Jeżeli daty klęsk czy porażek Mieszka zadanych mu przez Wichmana nie dają się dokładniej oznaczyć, jeżeli zdają się one być nieco późniejsze niż zajęcie Łużyc przez Gerona, jeżeli też nie znamy dokładnie daty, kiedy Mieszko uznał swą zależność od cesarstwa, to już w niedługim czasie po tym zaborze Gerona spotykamy daty, które zdają się być pewne.
I jeżeli poprzednio brak nam wiadomości o Polsce, to od r. 965 mamy ich sporo. Wcale licznie płynące od r. 965 wiadomości o nie znanej dotychczas Polsce świadczą o coraz to rosnącym zainteresowaniu, które budziło u Niemców pojawienie się nowego sąsiada, a zarazem nowego czynnika w ich polityce wschodniej. Wolno też przypuszczać, że podobne zainteresowanie musiało istnieć także ze strony polskiej.
Pod r. 965 (...) dowiadujemy się o małżeństwie Mieszka I z Dobrawą, w r. 966 o chrzcie Mieszka. W r. 967 podczas nowego, trzeciego z rzędu napadu Wichmana na Mieszka, tym razem
zakończonego klęską i śmiercią awanturnika, Mieszko jest nazwany
“amicus imperatoris",
przyjacielem cesarza. (...)
Wiemy i w wiadomość tę możemy w pełni wierzyć, bo jest ona i pośrednio potwierdzona, że już w r. 968, zatem w dwa lata po chrzcie Mieszka,
“Polonia cepit habere episcopum", Polska otrzymała swego własnego, osobnego biskupa, któremu było na imię Jordan. Czechy,
chrześcijańskie od dawna, czekały na własnego biskupa lat niemal sto, a dostały go w końcu jako sufragana niemieckiego metropolity, gdy poprzednio tworzyły jedynie część niemieckiej diecezji w Ratyzbonie. Polska od razu, widocznie bez czekania, bez trudu i wysiłku uzyskuje własnego i to od nikogo nie zależnego biskupa.
Wiemy już dzisiaj, że nie ustanowiono w r. 968, kiedy ostatecznie zorganizowano metropolię magdeburską, żadnego biskupstwa poznańskiego podległego Magdeburgowi. W tym punkcie
swego opowiadania sfałszował Thietmar historię podając, że Jordan został zaliczony do sufraganów metropolii magdeburskiej, gdyż wschodnie granice magdeburskiej prowincji kościelnej opierały się o zachodnie brzegi Odry, nie przekraczając jednak nigdzie linii tej rzeki.
Terytorium podległe Mieszkowi, terytorium państwa polskiego, nie należało kościelnie do prowincji kościelnej magdeburskiej. To spostrzeżenie, tyczące się ustanowienia pierwszego w Polsce biskupa, pozwala sądzić, że zainteresowanie Ottona I nowym krajem trybutarnym, jakim była dla cesarza Polska, było niespodziewanie i niezwykle małe. Bo gdyby Otto I chciał był wciągnąć w obręb prowincji metropolitalnej magdeburskiej Polskę całą, czy choćby jej jakąś część z biskupem Jordanem, to takiej woli cesarza nie mógłby się oprzeć Mieszko.
Kronika Thietmara
Były prawa, które, jak to określa Anonim-Gall,
“in ecciesiasticis honoribus ad imperium pertinebant", należały do imperium. Papież również nie miałby powodu sprzeciwiać się takim zamiarom i chęciom cesarza. Stąd przypuszczenia badaczy niemieckich, że nie włączenie Polski i Jordana do prowincji kościelnej magdeburskiej nastąpiło wskutek oporu Mieszka popartego przez papieża, są dowolnością i nie opierają się o jakiekolwiek dane prawdopodobieństwa czy możliwości. Ani świeży, wczorajszy chrześcijanin Mieszko nie mógł mieć w tej sprawie żadnego poważnego głosu, ani tym mniej papiestwo, tak słabe i tak zależne od dobrej woli cesarza.
I jakie mógłby przeciwstawić takiej woli cesarza realne argumenty papież, sam zapewne mało co o Polsce wiedząc, gdyby życzeniem Ottona I było włączenie Polski czy Jordana w obręb wielkiej, wspaniałej budowy kościelnej magdeburskiej, z takim trudem, wysiłkiem i nakładem materialnym stworzonej.
