W XIII wieku Polska doznała straszliwych w skutkach najazdów plemion Wielkiego Stepu. Rozpoczęło je uderzenie wojsk mongolskich w 1241 roku, które zakończyło się bitwą na legnickich polach. Na szlaku Tatarów był Sandomierz.
Głównym celem ataku nie były jednak księstwa piastowskie lecz Węgry. Ziemie polskie zaatakował zaledwie oddział dywersyjny. Powodem tego napadu były sojusze książąt polskich z południowymi sąsiadami. Sandomierz zawsze stał na drodze najeźdźcom ze wschodu. W czasie pierwszego najazdu ośrodek ten został zaliczony przez Mongołów do miast zdobywanych po długim i pełnym strat obleganiu, wobec których nie stosowano litości. Zapewne miał w tym udział wódz o imieniu Ordu, wnuk samego Czyngis-chana.
Armia Ordu zdobyła Sandomierz w Popielec, czyli 13 lutego 1241 roku, o czym informuje
Rocznik kapituły gnieźnieńskiej. Długosz pisze, że chan
oblega ciasno ze wszystkich stron zarówno zamek, jak i miasto Sandomierz. Zdobywszy je wreszcie, [Tatarzy]
zabijają opata koprzywnickiego i wszystkich braci klasztoru koprzywnickiego, zakonu cystersów, oraz wielką liczbę duchownych i świeckich, mężczyzn i kobiet, szlachty i ludu obojga płci, którzy się tam zgromadzili w celu ratowania życia lub obrony miejsca. Urządzają wielką rzeź starców i dzieci i jedynie kilku młodym darują życie, ale zakuwają ich jak najgorszych niewolników w straszne dyby (tłum. J. Mrukówny).
Następnego dnia Polacy pobili najeźdźców pod Turskiem, na południe od Sandomierza. Bitwa była wstrząsem dla Tatarów, a jej echa przechowała wydana na Tajwanie chińska kronika dynastii Juan. Tursko występuje w niej pod zniekształconą nazwą
Tulisseko. Jeszcze do niedawna z obozowiskiem tatarskim kojarzono umocnienia ziemne w tej miejscowości, zwane „Zamczyskiem”. Był to jednak początek zmagań. Miesiąc później najeźdźcy rozgromili małopolskie rycerstwo pod Chmielnikiem i Tarczkiem i skierowali się na Kraków. To wtedy, według legendy, jedna z wrogich strzał przerwała hejnał z wieży mariackiej. Uznaje się powszechnie, że końcowy akord wojny nastąpił pod Legnicą, lecz nie kończy on sandomierskich wątków tej kampanii.
Najciekawszy szczegół dotyczący Sandomierza przynosi dość późno odkryte źródło obce −
Historia Tatarów. Znalazł się tam opis losów Henryka Pobożnego. Według tego źródła książę nie zginął w bitwie pod Legnicą, lecz został wzięty do niewoli, po czym Mongołowie
kazali mu klękać przed martwym wodzem, który poległ w Sandomierzu. W tym enigmatycznym zapisie może chodzić o zabrane stamtąd zwłoki mongolskiego dowódcy i przewiezione pod Legnicę. Jeżeli jednak zginął on pod Sandomierzem, to tam też mógł być pochowany. Może do jego mogiły przywleczono księcia Henryka i tam zmuszono do hołdu? Jego odmowa, ścięcie i zabranie głowy na Węgry zamykają jakże barwny i szerzej nieznany sandomierski epizod najazdu Mongołów. Nie wnikając w pośmiertne losy
najbardziej chrześcijańskiego władcy tej ziemi, należy zauważyć, że jeżeli pod Sandomierzem został zabity jeden z wodzów mongolskich, to znaczy, że miasto dzielnie się broniło.
I NIE POZOSTAŁ OD NICH NIKT…
Drugi i trzeci najazd określa się tatarskim, co odzwierciedla proces decentralizacji państwa mongolskiego i w gruncie rzeczy przesunięcie ośrodka decyzyjnego do Złotej Ordy. Tatarzy byli posiłkowani przez oddziały z podbitych krain − w tym wypadku przez wojsko ruskie. Z
Kroniki wielkopolskiej możemy wywnioskować, że początek oblężenia Sandomierza miał miejsce w pierwszych dniach grudnia 1259 roku. Tatarami dowodził doświadczony wódz o imieniu Burundaj.
