Isaac Newton (1642-1727)
Zainteresowanie Newtona teologią datuje się od pierwszych lat spędzonych w Cambridge. Wśród najwcześniejszych książek w jego bibliotece znalazły się
Institutio christianae religionis – podstawowe dzieło doktrynalne Jana Kalwina, oraz komentarze do Nowego Testamentu i zbiory teologicznych loci communes. Pierwsze manuskrypty teologiczne pochodzą z początku lat siedemdziesiątych, i właśnie od tego czasu teologia pozostawała jedną z dziedzin dociekań Newtona. W pewnych okresach teologia i alchemia fascynowały go bardziej niż nauki matematyczne, jeśli dosłownie potraktować listowne zapewnienia Newtona, iż nie zajmuje się już „filozofią”.
Zainteresowania teologiczne w ówczesnym Cambridge były
znacznie bardziej naturalne niż zainteresowanie „filozofią”, o matematyce nie wspominając. Co więcej, jednym z warunków, które musiał spełnić każdy z członków Kolegium św. Trójcy, było przyjęcie w ciągu siedmiu lat święceń duchownych.
Dla Newtona ten siedmioletni okres upływał w 1675 r. Być może to zbliżająca się data przyjęcia święceń skłoniła go do poważniejszego zagłębienia się w teologię. Newton nie był kimś, kto umiał ograniczyć się do formalnego traktowania swoich obowiązków – dowody tego dawał przez całe życie. Jeśli rzeczywiście impulsem do zajęcia się teologią była chęć pogłębienia wiedzy przed podjęciem tak ważnych obowiązków, to wyniki okazały się co najmniej ambarasujące.
Swoim zwyczajem Newton zaczął od ułożenia prywatnego słownika
nowej dziedziny wiedzy. W przeznaczonym do tego notatniku
umieścił z obu końców zbiór nagłówków, pod którymi miały się
znaleźć notatki, głównie odnośniki do Pisma świętego oraz pism
ojców Kościoła. Nagłówki obejmowały różne kwestie teologii, jak
„Atrybuty Boga”, „Wcielenie”, „Bóg-Ojciec”, „Syn Boży” itd. Praca
przyjmowała jednak z czasem coraz wyraźniejszą tendencję. Niektóre hasła, jak „Życie Chrystusa” czy „Cuda Chrystusa”, pozostały nie wypełnione, inne zaś rozrosły się ponad przeznaczone im początkowo miejsce. Kwestią, która najwyraźniej poruszyła Newtona, był stosunek Chrystusa do Boga-Ojca. Zgromadzone przez niego cytaty miały jednoznaczną wymowę: podkreślały podporządkowanie Chrystusa Bogu-Ojcu, sugerując podważenie dogmatu Trójcy Świętej.
W cytacie z
Listu do Hebrajczyków: „Dlatego namaścił ciebie, o Boże, Bóg twój olejem wesela...”, Newton podkreślił słowa „Bóg
twój” i skomentował na marginesie: „Dlatego Ojciec jest Bogiem Syna jako Boga”. Znalazł się tam również cytat z pierwszego
Listu
do Tymoteusza: „Bo jest tylko jeden Bóg i jeden tylko jest pośrednik między Bogiem i ludźmi, Jezus Chrystus, który sam jest człowiekiem” – używany przeciw Trójcy Świętej już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa.
Im bardziej konkluzje nasuwające się z lektury przeczyły ortodoksji, tym głębiej Newton sięgał do źródeł doktryny Kościoła – aby wyjaśnić zarówno kwestię stosunku Chrystusa do Boga-Ojca, jak i historię ukształtowania się poglądu uznanego przez Kościół. O sumienności poszukiwań Newtona świadczyć może ogromna erudycja teologiczna, jakiej nabył w trakcie swoich studiów. Oprócz samego Pisma świętego Newton zwrócił się do literatury patrystycznej, którą poznał nie mniej dokładnie niż
Pismo. Znał praktycznie wszystkie dzieła takich teologów, jak Atanazy, Augustyn czy Orygenes, znał również i cytował ponad dwudziestu innych ojców Kościoła, korzystał też z prac współczesnych mu teologów.
