Kazimierz Wielki lubił kobiety, że zaś, piastując królewskie stanowisko, na niejedno mógł sobie pozwolić, więc też jego skandaliczne miłosne i matrymonialne przygody stały się głośne w całej Europie, acz - przychodzi to ze smutkiem stwierdzić - nie zawsze wystawiały mu najlepsze świadectwo.
Zaczął jeszcze jako królewicz. Podczas pobytu na dworze węgierskim zgwałcił tam niejaką Klarę Zach. Branie kobiet przemocą przez możnych tego świata nie było w średniowieczu rzadkością i nikt by się zapewne krzywdą pięknej ponoć Klary nie przejął. Niestety, nierozsądna dziewczyna wpadła na nieszczęsny pomysł poskarżenia się ojcu (jakby przysługiwało poddanym prawo do oceniania postępków władców i ich dostojnych gości). Felicjan Zach, ojciec Klary, był możnowładcą ambitnym i porywczym. Wysłuchawszy opowieści córki, stracił całkowicie panowanie nad sobą. W ataku szału wdarł się na monarsze komnaty i rzucił z mieczem na węgierską parę królewską, którą uznał odpowiedzialną za czyny przybysza z Polski. Król został lekko ranny, królowa zaś straciła cztery palce u prawej ręki. Kara była straszliwa. Felicjan został żywcem poćwiartowany, a cała jego rodzina, aż po odległych kuzynów, wycięta w pień. Przeżyła tylko sama Klara, której, jako bezpośredniej sprawczyni nieszczęścia, zgotowano los szczególnie okrutny. Ucięto jej otóż wargi, nos i palce u rąk, po czym obwożono w żelaznej klatce po całym kraju, ludziom ku przestrodze i na pośmiewisko.
Kazimierz był w trakcie tych wydarzeń od czterech już lat żonaty z Anną Aldoną Litewską, żeby więc nie narażać jej honoru, a także stosunków polsko-litewskich, sprawie nie nadawano w Krakowie specjalnego rozgłosu. Skądinąd Aldona, świadoma swojej czysto politycznej roli w życiu Kazimierza, nie narzekała ani w tym przypadku, ani kiedy docierały do niej wieści o licznych innych miłostkach męża. Bardziej skłonny do potępienia
Kazimierza był Kościół. W 1338 roku biskup krakowski Jan Grot,
żeby dać wyraz swojej dezaprobacie, przerwał nawet nabożeństwo,
kiedy król wszedł do katedry. Takie sprawy łagodzono jednak bez trudu za pomocą nadań i odpowiednio sutych prezentów.
Pomimo niewątpliwego taktu i łagodności Aldony pożycie małżonków układało się co najwyżej poprawnie. Kazimierz nigdy żony nie kochał, wiedziano powszechnie, że poślubić jej nie chciał. Mawiano nawet, że przed ołtarz doprowadzono go siłą, w imię racji stanu, na rozkaz ojca - Władysława Łokietka. Ile w tym prawdy, nie wiadomo. W każdym razie śmierć Aldony Kazimierz, teraz już król, przyjął z ulgą i szybko zaczął się rozglądać za następną żoną. O wyborze zdecydowały oczywiście znowu względy polityczne.
Adelajda Haska miała osiemnaście lat (Kazimierz - trzydzieści jeden) i na pewno nie zaliczała się do piękności. Skoro nawet bardzo jej życzliwy kronikarz Jan Długosz napisał, że „była piękniejszą przymiotami serca niż urodą", to właściwie wystarczy za cały komentarz. Napisałem w
Życiu seksualnym królów Polski, że średniowiecze kultywowało sztukę eufemizmów. Kiedy w kronikach francuskich znajdujemy zdanie, iż „Karol VI czasami się zapominał", oznacza to, że w ataku furii mordował własnych rycerzy. Tak dalece posunięta powściągliwość Długosza we wzmiance o urodzie królowej świadczy po prostu o tym, że królowa musiała być nader mało atrakcyjna. Toteż już od pierwszych dni po ślubie Kazimierz nie krępował się wcale. Posprowadzał, nie tylko do prowincjonalnych zamków, takich jak Opoczno, Czchów czy Krzczów, ale nawet do samego Krakowa, dziesiątki nałożnic, tak że „jakby domy nierządne potworzył". Adelajda nie miała, rzecz jasna, nic do powiedzenia.
Mogła robić tylko dobrą minę do złej gry i nie zauważać sytuacji, co o tyle było możliwe, że od kochanek męża dzieliła ją przepaść pod względem pozycji i etykiety.