Najpełniejszy i najbardziej wiarygodny opis tego oblężenia Sandomierza, jego zdobycia i losu mieszkańców znajdziemy w
Kronice wołyńsko-halickiej, której autor prawdopodobnie towarzyszył najeźdźcom. Według niego oblężenie Sandomierza trwało bardzo długo. Bezpośredni szturm z udziałem machiny oblężniczej trwał nieustannie przez cztery dni i był skierowany na obwarowane wzgórze miejskie. Nieustępliwość obrony zapisała się w pamięci indywidualnym bohaterstwem pewnego
Lacha, który samotnie rzucił się na atakujących Tatarów, a nie pochodził on
ani z bojarów ani ze szlachetnego rodu. Śmierć polskiego obrońcy wzbudziła panikę i próbę przedarcia się mieszkańców do bronionej w dalszym ciągu twierdzy. Nie ma wątpliwości, że chodzi tutaj o ufortyfikowane Wzgórze Zamkowe. Fakt umocnienia zamku potwierdza przywilej Bolesława Wstydliwego z 1258 roku dla katedry krakowskiej, nadany za przekazanie ludzi do naprawienia umocnień w głównych grodach, zapewne przed spodziewanym najazdem.
Most łączący dwa warowne wzgórza był zbyt wąski, aby pomieścić uciekających sandomierzan. Wielu obrońców zginęło podczas szturmu, spadając z mostu do głębokich, sandomierskich wąwozów. Oto fragment
Kroniki wołyńsko-halickiej w tłumaczeniu F. Sielickiego:
Cerkiew zaś w grodzie tym była bowiem murowana, wielka i przedziwna, błyszcząca pięknem, była bowiem zbudowana z białych kamieni ciosanych. I ta była pełna ludzi. Dach zaś w niej pokryty drzewem. Ten zapalił się i zgorzało w niej bez liku mnóstwo ludzi. Resztki murów tej świątyni tkwią do dziś w ścianach katedry sandomierskiej.
Pożar i zdobycie miasta zachwiały morale pozostałych. Zamek poddano, zaś Tatarzy wymordowali ludzi, którzy się tam schronili.
Po wygnaniu zaś ich z grodu, posadzili ich Tatarzy na błoniu przy Wiśle, i siedzieli dwa dni na błoniu, po czym jęli zabijać ich wszystkich – mężów i niewiasty, i nie pozostał od nich nikt. I jak dodaje Długosz:
Ciała tych, których wymordowano na zamku sandomierskim, pochowano w kościele i na cmentarzu NPMarii w Sandomierzu.
CZARNA LEGENDA PIOTRA Z KRĘPY
Jednoczesna obrona dwóch wzgórz sandomierskich i fakt zdobycia jednego, a poddania drugiego utrudnił analizę źródeł późniejszym autorom, którzy mówią albo o „zdobyciu” albo o „poddaniu” Sandomierza. Nie wiedzieli, że jest to sprzeczność pozorna, bo prawdopodobnie nie znali oni topografii grodowo-miejskiej. Zaciemnia to także wymiar winy poddających. Najstarsze polskie przekazy mówią ogólnie, że Sandomierz został zdobyty podstępem. Jego szczegóły najpełniej nakreślił
Rocznik świętokrzyski, zredagowany w końcu XIV wieku. Jego autor opisał dowódcę, który łatwowiernie uwierzył
Tatarom i godząc się na układy z nimi, udał się ze swoim bratem do obozu agresora. Tam zostali oni wzięci w niewolę, co przyczyniło się do zdobycia grodu. Drugą nowością tego przekazu jest zamieszczenie imion dowódcy obrony Sandomierza, Piotra z Krępy oraz jego brata Zbigniewa, nieznanych z innych współczesnych źródeł. Piotr jest określony jako
capitaneus. Niektórzy badacze uważają, że mógł pełnić urząd kasztelana. Z kolei
Kronika wielkopolska mówi, że w zdobyciu Sandomierza dużą rolę odegrali książęta ruscy − Wasylko, brat króla Daniela, oraz synowie tego ostatniego, Lew i Roman, zresztą blisko spowinowaceni z Bolesławem Wstydliwym. Mieli oni namówić załogę do poddania grodu Tatarom w zamian za gwarancje bezpieczeństwa dla obleganych. Nie było to jednak życzliwe pośrednictwo, lecz zdradziecki podstęp, mający na celu zdobycie grodu bez walki.