Rezultatem tej olbrzymiej pracy było przeświadczenie o słuszności
poglądów Ariusza, aleksandryjskiego herezjarchy z początku
IV w. Ariusz uważał, iż jedynie Bóg-Ojciec jest niezrodzony –
agénneton – istniejący sam ze siebie. Chrystus natomiast jest zrodzony, a zatem jest stworzeniem, choć stworzeniem doskonałym.
Nie jest współwieczny z Ojcem, ale też nie jest zwykłym stworzeniem umiejscowionym w czasie: „On zaistniał przed czasem i wiekami” – jak ujął to Ariusz. Syn nie ma żadnej bezpośredniej wiedzy o Ojcu, ponieważ jest od niego różny co do istoty. Chrystus był dla Ariusza pośrednikiem między Bogiem a człowiekiem, pośrednik taki był konieczny, ponieważ Bóg zanadto różnił się od swoich stworzeń, aby te mogły znieść jego bezpośrednie działanie.
Newton podsumował swoją naukę o Chrystusie w dwunastu
punktach napisanych prawdopodobnie między 1672 a 1675 r.
Podkreśla w nich, że w Piśmie słowo „Bóg” bez dalszych określeń używane jest zawsze w odniesieniu do Boga-Ojca. Chrystus nie jest ani zwykłym człowiekiem, ani Bogiem, określony był przez świętego Jana słowem logos, co w czasach apostoła oznaczało istotę rozumną. Nigdzie w
Piśmie nie ma wzmianki o duszy ludzkiej Zbawiciela – gdyby miał on ludzką duszę, to fakt tak zasadniczy nie byłby pominięty przez apostołów. Przed swą śmiercią Zbawiciel był jedynie Synem Bożym, po niej został przez Boga uczyniony dziedzicem. Przez swoje posłuszeństwo Bogu aż po śmierć zyskał też prawo do naszej czci, lecz cześć oddawana Chrystusowi powinna nas zwracać za jego pośrednictwem ku Bogu, nie wolno traktować go jak równorzędnego Bogu.
Właściwym epitetem Ojca jest wszechmocny. I określenie
„wszechmocny” odnosimy zawsze do Ojca. Nie oznacza to zaprzeczenia władzy Syna, lecz uznanie, iż władza ta zawsze pochodzi od Ojca. Syn podporządkowuje swoją wolę woli Ojca, co byłoby nierozumne, gdyby miał być Mu równy. Dla ilustracji stosunku między Ojcem, Synem i Duchem Świętym w jednym z rękopisów Newton ucieka się do porównania. Wyobraźmy sobie trzy ciała a, b i c położone bezpośrednio jedno pod drugim tak, że a jest najwyżej. Jeśli jedynie ciało a spośród tych trzech ciał ma ciężar, a dwa pozostałe go nie mają, to siła ciała a będzie przez nacisk przekazana dwóm pozostałym i będziemy mogli powiedzieć, że siła jest w każdym z trzech ciał. Nie znaczy to jednak przecież, że mamy do czynienia z trzema siłami – nadal jest to jedna siła ciała a przekazywana
tylko dwóm pozostałym ciałom. Podobnie boskość jest w
trzech osobach, ale pochodzi od Ojca. Stosowanie metafor fizycznych
w teologii miało długą tradycję. Najbardziej zawzięty przeciwnik
arianizmu, św. Atanazy, posługiwał się z upodobaniem obrazem
światła i jasności, które pozostają w takim samym stosunku jak
Bóg-Ojciec i Syn Boży. Nie można bowiem jasności oddzielić od
światła – argument, który Newtonowi musiał wydać się całkiem chybiony.
Rozważania na temat Trójcy, jeśli nawet podjęte w zamiarze
czysto intelektualnym, doprowadziły do niebezpiecznego punktu.
Przyjęcie święceń i zgoda na dogmaty Kościoła anglikańskiego
byłyby sprzeniewierzeniem się własnej wierze i własnemu sumieniu.
