Dziewice słońca
Król, książęta kasty Inków, kapłani oraz uprzywilejowana warstwa naczelników plemiennych, zwanych „kuraka”, stali ponad społeczeństwem i prawem. Dla wzmocnienia swojej przewagi otaczali się nimbem boskości, a wykroczenia przeciwko swojej woli karali surowo jako świętokradztwo. Oczywiście byli oni zwolnieni od wszelkich świadczeń na rzecz państwa i wiedli dostatnie życie korzystając z pracy poddanych.
Nie znaczy to jednak, że gnuśnieli w bezczynności. Z ich bowiem szeregów zasilano ogromną armię urzędników, gdyż wszystkie stanowiska w administracji, w wojsku i w świątyniach, z wyjątkiem najniższych urzędów w gminie wiejskiej, były dostępne jedynie tylko dla osób pochodzenia szlacheckiego.
Chcąc zachować wyłączność w panowaniu nad krajem i utrzymać władzę nad podbitymi plemionami, Inkowie troszczyli się o stały przyrost naturalny własnych szeregów. Dlatego wprowadzili dla siebie wielożeństwo, podczas gdy poddanym pozwalali posiadać tylko jedną żonę.
Każdy Inka miał co prawda jedną żonę główną, zwaną koja, jednakowoż oprócz niej mógł pojąć określoną prawem liczbę żon drugorzędnych, zależnie od szczebla, jaki zajmował w hierarchii swojej kasty. Tak na przykład namiestnikowi jednej z czterech dzielnic państwa, zwykle najbliższemu krewnemu króla, przysługiwało pięćdziesiąt nałożnic, a zarządcy prowincji już tylko trzydzieści. Król natomiast nie był pod tym względem ograniczony. Tupak Yupanki miał w swoim haremie siedemset faworyt, a potomstwo jego liczyło się na setki!
Jak przemyślny był ów system utrzymania równowagi między rządzącymi a rządzonymi, świadczy również inne postanowienie, według którego w razie śmierci głównej żony Inkę obowiązywał tylko jednoroczny okres żałoby, natomiast zwykły poddany mógł pojąć drugą żonę dopiero po dwóch latach. Dla chłopa było to niezmiernie uciążliwe, szczególnie gdy posiadał nieletnie dzieci. Żona była mu wielką pomocą w gospodarstwie i nie rozporządzał on, jak Inkowie, nałożnicami.
Chociaż tylko dzieciom prawowitej małżonki przysługiwało prawo dziedziczenia, to jednak synowie pozostałych żon oraz ich potomkowie w linii męskiej uzyskiwali całkowite przywileje Inków. Dzięki temu kasta panująca zawsze była dość liczna, by móc obsadzić wszystkie szczeble drabiny urzędniczej. O jej rozroście mówi między innymi taki fakt, że przy jednej ze świątyń słońca na południowych obszarach państwa zatrudniano czterdzieści tysięcy kapłanów. Ponieważ z pewnymi wyjątkami wolno im było się żenić i zakładać rodziny, również i oni zasilali kastę Inków swoim potomstwem.
Nader znamienny był sposób dobierania nałożnic dla Inków. Co roku odbywał się w państwie powszechny przegląd dziewczynek, które ukończyły dziesiąty rok życia. Najurodziwsze, zwane „aklia”, czyli „wybrane”, odsyłano do zakładów wychowawczych, gdzie starsze kobiety „mamakuny” uczyły je przędzenia, tkactwa i wszelkich innych zajęć domowych. Rodziców nie pytano o zgodę, nie mieli oni nawet prawa dowiadywać się o dalsze losy swoich córek. „Wybrane” były to więc właściwe branki, zabierane przemocą podbitej ludności.
Gdy dziewczyny kończyły czternasty rok życia, uważano je za kobiety dojrzałe. Następował wtedy drugi, surowszy dobór. Najpiękniejsze, odznaczające się nieskazitelną budową ciała, wysyłano do stolicy, a pozostałe oddawano jako nałożnice Inkom niższej rangi.