Jeżeli zatem w r. 968 cesarz nie wciągnął Polski w orbitę kościoła niemieckiego metropolii magdeburskiej, to znaczy, że mało interesował się Polską. Może i sam mało wiedział o tym kraju i jego władcy, tak świeżo ochrzczonym i od tak niedawna uznającym zależność od króla niemieckiego. Wynikałoby stąd, że żywsze zajęcie się Polską wywołał dopiero w r. 972 napad na
Polskę markgrafa Hodona, a przede wszystkim fakt klęski, jaką poniósł Hodo na polach Cidini.
Należy nadto zauważyć, że sam Mieszko w niecałe dwa lata po swym chrzcie odczuwa już potrzebę skrzepienia swej działalności kościelnej w Polsce przez uzyskanie dla celów wewnętrznych własnego biskupa. Świadczy to, że nowochrzczeniec Mieszko dobrze rozumie i należycie się orientuje w sprawach kościelnych, że pod tym względem czuje się dość samodzielny i że ze strony cesarstwa i kościoła niemieckiego nie przewiduje dla swej inicjatywy
przeszkód czy trudności. Dla takiego samodzielnego kroku była potrzebna nie tylko pewna zdolność, dość niespodziewana u Mieszka, myślenia kategoriami kanonicznymi, kościelnymi, a
chociażby ich zrozumienia, ale również pewna siła i powaga na gruncie międzynarodowym, które pozwoliły, mu taki plan powziąć i szczęśliwie przeprowadzić.
Widać ze wszystkiego, że ani ze strony Niemiec, cesarza, ani ze strony Magdeburga, ani ze strony papiestwa nie było trudności czy zastrzeżeń. Rzuca się tu w oczy różnica między Polską a Czechami, które dopiero w kilka lat po Polsce uzyskują dwu własnych biskupów, praskiego i morawskiego. A uzyskują ich głównie dzięki przypadkowi, koniunkturze, potrzebie wynagrodzenia i odszkodowania arcybiskupa mogunckiego za straty kanoniczno-prawne, jakie poniósł przez założenie metropolii magdeburskiej. Wtenczas odłączono Czechy i Morawy od związku
kościelnego z Bawarią i poddano je dalekiej Moguncji.
Był w tym zapewne i cel polityczny, usunięcie księcia czeskiego spod wpływów bawarskich, opozycyjnych wobec Ottonów, i oddanie go pod kontrolę biskupów zależnych od metropolity mogunckiego, a przyjmujących inwestyturę z rąk cesarza jako króla niemieckiego. Widocznie tego rodzaju względy nie były brane pod uwagę przy sprawie Mieszka I, Polski i Jordana.
Ten pierwszy biskup polski nie był biskupem diecezjalnym, w szczególności biskupem poznańskim, jak powszechnie przyjmowano do niedawna. Włączony do normalnej organizacji kościelnej musiałby mieć nad sobą metropolitę, a trudno by przypuszczać, by był to
“episcopus exemptus", wyjęty spod władzy metropolitalnej, bo takiego nie uczyniono by dla kraju świeżo, częściowo nominalnie, chrześcijańskiego.
Otton I
Mógł to być zatem jedynie biskup misyjny, bez wyznaczonej diecezji, działający czasowo, czy to dożywotnio, czy tak długo, jak była tego potrzeba.
Tu jednak badacze nasi, zgadzający się z tym, że Jordan był biskupem misyjnym, stawiają twierdzenie, które idzie niewątpliwie za daleko. Byłby to biskup misyjny przeznaczony dla całego terytorium ówczesnego państwa polskiego Mieszka I, tj. że był to biskup tracący władzę nad takimi terytoriami, jak np. Grody Czerwieńskie, jeżeli tracił je Mieszko, bądź zyskujący nowe, np. Pomorze czy inne, jeżeli książę przyłączył jakieś zdobycze do swego państwa. Zdaje się, że to przypuszczenie idzie zbyt daleko.
Byłoby rzeczą dziwną, w praktyce tak ciężką, że niewykonalną, gdyby jednemu biskupowi dano pod opiekę duchowną tak duże przestrzenie. Byłby taki biskup zmuszony rozproszyć się w swej
działalności, a odbiłoby się to na wynikach jego pracy, która musiałaby być niezmiernie mała, słaba i niewydajna. Był zapewne Jordan pierwszym biskupem w Polsce, ale wolno wątpić, by miał on być równocześnie jedynym.
Jeżeli ze strony cesarstwa i papiestwa nie było trudności i sprzeciwu, by zainstalować tam w r. 968 jednego biskupa, to wolno sądzić, że nie byłoby ich dla drugiego czy trzeciego, jeżeliby takich potrzebował Mieszko i jeżeli takich chciał u siebie utrzymywać.