Przekazy polskie nie mogą być jednak podstawą rekonstrukcji wydarzeń mających miejsce podczas drugiego najazdu. Tak dane lekkomyślnych obrońców, jak informacja o poselstwie do Tatarów są niepewne. Podobnie było z rolą Rusinów, którzy byli co najwyżej biernym narzędziem agresorów. Podczas zdobywania Sandomierza nie było raczej miejsca na poselstwa i układy. Najeźdźcy dobrze wiedzieli, że pozostawienie na zapleczu silnego grodu z załogą może im utrudnić swobodne operowanie wewnątrz obcego kraju.
Pejoratywny i imienny wtręt o nieroztropnych przywódcach obrony Sandomierza wzbudza wątpliwości. Czy przypadkiem nie miał na celu skojarzenia ich z określonym rodem, przy okazji obciążając go winą? Był to ród Dębnów, łatwy do identyfikacji dzięki charakterystycznym imionom Piotr i Zbigniew, a także poprzez miejscowość Krępę, która należała do rodu. Wielcy Dębnowie, a można przypomnieć tu chociażby Zbigniewa Oleśnickiego, nie wypierali się tych przodków. Źródła przecież umieszczały ich wśród trzynastowiecznej elity, co było u schyłku średniowiecza i epoce nowożytnej niewątpliwą wartością. Dębnowie starali się upiększać rodową tradycję albo kierować jej ciemne strony na boczny tor. Przykładem może być Długosz, który w
Klejnotach zasugerował, że przodkowie Dębnów w niewoli zawarli małżeństwa z Tatarkami, a ich potomstwo powróciło do Polski.
Podanie o Piotrze z Krępy można nazwać czarną legendą rodu Dębnów. Jednak wraz ze wzrostem potęgi Oleśnickich wątek ich przodków traci negatywny wydźwięk. W żywocie Oleśnickiego pióra Kallimacha Piotr z Krępy otrzymuje już życiorys niesplamiony winą. Pozytywna ocena przodków powstała też, co zrozumiałe, w legendzie herbowej Dębnów. Gdy XVII i XVIII wiek przyniosą kolejne zagrożenia ze wschodu legenda o Piotrze z Krępy ponownie zacznie się rozjaśniać, aż stanie się legendą złotą. Wraz z tendencją poszukiwania nowego typu świętości, Piotr w trakcie zabiegów o uznanie kultu męczenników sandomierskich zostaje nie tylko do nich zaliczony, ale określony zostanie mężem „świątobliwie żyjącym”.
W XIX wieku powstała opowieść o niezłomności Piotra. Po wzięciu go do niewoli Mongołowie mieli podnieść go na dzidach przed murami miasta, aby osłabić wolę obrońców. Piotr konając miał powiedzieć do sandomierzan:
brońcie się i nie poddajcie. We współczesnej kreacji literackiej Tatarzy na dzidach podnoszą głowy Piotra i Zbigniewa. Tak jak tamta klęska stała się symbolem pierwszego najazdu, tak najczarniejszą kartę drugiego zapisała nieudana obrona Sandomierza.
366 LAT ODPUSTU
Zabytek języka polskiego
Pieśń Sandomierzanina, mówi o tym, że duchowni, którzy uratowali się z rzezi, wyjednali u papieża odpust dla kolegiaty.
Bonifacjus, papież miły/Płaczliwymi prośbami skłoniony/Wielkie odpusty tam jim jest dał: Jele dni do roka bywa/Tele lat Sędomirz odpustów miewa.
Treść bulli odpustowej przytacza
Rocznik świętokrzyski. Miała nadawać odwiedzającym sandomierską kolegiatę w święto Najświętszej Marii Panny od Męczenników aż 366 lat odpustu. Wystawcą dokumentu miał być papież Bonifacy VIII. Była to oczywista nieprawda, gdyż jego pontyfikat rozpoczął się 35 lat później. Rozumiał to już Długosz, który przypisał bullę Aleksandrowi IV. Dawniej broniono autentyczności dokumentu, dziś jednak uznaje się go za fałszerstwo. Zdumiewa nie mająca precedensu w całym świecie chrześcijańskim liczba lat odpustu. Tym bardziej, że świątynia, która według bulli miała być wzorem dla sandomierskiej kolegiaty, czyli sam starożytny Panteon, zamieniony przez chrześcijan na kościół pod wezwaniem św. Marii i Męczenników, nie posiadała takich przywilejów.
