Spory, które rozgorzały w Afryce, były typowe dla okresów następujących po prześladowaniach — podobne napięcia przeżywały Kościoły także w III w. Duchowni nie zawsze stawali na wysokości zadania w dniach próby, nie wszyscy potrafili uznać to sami i bez oporu wycofać się z pełnionej funkcji.
W gminach narastało zresztą niezadowolenie z kierunku, w którym ewoluował Kościół, spory na temat zachowania kleru w czasie prześladowań tylko kanalizowały to niezadowolenie. Bogactwo gmin wymagało odpowiedniej administracji, powierzanej ludziom nie tyle pobożnym, ile sprawnym, niekiedy wykorzystującym swe stanowiska do zbijania pieniędzy na własny rachunek. Kler, coraz mocniej osadzony w tkance społecznej, bywał twardy i pyszny, odmawiając wiernym prawa do krytyki. Styl życia w gminach ulegał szybkim zmianom. Jeśli brak pokory łączył się z tchórzostwem i moralnie wątpliwym lawirowaniem, wierni tracili cierpliwość i gotowi byli słuchać rygorystów, wzywających do dokonania surowych obrachunków.
Kościoły w północnej Afryce były wrażliwsze od innych na niedoskonałości kleru. Afrykańska tradycja uzależniała wartość sakramentu od wartości osoby ten sakrament udzielającej. Na przykład Cyprian, wbrew innym Kościołom Zachodu, stal na stanowisku, że chrzest udzielony przez heretyka (lub schizmatyka, w tych czasach różnica nie była odczuwana w sposób wyraźny) nie ma sakramentalnej mocy i musi być powtórzony. Donatyzm trzeba widzieć właśnie z tej perspektywy: im większe wymagania stawiano członkom kleru, tym boleśniej odczuwano ich grzeszność. W paradoksalny sposób donatyści są więc dziedzicami walki Cypriana o jedność i doskonałość Kościoła.
Bezpośrednim powodem schizmy był atak na nowego biskupa Kartaginy, Cecyliana, który wcześniej był diakonem przy Mensuriuszu, człowieka niechętnego postawom radykalnym, zapewne mającego jakiś udział w próbach eliminowania z miejscowego Kościoła wpływów rozpalonych entuzjastów (trudno jednak dojść, jaki — fałszywych oskarżeń ze wszystkich stron nie brakło). Jego wyboru dokonano w drugiej połowie 311 lub w początku 312 r., zapewne pośpiesznie, w przewidywaniu oporu ze strony przeciwników, licznych zwłaszcza poza samą Kartaginą (biskup Kartaginy był nie tylko zwierzchnikiem biskupów prowincji Afryki Prokonsularnej, jego wpływy tradycyjnie sięgały jeszcze szerzej, na całą północną Afrykę i dlatego jego elekcja była sprawą nie tylko Kościoła kartagińskiego). W akcie konsekracji wzięło udział trzech biskupów pobliskich miast, w tym postać, jak się następnie okazało, kontrowersyjna, Feliks z Abtungi, oskarżany powszechnie o zbrodnię wydania ksiąg, traditio. Nadciągający do Kartaginy, by wziąć udział w wyborze, biskupi stwierdzili, że już go dokonano.
Biskupi niechętni Cecylianowi odbyli w 312 r. synod, który złożył go z urzędu, uznając, że konsekracja dokonana przez niegodnego biskupa nie ma wartości, ponadto oskarżano nowego pasterza Kartaginy o to, że w czasie prześladowań miał odmówić pożywienia uwięzionym wyznawcom. Nie jest wykluczone (choć nie da się tego udowodnić), że Cecylian był gotów poddać się jeszcze raz ceremoniom konsekracji, jednak taka propozycja była dla synodu nie do przyjęcia.
Kartagina
Wybrano nowego biskupa, Majoryna. Po jego rychłej śmierci jego miejsce zajął Donatus z Casae Nigrae, biskup niewielkiej numidyjskiej miejscowości na skraju Sahary, człowiek wielkiej energii, konsekwentny rygorysta, który już wcześniej zwrócił na siebie uwagę. Od jego imienia schizmatycy zostali nazwani donatystami.
