Ponad sześćsetletni unikatowy obraz należy do kanonu dzieł malarstwa średniowiecznego. Jest "dobrym znajomym" koneserów sztuki, ale wciąż jest za mało znany szerszemu ogółowi.
Pełna dostojeństwa św. Anna spowita w szarobłękitne szaty zasiada na różowo-żółtym tronie. W palcach lewej dłoni trzyma różaniec. Miejsce na jej prawym kolanie zajmuje Maria w sukni z czerwonego brokatu zdobnego w orły i czteroliście. Obejmuje Jezusa, a ten w wyciągniętej rączce trzyma niemowlęcy smoczek, na którym siedzi szczygieł. To fabuła i schemat kompozycyjny jednego z najstarszych przedstawień malarskich. Poza Kościołem stało się wzorcem dla kolejnych pokoleń malarzy, rzeźbiarzy, a potem także fotografików i filmowców upamiętniających ważne familijne wydarzenia.
W wiekach średnich podobne malowidła traktowano po macoszemu. W Europie pierwsze indywidualne przedstawienia tego typu pojawiły się około połowy XIV wieku. Dopiero w następnym stuleciu w Niderlandach na wyższy poziom wynieśli je Jan van Eyck i Hans Memling. W tym czasie, we Włoszech, z coraz większą subtelnością ludzkie twarze i postacie portretowali Domenico Veneziano, Antonio Pisanello i Piero Della Francesca. Na wyżynach sztuki malarskiej św. Anna Samotrzeć znalazła się za sprawą Leonarda da Vinci. Jego nieco mniejszych rozmiarów arcydzieło - dziś znajdujące się w zbiorach Luwru - powstało dopiero ponad 100 lat po odsłonięciu wizerunku świętej na ołtarzu najstarszego śląskiego Karmelu.
Przed temperowym obrazem, w formacie 119 × 88 cm, mnisi w brązowych szkaplerzach modlili się prawdopodobnie już w 1382 roku. Wtedy wznieśli swój pierwszy erem nad brzegiem Strzegomki. Przybyli tu z klasztoru Marii Panny Śnieżnej w Pradze. Ich drewniana budowla dotrwała tylko do wojen husyckich. Dziś nieco enigmatycznie przypominają o tym nazwy ulic: Bracka i Czarna. W powieści
"Lux perpetua" z historycznego zakamarka wydobył ją Andrzej Sapkowski: "Za wzgórzem i lasem był gościniec, przy nim, niedaleko, osmalone ruiny, resztki do gruntu rozwalonych budynków, w których Reynevan z trudem rozpoznał niegdysiejszy karmel, klasztor zakonu B
eatissimae Virginis Mariae de Monte Carmeli, służący niegdyś jako dom demerytów, miejsce odosobnienia i kary dla księży zdrożnych. A dalej był już Strzegom".
Dla tego właśnie kościoła ufundowano ołtarz z obrazem św. Anny ukazanej samotrzeć, a więc w towarzystwie dwu osób. W Muzeum Narodowym we Wrocławiu jest eksponowany w galerii "Sztuka Śląska XIV-XVI wieku". Stanowi przedmiot studiów i licznych publikacji naukowych.
W polskiej pinakotece to jeden z ważniejszych przykładów nurtu idealistycznego. Dla współczesnego oglądacza malarstwa jawi się raczej jako brzydkie kaczątko niż dorodny łabędź narodowej galerii. Ma jednak także entuzjastów nieszczędzących mu słów podziwu i zachwytu. Przez znawców jest uznawany za dzieło wybitne. Na pierwszy rzut oka wzrusza rozbrajającą nieporadnością. Z jego zewnętrznych przetarć i ubytków wyziera trudna przeszłość. Da się lubić, ale trzeba odsłonić jego sekrety.
Na uwagę zasługuje warsztat mistrza malującego, a właściwie preparującego ten wymowny i wzruszający wizerunek świętych postaci. Do jego uformowania, prócz pędzla, używał puncy i radełka. Kolory na płótnie naklejonym na deski świerkowe wyczarowywał, stosując zabiegi na poły kulinarne, a na poły alchemiczne; czerwony zwany kraplakiem otrzymywał z wybroczyn korzenia marzanny, ciemniejszą czerwień przechodzącą w brązowy zapewniała mu uncja lub dwie siarczku rtęciowego, żółty uzyskiwał z przymieszki tlenku ołowiowego, niebieski z rud miedzi, a to wszystko utrwalał emulsją zawierającą kurze jajo. Jakiś niedokarmiony żartowniś zauważył, że ta "Anna" nie jest być może piękna, ale za to dałaby się zjeść.
Nie znamy artysty, który namalował świętą, jej córkę i syna. W ich wizerunkach historycy sztuki dopatrują się podobieństwa z pięknymi madonnami Piotra Parlera znad Wełtawy. Dowodzą, że twórca obrazu zdobiącego ołtarz karmelitów należał do kręgu malarzy, rzeźbiarzy i architektów średniowiecznej Pragi. Wiele wskazuje na to, że dzieło ufundował sam król Wacław IV Luksemburski, syn cesarzowej Anny, do której kiedyś należał Strzegom.