Ponieważ wiemy, że następcą Jordana był Unger, którego w r. 1000 ograniczono do biskupstwa poznańskiego, ponieważ — jak to jasno wynika ze sprawozdania kroniki Thietmara — przyjmuje on cesarza Ottona III w katedrze gnieźnieńskiej, którą Unger uważa za swą własną katedrę, ponieważ jego opozycja w r. 1000 wiąże się z Gnieznem, przemianowanym na stolicę arcybiskupią dla Radyma-Gaudentego, sądzić można, że Unger miał sobie wyznaczoną
pierwotnie jako teren jego działalności kościelnej właściwą Polskę, tj. Wielkopolskę.
Główną siedzibą biskupa misyjnego było Gniezno, gdy Poznań mógł być jego drugą rezydencją albo mógł mu być wyznaczony później, gdy prymat kościelny. Gniezna został ustalony wraz z ciałem św. Wojciecha i osobą Radyma.
Zapewne te stosunki z r. 1000 odziedziczył już Unger po swym poprzedniku Jordanie, którego działalność kościelna rozciągałaby się na Gniezno i krainę szczepową Polan. Inne strony mogły mieć może i własnych biskupów misyjnych, o ile była taka wola książęca.
Jest to zatem sprawa istnienia w Polsce w czasie przed r. 1000 większej liczby biskupów misyjnych, którzy opiekowali się wyznaczonymi sobie przez księcia terytoriami, które przez to, że
miały biskupa, nie mogą być uważane z punktu widzenia. prawa kanonicznego za biskupstwa.
Ze sprawą biskupa Jordana łączy się i zagadnienie, gdzie i jak wyszukał sobie Mieszko kandydata na biskupa. Bo trudno przypuścić, by w kraju, choćby nawet był ten kraj już jako tako
przygotowany w przeszłości na przyjęcie chrześcijaństwa, czy w krótkim okresie od przybycia Dobrawy i przyjęcia chrztu przez Mieszka, znajdowali się w otoczeniu księcia duchowni, wśród
których można by było znaleźć bez trudu odpowiedniego kandydata do infuły.
Wiemy, że wśród ówczesnego duchowieństwa czeskiego trudno by było takich się doszukać — przynajmniej lepiej nam znany okres biskupowania św. Wojciecha nie upoważnia do zbyt optymistycznych sądów w tym względzie. Zapewne też “aparat" kościelny, z którym miała przybyć na dwór polski Dobrawa, składał się z paru mnichów, kapelanów księżnej. Z tych zatem nie tak licznych duchownych, których można było znaleźć w tych czasach w Polsce, zapewne trudno by było dobrać osobistość, zdatną do sprawowania czynności i obowiązków biskupa.
Sądzić zatem raczej należy, że Jordana sprowadzono do Polski gdzieś z Zachodu i że tam na Zachodzie należałoby szukać środowiska, z którego wyszedł pierwszy polski biskup.
W ogóle nie zdajemy sobie dostatecznie jasno sprawy z tego, z jakimi trudnościami walczono wtedy, w X wieku, jeżeli chodzi o wprowadzenie do jakiego chrystianizującego się kraju potrzebnej ilości duchownych. Znajdowano tu i ówdzie po klasztorach mnichów skłonnych i chętnych do przeniesienia się indywidualnie czy w grupach po kilku w inne strony dla misji i ewangelizacji. Ale wymagało to wysłańców, ajentów, korespondencji, wreszcie i dużego nakładu pieniężnego, jeżeli taka grupa zwerbowanych mnichów (świeckie duchowieństwo, żonate, do tego rodzaju pracy się nie nadawało) miała przebyć daleką drogę i przywieźć ze sobą to wszystko, co do pracy kościelnej było potrzebne, zatem naczynia kościelne i księgi, szaty liturgiczne, relikwie, książki do nauczania, nawet wino do mszy.
Wszystko to musiało być nabyte, tak jak i zapewnione warunki życia w kraju, który ich wzywał. W tej sytuacji nie mógł być przypływ takich duchownych bardzo liczny, zwiększał się on w miarę postępu czasu i pewnego rozgłosu, który to czy inne środowisko zyskuje. Duchowni tacy po przybyciu do obcego kraju przez dłuższy czas walczyli z trudnością języka, który musieli poznać.
Narybek zaś między miejscową ludnością rekrutowany także zwiększał się powoli, a w dużej mierze nie nadawał się jeszcze długo do piastowania wyższych godności kościelnych.