Konstantyn, który po zwycięstwie nad Maksencjuszem przejął panowanie nad Afryką, zastał więc tamtejszy Kościół podzielony. Od początku cesarz opowiedział się po stronie Cecyliana, najprawdopodobniej idąc za sugestią Osjusza (biskupi spoza Afryki będą konsekwentnie wrodzy donatystom, nie potrafili oni pojąć sensu zaciekłej nienawiści do traditores, w innych częściach imperium ta kwestia nie wywoływała takich emocji). Cesarz dał Cecylianowi sporą kwotę pieniędzy i polecił namiestnikowi służyć mu wszelką pomocą. Zwolnienia z munera miały obejmować tylko jego zwolenników.
Donatyści apelowali do cesarza: „Prosimy cię, najlepszy cesarzu, gdyż pochodzisz ze sprawiedliwej rodziny, ty, którego ojciec, jedyny wśród cesarzy, nie prowadził prześladowań, dzięki czemu Galia wolna jest od tej zbrodni [to jest od traditio — E.W.].
Ponieważ w Afryce ma miejsce spór między nami i innymi biskupami, prosimy cię, aby Twoja Pobożność poleciła, by dano nam sędziów z Galii." Tekst ten, podpisany przez czterech biskupów z pars Donati wręczono namiestnikowi Afryki z prośbą o przekazanie cesarzowi.
Konstantyn wyraził zgodę, wyznaczając trzech biskupów galijskich, którzy mieli przesłuchać strony w Rzymie w obecności tamtejszego biskupa, Miltiadesa.
Procedura uległa dalszej komplikacji, gdyż ten do grona sądzącego dołączył jeszcze czternastu biskupów italskich. W październiku 313 r. zebrał się więc synod. Po trzech dniach burzliwych obrad uczestnicy uniewinnili Cecyliana.
Arles
Donatyści wyroku nie przyjęli, twierdząc, że Miltiades nie ma prawa ich sądzić, będąc sam człowiekiem niegodnym zajmowanego stanowiska, gdyż otrzymał święcenia od splamionego apostazją Marcellina. Apelowali do cesarza, który postanowił ponowić proces, przekazując sprawę innemu, większemu zgromadzeniu biskupów. Zwołano je w Arles w sierpniu 314 r., obrady toczyły się w obecności cesarza. Uczestniczyło w nich trzydziestu trzech biskupów, w programie znalazły się rozmaite kwestie kościelnej dyscypliny.
Synod uchwalił kanony — „placuit ergo praesente Spiritu Sancto et angelis eiusdem..." („uznano za słuszne w obecności Ducha Świętego i jego aniołów").
Donatyści zostali jeszcze raz potępieni i jeszcze raz odwołali się do cesarza. Konstantyn odpowiedział listem pełnym furii, dowiadujemy się z niego, że władca nakazał namiestnikowi w Kartaginie aresztowanie aktywnych donatystów. W Italii zatrzymano ich delegację, na krótko zresztą, gdyż następnie pozwolono im na powrót do domu.
W lutym 315 r. na polecenie cesarza władze świeckie w Kartaginie wszczęły śledztwo w sprawie Feliksa z Abtungi — uwolniło go ono od winy.
Sprawa jednak bynajmniej nie została zakończona, donatyści występowali z kolejnymi skargami i wysyłali kolejne delegacje. Cesarz musiał w końcu dojść do wniosku, że w ich oskarżeniach może być jakaś cząstka prawdy, gdyż nakazał ponowne zbadanie sprawy i wezwał do siebie Cecyliana i Donatusa wraz z ich świtami, mając nadzieję zakończyć schizmę. Po kilkakrotnych przesłuchaniach, odbywających się w różnych miastach, w listopadzie 316 r. Konstantyn uznał jeszcze raz racje Cecyliana — był to już trzeci wyrok uniewinniający — oraz postanowił represjonować nieposłusznych. Wiosną 317 r. nakazano konfiskatę kościołów należących do donatystów, w Kartaginie rozkaz wykonali żołnierze wspierani przez tłum zwolenników Cecyliana.
