był niezawodnie całkiem podobny do owych dzisiejszych nędznych sklepików, otrzymujących jedyne oświetlenie przez otwarte drzwi, a będących zarazem warsztatem, kuchnią, sypialnią; na ziemi rogoża, na niej kilka poduszek, dalej kilka naczyń glinianych, skrzynia malowana — oto cały dobytek.
Dzieci było tam dużo, pochodzących z jednego czy z kilku małżeństw, Jezus miał braci i siostry, a był prawdopodobnie w rodzeństwie najstarszym. Żaden z jego braci nie stał się głośnym. Jeden tylko Jakub za pierwszych dni chrześcijaństwa cieszył się wielkim poważaniem. Zdaje się wszelako, że owi czterej bracia, wymienieni w dwóch ewangeliach, byli w rzeczywistości jego kuzynami. Maryja miała bowiem siostrę, także Maryję, która wyszła za mąż za Alfeusza czy Kleofasa, gdyż te dwa imiona oznaczają prawdopodobnie jedną osobę. Ta Maryja miała rzeczywiście kilku synów, którzy w rzędzie pierwszych uczniów Jezusa zajęli stanowisko wybitne. Ci bracia cioteczni, w przeciwieństwie do braci rodzonych, którzy ciągle należeli do opozycji, byli bardzo przywiązani do swego młodocianego mistrza i przybrali nazwę "Braci Pana". Prawdziwi bracia wraz z matką, nabrali znaczenia dopiero po śmierci Jezusa. Ale i wtedy nie dorównali braciom ciotecznym, którzy z dawna byli Jezusowi oddani i posiadali tęższe charaktery. Pierwotnie zaś byli do tego stopnia nieznani, że gdy u ewangelisty ludność Nazaretu wyliczyć ma braci Jezusa, to wymienia najpierw dwóch synów Kleofasa.
Siostry jego powychodziły za mąż w Nazarecie a on też tu spędził lata swego dzieciństwa. Było to małe miasteczko, leżące w kotlinie gór, które od północy zamykają dolinę Esdrelon. Obecnie Nazaret liczy 3000 — 4000 mieszkańców a prawdopodobnie za czasów Jezusa nie posiadało ich więcej. Zimą panują tam znaczne chłody, ale klimat jest bardzo zdrowy. Nazaret, jak w ogóle wszystkie żydowskie osady owych czasów,było zbiorowiskiem bezładnie stawianych domów, budowanych bez stylu, zamieszkałych przez ludność ubogą. Były one niezawodnie podobne do tych domków prostaczych, które dziś pokrywają najżyźniejszą część Libanu, ale śród winogradu i drzew figowych przedstawiają dla oka miły widok. Zresztą okolice te są tak piękne, że chyba żaden zakątek świata nie usposabia tak do marzeń o szczęściu bezwzględnym, jak ten. Nawet w czasach obecnych jest to najrozkoszniejsze miejsce w całej Palestynie, pierś oddycha tu pełniej a oko ożywia się, nie widząc nareszcie owej przeraźliwej pustki, która tak udręcza duszę w tym kraju. Ludność jest miła, wesoła; ogrody toną w zieloności; zewsząd bije świeżość. Antonin Męczennik, żyjący na schyłku VI-go wieku, kreśli nam czarowny obraz tej okolicy, jej urodzajności, nazywa ją rajem.
Niektóre doliny położone na wschód świadczą o prawdziwości tego opisu. Kamienna studnia, dokoła której skupiało się ongi życie i radość tej małej mieściny, jest dziś w ruinie i daje wodę mętną. Ale znać wieczną jest nadzwyczajna piękność gromadzących się dokoła niej pod wieczór kobiet; piękność ta już w VI wieku zadziwiała pielgrzymów, a mówiono, iż jest to podarek, który Maryja Panna dała mieszkankom Nazaretu. Jest to ów typ syryjskich niewiast, nieporównany w swej omdlałości. Prawdopodobnie każdego dnia zjawiała się tu z dzbanem na ramieniu Maryja w otoczeniu Nazaretanek, których imiona do historii nie przeszły. Antonin Męczennik robi uwagę, że Nazaretanki były wyjątkowo życzliwe dla chrześcijan, gdy tymczasem izraelitki innych okolic patrzyły na nich zawsze ze wzgardą. I dziś nienawiść religijna śród mieszkańców Nazaretu objawia się słabiej, niż gdzie indziej.