Co więcej, arianizm nie był tylko nieortodoksyjnym poglądem, był
jedną z najostrzej tępionych herezji. Ostatni dwaj heretycy spaleni
w Anglii na stosie w 1612 r. oskarżeni byli o antytrynitaryzm. W
czasach Newtona nie groziły już tak surowe prześladowania, lecz
wciąż było to jedno z najpoważniejszych wykroczeń przeciw
przyjętym prawom. Surowość w ściganiu antytrynitariuszy
pochodziła w dużej mierze stąd, że ich poglądy religijne łączyły się
przeważnie z negowaniem porządku społecznego i pacyfizmem. Na
ogół też zwolennicy takich poglądów wywodzili się z niższych
warstw społecznych, jak nauczyciel John Biddle, syn krawca,
więziony kilkakrotnie za zaprzeczanie istnienia Trójcy Świętej, który zmarł w 1662 r. w więzieniu. Nawet późniejsza, tolerancyjna ustawa z 1689 r., która zapoczątkowała angielską wolność religijną, nie objęła antytrynitariuszy. Wszyscy, którzy mówili albo pisali przeciwko Trójcy, mieli być odsunięci od sprawowanych urzędów.
W miarę zbliżania się terminu przyjęcia święceń Newton czuł się
coraz bardziej osaczony. Nie zamierzał jawnie występować ze swymi
poglądami, ale nie mógł też złożyć fałszywych przysiąg. Przygotowywał
się coraz wyraźniej na rezygnację z członkostwa Kolegium
i opuszczenie katedry Lucasa. Taka rezygnacja bez podawania
przyczyn byłaby zresztą dość podejrzana. W Cambridge łatwiej
tolerowano naruszenia dyscypliny niż nieortodoksję. Z kolei
zwolnienie od święceń byłoby precedensem naruszającym ustaloną
kolejność nabywania tytułów i przywilejów, która była drobiazgowo
przestrzegana z braku innego klucza do ustalenia akademickiej
hierarchii. Całkiem niedawno odrzucone zostały starania jednego z
członków Kolegium o podobne zwolnienie.
W ostatniej chwili, gdy w przewidywaniu rezygnacji Newton zaczął
już ograniczać swoje wydatki, otrzymał królewskie zwolnienie
od obowiązku święceń nie jako członek Kolegium, lecz jako profesor katedry Lucasa. Dzięki temu salomonowemu rozwiązaniu nie
stwarzało się precedensu, a Newton odetchnął z ulgą. Prawdopodobnie to Barrow raz jeszcze był opiekuńczym duchem Newtona. Barrow nie mógł co prawda znać poglądów swego pupila i na pewno by je potępił, był bowiem autorem książki broniącej Świętej Trójcy. Być może jednak dał się przekonać o braku powołania Isaaca Newtona do stanu kapłańskiego.
Dzięki zwolnieniu ze święceń Newton mógł bez przeszkód kontynuować swe studia. Odkrycie arianizmu prowadziło w naturalny
sposób do pytania o historyczne przyczyny: Jak doszło do tego, że
nawet zreformowane kościoły protestanckie głoszą fałszywą doktrynę wiary? Newton poświęcił wiele pracy burzliwym dziejom
sporów wokół arianizmu w IV w. Wystąpienie Ariusza, jak pisał
historyk Kościoła, rozbudza w wielu chęć zbadania na nowo całości zagadnienia. I tak od małej iskierki rozpala się ogromny pożar. Płomień tej klęski wyszedłszy z Kościoła aleksandryjskiego ogarnął cały Egipt i Libię, a także górną
Tebaidę [górny Egipt], w końcu strawił także pozostałe prowincje i miasta.
W roku 325 zebrał się w Nicei sobór zwołany przez Konstantyna.