Ponieważ wiadomo, że Polska przez wiek X, XI, nawet XII posiada, zwłaszcza na wyższych stanowiskach kościelnych, licznych cudzoziemców, którzy przybywają nawet chętnie do Polski, by tu robić karierę kościelną lub zbijać za naukę pieniądze, jest zatem rzeczą ciekawą; stwierdzić, co czasem daje się wyszukać, z jakich strony przybywają do nas ci obcy przybysze.
W długim łańcuchu takich cudzoziemców pierwszy jest Jordan i sprawa jego pochodzenia.
Ale taki ośrodek, z którego przybył Jordan, wobec braku wszelkich danych źródłowych nie może być wskazany inaczej, jak jedynie hipotetycznie, jednak z dużym prawdopodobieństwem. Imię
Jordan jest niezwykle rzadkie. Jedno, co się da powiedzieć z dużą pewnością, jest, że nie wskazuje ono na niemieckie pochodzenie Jordana. Duchowni niemieccy X i XI w., biskupi, opaci, mnisi, noszą prawie bez wyjątku imiona pochodzenia germańskiego, niemieckiego. Imion innego pochodzenia, nawet takich, pozornie najpospolitszych, jak np. imiona apostołów czy najstarszych świętych, nie spotykamy wśród kleru niemieckiego.
Takie imiona jak Jordan używane bywają w stronach bizantyńsko-greckich i w krajach romańskich. Natomiast wszędzie tam, gdzie pewne siły zachował żywioł germański, jak w Lombardii, w Burgundii i u zachodnich Franków, w wizygockiej Hiszpanii, nawet w od wieków zawojowanej przez islam Afryce Wandalów, przeważa jeszcze używanie imion, germańskiego pierwiastka przed świętymi kościoła. To spostrzeżenie zmusza nas do szukania ojczyzny
Jordana poza Niemcami, chociaż badacze niemieccy uznają, jako rzecz samo przez się zrozumiałą i nie wymagającą dowodu, że pierwszym biskupem w Polsce nie mógł być nikt inny jak Niemiec.
Imię Jordan trafia się, bardzo zresztą rzadko, w południowych Włoszech, może pod wpływem bizantyńskim. Natomiast tego typu imiona, brane z Biblii, są częściej używane u mnichów anglosaskich i irlandzkich, mających nieraz swe klasztory i klasztorne kolonie w północnej Europie, w krajach pobliskich Wyspom Brytyjskim, wzdłuż arterii Renu i Mozy. Sądzić więc
można, że Jordan był nie Niemcem, lecz raczej Iryjczykiem lub Anglosasem.
Św. Lambert
Ale jest jeszcze jeden szczegół tyczący się Jordana, także tylko hipotetyczny, na który należałoby zwrócić uwagę, bo pośrednio mógłby nam służyć jako wskazówka co do osoby Jordana. Wiadomo jest, jak wczesny i jak był silny w dynastii pierwszych naszych Piastów kult św. Lamberta. Kult ten musiał być bardzo wcześnie zaszczepiony, skoro po raz pierwszy pojawia się imię Lamberta w rodzinie Piastowskiej koło r. 980. Można więc sądzić, że kult tego świętego nie jest wiele późniejszy od chrztu Mieszka.
Byłby więc współczesny Jordanowi, a trudno przypuszczać, by mógł być obcy biskupowi, którego Polska miała od r. 968. Raczej nawet zaszczepienie tego kultu, objawiającego się czterokrotnym użyciem imienia Lamberta w najbliższej rodzinie Mieszka I, należy wiązać właśnie z postacią Jordana, osoby duchownej, najbliższej księciu.
Św. Lambert, biskup Maestrichtu, umęczony w r. 696, spoczywał w Leodium, które stało się ośrodkiem jego kultu, czemu też zawdzięczało w znacznej części i mierze swój rozwój i znaczenie. W drugiej połowie X w. kwitła tam znakomita szkoła, kwitły nauki i literatura, sztuki i architektura. Wielu znakomitych biskupów leodyjskich przysparzało sławy Leodium, a ze szkoły leodyjskiej wyszło sporo wybitnych duchownych niemieckich. Było równocześnie Leodium jednym z najżywszych ośrodków ascetycznego kierunku reformy benedyktyńskiej. Można się zatem dorozumiewać, że zapewne ktoś silnie z Leodium związany, bądź stamtąd pochodzący
lub przynajmniej stamtąd przybyły, przesiąknięty kultem św. Lamberta, przeniósł ten kult z Leodium do Polski na dwór Mieszka I. Dynastia uważała widocznie św. Lamberta za swego szczególniejszego patrona.
