Chlodwig I
Od nawrócenia się Chlodwiga pozornie cała Galia jest chrześcijańska.
Civitates przeważnie mają swojego biskupa; po wsiach wielcy posiadacze wznoszą kaplice na swoich gruntach, powstają kościoły, aby dać schronienie jakiemuś świętemu grobowi, mnisi i pustelnicy tworzą coraz to nowe ośrodki religijne. Ale należy jeszcze pozyskać dusze, toczyć walkę z pozostałościami pogaństwa, prostować błędy wiary. Kościołowi trzeba będzie całych wieków nie na to, aby narzucić swoją władzę, lecz aby wychowywać i epoka merowińska często wydaje się nam wypełniona walką defensywną, w której mniejszość rozpaczliwie usiłuje się utrzymać w obliczu ogólnej klęski.
W tych czasach nędzy moralnej i fizjologicznej, ciemnoty i rozpaczy pobożność więcej ma w sobie przerażenia niż miłości i nadziei. "Credo ogranicza się niemal do wiary we wszechmoc Boga i do lęku przed jego groźnym ramieniem."
Poza tym, nieświadomie lub z premedytacją, duchowieństwo, wciągnięte do gigantycznej walki z grzechami społeczeństwa pogrążonego w całkowitym upadku, ukazuje mu przede wszystkim Boga nieubłaganego. "Grzechy ludu przeważyły szalę i krzyki jego złości wzbiły się aż do nieba: dlatego ogień strawi to miasto."
"Miecz gniewu bożego" spada straszliwie na krzywoprzysięzców, złodziei, cudzołożników, niedowiarków, niegodnych kapłanów, wrogów Kościoła: "Zemsta boska ściga krok za krokiem" złoczyńców. W słowach kaznodziejów, w szorstkim języku ludu stale pobrzmiewa groźba ekskomuniki i mąk piekielnych. Ta sroga nauka sprawia, że wiara staje się posępna i groźna.
Lud boi się sądu ostatecznego, "straszliwego dla wszelkich grzeszników", gdy trzeba im będzie stanąć "przed obliczem Stwórcy, który zasiądzie na tronie otoczony niebieskim swym dworem" - bo taki właśnie imponujący i wspaniały pojawia się Bóg i jego dwór na mozaikach w absydach kościelnych. Lud nie tyle ma nadzieję wejść do raju, ile boi się piekła, zwłaszcza że "wielu przeraża bliski już koniec świata". Niech tylko nadejdzie chwila śmierci, niech jakaś klęska spadnie na rodzinę lub kraj, a najzatwardzialsze serca miękną, grzesznicy w istnym szale rzucają się w skruchę.
Fredegunda
Potworna Fredegonda kaja się widząc, że nad jej dziećmi zawisło śmiertelne niebezpieczeństwo:
"Od długiego czasu miłosierdzie boże [...] często nas ostrzegało przez gorączki i choroby [...] Oto tracimy naszych synów, oto łzy ubogich, lamenty wdów, skargi sierot zabijają ich ... " I królowa uderza się pięściami w piersi i rozkazuje spalić rejestry bezprawnych podatków. Mnogie rzesze narzucają sobie nagle posty pokutne, płacząc nawiedzają kościoły, idą pobożnie w procesji.
Nie jest to zresztą skrucha prawdziwa: zbawienie duszy zależy od pokuty, od fizycznej ekspiacji za grzechy. Prawda, że wtedy grzesznicy przyjmują najsroższe umartwienia, że sami je sobie mnożą i że okazują nawet wyrafinowanie w cierpieniu. Człowiek cierpiący na podagrę "często przykłada sobie rozpalone żelazo na nogi, uważając to za najłatwiejszy sposób pomnożenia swoich męczarni", inny wyrzeka się pożywienia, nosi włosiennicę lub też odchodzi na pustynię to swojego rodzaju rekord ustanowił na Zachodzie Ulfilaik, wskrzeszając wyczyny słupników w mniej sprzyjającym klimacie:
"Wzniosłem kolumnę - powiada - na której utrzymywałem się z wielkimi cierpieniami. W zimie tak dręczyła mnie srogość zimna, że często z przyczyny jego gwałtowności odpadały paznokcie od stóp moich i lodowata woda spływała z mojej brody, zamarzając w sople..."