Na soborze pod naciskiem cesarza około trzystu biskupów
przyjęło tekst wyznania wiary, tzw. symbol nicejski, skierowany
przeciw arianom. Znalazło się w nim sformułowanie „wierzymy [...] w jednego Pana Jezusa Chrystusa [...] zrodzonego, nie stworzonego, współistotnego Ojcu [...]”. Podstawowym punktem spornym było tu wprowadzenie słowa „współistotny” – po grecku
homoousios, które nie występuje w Piśmie świętym. Tylko dwóch
biskupów (skazanych natychmiast na wygnanie) nie podpisało
symbolu nicejskiego. Opozycja przeciw nicejskiemu wyznaniu wiary
trwała jednak przez następnych kilka dziesiątków lat. W obronie
ortodoksji najbardziej zasłużonym polemistą był św. Atanazy, biskup Aleksandrii od 328 r., pięciokrotnie skazywany na wygnanie, nieustępliwy wróg arianizmu i propagator egipskiego monastycyzmu.
W oczach Newtona Atanazy stał się wcieleniem zła, człowiekiem,
który odstąpił od litery Pisma dla politycznej wygody i który
fałszował źródła, aby uwiarygodnić to odstępstwo, człowiekiem winnym wprowadzenia fałszywego kultu Chrystusa jako Boga. Tropiąc
domniemane fałszerstwa Atanazego i jego następców Newton
odkrywał również rzeczywiste skażenia tekstu Pisma. Odkrył w ten
sposób, że ustęp pierwszego listu świętego Jana w wersji Wulgaty:
„Tak to trzej dają świadectwo w niebie, Ojciec, Słowo i Duch święty: a ci trzej są jednym”, nie brzmiał tak samo w starszych wersjach Biblii. Newton uważał, że werset ten w rzeczywistości odnosi się jedynie do świadectw męki Chrystusa: „Tak to trzej dają świadectwo: Duch, woda i krew, a ci trzej tworzą jedność” – jak przyjmuje się w dzisiejszych wersjach tekstu.
Kult Chrystusa jako Boga był wykroczeniem przeciw pierwszemu
przykazaniu, aktem idolatrii. A idolatria to najcięższy z możliwych grzechów. Późniejsze zepsucie w Kościele było prostą konsekwencją fałszu w doktrynie i musiało doprowadzić do instytucji tak zepsutych, jak Kościół katolicki z jego kultem obrazów i relikwii, czynieniem magicznych znaków i monastycyzmem, również wprowadzonym do Kościoła przez Atanazego.
Wprowadzenie fałszywego kultu ułatwione było przez skłonność
pogan do przesądów, cudów, zaklęć i misteriów. Newton zawsze
wyrażał się z wyższością o łatwowierności i nierozumności większości ludzi.
Do usposobienia zapalczywej i przesądnej części ludzkości należy w kwestiach religijnych wielkie upodobanie do tajemnic; i z tej przyczyny podoba im się najbardziej to, co najmniej rozumieją. Tacy ludzie niech używają apostoła Jana, jak zechcą; lecz ja oddaję mu ten zaszczyt, iż wierzę, że pisał rozumnie; i dlatego za jego własne uznaję to znaczenie, które jest najlepsze [...]; cyt. w [39].
Newton nie wierzył również, aby w jego czasach zachodziły
cuda czy choćby nadprzyrodzone zjawiska. Jego zdaniem cuda
przestały być potrzebne z chwilą, gdy chrześcijanie otrzymali już
dostatecznie wiele świadectw, by wyciągnąć z nich wnioski potrzebne
do swego zbawienia. Dlatego cuda zdarzały się tylko w
pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Nie bardzo wierzył też
Newton w diabła, w każdym razie tradycyjnego diabła; uważał
bowiem, że diabły to urojone duchy zmarłych, ukazujące się
przesądnym poganom. Podobnie wizje mnichów traktował jako
chorobliwe urojenia wywołane długim postem i samotnością.
Odżegnywał się też od wiary w magię i w duchy. Nie wierzył w
żadne historie o domach nawiedzonych przez duchy, choć Glanvill
twierdził, iż sam słyszał głosy w jednym z takich domów w Tedworth, gdzie widmo muzykanta grającego na bębnach kontynuowało
koncerty pod nieobecność muzyka. Henry More zaś uważał, że
zaprzeczanie podobnym zjawiskom niebezpiecznie zbliża do
ateizmu. „Zjawiska” tego rodzaju większość wykształconych ludzi uważała za realne.