Był więc ktoś w Polsce, kto ten kult wprowadził i silnie rozwinął. Możemy widzieć właśnie w Jordanie, bliskim dworowi i Mieszkowi, tego, któremu kult św. Lamberta nie był obcy, który był tego kultu propagatorem. Popiera tę myśl fakt, że z tymi właśnie stronami za Renem przez Leodium i Kolonię jest Polska najbliżej i najsilniej związana przez cały wiek XI i głęboko w wiek XII, a pierwszym ogniwem w tym łańcuchu stosunków jest właśnie kult św. Lamberta.
Jeżeli przyjmujemy, że Jordan przeniósł kult św. Lamberta z Leodium do Polski, zaszczepił go w dynastii piastowskiej, to musimy sobie równocześnie postawić pytanie, komu mógł zawdzięczać Jordan dostanie się do Polski albo czyjemu pośrednictwu zawdzięczał Mieszko osobę pierwszego biskupa. I na to pytanie można odpowiedzieć tylko hipotetycznie, pewnymi
spostrzeżeniami ogólnymi, bez możności ustalenia rzeczy pewnych, stwierdzonych.
Leodium należało do prowincji kościelnej kolońskiej, a arcybiskupem kolońskim w chwili zjawienia się na widowni Mieszka I był Bruno, brat Ottona I. Zmarł on jednak 11 października 966 r., tak iż trudno przypuszczać, by mógł odegrać jakąś większą i poważniejszą rolę w tym czasie w stosunkach z Polską, zarówno w sprawie przejścia Polski i dynastii na chrześcijaństwo, jak i
przy organizowaniu kościoła w Polsce.
Biskupem leodyjskim był, w owym czasie (...) Ewraker, ale i o nim nic nie wiadomo, by miał jakieś bliższe stosunki ze słowiańskim Wschodem i Polską. Późna legenda XIV w. twierdziła co prawda, że biskup ten był Polakiem, synem, polskiego księcia i księżniczki saskiej, ale trudno by było cośkolwiek na niej budować. Było to może tylko jakieś wspomnienie dawnych, do XII w. tak żywych i bliskich stosunków biskupstwa leodyjskiego z Polską. Ale sam fakt posądzenia Ewrakera o polskie, piastowskie pochodzenie pozwala nam sądzić, że w Leodium żyła tradycja, iż stosunki tego biskupstwa z Polską uważano za prastare, sięgające połowy X w.
Jeżeli ośrodkiem kultu św. Lamberta było Leodium, jeżeli wolno przypuszczać, że kult ten zawędrował stamtąd do Polski i przyjął się w dynastii piastowskiej, jeżeli trudno by było wątpić, by
kult ten mógł być obcy biskupowi Jordanowi, prawdopodobnie Iryjczykowi czy Anglosasowi, to trzeba też zaznaczyć, że w Leodium i w jego najbliższym okręgu znajdowały się wcale liczne
klasztory insularnego pochodzenia.
Jeżeli zatem Jordan, sam pochodzący z Irlandii czy Anglii, przeszedł przez jakiś klasztor iryjskich czy anglosaskich mnichów w diecezji leodyjskiej, to przeniesienie przez niego kultu św. Lamberta tłumaczyłoby się samo przez się. A przypomnieć tu wypada szczególny pęd i niezmierne zasługi, jakie mieli mnisi wyspiarscy w dziele prowadzenia misji wśród pogan i w krajach świeżo nawróconych. Być więc może, że jeszcze przed r, 968 ten ośrodek tak żywej myśli religijnej w Leodium nie był zupełnie obcy Mieszkowi ani też Polska nie była zupełnie
nieznana klasztorom leodyjskim. Może na takiej drodze zetknęli się ze sobą Mieszko i Jordan i tym sposobem dostał się Jordan do Polski.
O działalności kościelnej Jordana nie wiemy nic prawie. Możemy tylko stwierdzić, że nie należał do biskupów podległych Magdeburgowi, że nie był biskupem poznańskim, bo takie biskupstwo stworzono dopiero później w latach 999 i 1000, że jemu wreszcie, jak się zdaje, zawdzięczamy kult św. Lamberta.
Thietmar pisze ogólnikowo, że biskup ten “bardzo się pocił", by owieczki swe napoić wiarą chrześcijańską. Banalnemu temu frazesowi możemy wierzyć, biskup “pocił się" popierany zapewne przez księcia Mieszka, który mu niewątpliwie swego poparcia nie skąpił. Zmarł zaś po latach kilkunastu pracy w Polsce, około r. 982.
Fragment książki: Stanisław Kętrzyński -
Polska X-XI wieku