Pomimo tych zastrzeżeń, za tekstem bulli przyjmuje się datę zdobycia Sandomierza przez Tatarów i kaźń mieszkańców − 2 lutego. W XVII wieku w kolegiacie umieszczono tablicę z informacjami o obchodzonych odpustach, otrzymanych od papieża za sprawą męczeństwa z rąk Tatarów. Wyjątkowa popularność tych odpustów skutkowała ogromnymi tłumami uczestników, co
nie zdarza się w żadnym innych kościele w Polsce, jak zauważył Długosz. Warto dodać, że to święto obchodzi się do dziś w dniu 2 czerwca. Kolejnym nawiązaniem do męczeństwa sandomierzan było umieszczenie w kolegiacie na początku XVIII wieku obrazu przedstawiającego rzeź mieszkańców. Widzimy na nim rozpacz, brak litości i śmierć, zwłaszcza małych dzieci. Cała scena jest umiejscowiona na tle świątyni, na brzegu rzeki, która - zgodnie z przekazem źródłowym - wezbrała z powodu wielkiej fali krwi.
PRZERWANA PIEŚŃ
W ramach kultu Męczenników Sandomierskich, który obejmował świeckich i duchownych, z czasem pojawia się nurt dominikański. Hagiografia przedstawiała śmierć zakonników z konwentu św. Jakuba ze przeorem Sadokiem na czele, co miał zobaczyć on sam w wizji dzień wcześniej. Nie znajdziemy jednak potwierdzenia tej fantastycznej opowieści w polskich źródłach średniowiecznych. Długosz pisząc o męczeństwie dominikanów sandomierskich wzmiankuje tylko o liczbie 46 pomordowanych zakonników w czasie najazdu, oraz że zginęli śpiewając pieśń
Salve Regina. Potwierdzenie śmierci bezimiennych mnichów znajdziemy w
Kronice wołyńsko-halickiej.
Dominikanina Sadoka, przedstawianego w aurze niezwykłości, znała zaś historiografia dominikańska dotycząca prowincji węgierskiej i zachodni badacze zakonni. Jest to przede wszystkim trzynastowieczny dodatek do kroniki Gerarda de Fracheto. Według niej dominikanie prowadzili też misje w innych krajach. Wśród nich wymieniona jest (błędnie)
Polonia. Pomimo tego, że prowincja polska nie była związana z węgierską, błąd w życiorysie Sadoka wszedł do historiografii zakonnej z dodanymi elementami, jak śmierć z rąk Tatarów oraz męczeństwo wespół z 48 braćmi.
Do Polski informacje te trafiły dopiero w trakcie starań o kanonizację św. Jacka w końcu XVI wieku. Skojarzono je z przekazem Długosza i innych kronikarzy, co przyczyniło się do wyodrębnienia ich czci z kultu męczenników sandomierskich. W literackim przeniesieniu węgierskiego Sadoka do Sandomierza kluczową rolę odegrały zapewne podobne okoliczności śmierci, ten sam zakon, narodowa identyfikacja i zbliżona liczba towarzyszy. W XVII wieku poprzez budowę Kaplicy Męczenników, męczeńską śmierć ks. Rogali w trakcie najazdu Rakoczego, ogłoszenie listy zamordowanych zakonników i uzyskanie odpustu zupełnego dla sandomierskiego kościoła św. Jakuba, intensyfikuje się kult przeora i jego braci, co doprowadziło do ich beatyfikacji w 1807 roku. W połowie XX wieku przeprowadzono badania archeologiczne na terenie klasztoru. Wówczas znaleziono wiele kości, które nosiły ślady cięć, a między niektórymi tkwiły groty strzał. Prezentowane przez wiele lat w gablocie w kościele św. Jakuba ostatnio zostały złożone do urny.