Historyczne odstępstwo Kościoła nie polegało jedynie na przyjęciu
fałszywej doktryny. Duch pierwotnego chrześcijaństwa został
wypaczony, gdy zamiast prostego języka Pisma wprowadzono
metafizyczne pojęcia Greków i zaczęto bez końca dyskutować nad
kwestiami takimi jak „współistotność”. Podstawy wiary były zdaniem Newtona dostępne wszystkim ludziom i nie wymagały studiowania Pisma. Kto jednak może i potrafi, powinien je studiować jako ów „stały pokarm [...] dla dojrzałych, dla tych, którzy wskutek ćwiczenia mają wyostrzony zmysł, aby móc rozróżniać między dobrem a złem” – zgodnie ze słowami św. Pawła z Listu do Hebrajczyków. Stałe obcowanie z Pismem świętym wynagradzane jest pewnością i siłą wiary oraz trwałą satysfakcją umysłu, którą – pisze Newton –
„ocenić potrafi tylko ten, kto jej doświadczy”.
Księgi biblijne dzieliły się w opinii Newtona na dwa rodzaje:
księgi historyczne oraz profetyczne. Pierwsze były relacjami pisanymi
przez bezpośrednich świadków wydarzeń lub też spisanymi
niedługo później przez ludzi wyjątkowo godnych zaufania oraz
nieskazitelnie uczciwych. Należało je więc traktować jako najdokładniejsze i najlepiej zachowane źródła historyczne, nie wyrzekając się krytycyzmu w badaniach tekstu.
Prawdziwe słowo Boże zawarte było jednak w księgach profetycznych.
Newton również w tej dziedzinie stał się jednym z
ostatnich kontynuatorów bardzo długiej tradycji wywodzącej się z
pierwszych wieków chrześcijaństwa. Odczytanie sensu proroctw
było najlepszym dowodem prawdziwości Objawienia, ponadto mogło
mieć dla każdego chrześcijanina decydujące znaczenie w zbawieniu
duszy. Praca taka była „nie próżną spekulacją, nie obojętną
materią, lecz obowiązkiem o największym znaczeniu”. Tylko
odczytując proroctwa, można było właściwie ocenić swoją epokę
historyczną i pokierować swoim życiem tak, by nie znaleźć się
wśród uwiedzionych przez Antychrysta i skazanych na potępienie.
Proroctwa stanowiły również zagadkę intelektualną, wyzwanie dla
umysłu pragnącego odkryć tajemnice przeznaczone przecież do
odkrycia: „Jeśli nigdy nie zostaną zrozumiane, to w jakim celu Bóg je objawił?”
Sama koncepcja proroka, którą Newton dzielił ze swymi kolegami
z Cambridge, Morem czy świetnym hebraistą Johnem
Spencerem, pochodziła od Majmonidesa, dwunastowiecznego filozofa
i teologa żydowskiego. Prorok był uczonym, który wiele lat
poświęcił studiowaniu spraw Bożych, był moralnie nieskazitelny i w ten sposób zasłużył sobie na to, aby stać się wybranym naczyniem słowa Bożego. Prorokowanie nie wiązało się z ekstatycznymi wizjami, glosolalią czy mistycznym transem, nie było też żadnym zaćmieniem umysłu – przeciwnie – umysł proroka musiał pozostawać jasny, to samo proroctwo było ciemne i niezrozumiałe; nie bardziej jednak niezrozumiałe niż zjawiska przyrody. W obu wypadkach istniał ukryty porządek. W obu wypadkach miał to być porządek ściśle, a nie tylko w przybliżeniu, odpowiadający faktom. Duch Święty wyrażał się ustami proroka w sposób oszczędny i precyzyjny.
Interpretacją ksiąg profetycznych zajmowało się w Anglii wielu
uczonych. Istniała również tradycja łączenia tych badań z zainteresowaniami matematyką. Odczytywaniem Objawienia świętego
Jana zajmował się wynalazca logarytmów John Napier. Jego dzieło
Plaine Discovery of the Whole Revelation of St. John (Jasne odkrycie całego Objawienia świętego Jana) między 1593 a 1700 r. osiągnęło 21 wydań. Znanym interpretatorem Objawienia był
również Thomas Brightman, który uważał, iż w roku 1300
rozpoczęło się tysiącletnie królestwo świętych, a na rok 1695
przewidywał ostateczne pokonanie Turków i nawrócenie Żydów.
