Polska bez stosów to historyczne łgarstwo. Na naszych ziemiach stosy płonęły częściej niż w innych krajach i najdłużej, aż do końca XVIII wieku. Na czarownice (o czary oskarżano także mężczyzn, ale znacznie rzadziej) polowano u nas równie często jak na grubego zwierza.
Przez prawie 300 lat
w Europie dokonano około 100 tys. egzekucji ludzi obwinionych o uprawianie czarnej magii, z czego w Polsce 15-30 tys. - twierdzi Bohdan Baranowski, autor najczęściej cytowanej polskiej książki o procesach czarownic. Oznacza to, że co czwarta spalona na stosie rzekoma wiedźma pochodziła z Polski. Spalono u nas więcej ludzi podejrzewanych o czary niż łącznie na Wyspach Brytyjskich i w Szwajcarii, tradycyjnie uważanych za centra prześladowań czarownic. Tylko w Niemczech zgładzono ich więcej niż w Polsce - około 50 tys.
Do niedawna Polska była także uważana za miejsce ostatniego procesu czarownic w Europie, przeprowadzonego w 1793 r. (takie procesy zostały u nas zakazane w 1776 r.). Do spalenia dwóch kobiet miało dojść w okolicach Poznania. Nie znaleziono jednak potwierdzenia tego zdarzenia w wiarygodnych źródłach historycznych.
Igraszki z diabłem
Nieurodzaj, susza, gradobicie, impotencja, ludzkie i zwierzęce choroby, śmierć - za wszystko to obwiniano czarownice. Przypisywane im praktyki zaczęto uważać za zbrodnię w XV wieku. W zachodniej Europie najwięcej procesów i egzekucji odbyło się w latach 1560-1630. W Polsce i na Węgrzech apogeum polowań na wiedźmy przypada na lata 1675-1725. Pierwszy udokumentowany wyrok śmierci zapadł w Chwaliszewie (obecnie część Poznania) w roku 1511, a ostatni - w Doruchowie w 1775 r. Miano wówczas sądzić 14 kobiet (zdarzenie to znane jest tylko z relacji opublikowanej w 1863 r.).
Przebieg większości procesów czarownic był podobny. Świadkowie byli fałszywi, a podsądna rzadko mogła korzystać z pomocy obrońcy. Oskarżonej zadawano zwykle pytania typu: Od jak dawna jesteś czarownicą? Kogo widziałaś na Łysej Górze? Kto nauczył cię czarów? Czy uprawiałaś seks z diabłem? Jak często i w jakie dni? Kazano jej wypowiedzieć imię Maryi i Boga. Prowadzono do celi tortur, gdzie straszono ją narzędziami. Jeżeli nie przyznała się do zarzutów, była torturowana, zwykle trzykrotnie podczas procesu. To zazwyczaj rozwiązywało jej język. Dwunastoletnia Anna podczas tortur doniosła na ponad 70 osób. Sędziowie często sugerowali kobietom nazwiska rzekomych wspólników, którym urządzano potem odrębne procesy. Tak działo się na przykład w Gnieźnie (w latach 1689-1690) i w Grodzisku Wielkopolskim (w latach 1707-1719).
Sędziów fascynowały przede wszystkim konszachty czarownic z diabłem. Kobiety oskarżano o uprawianie z nim seksu (nawet w ich własnych łóżkach, gdy obok leżał mąż). Diabeł krył się pod ich pachami, aby podczas tortur nie czuły bólu. Innym razem sam je bił. Znamienne, że choć najpopularniejsi w polskim folklorze są Rokita i Boruta, ich imiona nie pojawiają się w procesach o czary. Diabeł z zeznań nazywa się zwyczajnie: Jan, Wojciech, Marcin, a nawet Barbara. Nosi wytwornie ubranie, z pochodzenia bywa Francuzem, Żydem, ale także Polakiem. Wiedźmy spotykały się z nim na sabatach, na które leciały na miotłach, jechały małymi powozami lub podróżowały - jak Małgorzata ze Skoraczewa - na Marcinie. Sabaty odbywały się na Łysej Górze, gdzie czarownice jadły, piły i tańczyły. Niejaki Kazimierz z Grodziska zeznał, że jedzeniem czarownic był koński nawóz, a napojem - mocz. Oczywiście nic, co pochodziło od diabła, nie mogło być dobre.
