Dzień 6 miesiąca zwanego w Atenach Hekatombajon, w Macedonii zaś Loos. Rok, w którym igrzyska olimpijskie obchodzi się po raz 106.
Pożar strawił ogromną świątynię Artemidy w Efezie. A wybuchł on nie skutkiem nieszczęsnego przypadku i nie od pioruna. Umyślnie i świadomie podłożył ogień Herostratos, opętany maniacką żądzą sławy. Kiedy bowiem schwytano go i wzięto na tortury, wyznał wręcz skwapliwie, że istotnie popełnił zbrodnię — i to tylko w tym celu, aby imię swoje uczynić głośnym na cały świat i po wszystkie wieki. Natychmiast więc postanowiono ukarać szaleńca tak, aby odczuł to najboleśniej: chciano pozbawić go upragnionych owoców obłędnego pomysłu. Zapadła uchwała rady nakazująca wymazać nazwisko Herostratosa z wszelkich akt i dokumentów urzędowych, a nawet z pamięci społecznej w każdej jej postaci, gruntownie i na zawsze.
Artemizjon - rekonstrukcja
Tak też by się stało i zwyrodniała ambicja otrzymałaby w odwecie to, na co zasługiwała, gdyby nie nadmierna ciekawość i przekora pewnego historyka. Zwał się Teopompos, pochodził z niezbyt odległej od Efezu wyspy Chios, a w roku wielkiego pożaru był
jeszcze młodzikiem. W swym później napisanym dziele — nosiło ono tytuł
Filippika, od imienia króla macedońskiego, ojca Aleksandra — podał, kto był podpalaczem. Ofiarował mu tym sposobem niby w darze bezinteresownym to, o co właśnie tamten zabiegał i czego pożądał najgoręcej: nagrodę sławy nieśmiertelnej. Inni wszakże dziejopisarze starożytni, to trzeba przyznać, zachowali w tej sprawie przykładne milczenie.
Wielka świątynia leżała na podmokłej równinie nadrzecznej już za murami miasta. Właśnie z tej przyczyny ogień nie spowodował zniszczeń w samym Efezie, choć płomienie biły wysoko. Widok był tym groźniejszy, że pożar szalał nocą i czynił wrażenie, jakby to wznosiły się ku niebu potworne, czerwone skrzydła. Nad ranem zaś tłumnie wylegli na ulice kapłani uderzając się dłońmi po twarzach i wołając przeraźliwie, że już wnet spadnie na Azję straszliwe nieszczęście. Wielu z nich było obcego, niehelleńskiego pochodzenia. Zwano ich magami i niektórzy może istotnie przyjechali z dalekiej Persji aż tu, na zachodnie wybrzeża Azji Mniejszej, do wielkiego przybytku bogini u ujścia rzeki Kajstros. Zarówno sama ich obecność, jak też pewne znamiona kultu musiały budzić wrażenie, że świątynia Artemidy stanowi bastion azjatyckości, jej więc pożar zapowiada symbolicznie losy krain Wschodu.
Artemida Efezka
Cześć bogini sięgała tam czasów pradawnych, jeszcze przedgreckich — cześć pani życiodajnych sił przyrody, władczyni urodzaju i świata dzikich zwierząt. Imiona jej w różnych stronach brzmiały odmiennie, lecz mity, kulty i wyobrażenia miały charakter podobny, w istocie bowiem chodziło wciąż i wszędzie o tę samą boginię. Kiedy zaś przybyli nad rzekę Kajstros pierwsi osadnicy greccy, wzięli ją od razu za swoją Artemidę, groźną i tajemniczą łowczynię-dziewicę, co niespo-dziewanie jawi się w ostępach leśnych. W miejscu jej dotychczasowego kultu zaczęli wznosić swoją świątynię.