Potem nastąpić miał wiek złoty. Największą sławą cieszył się
wszakże Joseph Mede z Christ's College w Cambridge, który był
ponadto botanikiem, anatomem, matematykiem i astronomem
(matematykę traktował jako przygotowanie do teologii). W 1627 r.
wydał swój
Clavis Apocalyptica (Klucz do Apokalipsy). Również on
widział w dziejach od roku 1300 ruch wstępujący, jego istotnymi
punktami były reforma albigensów i waldensów, reforma Lutra,
panowanie Elżbiety I oraz wojna trzydziestoletnia. Przewidywał
zniszczenie Rzymu (papiestwo zgodnie z protestancką tradycją
utożsamiał z Antychrystem), upadek imperium tureckiego i
nawrócenie Żydów, wreszcie Sąd Ostateczny i millennium. Dzieło
Mede'a uznano za tak doniosłe, iż w 1642 r. Długi Parlament kazał
przełożyć je na angielski.
Mede wsławił się nowym podejściem do odczytywania proroctw.
Metoda jego, metoda „synchronizmów”, polegała na uznaniu, że wizje proroków nie są uporządkowane chronologicznie, lecz dopiero wymagają takiego uporządkowania. Tekst musi być rozłożony na części, zinterpretowany – tutaj ważna była odpowiednio szeroka erudycja, znajomość symboli, źródeł literackich i historycznych, a następnie złożony na nowo w chronologiczną całość. Admiratorzy Mede'a uznawali jego odkrycie za równie ważne jak sylogizmy Arystotelesa, nawet nieskłonny do pochwał Newton przyznał mu drugie miejsce wśród interpretatorów proroctw – po sobie.
Odczytywanie Apokalipsy wiązało się często z millenaryzmem – oczekiwaniem na tysiącletnie królestwo Chrystusa na ziemi, zgodnie z tekstem Apokalipsy.
Widziałem dusze ściętych dla świadectwa Jezusowego i dla Słowa
Bożego, którzy nie pokłonili się bestii ani jej obrazowi i nie dostali znamienia na czoło swoje i rękę. Ci są, którzy ożyli i królować zaczęli z Chrystusem na lat tysiąc.
Oczekiwanie drugiego przyjścia Chrystusa osiągnęło w Anglii
szczególne natężenie w przeddzień i w czasie rewolucji purytańskiej. Powtarzały się wtedy stwierdzenia, że świat bliski jest końca, Chrystus był „wrychle czekanym królem”, jak określił go Milton. Podawano również wiele dat końca świata, najpierw miały to być lata pięćdziesiąte, rok 1666 (liczba bestii z Apokalipsy powiększona o tysiąc), potem lata dziewięćdziesiąte i wreszcie rok 1715 – jak sądzili Mede (dla którego była to odległa przyszłość) oraz Whiston (który przeżył niewypełnienie się swej przepowiedni).
Cechą szczególną angielskiej odmiany millenaryzmu było utożsamianie Anglików z narodem wybranym oraz oczekiwanie, iż to w Anglii założone będzie nowe Jeruzalem. Oczekiwano również odzyskania wiedzy dającej panowanie nad światem, długowieczności,
przywrócenia ludzkości stanu sprzed upadku Adama. Dość często
nadzieje millenarystyczne wiązano z postępami nauki.
Badanie sensu proroctw miało podstawowe znaczenie dla historii
ludzkości. Newton podjął tę pracę na samym początku swoich
studiów teologiczno-historycznych i z przerwami kontynuował aż do
śmierci. Pozostałe jego prace historyczne były w dużym stopniu
tylko odgałęzieniami tej jednej podstawowej tematyki.
Punktem wyjścia musiał być prawidłowy tekst Pisma. Przez wiele
lat Newton gromadził wszelkie możliwe wersje całości lub
fragmentów Apokalipsy. Powstało z tego z czasem jego własne wydanie
krytyczne, w którym werset po wersecie przytoczone zostały
możliwe lekcje tekstu. Jego variorum oparte było na dwudziestu
kilku rozmaitych wydaniach i manuskryptach.