Kazimierz nie miał jednak najmniejszej ochoty ułatwiać żonie zachowania twarzy. Wręcz odwrotnie, posuwał się coraz dalej. Dopóki były to „murwy", dopóty wszystko jeszcze jakoś uchodziło. Gorzej, gdy chodziło o regularne faworyty, panoszące się w towarzystwie i afiszujące bliskością z monarchą. Pierwszą z nich była Cudka (nomen omen podobno), córka kasztelana sieciechowskiego Pełki i żona dworzanina Kazimierza, Niemierzy z Gołczy, herbu Mądrostka. To ostatnie akurat nie stanowiło problemu. Rogaty mąż wyprawiony został z poselstwem do papieskiego Avignonu, co skądinąd było dla niego niemałym awansem. Z Cudką miał Kazimierz trzech synów: Niemierzę (jest pewna perwersja w nadaniu mu imienia wyeliminowanego męża matki), Jana i Pełkę.
I tutaj zaczynały się poważne sprawy. Królowa bowiem nie dawała Kazimierzowi potomstwa. Swoje uczucia ulokował więc w nieślubnych synach, których rozpieszczał i uposażał. Tym razem biskupi zaczęli już króla upominać, a gdy zamknął on Adelajdę na zamku w Żarnowcu, rzecz doszła do uszu papieskich. Zirytowany Klemens VI zwrócił się nawet wprost do Kazimierza, „aby oddaliwszy od siebie wszystkie niewolnice, łoża małżeńskiego wszeteczeństwem nie kaził". Kazimierz nic sobie nie robił z papieskich uwag i nakazów, a w dodatku całą winę za rozpad małżeństwa zrzucił na żonę i, co więcej, zrobił to tak przekonywająco, że następca Klemensa VI w Avignonie, Innocenty VI, już nie do króla Polski, ale do Adelajdy wysłał list z surowym upomnieniem, nakazując jej powrót do męża i pojednanie. Dostawszy jednak od niej zwrotne pismo, przekonujące o winie Kazimierza, zniechęcił się do pośredniczenia w tak złożonej kwestii i przekazał negocjacje w sprawie pogodzenia małżonków w ręce Ludwika Węgierskiego i Wacława Luksemburga, którzy (ich interesy były zresztą sprzeczne) nie bardzo się starali cokolwiek zdziałać.
Rozzuchwalony bezkarnością Kazimierz posunął się jeszcze dalej.
Oto w 1355 roku, podobno podczas turnieju rycerskiego, poznał w Pradze piękną mieszczankę Krystynę Rokiczankę, wdowę po rajcy Mikołaju. Jej urodę wynosi pod niebiosa nawet Długosz, tak bardzo skądinąd przeciwny rozpuście królewskiej, a to już naprawdę o czymś świadczy. Kazimierz we wdowie zakochał się od pierwszego wejrzenia (związek z Cudką zakończył w przyjaźni nieco wcześniej). Tym razem trafiła jednak kosa na kamień. Urocza wdówka kategorycznie nie zgodziła się na rolę kochanki. Małżeństwo albo nic. Nie skusiły ją ani podarunki, ani obietnice późniejszego uregulowania sytuacji. I zakochany władca uległ. Ślubu udzielił im opat tyniecki Jan. Skandal niesłychany, gdyż bigamia była oczywista.
Późniejsi historycy usiłowali wytłumaczyć opata, iż młodożeniec oszukał go, pokazując sfałszowaną dyspensę Innocentego VI. Jest to jednak zupełnie nieprawdopodobne. Za blisko leży Tyniec Krakowa, żeby Jan - ważny dostojnik kościelny - mógł być niewprowadzony w tajniki dworskich matrymoniów. Król osadził Krystynę w Łobzowie, czyli de facto tuż koło Wawelu, na oczach wszystkich. Tego już Adelajda, żona prawowierna, wytrzymać nie mogła. Postanowiła powrócić do rodzinnej Hesji. Trzeba przyznać, że była to z jej strony decyzja wymagająca niemałej odwagi. Rezygnowała bowiem w ten sposób nie tylko ze splendorów, ale i apanaży związanych z rangą królowej Polski, a nie mogła przecież przewidzieć, jak zostanie przyjęta przez krewnych. Na szczęście ojciec zdecydował się jej pomóc. Jak pisze Edward Rudzki: „Henryk Żelazny przyjechał do Żarnowca i zabrał córkę «z całym jej domowym majątkiem i zasobem». Opuściła Polskę we wrześniu 1356 roku po 15 latach pobytu, mając około 34 lat. Starostowie królewscy nie utrudniali wyjazdu, ale zaraz po opuszczeniu przez żonę kraju Kazimierz skonfiskował wszystkie jej posiadłości".