Nowożytne badania archeologiczne, prowadzone już w wieku XIX, odsłoniły dzieje budowli w ciągu ponad tysiąclecia. Najstarsze zachowane resztki pochodzą z wieku VIII p.n.e. W stuleciu następnym, to jest VII, przyszły najazdy i zniszczenia, ale już w wieku VI odbudowano całość okazale. Z tego to okresu pochodzą resztki kolumn jońskich, obecnie w londyńskim British Museum.
Greckie napisy na ich podstawach głoszą, że darował je król Lidii Krezus — ten sam, którego bogactwa stały się przysłowiowe, a który przez pewien czas władał też Efezem. Później wciąż dodawano coś do stroju i skarbów domu, w miarę jak rosła zamożność miasta i napływały coraz liczniejsze rzesze pielgrzymów. Właśnie ta budowla stała się pastwą płomieni wznieconych przez Herostratosa.
Z pożaru wszakże uratowano figurę Artemidy. A spłonęłaby natychmiast, gdyby tylko padła na nią choćby iskra, rzeźbiona bowiem była w drewnie, które przy każdej ceremonii kultowej, może nawet co dzień, obficie namaszczano wonnymi olejkami — i to przez całe wieki. Przetrwała jednak prawdziwie cudem i ten ogień, i wszystkie inne późniejsze kataklizmy, wojny, zawieruchy, jakie spadały na Efez w ciągu następnych stuleci. Dopiero w roku 401 n.e., a więc w 757 lat po tamtym pożarze, zwycięscy chrześcijanie odarli ją z kosztownych ozdób i rzucili w płomienie. Mimo to wiemy wcale dokładnie, jak wyglądała, zachowało się bowiem wiele antycznych kopii oryginału wykonanych w marmurze i kamieniu, trafiają się nawet wyobrażenia na monetach. Przed zaledwie kilkunastu laty odkryto podczas prac wykopaliskowych w samym Efezie trzy spore, stosunkowo mało uszkodzone posążki bogini oraz fragmenty kilku innych.
Wszystkie podobizny wskazują wyraźnie, że figura świątynna była pod względem kształtu i sposobu rzeźby bardzo archaiczna. Przedstawiała Artemidę stojącą sztywno pomiędzy dwiema łaniami. Na pierwszy rzut oka szokujące wrażenie czyni górna część ciała, wydaje się bowiem, że są tam ułożone obok siebie w trzech rzędach małe piersi kobiece; łącznie bywa ich na kopiach 31 lub 34.
Sądzono dawniej, że to istotnie piersi, symbol płodności, urodzaju, sił życiodajnych. Obecnie jednak uważa się, że chodzi po prostu o bogaty strój bogini, nakładany podczas uroczystości i nabożeństw, owe zaś rzekome piersi to stylizowane przedmioty i elementy zdobnicze. Dolną część ciała aż po same kostki przykrywa ściśle przylegający jakby fartuch, haftowany w postaci różnych zwierząt. Jeśli wreszcie chodzi o nakrycie głowy, to zachowane wyobrażenia przedstawiają je rozmaicie, widocznie więc ulegało zmianom zależnie od wymagań kultowych czy też nawet gustów epoki.