Ciekawą kontynuacją powyższej legendy jest opowieść, której motywem jest leżące za miastem wzgórze Salve Regina. Najstarsza redakcja mówi o byku (lub wole) hodowanym przez dominikanów, który zerwał się z powroza i rzucił w pogoń za odjeżdżającymi Tatarami. Zwierzę miało ich ścigać aż do Krakowa. Jednak widząc, że nie dopędzi najeźdźców, na krakowskim przedmieściu byk z żalu usypał kopytami wysoki kopiec i zgodnie z „mniemaniem ludu sandomierskiego” na szczycie wyrył napis
Salve Regina, nawiązując do antyfony śpiewanej przez zakonników. Inna redakcja chce tam widzieć zbiorową mogiłę dominikanów. Wzgórze od wieków było otoczone tajemniczością, uważane za „spadkobiercę wcześniejszych tradycji”, a jego historia nasycona jest fantastycznymi motywami. Dzięki niemu w biografii węgierskiej Sadoka i w polskiej hagiografii pojawił się akcent lokalny. W ten sposób losy dominikanów, przybyłych być może z daleka, ściślej związano z pradawnym sandomierskim wzgórzem. Wyryty tam napis jest poświadczony od XIX wieku. Zwyczaj jego odświeżania podtrzymywali klerycy miejscowego seminarium, a aktualnie zajmują się tym przewodnicy PTTK.
HALINA − BIBLIJNA JUDYTA
Zniszczenie miasta spowodowało decyzję o jego odbudowie, zakończonej lokacją na prawie magdeburskim w 1286 roku. Dokument lokacyjny, do dziś przechowywany w Sandomierzu, wystawił książę Leszek Czarny. Nie wiemy, czy wybudowano wówczas mury, które rok po lokacji obroniły miasto przed trzecim najazdem tatarskim. Informacji o obronie Sandomierza podczas tego napadu dostarcza nam legenda, zredagowana w XIX wieku. Przedstawia ona losy Haliny Krępianki, córki znanego nam Piotra z Krępy. Według niej Halina będąc dzieckiem cudownie uratowała się z rzezi sandomierzan w czasie drugiego najazdu tatarskiego. Chcąc pomścić śmierć ojca, udała się do obozu Tatarów i namawiając ich do zdobycia miasta wprowadziła do podziemi. W ten sposób poświęciła swoje życie, gdyż pozostali obrońcy zasypali chodniki wraz z Haliną i Tatarami.
Jej imię nadano ulicy leżącej nad wąwozem Piszczele, nawiązującym nazwą do kości sandomierzan pomordowanych w trakcie najazdów i tam pogrzebanych. W Sandomierzu istnieje też ulica Tatarska. Wciągnięcie wroga do pułapki przez kobiety jest wątkiem wędrownym, pojawiającym się np. w śląskiej legendzie o tatarskiej cesarzowej. Inni badacze wskazują jednak na genezę antyczną, a pierwowzorem Haliny miała być biblijna Judyta z Betulii. W opowieści o Halinie połączono wartości uniwersalne z historią miejscową, umieszczając część akcji w lochach, które do dziś w Sandomierzu budzą zdumienie i niepokój.
Elementy topograficzne wszystkich „tatarskich opowieści”, jak podziemia, wzgórza, wąwozy, rzeka Wisła, wyodrębnione miejsca sakralne i sepulkralne, były atrakcyjne dla lokalnych i przyjezdnych amatorów przeszłości. Inspirowały i potęgowały legendarny przekaz, wzbudzały podziw, tworzyły otoczkę tajemnicy. Były doskonałą scenografią dla adaptacji bohaterskich mitów. Jak pisał niegdyś Bolesław Ulanowski:
Urok pewien, urok grozy i postrachu otaczał azyatyckich najezdzców. Z tego powodu Tatarzy zajęli ważne miejsce w świadomości historycznej mieszkańców miasta, ale też badaczy jego przeszłości. Miejsce ważniejsze, niż wiele innych tragicznych wydarzeń, jak np. niezbyt odległy w czasie najazd Litwinów (1349), co skutkowało ponownym rozplanowaniem i odbudową miasta.
Pomimo wielu doświadczeń na przestrzeni dziejów ślady pobytów Tatarów w Sandomierzu są nadal żywe i widoczne w egzystencji miasta. Istnieją w pozostałościach materialnych i duchowych, opowieściach przewodników, opracowaniach literackich i podręczniku historii regionalnej dla najmłodszych sandomierzan. Motywy tatarskie stały się elementem tożsamości Sandomierza.
Tomisław Giergiel
Mówią Wieki Nr 6 (593) - 04 czerwiec 2009