Obraz bywa odczytywany jako aluzja do genealogii fundatora, w której Wacława porównano z małym Jezusem.
Jego matkę, cesarzową Rzymu i Niemiec - z Marią, a jego babkę, księżną świdnicką Katarzynę, która była podobno córką króla węgierskiego - z biblijną św. Anną.
Świątynia sukienników
Gdy mnisi wznieśli nowy klasztor - teraz już pomiędzy murami grodu - obraz przedstawiający patronkę ich zakonu zapewne przywędrował tam wraz z nimi. Zajął honorowe miejsce w głównej nastawie ołtarzowej. Odegrał ważną rolę w krzewieniu kultu świętej - duchowej protektorki mendykanckiego zakonu. Cieszyła się estymą miejscowych rzemieślników, orędowała wdowom, matkom, stolarzom, a także rybakom znad Strzegomki. Symbolizowała macierzyńską mądrość i dobroć. Wzbudzała zaufanie każdej babci opiekującej się wnukami. Od czasów św. Szymona, który założył pierwsze karmelickie wspólnoty w Oksfordzie, Cambridge, Paryżu i Bolonii w pobliżu tamtejszych uniwersytetów, pozostaje patronką środowisk akademickich.
Jej wizerunek , tak wiele mówiący o pochodzeniu Jezusa, był klejnotem retabulum ustawionego na mensie ołtarza. Każdego dnia o brzasku na jutrznię, w południe na Anioł Pański i o zmierzchu na nonę stawało przed nim kilkudziesięciu mężczyzn w białych płaszczach narzuconych na brązowe habity. Rozpamiętywali dzieje świętej rodziny, adorowali ją słowami pieśni i modlitwy.
Ich nowy Dom Boży o grubych kamiennych murach wzniesionych w 1430 roku był kościołem klauzurowym i początkowo tylko oni mieli dostęp do tajemnego sacrum ukrytego w prezbiterium. Jeszcze dziś, od strony południowej, do wysokiego muru świątyni przylega niewielki dziedziniec. To dawny wirydarz z trzech stron otoczony krytymi krużgankami. Do tego miejsca - prawdziwego claustrum eremickiego przybytku - dawniej nikt poza zakonnikami nie miał wstępu. W espadrylach o podeszwie plecionej ze sznurka, przepasani brązowym cingulum z przywieszonym do niego różańcem, niemal bezszelestnie przechadzali się pośród ścian porośniętych bluszczem. Szeptem odmawiali koronki lub godzinki, czytali brewiarz i rozmyślali. Panowała tu głęboka cisza przerywana śpiewem klasztornego dzwonu albo kościelnego tintinabulum, co oznaczało zbliżanie się pory wspólnych modłów. Wtedy udawali się do kościoła, aby uczestniczyć w misterium.
W krużganku było przejście do refektarza, którego ścianę główną jeszcze dziś zdobi okazały osiemnastowieczny herb opata, a sufit barokowa sztukateria. Tutaj spotykali się na posiłkach i zebraniach. Obok mieściła się kuchnia sąsiadująca z ogrzewanym parlatorium - zimową porą zastępującym wirydarz. Dalej znajdowały się pomieszczenia infirmerii i ciasnych dormitoriów, za którymi ulokowano łaźnię i necessaria. Od wschodu, za klasztorem były pralnia, piekarnia, stajnie, obory i spiżarnia.
Funkcje kapitularza, biblioteki i lektorium pełniło kilka pokojów na piętrze. Cele opata, przeora, kanaparza i furtiana usytuowano od strony ulicy. Po przeciwległej stronie, furty prowadziły do ogrodu z bujną zielenią. Tam też, w bezpośrednim sąsiedztwie kościelnej absydy, znajdował się cmentarz kryjący prochy czcigodnych ojców i braci. Obecnie na średniowiecznym campo santo, niepomni swych dziejów strzegomianie garażują samochody.
Opodal klasztornej posesji rozlokował się zajazd, do którego wejście prowadziło wprost ze strzegomskiego rynku. Tutaj zatrzymywali się pątnicy przybywający do św. Anny lub po cudowny szkaplerz zapewniający odpuszczenie grzechów i chroniący przed niebezpieczeństwami.
Już w XV stuleciu nowy Karmel zdobył sławę świątyni miejscowych sukienników - gorliwych czcicieli św. Anny, którzy zgodnie z dekretem św. Szymona utworzyli bractwo szkaplerzne. Ten najbardziej uprzywilejowany i najbogatszy cech średniowiecznego Strzegomia - zrzeszający prawie 100 mistrzów i dysponujący trzema foluszami do spilśniania sukna - u karmelitów ufundował własny środowiskowy ołtarz, przy którym odprawiano msze w intencji gildii i jej członków.
Henryk Szczepański
„Wiedza i Życie" nr 05/2009 »
źródło:http://www.wiz.pl/8,236.html