Pan życiodajny naszego świata planetarnego, słonce promienne, w bajkach polskich stale Księciem zwane, to groźnym, to dobrotliwym, było przez całe tysiąclecia uważane za bóstwo, w krajach północnych łaskawe, w krajach upalnego wschodu niszczycielskie, lecz zawsze czczone i o wschodzie witane zbożnemi hymnami.
W Egipcie starożytnym, w którym panuje latem zabójcze gorąco, utożsamiano słońce z Tyfonem, czyli szatanem, który wszystko pali ogniem żaru. Był on zarazem władcą morza, które wzburzał. Dotąd u Japończyków orkan morski nazywa się tajfun, czyli Tyfon. Ale obok niego widziano w słońcu bóstwo Re, bardziej łaskawe, a imię Putyfar, po hebrajsku Potifar, po egipsku Petepre, znaczy "Dany przez Re", jak Izydor "Podarunek Izydy", a u nas Bożydar.
W Babilonji bóstwo słońca, Szamasz, uchodziło za znacznie łaskawsze. Szamasz był władcą i sędzią świata, a zarazem opiekunem każdego człowieka. Wedle podania król Hammurabi, Panujący około 2250
przed naszą erą, otrzymał był od niego swój słynny kodeks prawny. Więc, mając swe regularne obiegi, swe przesilenia letnie i zimowe, wreszcie swe stałe stanowiska wiosenne i jesienne, było symbolem ładu, porządku i prawności.
Wedle Hellenów, czyli Greków starożytnych, bóg słońca, Helios, co rano wyjeżdżał na niebo na rydwanie, ciągnionym przez cztery białe rumaki, które to urojenie było tak piękne, że i w polskiej wyobraźni artystycznej szukano swego wyrazu (Wiz. I). Ale nie poprzestano na tem. Słońce czczone jako Apollo, było opiekunem muzyki, poezji i wszelkiej umiejętności. Gdy zaś z szczególną siłą zapanowała myśl o pracy, cierpieniu i poświęceniu się dla świata, wyobrażano sobie, że na niebo wstępuje siłacz Herakles i, obchodząc dwanaście znaków zwierzyńca, czyli dwanaście gwiazdozbiorów drogi słonecznej, dokonywanych tam dwunastu swoich prac.
Bóstwem słońca był także perski Mitra, którego kult przeszedł potem do Hellenów i Rzymian, a nawet przez pewien czas rywalizował z chrześcijaństwem, zwłaszcza w wojsku rzymskim, póki nie ustąpił wyższej kulturze religijnej, cechującej chrystjanizm.
Odrzucając treść a zachowując formę, chrześcijanie nazywali Chrystusa Słońcem Sprawiedliwości, czerpiąc zaś z piękna przyrody, nadali monstrancji kształt promiennego słońca, albo też, gdy ten kształt był inny, umieszczali Hostję, opartą na Lunuki czyli sierpie księżycowym, w otoczeniu promieni słonecznych.
Na północy w czasach przedhistorycznych nie tylko czczono słońce jako bóstwo dobre, ale starano się "iść w jego tropy". Ponieważ słońce od zimy do lata wzbija się na niebo kręgami codziennemi coraz wyżej aż do przesilenia letniego, kiedy dzień jest najdłuższy, następmnie znowu kręgami codziennemi zniża się coraz bardziej, przeto budowano lub układano z kamieni labirynty (Wiz. 2), sypano kopce z wejściem w postaci ślimacznicy, albo istniejące od natury wzgórza takiemi zaopatrywano ślimacznicami (Wiz. 3), i odprawiano w kierunku krążenia słońca święte pochody.
Jednem z takich świętych wzgórz musiała być w czasach prahistorycznych nasza góra Wawel, którą to nazwę wymawiano Wąwel, przekształcone z Babel, jak jeszcze w XVI wieku spotykano się na północy Europy z podaniami o "Babilonach", czyli wielkich kamieniach, otoczonych dwunastu murami, i jak tam zawiłe wzory nazywają się wogóle "wawiłonami". Tedy masz prahistoryczny Wawel ze swoją smocza jamą i podaniami o Kraku, który czy to sam, czy przez synów smoka zabił, musiał być świętą górą, wyobrażającą świat, na którą wstępował zwycięski władca. Wawel stał się potem siedliskiem królów polskich, a Sebastian Petrycy roku 1609 pisał w swoim Horacjuszu: "Póki na Wawel, w trzech set osób radny, wstępuje Lachów rządca wielowładny".