Widnokrąg dokoła miasta zamykają góry. Ale skoro się wejdzie na płaskowzgórze za miastem, skoro domki znikną w dole, skoro pielgrzym poczuje wiatr, który tu wieje prawie ustawicznie, otwiera się dla oka przecudny widok. W stronie zachodniej widnieje Karmel, rysujący się prześlicznymi liniami a zakończony szczytem, który jakby się chylił ku morzu.Dalej wyłaniają się bliźniacze szczyty, panujące nad Mageddo, góry krainy Sychem z wszystkimi świętymi miejscami z epoki patriarchów, góry Gelboe w malowniczym ugrupowaniu, przypominające zarówno piękne jak i okropne zdarzenia z pod Sulemu i Endoru, góra Tabor, krągła, śliczna, którą w starożytności do łona przyrównano. Przez rozgórze między Taborem a Sulemem widać w oddaleniu dolinę Jordanu i płaskowzgórze Perei, ciągnące się na wschód. Góry Safed, które w stronie północnej chylą się ku morzu, zakrywają St. Jean d'Acre, pozwalając jednak widzieć zatokę Kajfa.
Na to wszystko patrzyły oczy Jezusa. Ta czarująca okolica, kolebka królestwa bożego, była dla niego przez szereg lat całym światem. Nawet życie nie powiodło go wiele dalej po za granice krainy młodości. Następnie w kierunku północy występuje Cezarea Philippi prawie na skłonie Hermonu jako najdalej wysunięty punkt świata pogańskiego, a na południe patrząc, rysujemy sobie w myślach po za sposępniałymi górami Samaryi smutną Judeę, jakby spaloną przez Wiatry zniszczenia i śmierci.
Jeżeli kiedyś ludzkość, nie utraciwszy wątku chrześcijańskiego, zapragnie przez rozdroża apokryficznych świętości dotrzeć do prawdziwej kolebki chrześcijaństwa i uczcić ją, to na wyżynie okalającej Nazaret zbuduje jej przybytek. Tu właściwie powinni się modlić wszyscy chrześcijanie, tu należało dźwignąć mury największego kościoła, bo tu narodziło się chrześcijaństwo, tu przyszedł na świat jego założyciel, tu żył i działał. Na tej ziemi, pokrywającej kości cieśli Józefa i tysięcy jego zapomnianych współbraci, filozof znalazłby najpiękniejsze miejsce do rozmyślania nad kolejami losów ludzkich, do czerpania pociechy i krzepienia się otuchą, że przez niezliczone błędy i ułomności ludzkie świat przecież ustawicznie dąży do własnej apoteozy.
Wychowanie Jezusa.
Właściwie Jezusa wychowała jego własna natura, promienna, potężna. Nauczył się czytać i pisać prawdopodobnie według metody, rozpowszechnionej na całym wschodzie, która polega na tym, że się chłopcom daje książkę do ręki, a oni powtarzają tekst rytmicznie, chóralnie, dopóki go nie zapamiętają. Natomiast jest wątpliwe, czy czytał teksty w oryginale hebrajskim. Według wszystkich życioryśników Jezus przytaczał miejsca z Pisma zawsze w przekładzie aramejskim; egzegeza jego, tak przynajmniej wnosimy z egzegezy jego uczniów, tchnęła duchem Targumu i Midraszim.
Nauczycielem w szkółkach miasteczek żydowskich był
hazzan czyli lektor synagogi. Do szkoły wyższej, szkoły pisarzy czyli Soferim (w Nazarecie nie było nawet takiej szkoły) Jezus nie chodził długo; nie posiadał też żadnego tytułu, który by oficjalnie świadczył o jego wykształceniu. Ale popełnilibyśmy błąd, przypisując mu tak zwaną ignorancję. U nas wykształcenie szkolne wynosi niezmiernie człowieka nad innych ludzi. Inaczej było jednak na Wschodzie i w ogóle za dawnych dobrych starożytnych czasów. Kto u nas nie chodzi do szkoły, ten jest nieuspołeczniony; ale na Wschodzie kultura moralna krzewiła się przez obcowanie człowieka z człowiekiem, przez życie towarzyskie.
Arab, który nie miał żadnego nauczyciela, bywał nieraz głęboko ukształconym człowiekiem; albowiem namiot jego był czymś w rodzaju akademii dla wszystkich zawsze otwartej, gdzie wrzało życie umysłowe a nieraz i literackie. Wykwintne obejście i subtelność myśli nie ma na Wschodzie nic wspólnego z tak zwanym wychowaniem. Właśnie szkolarzom zarzucano tam pedanterię i brak dobrego wychowania. W takim stadium rozwoju społecznego brak erudycji, stanowiący u nas nieprzepartą przeszkodę, jest podstawowym warunkiem oryginalności myśli i czynów.