Podczas wielkiego święta „Inti Raymi”, poświęconego bogu-słońcu, wybrane spośród wybranych stawały drżące przed obliczem króla, który decydował o ich dalszym losie. Niektóre władca odstępował krewniakom i dostojnikom, inne zaś włączał do własnego haremu. W mniemaniu Inków najwyższy zaszczyt spotkał te dziewczyny, które wysyłano jako mniszki do jednego z wielu konwentów „dziewic słońca”. Panowała tam niezwykle surowa reguła. Odcięte całkowicie od świata, dziewczęta pod okiem „mamakun” tkały z delikatnej wełny odzież dla rodziny królewskiej i kapłanów, utrzymywały świątynie w porządku i były odpowiedzialne za to, by nie wygasł wieczny ogień „raymi”. Dziewice ślubowały czystość i żaden mężczyzna poza królem nie miał dostępu do klasztoru. W razie złamania ślubu, co zresztą zdarzało się rzadko, winowajczynię czekała straszliwa kara. Zakopywano ją żywcem w ziemi, a jej wieś rodzinną po zabiciu wszystkich mieszkańców równano z ziemią. Ktokolwiek z mężczyzn odważyłby się przekroczyć próg klasztoru, podlegał karze tortur i śmierci przez powieszenie.
Inti Raymi - odtwarzane wspołcześnie
Ślub czystości nie zawsze wiązał „dziewice słońca” do końca życia. Poczytywano je za narzeczone boga słońca Inti, przeto król, jako jego wcielenie na ziemi, wybierał sobie spośród nich nałożnice, ile razy przebywał w mieście, gdzie znajdował się konwent. Był to nawet akt o charakterze religijnym, od którego król ze względów rytualnych nie mógł się uchylić.
Wyróżnione przez władcę mniszki, straciwszy dziewictwo, nie mogły już pozostać w klasztorze. Istniały dla nich dwie możliwości: albo król wcielał dziewczyny do swego haremu, jeżeli sobie je upodobał, albo też odsyłał do wsi rodzinnej, gdzie jako byłe „narzeczone boga słońca” żyły w dostatku na koszt państwa.
Oczywiście mniszek było zbyt wiele, aby wszystkie mogły doczekać się ślubu z ziemskim wcieleniem słońca. Jeden tylko konwent w stolicy liczył tysiąc pięćset dziewic, a konwenty takie istniały we wszystkich głównych miastach kraju. Większość spędzała więc w odosobnieniu całe życie, oddając się pracy dla króla i świątyni. Na starość stawały się opiekunkami, czyli „mamakunami” młodszych towarzyszek doli, otaczane szacunkiem prostego ludu.
Bardzo nielicznym dziewicom przeznaczony był inny, zgoła niepowszedni los. Kult religii Inków był łagodny i na ogół nie wymagał ofiar ludzkich. W nadzwyczajnych jednak sytuacjach, jak na przykład śmierć króla, katastrofy żywiołowe, epidemie chorób i nieurodzaje, Inkowie wierzyli, że tylko ofiarą ludzką można ułagodzić zagniewanych bogów. Wtedy wybraną z konwentu mniszkę duszono w czasie ceremoniału religijnego, a ciało jej grzebano na specjalnym cmentarzu lub też składano na marach w jednej z pieczar andyjskich wyżyn.
Przez pewien czas badacze nie mieli pewności, czy Inkowie istotnie składali swoim bogom ofiary ludzkie, jednakże znaleziska archeologiczne ostatecznie położyły kres tym wątpliwościom.