Niejaki Anatolius, liczący lat dwanaście, dał się zamurować w krypcie i spędził tam osiem lat, zadowalając się niewielką ilością jedzenia i napoju: potem dostał obłędu. Były to najwyższe dowody pobożności; utwierdzały pospólstwo w przekonaniu, że udręki cielesne są znakomitym okupem za grzech.
Niektórzy jeszcze naiwniej wierzą, że można kupić sobie pobłażliwość boską, że można "paktować" z Bogiem lub wyjednać jego pomoc odpowiednią sumą pieniędzy.
"Merowiusz wszedłszy do bazyliki Św. Marcina złożył wszystko, co miał przy sobie, u grobu błogosławionego i prosił świętego męża, o pospieszenie mu z pomocą i obdarzenie go swą łaską, aby mógł zdobyć władzę.
Fredegonda ofiarowała bazylice dużą sumę, a wówczas dziecię jej poczuło się zdrowsze.
Do ut des: zapisy dla kościołów robiono nazajutrz po dokonaniu zbrodni lub w przeddzień śmierci.
Odwieczna żądza przeniknięcia mroków przyszłości kojarzy się z wiarą w kapryśne i nieubłagane przeznaczenie. Kościół potępia pogański obyczaj szukania rady u wróżek, u opętanych przez złego ducha albo wymuszania jej na Bogu i świętych. Ale niektórzy chrześcijanie mają zwyczaj "kłaść trzy księgi na ołtarzu: Proroków, Apostołów i Ewangelie" i uważają następnie za nieomylną przepowiednię to, co wczytają otworzywszy na ślepo księgę". Albo znów proszą św. Marcina, aby wypowiedział się pisemnie, i składają na świętym grobie swoją prośbę oraz " czystą kartkę papieru na odpowiedź". To znów umieszczają trzy małe kartki na ołtarzu, modlą się przez trzy noce i ciągną je jak losy.
Do snów przywiązują wielką wagę, a naturalne, ale niezwykłe zjawiska poczytują za przepowiednie kary bożej. Meteor, trzęsienie ziemi, drzewa zakwitające w grudniu, zaćmienie słońca, krwawy zachód słońca sprawiają, że nawet najbardziej oświeconych wiernych, a nawet biskupa ogarnia wielka trwoga, gdyż spodziewają się ujrzeć jakąś klęskę spadającą z nieba": umrze król, złowroga zaraza przyjdzie na kraj ... Ludziom wydaje się, że widzą węże spadające z chmur, to znów że ognisty wąż przewija się po niebie lub krwawy deszcz kala suknie takimi plamami, że lud ze wstrętem zrzuca swe odzienie".
Autorytet duchownych w znacznej części opiera się na mniemaniu, że zachowują oni bezpośrednio jakąś część groźnej władzy Boga. Powszechnie krążą budujące opowieści: Chuderyk ośmielił się złupić biskupa z Aix - i w rok później umiera; biskup z Rodez zsyła na Teodoryka szaleństwo; inny samym tylko znakiem krzyża Obala pogańskie posągi. Posłuchaj, !Przesławny królu - powiada pewien hrabia do swego " władcy - mury tego miasta są potężne i tutejszy kapłan uchodzi za wielkiego przed Bogiem; porzuć więc zamiar zburzenia miasta."
Pewien biskup każe się zanieść przed dom niesprawiedliwego hrabiego i rzuca na niego przekleństwo; w trzy dni później hrabia traci większość swej służby dotkniętej gorączką, przychodzi, pada u stóp świętego człowieka i błaga o przebaczenie. Złodziej, który postanowił obrabować ciało Heliasza, zmarłego biskupa Lyonu, zostaje przez trupa pochwycony w ramiona i zatrzymany w ten sposób aż do rana. Biskupi uśmierzają pożar i zarazę; za życia jeszcze wznoszą się ponad przeciętny ogół, po śmierci wielu z nich zażywa czci należnej świętym, a cuda dzieją się przy ich grobach.