Jezus prawdopodobnie nie umiał po grecku. W Judei język ten był w użyciu tylko śród sfer rządzących, lub, jak w Cezarei, śród pogan. Językiem Jezusa był dialekt syryjski, zaprawiony hebraizmami; tym językiem mówiła wówczas cała Palestyna. Kultury greckiej prawdopodobnie nie znał zupełnie. Uczeni palestyńscy rzucili na nią anatemę; przeklętym był zarówno ten, "który jadł wieprzowinę, jak i ten, który uczył syna umiejętności greckich". W każdym razie kultura ta nie mogła dotrzeć do tak małych miasteczek, jak Nazaret.
Wiadomo jednak, że mimo przekleństw kapłanów niektórzy żydzi przyswoili sobie cywilizację helleńską. Nie mówiąc już o szkole żydowskiej w Aleksandrii, gdzie od dwóch stuleci zajmowano się zlaniem judaizmu i hellenizmu w jedną całość, przypomnimy, że żyd, Mikołaj z Damaszku, uchodził właśnie wtedy za jednego z najznakomitszych i najbardziej poważanych uczonych swego wieku. Wkrótce Józef Flawiusz stworzy typ prawdziwie zhellenizowanego żyda. Co się tyczy Mikołaja, to w nim tylko krew była żydowska; Józef Flawiusz powiada o sobie, iż stanowił wyjątek śród żydów, cała zaś odszczepieńcza szkoła żydowska Egiptu tak się różniła od Jerozolimy, że Talmud nawet o niej nie wspomina, a tradycje żydowskie zachowują o niej zupełne milczenie. Nie ulega żadnej wątpliwości, że w Jerozolimie zajmowano się greczyzną bardzo mało; uważano to za rzecz niebezpieczną, poniżającą; mogły się były tym zajmować najwyżej próżne kobiety.
Zajęciem godnym poważnego męża było tylko badanie Zakonu. Pewien uczony rabin, zapytany, kiedy jest pora właściwa dla uczenia dziatwy mądrości greckiej, odpowiedział: "Wtedy, kiedy nie będzie ani dnia ani nocy; albowiem jest powiedziane: będziesz uczył się pisma dzień i noc!"
Więc ani wprost ani pośrednio nie dobiegł żaden promień hellenizmu do Jezusa. Znał on tylko judaizm; umysł jego zachował tę pierwotność, którą zazwyczaj różnorodne wpływy cywilizacyjne osłabiają. Nawet pokrewne dążenia judaistyczne były mu obce. Z jednej strony uniknął ascezy Esseńczyków, czyli Terapeutów, z drugiej strony wpływu niepospolitego umysłu swego rówieśnika Filona, który w Aleksandrii kładł właśnie podwaliny pod piękną nową szkołę religijno-filozoficzną. Znaczne podobieństwa, jakie zachodzą pomiędzy nim a Filonem, jak np. zdania o miłości Boga, o miłosierdziu, o spoczynku w Bogu, które brzmią w ewangeliach jak dalekie echo pism sławnego myśliciela aleksandryjskiego, dadzą się wytłumaczyć duchem czasu, dążeniem ogólnym umysłów oświeconych etc.
Na swoje szczęście nie poznał Jezus owej zawiłej a czczej scholastyki, wykładanej w Jerozolimie, a z której miał niebawem wyłonić się Talmud. Jeżeli nawet niektórzy z pomiędzy faryzeuszów szerzyli ją po Galilei, to Jezus nie wchodził z nimi w stosunki; a gdy się później zetknął z tą kazuistyką, obudziła w nim tylko wstręt. Natomiast znał prawdopodobnie zasady Hillela, który na pięćdziesiąt lat przed jego wystąpieniem wygłaszał bardzo podobne myśli. Ubogi, pokorny, łagodnego charakteru, przeciwnik obłudników i kapłanów, Hillel mógłby uchodzić za właściwego mistrza Jezusa, jeżeli tak oryginalne natury miewają w ogóle mistrzów.
Księgi starego Zakonu wywarły na nim wrażenie głębokie. Składały się one z ksiąg dwojakich: z Zakonu, t.j. pentateuchu czyli pięciu ksiąg Mojżeszowych, oraz z ksiąg proroków, które do dnia dzisiejszego zachowały ówczesną formę. Do wszystkich tych ksiąg stosowano metodę alegorycznego wykładu, szukając w nich tego, czego być nie mogło, ale co odpowiadało ówczesnym aspiracjom. Ten Zakon, pochodzący z naiwnych czasów królewskich, był przestarzały i stał w sprzeczności z prawem żywym, któremu lud podlegał, był więc utopią, nabożną iluzją, niewyczerpanym źródłem najdziwaczniejszych pomysłów egzegetycznych, odkąd naród przestał się rządzić sam.