Pachacamac - klasztor dziewic Słońca
W roku 1900 archeolog Max Uhle odsłonił przy świątyni w Pachacamac cmentarzysko zawierające wyłącznie groby z dziewczynkami. Ich młodziutki i według oceny antropologów jednakowy wiek oraz bogate wyposażenie grobów w przedmioty zbytku — słowem, wszystkie okoliczności przemawiają za tym, że były to ofiary, które pochowano z pietyzmem wśród wielkich uroczystości religijnych.
Najbardziej nieoczekiwanego odkrycia dokonano w roku 1944. Grupa Indian peruwiańskich, którzy z niewiadomych powodów zboczyli z uczęszczanego szlaku górskiego, natknęła się niespodziewanie na ukrytą w skałach pieczarę. Wśród oszronionych ścian spoczywały na kamiennych marach zwłoki młodziutkiej, może dwunastoletniej dziewczynki, ubranej w białe godowe szaty i przystrojonej w złote ozdoby przedziwnej roboty. Twarzyczka zmarłej, ujęta w krucze włosy, chociaż naznaczona piętnem śmierci, wyglądała jakby pogrążona we śnie i zachowała wzruszająco dziecinny wyraz. Sprowadzeni z Limy uczeni doszli do przekonania, że ciało spoczywało w pieczarze jakieś czterysta lat, a dobry stan jego konserwacji przypisali mrozom panującym nieodmiennie na
wyżynach andyjskich. Przy jakiej okazji poświęcono dziewczynę bogu słońca? Na ten temat można by snuć rozmaite przypuszczenia, nie jest jednak wykluczone, że stało się to w roku 1527, kiedy król Huayna Kapak zakończył swoje długie życie.
(...)
Mumie incaskich dziewcząt
Raz tylko do roku, w wielkie święto Inti Raymi, król nie mógł uniknąć podróży do Cuzco. Było to święto letniego przesilenia nocy i dnia, święto boga Inti, praojca i założyciela dynastii. Nie mogło się ono odbyć bez króla, a poniechanie uroczystości zakrawałoby na świętokradztwo, które mogłoby ściągnąć na ludność wielkie nieszczęścia.
Huayna Kapak zamieszkał przeto w pałacu w stolicy i czekał na hasło rozpoczęcia obrzędów religijnych, jakie mieli wydać kapłani astronomowie. Przez cały rok obliczali oni bieg słońca, z szesnastu wież ustawionych w okolicy Cuzco śledzili jego wschody i zachody, mierzyli kąt cienia rzucanego przez wieże. Z chwilą gdy cień nie przedłużał się bardziej, wiedzieli, że następuje przesilenie i święto Inti Raymi się rozpoczyna.
Tego dnia przed świtem nikt już w Cuzco nie spał. Na ulicach tłoczyły się setki tysięcy tubylców i gości przybyłych ze wszystkich stron państwa. Na placu zebrało się pięćdziesiąt tysięcy Inków w strojach kapiących od złota, srebra i szmaragdów. Wysłannicy niektórych szczepów występowali w swoich odrębnych, a zgoła osobliwych strojach plemiennych. Ludzie z tropików mieli twarze pomalowane białą farbą, inni znowu ubrani byli w skóry jaguarów i pum81. Przedstawiciele szczepu Junka pozakładali na głowy groteskowe maski mitologiczne i na przedziwnych instrumentach muzycznych wygrywali cudaczne i wrzaskliwe melodie. Przez trzy dni przestrzegano ścisłego postu i wygaszano wszystkie ogniska, nawet wieczne znicze w świątyniach. Ludzie żywili się tylko surową kukurydzą i ziołami. „Dziewice słońca” natomiast wypiekały na święto placuszki z kukurydzy, zwane „kanku”.
Cusco - stan obecny
Na placu panował jeszcze mrok, gdy zaczęła się uroczystość. Wśród głębokiego milczenia zebranych tłumów orszak kapłanów wyniósł złoty posąg boga słońca Inti, srebrny posąg bogini księżyca Mamy Kilii oraz wizerunek boga piorunów Iliapy z zasłoniętym obliczem. Po krótkiej chwili ukazał się inny orszak kapłański, który w lektykach dźwigał wszystkie mumie zmarłych królów i królowych. Posągi i mumie ustawiono naokoło ołtarza ofiarnego, wzniesionego pośrodku placu.