Padły pierwsze ofiary: donatyści mieli już własnych męczenników (między innymi dwóch biskupów małych miast afrykańskich). Niektórych wybitniejszych donatystów wysłano na wygnanie.
Represje trwały do 321 r., gdy cesarz, przygotowujący się do kampanii przeciwko Licyniuszowi, przedstawianej w propagandzie jako wojna chrześcijan z pogańskim tyranem, uznał, że prześladowania w Afryce szkodzą mu w opinii poddanych (chrześcijański cesarz zabijający chrześcijan za ich wiarę!). Pozwolił więc na odwołanie donatystów z wygnania. Schizma rozkwitła w najlepsze.
W wielu miejscowościach donatyści stali się na tyle potężni, że potrafili pozbawić członków kleru katolickiego cesarskich przywilejów fiskalnych, przymuszając ich do spełniania munera, choć cesarz powtarzał: „Dowiedzieliśmy się, iż członkowie kleru katolickiego są tak napastowani przez fakcję heretyków, że są obciążani nominacjami lub służbą w charakterze poborców podatków, jak przewiduje obyczaj publiczny, ale wbrew przywilejom im przyznanym. Postanowiliśmy więc, aby jeśli Wasza Powaga znajdzie jakąś osobę tak niepokojoną, wybrano inną osobę na to miejsce i aby ludzie wspomnianej wyżej religii byli chronieni od takiego bezprawia." — „Przywileje, które zostały przyznane w uznaniu religii, powinny być udziałem jedynie wyznawców religii katolickiej. Jest naszą wolą, aby heretycy i schizmatycy nie tylko nie mieli w tych przywilejach udziału, ale byli zobowiązywani i przymuszani do różnych munera.
Kiedy w Cyrcie donatyści opanowali bazylikę zbudowaną przez Konstantyna, bezsilny cesarz musiał polecić wznieść drugą dla katolików. Około 336 r. Donatus zgromadził na swym synodzie w Kartaginie więcej biskupów niż Konstantyn w Nicei. Mimo potępienia przez cesarza i szykan rozmaitej natury schizma więc trwała i zyskiwała nowych zwolenników.
Cała ta historia jest ważna dla naszych wywodów z kilku przyczyn. Na jej przykładzie widać, jak nieskuteczne były działania cesarza, jeśli napotykał opór; jak niewiele znaczyły jego rozporządzenia, przywileje dla strony przeciwnej, finansowe jej wsparcie. Możliwości wpływania przez monarchę na sposób myślenia poddanych były ograniczone, państwu późnej starożytności daleko do skuteczności działania osiąganej przez dwudziestowieczne reżymy totalitarne. Przede wszystkim cesarz nie był w stanie kształtować opinii publicznej, jeśli przeciwko niemu była miejscowa grupa opiniotwórcza — nie miał wszak środków masowego przekazu, dziś pozwalających omijać lokalne elity i nawiązywać bezpośredni kontakt z masami. Władca mógł wywierać naciski na elity świeckie i duchowne (i robił to), ale jeśli one z jakichś powodów okazywały się na nie odporne, polecenia cesarskie zostawały martwą literą.
Lektura dossier donatystów skłania (czy dokładniej: skłaniać winna) krytycznego historyka do najwyższej nieufności wobec zawartych w nim źródeł. Przedstawiają nam one bowiem wydarzenia w sposób, który nie pozwala znaleźć w nich sensu. Jeśli niewinność Cecyliana była tak oczywista, dlaczego Konstantyn, który od początku nie miał najmniejszej sympatii dla jego oponentów, godził się na kolejne sądy, powoływał kolejne komisje rozpatrujące zarzuty? Długo wahał się też z podjęciem represji na większą skalę, a i wtedy przebiegały one niemrawo, niewspółmiernie do gróźb i do cesarskich możliwości.