Od krowy do hostii
W dawnej Polsce istniało mnóstwo pretekstów do oskarżeń o czary: jedyna krowa w gospodarstwie zdechła, przestała dawać mleko albo ser się zważył. Jeżeli żebrak odmówił wzięcia jałmużny, a osobie, która chciała mu ją ofiarować, zachorowało akurat zwierzę lub dziecko, o nieszczęście obwiniano żebraka. Jeśli zachorował mężczyzna, który miał kochankę, można ją było oskarżyć o rzucenie uroku. Najłatwiej jednak było winić złe moce, jeśli coś złego stało się ze zbiorami, dobytkiem lub rodziną pana sprawującego absolutną władzę nad poddanymi.
W serii procesów w Grodzisku Wielkopolskim, które odbywały się w latach 1707-1719, wiedźmy oskarżano o kradzież hostii, którą potem rzekomo maltretowały aż do momentu, gdy pojawiło się płaczące dzieciątko Jezus. Krew z hostii wykorzystywały do czarów. To oskarżenie, jedno z najskrajniejszych w polskich procesach, było echem piętnastowiecznych zarzutów skierowanych przeciwko Żydom, a opartych na legendzie krwawiącej hostii.
Papierowy młot na czarownice
Wśród bogatej wówczas literatury demonologicznej najgorszą sławę miał "
Malleus Maleficarum" z 1486 r., swoisty kodeks procesów o czary, napisany przez dwóch dominikanów - Kramera i Sprengera. Radzono w nim, jak rozpoznać wiedźmy i jakie procedury wobec nich stosować. Polskie tłumaczenie tego dzieła (jedyny w Europie przekład na język narodowy) ukazało się w 1614 r. Jego autorem był Stanisław Ząbkowicz, sekretarz kasztelana krakowskiego, ks. Ostrowskiego.
Zachętę do prześladowania czarownic miała stanowić Biblia. Sentencja "Nie dopuścisz czarownikom żyć" (Księga Wyjścia 22,18) była przytaczana w wyrokach wielu procesów czarownic. W rzeczywistości hebrajskie słowo kassaph znaczy raczej "truciciel", a nie "czarownik". Łacińskie maleficus oznacza natomiast "źle czyniący", co Bartłomiej Groicki uwzględnił w swym szesnastowiecznym zbiorze praw, używając terminu "złoczyńca".
Kilku polskich duchownych odważyło się potępić tortury orzekane przez sądy. Biskupi Florian Kazimierz Czartoryski i Józef Załuski nie mogli jawnie występować przeciw wierze w konszachty z diabłem (mogliby zostać uznani za heretyków), ale wzbudzali wątpliwości w uczestnikach i obserwatorach procesów. Te fakty przeczą powszechnemu przekonaniu, że to Kościół był odpowiedzialny za prześladowanie czarownic. W rzeczywistości od kiedy procesy o czary stały się domeną świeckich sądów, Kościół miał na nie niewielki wpływ.
Gorliwa Wielkopolska
Najbardziej zapracowane były sądy w Wielkopolsce. "Nasza Wielkopolska nie zwyczajnie zagęściła się na kształt pożarów czarownicami lubo prawdzywemi, lubo mniemanemi" - napisał w 1639 r. anonimowy autor "
Czarownicy powołanej". Wielkopolska była w tym podobna do Niemiec. Trudno dzisiaj określić, jak zawzięcie ścigano czarownice w innych regionach kraju. Podczas II wojny światowej Archiwum Główne Akt Dawnych w Warszawie, gdzie znajdowało się wiele dokumentów, zostało w dużym stopniu zniszczone (podczas powstania warszawskiego znajdował się tam szpital polowy). Zachowały się natomiast archiwalia z Warthegau (Kraju Warty), dlatego tak dobrze udokumentowane są procesy czarownic w Wielkopolsce. Ale Lublin, Kraków, Toruń, Wilno czy Płońsk też były świadkami płonących stosów.
Andrzej Karpiński, autor książki "
Kobieta w mieście polskim 1550-1700", pisze o 78 wyrokach śmierci wykonanych na kobietach oskarżonych o czary w Poznaniu, Lwowie, Krakowie i Lublinie. Podczas własnych badań odkryłam materiały z ponad pięciuset procesów. Krzysztof Szkurłatowski z Uniwersytetu Gdańskiego bada prawie sto spraw z Prus Królewskich. Z badań tych wynika, że nasz udział w historii europejskich prześladowań czarownic był znacznie większy, niż się dotychczas wydawało.
Wanda Wyporska
Wprost 35/2001
źródło:http://www.wprost.pl/ar/10942/Wiedzmy-znad-Warty/?I=979