Co potem historia zrobiła z takim wzgórzem jak Wawel, mogiła Wandy i Krakusa, to już inna sprawa.
Starszego typu minarety, jak minaret piętrowy w miejscowości Samarra nad Tygrysem, stojący przy meczenie, przypominają jeszcze jeszcze wzgórza z wejściem w postaci ślimacznicy (Wiz. 4). Wyrabiano też i niezawodnie noszono spinki w postaci dwóch zwiniętych ślimacznic, które wedle wielkiego prawdopodobieństwa symbolizowały Drogę Pana, czyli słonca (Wiz. 5).
Nazwy długo się utrzymują, aczkolwiek to, co wyrażają, zupełnie się zmienia. To też jeszcze w zaraniu chrześcijaństwa nauka religji nazywała się nauką o Drodze Pana, albo nauką o Drodze Boga, a jak my byśmy powiedzieli, nauką o Drodze Bożej. Mówiono o drodze światłości jako o drodze cnoty w przeciwieństwie do drogi ciemności, drogi grzechu. Światłość stała się symbolem dobra, ciemność symbolem zła. Dotąd cały nasz język jest przepełniony związanemi z tem pojęciami. Mówimy o umysłach jasnych i umysłach ciemnych, a nawet o oświeceniu publicznem celem zwalczania ciemnoty. Tytuły jak "jasny pan", jaśnie oświecony pan", najjaśniejszy pan", są starożytnym zabytkiem, pochodzącym z czasów, kiedy się kogoś czciło, porównując go do słońca. Korona królewska jest wzorowana na słońcu. Nadawano bohaterom słońce jako imię. Samson nazywa się po hebrajsku Szimszon, Słoneczko. To też traci siłę, gdy mu obcinają pukle jego promieni na okres zimowy, a odzyskuje swą siłę, gdy mu te pukle na okres letni odrastają.
Słońce działa najsilniej latem podczas najdłuższego dnia. Mówiono, że ma wtedy moment swej egzaltacji, czyli swego największego podniecenia. Jeżeli narysujemy sobie koło, odpowiadające naszemu widnokręgowi, i podzielimy je na 360 stopni, to przekonamy się, że w Warszawie, stolicy Rzeczypospolitej Polskiej, znajdującej się pod 52 stopniem szerokości geograficznej, słońce podczas dnia najdłuższego wschodzi pod 50 stopniem (50
o) tego koła horyzontalnego, licząc stopnie po północy (wiz. 6). Zakreśla wtedy na niebie łuk największy i zachodzi przed 310 stopniem, licząc od północy, przez wschód, południe i zachód, a pod 50 stopniem, licząc od północy w stronę zachodu. Tego dnia w południe słońce wzbija się najwyżej i sięga w Warszawie 63-go stopnia, licząc na kole południka od widnokręgu na południe w górę (Wiz. 7). Dziej się to 21 czerwca.
Ale odtąd dania poczyna ubywać, a słońce przesuwa swój wschód od północy w kierunku południa, zakreślając na niebie łuk mniejszy. Az wreszcie dania 21 września ukazuje się ściśle na wschodzie, czyli w odległości 90 stopni od północy, i znika wieczorem także ściśle na zachodzie, czyli w odległości 270 stopni, licząc od północy przez wschód i południe, albo w odległości 90 stopni, licząc od północy w stronę zachodu (Wiz. 6.). Jest to moment porównania dnia z nocą. Dzień ma wtedy ściśle dwanaście godzin i noc trwa dwanaście godzin. Wtedy w południe słońce wzbija się w Warszawie nad widnokrąg na wysokości 38 stopni (Wiz.8). Jest to dzień jesiennego porównania dnia z nocą.
Wszelako po 21 września dni wciąż dalej ubywa. Noc wzięła górę nad dniem. Słońce przesuwa swoje wschody coraz bardziej na południe, zakreślając na niebie łuk coraz mniejszy. Można wedle jego wschodów wyznaczyć sobie terminy. I tak w poemacie Adama Mickiewicza "Grażyna" Litawor mówi do Rymwida: "A skoro słońce z czczorsowskiej granicy pierwszym promieniem grób Mendoga draśnie, wszyscy staniecie na Lidzkiej ulicy, czekać mię rzeźwo, zbrojno i zapaśnie".