Z dossier wynika, że donatyści byli zacietrzewionymi, małymi, często nieuczciwymi osobiście intrygantami, pożądającymi stanowisk w Kościele, niesłusznie atakującymi kler katolicki, któremu przypada w tych materiałach rola pozytywnego bohatera. Otóż jeśli bez zastrzeżeń przyjmiemy taki punkt widzenia, będziemy może potrafili wyjaśnić, dlaczego konkretny duchowny z pars Donati stanął po tej stronie, ale nie zrozumiemy, dlaczego uczyniły to masy wiernych.
Cała bowiem historia schizmy wskazuje, że donatyści mieli rozległe i niezmiernie trwałe poparcie wśród kleru, którego to poparcia nie naruszały szykany o charakterze fiskalnym (ponieważ zwolnienia z podatków i z munera przysługiwały tylko katolikom, duchowni donatystów za swe przekonania płacili, i to dosłownie, olbrzymią cenę), a także, co ważniejsze — wśród mas. Właśnie dlatego Konstantyn podejmował próby porozumienia, zdając sobie sprawę z siły donatystów; nie mógł też, co szybko zrozumiał, złamać jej bez ceregieli. Ludzie żyjący w miastach afrykańskich nie poparliby donatystów, gdyby nie byli przekonani, że schizmatycy są ludźmi uczciwymi, przynajmniej w większości, a ich oskarżenia przeciwko katolikom mają realne podstawy. Masami można manipulować i rygoryści to potrafią (nie tylko zresztą rygoryści), ale istnieją pewne granice manipulacji: udają się one tylko wtedy, gdy ludzie choć w części podzielają opinie manipulatorów.
Dossier, którym dysponujemy, składa się z rozmaitych dokumentów: cesarskich pism, uchwał synodów, relacji z posiedzeń zajmujących się sporem; opowiadań o represjach, jakie dotykały niektórych aktorów wydarzeń. Są w nim także teksty powstałe po stronie donatystów, ale jest ich bardzo niewiele.
Całość została zebrana przez katolików jako materiał dowodowy do walki z donatystami. Jest to więc zespół źródeł poddanych manipulacji (nie muszę chyba przekonywać czytelnika, że dokumentami można świetnie manipulować, przycinając je, zestawiając w określone grupy, usuwając teksty podstawowe, a wprowadzając drugorzędne itd.). Nie mam zamiaru sugerować, że manipulowanie materiałem było domeną katolików, tak samo postępowali donatyści, niestety produktów ich manipulacji nie mamy. Chciałabym jedynie z wielkim naciskiem podkreślić, że posiadany przez nas materiał źródłowy faworyzuje katolików — co nie oznacza, że przez esprit de contradiction mamy z góry przyznać rację donatystom na złość katolikom; są w historiografii takie prace naznaczone sympatią dla donatystów w buncie przeciw hagiograficznej wizji wydarzeń przedstawianej przez badaczy katolickich.
W toku sporu strony przedstawiały cesarzowi, synodom, urzędnikom rozmaite dokumenty, wielokrotnie toczyła się walka o ocenę wartości tych dokumentów.
Na pewno donatyści za każdym razem mieli jakieś nowe materiały, aby od nowa wszcząć zamkniętą wcześniejszymi wyrokami procedurę. Co one były warte?
Przyjrzyjmy się jednemu przypadkowi. Podstawą ataku na Feliksa z Abtungi było pisemne zeznanie osoby na pewno kompetentnej, mianowicie Alfiusza Cecyliana, urzędnika municypalnego z Abtungi z tytułem duowira w 303 r., a więc człowieka, który brał czynny udział w realizowaniu nakazów edyktu o prześladowaniu. Opisał on, jak Feliks, bojąc się spalenia własnego domu w przypadku, gdyby znaleziono w nim zakazane księgi, wydał je w kościele prześladowcom, którzy je spalili. Feliks miał powiedzieć: „Weź klucz, kodeksy, które znajdziesz w biskupim tronie i na kamieniu [sic! — E. W.], weź sobie. Zadbaj jednak o to, by funkcjonariusze nie wzięli oliwy i zboża." Byt to więc dowód winy poza wszelką wątpliwością. Kiedy jednak sprawa była badana na polecenie cesarza przez namiestnika prowincji, Cecylian wycofał się ze swych oświadczeń, twierdząc, że zeznanie zostało w części sfałszowane i winą za to obciążył pewnego Ingencjusza, który go ponoć oszukał. Ingencjusz miał się przedstawić duowirowi jako człowiek Feliksa, proszący o potwierdzenie faktycznego przebiegu wydarzeń. Cecylian napisał wówczas list, który został sfałszowany przez wprowadzenie informacji Feliksa obciążających.