Artemida Efeska (Muzeum w Watykanie)
Posąg ocalał z pożaru, który wzniecił Herostratos, do odbudowy zaś świątyni przystąpiono rychło. Od razu też postanowiono, że będzie ona jeszcze większa, świetniejsza i okazalsza od swej poprzedniczki. Miasto nie szczędziło pieniędzy, a ludzie prywatni, zwłaszcza kobiety, dawali wyraz pobożności ofiarowując klejnoty i drogocenne sprzęty. Dary nie poszły na marne. Gdy po wielu latach świątynia otrzymała swój pełny kształt i wystrój, zasłynęła jako jeden z cudów świata, a zachwycano się nią przez całe wieki. Rzymski pisarz Pliniusz Starszy tak pisze:
„Jako rzeczywiście godny podziwu pomnik osiągnięć greckiej architektury stoi dotąd świątynia Diany Efeskiej. Budowała ją cała Azja przez lat 120. Wzniesiona została umyślnie na terenie podmokłym, aby nie naruszyły jej wstrząsy i pęknięcia skorupy ziemskiej. By jednak fundamenty takiego kolosu nie miały podstawy śliskiej i chwiejnej, dano najpierw na spód warstwę tłuczonego węgla, a na to jeszcze warstwę runa owczego. Cała świątynia ma 425 stóp długości (126 m), szerokości 225 (66 m), kolumn zaś 127; każdą z nich inny król fundował, każda ma wysokości po 60 stóp, a 36 z nich jest rzeźbionych, w tym jedna przez Skopasa. Prace prowadził architekt Chersifron. Najbardziej zdumiewa to, że tak wysoko zdołano podnieść ogromnie ciężkie architrawy. Budowniczy dokonał tego przy pomocy koszów napełnionych piaskiem. Powstała z nich rampa o łagodnym stoku, sięgająca ponad głowice kolumn. Potem powoli opróżniano owe kosze, zaczynając od spodu, tak że blok stopniowo osiadał na swoim miejscu. Najgorzej szło przy tym architrawie, który miał spoczywać nad bramą, był bowiem największy i nie opadał w łożysko. Mistrz tak się tym przejął, że w końcu zamierzał popełnić samobójstwo. Powiadają jednak, że kiedy myślał o tym w nocy, wreszcie zasnął znużony; i wtedy to ujrzał boginię, dla której budował przybytek. A ona zachęciła go, by żył i pracował, obiecuje bowiem, że głaz sama osadzi. Co też się stało dnia następnego".
Plan świątyni w Efezie
Mniej więcej w 100 lat po owym nieszczęsnym pożarze, a więc około roku 250 p.n.e., gdy świątynia znowu stała w pełnym blasku świetności, pisał dzieło historyczne niejaki Hegezjasz. Był rodem z Magnezji w Lidii, miał głośne imię jako mistrz retoryki.
Lubował się w błyskotliwych efektach stylistycznych, w śmiałych porównaniach i bogatej ornamentyce wypowiedzi. On to wysunął zaskakujące w swej naiwności pytanie: Jak to się stało, że bogini tak potężna nie potrafiła obronić własnego domu przed obłąkanym świętokradcą i płomieniami? Natychmiast też sam na tę wątpliwość odpowiedział: Widocznie Artemidy nie było wówczas w świątyni. A dlaczego nie było? Oto właśnie tejże nocy musiała czuwać nad pewnym połogiem bardzo daleko od Efezu, aż w Pelli, stolicy Macedonii!
Aby uchwycić sens i puentę tych słów, należy pamiętać, że mity greckie zawsze sławiły Artemidę jako dziewicę, ale zarazem czyniły ją opiekunką połogów. Połączenie pozornie dziwne, tłumaczy się jednak tym, że bogini uchodziła również za panią księżyca, jego zaś fazy — tak wierzono — regulują rozwój płodu w łonie matki.
Już w starożytności nie wszystkich zachwycała Hegezjaszowa retoryka i dziwaczne, ni to zabawne, ni to pobożne usprawiedliwianie pożaru nieobecnością bogini. Plutarch cytując wypowiedź mówcy i historyka z Magnezji powiada:
— Lodowata sztuczność takich słów mogłaby ugasić nawet ów żar, co strawił świątynię!
Sam jednak przyjmuje i podaje jako rzecz pewną, że w dniu 6 miesiąca zwanego w Atenach Hekatombajon, w Macedonii zaś Loos, w roku igrzysk olimpijskich obchodzonych po raz 106, królowa Olimpiada urodziła w Pelli chłopca, który otrzymał imię Aleksander.
Czy zbieżność w czasie owych dwóch wydarzeń — pożaru azjatyckiej świątyni i urodzin królewicza, który miał się stać zdobywcą Azji — to fakt rzeczywisty, czy też wymysł pisarzy lubujących się w efektownym zestawianiu spraw znaczących i symbolicznych? Owszem, różne wskazówki pośrednie dowodzą niezbicie, że Aleksander urodził się latem roku 106 olimpiady, czyli według naszej rachuby w roku 356 p.n.e. Ale czy dokładnie tej nocy, kiedy płonął efeski przybytek Artemidy? Czy nie później o dni kilka lub kilkanaście, a może nawet i więcej?