Wszystkie miejsca ciemne i tajemnicze w księgach proroków i w psalmach wskazywały wedle powszechnych mniemań przyjście Mesjasza, który miał spełnić nadzieje ludu; więc rozbierano je skwapliwie i szukano w nich rysów znamiennych tego, który miał przyjść. Jezus także podlegał temu ogólnemu prądowi alegorycznego wykładu pisma. Ale geniusz jego odczuł zarazem nieśmiertelną poezję biblii, która zupełnie nie działała na małodusznych wykładaczów jerozolimskich. Zakonem nie bardzo się zachwycił; wierzył, iż mógł stworzyć lepszy. Wszelako religijna poezja Psalmów w przedziwny sposób przypadała do jego lirycznej duszy; ona przez całe życie była mu karmą duchową i podporą.
Gdy tedy chodziło o wzory, czerpał je z ksiąg proroków, zwłaszcza z Izajasza i jego kontynuatora z czasów niewoli — owe wspaniałe sny przyszłości, ognista wymowa, fantastyczne obrazy przerywane gromieniem — to działało na niego potężnie. Czytywał prawdopodobnie także różne pisma apokryficzne, tj. pisma nowszych autorów, którzy dla nadania sobie powagi podszywali się pod nazwiska proroków i patriarchów, gdyż znaczenie i wpływ posiadały tylko pisma bardzo stare. Szczególniej jedna z tych ksiąg pociągała go; było to Proroctwo Daniela. Księga ta, napisana przez entuzjastę żydowskiego za czasów Antiocha Epifanesa a rozgłoszona umyślnie jako dzieło jednego ze starożytnych mędrców, była najlepszym wyrazem ducha czasów ostatnich.
Autor tej księgi, prawdziwy twórca historiozofii, pierwszy odważył się wygłosić, że wszystkie wypadki dziejowe, oraz wszystkie państwa kolejno po sobie następujące, dźwigające się i upadające, są zależne od przeznaczeń żydowskiego narodu. Tymi podniosłymi nadziejami Jezus przejął się do głębi i to od najwcześniejszych lat młodości. Może czytał także księgę Henocha, którą wtedy ceniono na równi z księgami świętymi; może prócz tego czytywał i inne podobne księgi, które rozpalały imaginację ludu. Przyjście Mesjasza w blasku chwały, budzącym strach, pogrom kolejny ludów, zapadnięcie się nieba i ziemi, tym była przejęta jego wyobraźnia; a ponieważ powszechnie oczekiwano tych przewrotów i wielu nawet starało się obliczyć czas, kiedy to nastąpi, przeto taki porządek rzeczy wydał mu się prostym i naturalnym.
* * * * *
Ernest Renan (1823-1892) wybitny francuski historyk, badacz historii religii, orientalista, filozof i erudyta, władał biegle łaciną, greką, staroarabskim i hebrajskim. W 1862 został profesor języków orientalnych w College de France, a później jego dyrektorem.
W 1863 roku napisał słynną książkę - Żywot Jezusa (Vie de Jesus), będącą pierwszym z 6 tomów Historii początków chrześcijaństwa (Historie des origines du christianisme). Książka odniosła niebywały sukces, została przetłumaczona na prawie wszystkie języki europejskie, w 1904 również na polski (przez Andrzeja Niemojewskiego). Wzbudziła i u nas tak ogromne zainteresowanie, że po trzech latach doczekała się drugiego wydania.
Renan został zapamiętany jako wielki sceptyk i jeden z największych obrazoburców swej epoki. Przestudiował dogłębnie Biblię i potraktował ją nie jako zapis rzeczywistych faktów, lecz jako zbiór mitów i kompilacji. Poświęcił tej tematyce 5-tomową Historię ludu Izraela (Historie du peuple d'Israel). Między innymi stwierdził że Mojżesz nigdy nie istniał. Do czego dziś współcześni badacze coraz chętniej się przychylają.
Bardzo krytycznie potraktował także biblijną postać Jezusa we wspomnianym wcześniej Żywocie Jezusa. W jego opinii nie był on ani Bogiem ani się za Boga nie podawał, a deifikacji dokonali po jego śmierci uczniowie. Za tak desakralizujący tekst Renan poniósł srogie konsekwencje. Nie tylko został obwołany skandalistą i bluźniercą ale także stracił pracę, odebrano mu profesurę, którą odzyskał dopiero w 1871.
Kompletny tekst książki, w polskim tłumaczeniu, udostępnia Cyfrowa Biblioteka Narodowa tutaj - Żywot Jezusa
W oryginale francuskim można ją przeczytać na stronie - The Project Gutenberg tutaj - Vie de Jésus