Monarcha miał dwie żony, ale dalej nierozwiązaną sprawę następstwa. Ewentualny syn z Rokiczanką nie miał szans wstąpić na tron. Co gorsza stosunki Kazimierza z dumną i kapryśną Krystyną zaczynały się psuć. On nie tolerował jej własnego zdania i chęci mieszania się do polityki, ona jego nałożnic, których liczba bynajmniej nie zmalała. Po kolejnej małżeńskiej scenie postanowił Kazimierz wziąć sobie następną, równoległą żonę, Rokiczankę zaś po prostu wypędzić, w odróżnieniu od Cudki bez ochrony i godziwego zabezpieczenia.
Ową kolejną żoną okazała się młodziutka (ona miała około piętnastu lat, on już pięćdziesiąt pięć) córka księcia Henryka V Żagańskiego - Jadwiga. Ślubu udzielił (stwarzając pozory tajemnicy) biskup poznański Jan Doliwa. Wkrótce potem nastąpiła koronacja. Reakcja Rzymu wydawała się w pierwszej chwili
gwałtowna i stanowcza. Papież Urban V (następca Innocentego VI) nakazał Kazimierzowi natychmiastowe zerwanie wszelkich związków z Jadwigą i sprowadzenie Adelajdy. Ten odpowiedział listem, w którym prosił o unieważnienie ślubu z Adelajdą, jednocześnie obiecując papieżowi pomoc finansową i wojskową przeciw księciu Mediolanu oraz zaangażowanie dyplomatyczne Polski w obronę interesów papiestwa. Obietnica poskutkowała częściowo. Urban wprawdzie małżeństwa z Adelajdą nie unieważnił, ale przestał też domagać się oddalenia Jadwigi. Innymi słowy, przymknął oczy, co Kazimierza, któremu życie w podwójnej bigamii nie stwarzało najmniejszych moralnych problemów, całkowicie satysfakcjonowało. Istotne było dla niego, że opinia publiczna w Polsce małżeństwo zaakceptowała, a kler, śladem papieża, nie protestował.
Duchowieństwo polskie pamiętało zresztą dobrze przypadek księdza wikariusza i kaznodziei królewskiego Marcina Baryczki: w 1349 roku usiłował Kazimierza upominać i skończył utopiony w wiślanej przerębli pod Wawelem. Jadwiga Żagańska pozostała więc żoną królewską aż do śmierci męża 5 listopada 1370 roku.
Wszelako to nie bigamie, nie Cudka i nie Rokiczanką przyczyniły się najbardziej do skandalicznej, erotycznej legendy Kazimierza III Wielkiego. Pisał Kazimierz Gliński:
„Kto wie, co śpiewają ptaki?
Może z każdą nową wiosną Powietrznymi lecąc szlaki,
Nucą dawną pieśń miłosną
O Kazimierzu, o Esterce?...
Wszędzie, zawsze - miłość, serce!".
Jedną z kochanek monarchy miała być oto Żydówka Esterka. Piszę „miała być", gdyż część pruderyjnych historyków przemilcza tę postać, paru zaś wręcz neguje jej istnienie. Ci ostatni (nie chciałbym ich posądzać o antysemityzm) powołują się przede wszystkim na biblijną Księgę Estery. Opowiada ona o wielkiej miłości króla Aswerusa (Kserksesa Perskiego), „który panował od Indii aż do Etiopii nad stu dwudziestu siedmiu państwami" (Est 1,1), do pięknej Żydówki Estery; dzięki niej poprawia się los Żydów w jego włościach. Przeniesienie sytuacji nad Wisłę miałoby więc tłumaczyć przychylność Kazimierza dla napływającej ludności wyznania mojżeszowego. Jest to propozycja ciekawa, sprzeczna jednak ze źródłami. Pisze oto Długosz (pod rokiem 1365):
„Król polski Kazimierz (...) wziął sobie za nałożnicę kobietę żydowskiej krwi, Esterę, z powodu jej niezwykłej urody. Miał z nią nawet dwóch synów: Niemierzę i Pełkę. Również na prośby wspomnianej nałożnicy, Estery, dokumentem królewskim przyznał wszystkim Żydom mieszkającym w Królestwie Polskim nadzwyczajne przywileje i wolności (wysuwano podejrzenia, że dokument ten został przez pewnych ludzi sfałszowany), które ciężko obrażają Majestat Boży. Ich cuchnący odór trwa aż do dnia dzisiejszego. Jeden z synów królewskich poczętych z Żydówki Estery, Pełka, zmarł przedwcześnie naturalną śmiercią. Niemierza zaś, który po śmierci króla sprawował służbę u Władysława, księcia litewskiego, później króla Polski, został zabity przez mieszczan w Koprzywnicy w czasie sporu, jaki powstał wskutek wybierania podwód. Jest też rzeczą ohydną i godną potępienia, że córki zrodzone z tej Żydówki, Estery, król pozwolił wychować w religii żydowskiej".