Metryk wówczas nie znano. W świecie helleńskim nie stawiano też jeszcze horoskopów urodzinowych. Jak wiadomo, wymagają one dokładnych danych o momencie przyjścia na świat osoby, dla której horoskop się układa, trzeba bowiem wyznaczyć wzajemny układ planet w danej chwili i godzinie. Wiara w przepowiednie astrologii rozpowszechniła się w Grecji dopiero po czasach Aleksandra i pośrednio dzięki niemu, stanowiła bowiem jakby owoc jego pochodu przez ziemie Wschodu, gdzie umiejętność obserwowania i tłumaczenia ruchów ciał na niebie kwitnęła od wieków. Nie było więc astrologa na dworze w Pelli. Nikt nie badał położenia planet, aby odczytać, jaki los czeka syna Olimpiady i Filipa, królewskiej pary Macedonii.
Ale i później żaden astrolog nie byłby w stanie odtworzyć jego horoskopu z należytą dokładnością. Gdyby bowiem przyjąć, że urodził się on istotnie w dniu 6 miesiąca Hekatombajon, to i tak nie da się ustalić, który to naprawdę dzień w kalendarzu astronomicznym. Rzecz w tym, że ateński podział roku na miesiące nie pokrywa się z naszym, a ponadto pewne lata miały dni dodatkowe, zdarzały się różne wahania i dowolności. Lecz i te względy nie przeszkadzają wielbicielom astrologii. Jeszcze w wieku XX ułożono co najmniej dwa horoskopy Aleksandra. Jeden z nich przyjmował, że królewicz urodził się w dniu 7 czerwca roku 356. Skąd data tak niezgodna z przekazami historycznymi? Astrolog zapewne rozumował tak: wprawdzie nie znamy dnia urodzin, znamy jednak los i charakter Aleksandra wcale dobrze, należy więc wyszukać, w którym to dniu miesięcy letnich roku 356 układ planet wróżył przychodzące mu na świat właśnie takie losy i taki charakter. Przypomnijmy, że tablice astronomiczne pozwalają ściśle ustalić położenie planet dla każdego dowolnego momentu w przeszłości i w przyszłości.
Otóż okazuje się, że dzień 7 czerwca roku 356 miał niekorzystną koniunkcję planet Marsa i Saturna, planet wojny i śmierci. Zapowiadał dziecku wojny, co prawda zwycięskie dlań, ale też śmierć przedwczesną jego samego i wszystkich najbliższych. Natomiast drugi horoskop opracowany dla Aleksandra przez astrologa naszego wieku przyjmuje datę nocy z 20 na 21 lipca. W tym przypadku zaznaczał się szczególny wpływ planety Uran. Starożytni wprawdzie jej nie znali, odkryta bowiem została dopiero w roku 1781, ale uwzględnia się ją w horoskopach stawianych obecnie.
Aby wyczerpać tę tematykę, powracającą wcale często w różnych opracowaniach, trzeba i to powiedzieć: Aleksander najprawdopodobniej przyszedł na świat w ostatniej dekadzie lipca, należącej do zodiakalnego znaku Lwa. Astrologowie zaś utrzymują zgodnie, że chłopcy spod tego znaku są odważni, wielkiego serca, inteligentni, dumni i ambitni. Często grożą im wielkie niebezpieczeństwa, a równie często oni sami unoszą się gniewem i popełniają w zaślepieniu czyny, których potem gorzko żałują. Są wspaniałomyślni i pełni twórczego entuzjazmu, mają zdolności organizacyjne i szerokie horyzonty. Ale potrafią być brutalni, bezwzględni, nieprzejednani. Sprzeciwu nie znoszą, pożądają władzy i sławy. Ich planetą jest Słońce.
*