Newton kontynuował dzieło Mede'a, jak jednak we wszystkim,
co robił, był niezdolny do biernego naśladownictwa. Uznawano za
Medem, że np. występujące w Apokalipsie określenia czasu 1260
dni, 42 miesiące oraz trzy i pół dnia oznaczają ten sam okres równy 1260 latom. Data Sądu zależała od tego, jaki moment wybrać za początek liczenia owych 1260 lat. Newton nigdy nie oczekiwał
szybkiego wypełnienia czasów, za początek liczenia przyjmował
m.in. rok 607, gdy „wielka apostazja” była u szczytu. W latach późniejszych udowodnił cały szereg twierdzeń na temat daty drugiego przyjścia. Prowadziły one do wniosku, że nastąpi ono najwcześniej po roku 2132, a nie później niż w 2370. Daty zresztą zmieniały się w różnych rozważaniach.
Zgadzał się z innymi protestanckimi interpretatorami w uznawaniu
Kościoła katolickiego za apokaliptyczną bestię. Ze względu
na swój arianizm zwracał jednak szczególną uwagę na to, jak
trynitaryzm – „ta dziwna religia Zachodu” – rozszerzył się na cały
chrześcijański świat. Wokół tej kwestii koncentrowało się jego
odczytanie Apokalipsy. Uważał, że to inwazje barbarzyńskie były
przejawami gniewu Bożego, symbolizowanymi przez sześć aniołów
trąbiących na znak wielkich klęsk.
Dla Newtona historia jako nauka miała wartość o tyle, o ile mogła
być ścisła i o ile mogła odsłonić plan Boży. Zajmując się historią Kościoła czy historią państw starożytnych Newton nie interesował się właściwie nigdy postaciami ludzi biorących udział w wydarzeniach. Miewał swoich bohaterów negatywnych, jak Atanazy, którzy mieli być wcieleniem zła tak doskonałym, że aż zupełnie nieprawdopodobnym, ale motywy działania, jakie przypisywał bohaterom historii, były zawsze skrajnie uproszczone, sprowadzone do
kilku stałych elementów, takich jak żądza władzy, chciwość czy
ambicja. Jego królowie przypominają maszyny walczące o władzę,
nie ma między nimi istotnych różnic. Bliska mu była perspektywa
globalna, abstrakcyjna: miast łączących się w państwa, państw
dążących do równowagi sił. Szukał też zawsze obiektywnych punktów
odniesienia, dat, wielkości, miar. Daty dla Newtona nie były
umownym sposobem dzielenia czasu, przypisywania wydarzeniom
znaczenia. To nie historycy dzielili swe narracje na rozdziały – oni jedynie odczytywali obiektywne fakty.
Charakterystyczną cechą interpretacji Newtona było
wyrzeczenie się możliwości prorokowania przyszłych wydarzeń:
Niedorzecznością u interpretatorów było przepowiadanie czasów i rzeczy z tych proroctw, jakby Bóg zamierzał uczynić z nich proroków [...] Zamiar Boży był zupełnie inny. Dał On to [tzn. Objawienie św. Jana] i proroctwa Starego Testamentu nie po to, aby zaspokoić ludzką ciekawość, dozwalając im poznać rzeczy przyszłe, lecz po to, żeby, kiedy już się wypełnią, mogły zostać zinterpretowane dzięki wydarzeniom, i aby Jego własna, a nie interpretatorów, opatrznościowa mądrość odsłoniła się dzięki
temu przed światem. Bo spełnienie się rzeczy przepowiedzianych wiele wieków wcześniej będzie wówczas przekonywającym argumentem, że świat rządzony jest przez Opatrzność [...] Wśród interpretatorów ostatniego wieku prawie nie ma znaczniejszego, który by nie dokonał jakiegoś odkrycia wartego poznania; i stąd zdaje mi się wynikać, że Bóg bliski jest odsłonięcia tych tajemnic; cyt. w [39].