Warto przyjrzeć się bliżej temu świadectwu kronikarza. Długosz nienawidził Żydów, więc istotnie mógł mieć powód, aby nadanie im przywilejów uzasadnić królewskim grzechem cudzołóstwa i rozpusty. Byłyby one wtedy skażone niejako niemoralnością, a więc miałyby podejrzaną wartość (czemuż innemu służy sugestia o sfałszowaniu nadań?).
Wojciech Gerson - Przyjęcie Żydów
Wątpliwości historyków budziła też identyczność imion ewentualnych nieślubnych synów ze związków z Cudką i Esterką, acz w tym względzie mógłby mieć Kazimierz swoje prywatne predylekcje. Warto jednak spojrzeć i na drugą stronę rzeczy. Czy rzeczywiście za cenę wytłumaczenia łaskawości króla dla Żydów posunąłby się kronikarz do zmyślenia romansu, którym skądinąd brzydzi się w najwyższym stopniu? A dochodzą szczegóły. Można twierdzić, iż zeznania niektórych informatorów Długosza były stronnicze i z mitologii przeszłości wzięte. Dotyczy to na pewno czasów dzielnicowego rozdarcia Polski, a tym bardziej wcześniejszych. Jeżeli chodzi jednak o panowanie Kazimierza Wielkiego, mógł już kronikarz, urodzony w roku 1415, korzystać z zeznań świadków naocznych. I korzystał. Ale w takim razie, skąd ta precyzja dotycząca Niemierzy, syna Esterki? Nie dość, że Długosz podaje dokładnie, gdzie go zabito, to nawet z jakiego powodu. A przecież, gdyby zabicie bękarta królewskiego przez mieszczan (sic) nie wzbudziło sensacji, jakiż byłby to temat dla wielkiego kronikarza? Żaden. Mało to zabójstw popełniano wtedy na ziemiach Rzeczypospolitej?
Realność Esterki potwierdzają również źródła żydowskie, podsumowane przez badaczy niemieckich w
Das Buch von polnische Juden, gdzie przytoczone są świadectwa o Esterce nazywanej „najpiękniejszą królową Polski". Książka ta zakazana zostaje w Niemczech w roku 1937, gdyż romans króla, choćby i untermenscha, z Żydówką nie godził się z faszystowską doktryną rasową. W Polsce miłości króla i Żydówki poświęcił powieść Aleksander August Ferdynand Bronikowski (w wersji niemieckiej: Aleksander von Oppeln-Bronikowski). Jego romans
Kazimierz Wielki i Esterka został przetłumaczony na kilkanaście języków, z odległym japońskim włącznie, a w Austrii był bestselerem roku 1829. Zapomniany dzisiaj u nas zupełnie Bronikowski dostrzegł w związku Kazimierza i Esterki zwiastun pojednania wszystkich narodów Rzeczypospolitej, które pomnożyć miało jej siły i nieuchronnie przywrócić niepodległość. Nie należy sądzić, żeby to właśnie przyciągnęło austriackich czytelników. Fascynowała ich raczej opinia Klausa Inneringa: „Nawet Francja nie dochowała się władcy, który w imię osobistej ochoty tak dalece, nie bacząc na skandal i przesądy epoki, przekroczyłby granicę próżnych konwenansów". W pełni podzielamy to zdanie.
Do historii Polski przeszedł ten nasz najbarwniejszy i skądinąd najskuteczniejszy władca pod przydomkiem „króla chłopów", wskazującym na to, iż był opiekunem pospólstwa. Ciekawe, że żadnemu z historyków nie przyszło do głowy, jak dwuznaczny to epitet. Prawda, wieśniaków wspierał. Ale Klara Zach, cztery żony, Cudka, Esterka, paręset nałożnic regularnych i tyleż kochanek przygodnych też by się pod tą definicją, jedne w sensie pozytywnym, drugie negatywnym, na pewno podpisały. Przy tym wszystkim był to władca wspaniały. Stanisław Wyspiański w rapsodzie
Kazimierz Wielki (1900) przedstawia go jako uosobienie siły i woli czynu; Julian Ursyn Niemcewicz w dramacie
Kazimierz Wielki (1792) - jako monarchę, który żadnym przeciwnościom losu nie daje się zbić z tropu. Co mieli na myśli? Zapewne jedno i drugie.
* * * * *
Fragment książki: Ludwik Stomma -
Skandale polskie