Rymwid musiał tedy z zamku nowogródzkiego wyglądać, kiedy to słonce, zbliżając swe wschody do góry Mendogowej, widniejącej na tel horyzontu i nieba, pierwszy raz obok niej wzejdzie, blaskiem swym jej dotykając. Ale wreszcie dnia 21 grudnia noc pogrążą dzień całkowicie i odnosi nad nim zwycięstwo. Jest wtedy najdłuższa, on najkrótszy. Nazywano to momentem depresji słońca, jego przygnębienia, czyli najsłabszego działania, wprost przeciwnego letniej egzaltacji. Słońce wschodzi wtedy w Warszawie pod 130 stopniem koła horyzontalnego, licząc od północy w stronę południa i zachodzi pod 230 stopniem, licząc od północy przez wschód i południe, albo pod 130 stopniem, licząc od północy przez zachód. Zakreśla wtedy na niebie łuk najmniejszy (Wiz.6). Jest to moment przesilenia zimowego. W południe słońce wbija się w Warszawie nad widnokrąg zaledwie na wysokość 14 stopnia (Wiz.9). Długość dani wynosi wtedy w Warszawie niecałe siedem i pół godziny. Ale gorzej rzecz się przedstawia w miastach, tak na północ wysuniętych, jak Piotrograd. Tam dzień najkrótszy trwa zaledwie pięć i pół godziny. To też Mickiewicz, opisując w Dziadach Piotrograd, zauważył: "Z zegarów miejskich zagrzmiała dwunasta, a słońce już się na zachód chyliło". Dnia 21 grudnia w południe słońce wzbija się tam zaledwie na wysokość 6 stopnia.
Ale moc czartowska pęka. I już dania następnego słońce wschodzi nieco wcześniej a zachodzi później. Góruje też w południe coraz wyżej. Wschody jego przesuwają się coraz bardziej od południa w stronę północy, tak samo jego zachody. Wreszcie nastaje chwila, kiedy siły zapaśników równają się. Dania 21 marca długość dania równa się długości nocy. Nastaje moment wiosennego porównania dani z nocą. Słońce wschodzi prze 90 stopniem koła horyzontalnego, licząc od północy, i zachodzi przed 270 stopniem, licząc od północy, przez wschód i południe albo pod 90 stopniem, licząc od północy w stronę zachodu (Wiz. 6). A w południe znowu góruje w Warszawie pod 39 stopniem, licząc od widnokręgu na południe w górę po kole południka (Wiz. 8).
W starożytności nazywano moment porównania jesiennego momentem kładzenia się słońca, jego związywania i uwięzienia, a także oślepienia, zaś moment porównania wiosennego momentem jego wstawania, rozwiązywania i wypuszczania z więzienia. Były to święta, które obchodzono uroczyście.
Świat chrześcijański, który zawsze oceniał piękno przyrody, obchodzi, gdy dnia zaczyna zima przybywać, święto Bożego Narodzenia, które w Polsce dotąd nazywa się Gwiazdką. W okresie porównania wiosennego, gdy pod biegunem po półrocznej nocy nastaje półroczny dzień, a słonce ukazuje się w znaku Barana, obchodzi święto Zmartwychwstania, Wielkanoc i wystawia Baranka Wielkanocnego. Baranek ten symbolizuje Pana Jezusa. Zaś latem w okresie przesilenia letniego, gdy dzień poczyna być krótszym, obchodzi święto narodzenia Jana Chrzciciela, któremu na życzenie córki Herodiady ścięto głowę i przyniesiono ją na misie do sali biesiadnej Heroda. W wiliję tego święta, idąc za prastarym obyczajem, ludność polska puszcza na wodę wianki z zapalonymi świeczkami. Po wzgórzach młodzież zapala ognie i skacze przez nie.
W Wielką Sobotę panuje w Kościele katolickim zwyczaj poświęcania nowego ognia. Kapłan krzesze na cmentarzu kościelnym ogień za pomocą krzesiwa i krzemienia, zapala tym nowym ogniem trójramienny świecznik, który wnoszą do kościoła, a on śpiewa: "Lumen Christi !" "Światło Chrystusowe!". A wtedy w krajach polarnych po półrocznej nocy słońce wypływa nad widnokrąg i nastaje sześciomiesięczny dzień.
(...)
* * * * * * * * *
Fragment książki:
Andrzej Niemojewski - Polskie niebo
Książkę można przeczytać w całości dzięki uprzejmości Wielkopolskiej Biblioteki Cyfrowej