Wreszcie pojawiła się złocista lektyka króla Huayny Kapaka. Poprzedzał ją arcykapłan w szacie mieniącej się od złota i szlachetnych kamieni. Po bokach kroczyły nałożnice z koją na czele oraz najbliższa rodzina królewska. Pochód zamykały „dziewice słońca”, rada mędrców, naczelnicy prowincji, dostojnicy dworu i wybitni wojskowi.
Na ogromnym placu panowała cisza jak makiem zasiał. Zebrane pospólstwo, wojownicy, kapłani, a nawet najwyżsi dostojnicy przysiedli na ziemi z opuszczoną głową; jedynie tylko król stał wyprostowany i odmawiał modlitwę, którą tłumy powtarzały cichym szeptem:
O boże, obyś się nie zestarzał i wstawał codziennie, żeby obdarzyć ziemię światłem”.
Gdy nad górami Sallac i Picicho ukazały się pierwsze promienie słoneczne, z tysiącznych piersi wyrwał się zgodny okrzyk radości. Niebawem zabrzmiała orkiestra setek konch i piszczałek, a tysiąc pięćset „dziewic słońca”, ustawionych w czterech dzielnicach miasta, zaintonowało hymn na cześć boga słońca.
Król, jego rodzina i najbliżsi dworacy pochylili się w pokornym ukłonie i obu dłońmi posyłali słońcu symboliczne całusy. Czynili to jednak z opuszczonymi oczyma, gdyż spojrzenie w oblicze słońca poczytywano za świętokradztwo.
Królowi podano następnie złoty dzban z piwem czicza oraz złotą tacę z placuszkami kanku, upieczonymi przez „dziewice słońca”. Król naprzód sam wypił z kubka łyk piwa i spożył placuszek, a potem dzielił się resztą ze swoją rodziną i arystokracją. Był to niezmiernie wielki zaszczyt otrzymać z rąk władcy święte pożywienie, toteż wyróżnieni zbliżali się na kolanach, z zamkniętymi oczyma wypijali z podanego kubka łyk napoju i drżącą dłonią sięgali po placuszek ze złotej tacy*.
Tymczasem słońce wzeszło już dość wysoko na niebie. Arcykapłan stanął przy ołtarzu ofiarnym i za pomocą wklęsłego zwierciadła z polerowanego złota zapalił kłębek bawełny. Do płonącego ognia podchodziły z pochodniami sztafety ze wszystkich stron kraju i wkrótce w całym państwie zapłonęły na nowo ogniska domowe i świątynne znicze. Na ołtarzu ofiarowano potem wiele lam o czarnej sierści. Wnętrzności poświęcono bogu, mięso zaś oddano do spożycia zgromadzonej ludności.
W stolicy odbywały się przez dwa dni i dwie noce biesiady i zabawy. Na ulicach i placach rozstawiono stoły z jadłem i wielkie dzbany z piwem, każdy więc mógł uraczyć się, ile dusza zapragnie. Straż miejska musiała niemało natrudzić się, aby wśród rozbawionego pospólstwa utrzymać jaki taki porządek.
(...)
Złote ozdoby królewskie (Muzeum w Limie)
__________
Przypisy:
* Uderzające podobieństwo z sakramentem komunii sprawiło, że Hiszpanie poczytywali rozdawnictwo piwa i placuszków za naigrawanie się szatana z religii katolickiej. Przeto z całą bezwzględnością tępili obrzęd Inti Raymi. Zburzyli również dwanaście wież służących do obserwacji słońca, poczytując je także za dzieło szatana.
Fragment książki: Zenon Kosidowski - Królestwo złotych łez
Ilustracje z Internetu.