Ingencjusz był podobno zainteresowany osobiście w sfałszowaniu deklaracji Cecyliana, gdyż miał kosztowne kodeksy należące do Kościoła i nie chciał ich zwrócić — list opowiadający o ich rzekomym spaleniu załatwiał sprawę. Ingencjusza wzięto na tortury, w rezultacie przyznał się do winy. Nie da się dziś przesądzić, za którym razem Alfiusz Cecylian kłamał. Przyznanie się do winy na torturach nie może mieć w naszych oczach żadnej wagi, tortury służą tym, którzy prowadzą śledztwo, a nie prawdzie, to oczywiste. Nie mamy też złudzeń, że materiały były gromadzone w atmosferze rozlicznych nacisków, w których szantaż i pieniądze były systematycznie używane.
To, że donatyści nie potrafili przedstawić dowodów winy Cecyliana (tym razem mowa o biskupie Kartaginy) i innych katolików, niekoniecznie oznacza, że tamci byli niewinni: ludziom spoza kartagińskiej kurii mogło być trudno uzyskać odpowiednie oświadczenia pisemne (czy też wiążącą obietnicę złożenia zeznań ustnych), gdyż ci, którzy się na to decydowali, musieli liczyć się z represjami. Równie nieprzekonująca jest wartość materiałów przedstawianych przez katolików przeciw donatystom. Niełatwo (i niebezpiecznie) było ludziom z miejscowości, w których kościoły były w rękach schizmatyków, zeznawać przeciwko nim. Z obu stron podstawiano dogodnych świadków, usuwano upartych a niewygodnych, straszono ludzi, fabrykowano dokumenty.
Manipulowali materiałami wszyscy, zarówno donatyści, jak i katolicy, podobnie jak wszyscy uciekali się do gwałtów...
Zapewne już ludzie tamtych czasów nie byli w stanie dojść prawdy w tych sporach, ustalić kto, co, gdzie powiedział i co uczynił. Konstantyn dobrze o tym wszystkim wiedział, nie mógł mieć złudzeń co do wartości przedstawianego mu materiału, a musiał podejmować decyzje tylko na jego podstawie. Jedno, co da się powiedzieć: wykazał wiele gotowości rzetelnego poznania sprawy.
Spory w Kościele afrykańskim trwały w następnych latach, cesarze szli drogą wskazaną przez Konstantyna, popierając katolików, okresowo represjonując donatystów. W 347 r. Konstancjusz wysłał do Afryki dwóch swoich dostojników z misją doprowadzenia do jedności religijnej, efektem ich działania były krwawe zamieszki. Właśnie wtedy Dopatus miał powiedzieć sławne zdanie: „Quid est imperator! cum ecclesia?" („Cóż ma cesarz do Kościoła?"), pierwsze z długiej serii deklaracji wrogości czy nieufności do interwencji cesarskich. Jest oczywiste, że musiał to powiedzieć przedstawiciel strony uciskanej, zdającej sobie coraz jaśniej sprawę z tego, że nie skłoni władcy do działania na swoją korzyść — poprzednio donatyści nie wahali się odwoływać do cesarza.
Dla Konstantyna spór między donatystami a katolikami musiał być czymś irytującym z racji swej długotrwałości, jednak jego linia działania rysowała się jasno, cesarz od początku wiedział, jak należy postępować (niewiele z tego wynikało, ale to już nie jego wina, nikt nie zdawał sobie sprawy z temperatury emocji blokujących porozumienie).
Fragment książki - Ewa Wipszycka -
Kościół w świecie późnego antyku