Marcin z Tours
Można by wyliczyć co najmniej tysiąc trzystu świętych Galii merowińskiej. Każdy z nich ma swoją legendę i od Grzegorza z Tours dowiadujemy się, że ten, który ma piękniejszą legendę, jest też bardziej czczony. Św. Marcin, ulubiony temat ówczesnej hagiografii, cieszy się szczególnym rozgłosem. Bóg staje się tak groźny i nieprzystępny, że ludzie szukają pośrednictwa świętych, podobnie jak schlebiają możnym panom, aby dotrzeć do króla. Każdy okręg ma swego protektora, coś jakby mistycznego suwerena, który może interweniować u Króla Królów i podtrzymuje jego autorytet.
W tych warunkach pobudką do pielgrzymki staje się nie tyle miłość, ile respekt i jakaś realna potrzeba. Wędrowcy przybywają do Tours z miejscowości położonych w promieniu dwustu kilometrów dokoła tego miasta, aby uzyskać przepowiednię zwycięstwa, odpuszczenie grzechów lub cudowne uzdrowienie. A także aby zaopatrzyć się w relikwie, i mieć, żeby się tak wyrazić, świętego w domu.
"Ogromny tłum ludu gromadził się dokoła grobu św. Nicetiusa niby roje pszczół [...] Jedni brali kawałki wosku, inni odrobinę pyłu, niektórzy parę nitek wyciągniętych z kapy przykrywającej grobowiec lub zioła, które pobożność ludzka przy nim złożyła."
Olej z lamp, wino lub tkaniny, które stykały się z ciałem, sznur od dzwonu - wszystko to są potężne filakterie chroniące od chorób, gradu, mrozu, złodziei, pożaru. Jeżeli wbrew wszelkim oczekiwaniom święty zawiedzie, "lud tłucze lampy zawieszone pod sklepieniem bazyliki", grozi:
"Słuchaj dobrze, o wielka święta Kolombo, co ci powiem: jeżeli nie każesz oddać wszystkiego, co zostało mi skradzione, ja każę zatarasować cierniem drzwi twego kościoła i nie będzie się odprawiać nabożeństwa dla ciebie."
Podobny kult prowadzi lud do najdalszych granic ortodoksji: pod osłoną chrześcijaństwa bardzo często kryją się praktyki pochodzące z zamierzchłych czasów.
LĘK PRZED SZATANEM
Ludzie tej epoki żyją więc w poufałości ze zbrodnią i cudem, podlegając kolejno szaleństwom występku i pokuty pod nieustanną groźbą kary boskiej, a przede wszystkim w trwodze przed tym, którego w groźnym skrócie nazywają "'Wrogiem" - przed szatanem.
Interwencja jego w sprawy świata wywodzi się nie tylko z niezachwianej w tym wypadku wiary ludzkiej, ale też z najbardziej jakby konkretnego, codziennego doświadczenia. Nigdy nie brano tak na serio słów świętego Pawła:
"Albowiem toczymy bój nie przeciw ciału i krwi, ale przeciwko książętom i władzom, przeciwko rządcom świata tych ciemności, przeciwko duchom nikczemnym w powietrzu."
Nauka chrześcijańska sprzymierza się z tradycjami pogańskimi, aby narzucić człowiekowi stałą myśl o złych mocach czyhających na zdobycz "jako lew ryczący". Stwierdzano już często, że wiara w siły zła rodzi się z samego zła. W tych czasach ogromnych nieszczęść tragiczne odczucie obecności złego ducha narzuca się nieustannie jako wyjaśnienie zarazem najprostsze, najgroźniejsze i w pewien sposób najhardziej pocieszające. Tam gdzie jest zło, jest i szatan. A że zła nie brak nigdzie, i on jest wszędzie.
W swojej istocie diabeł jest "Przeciwnikiem". Jego ulubionymi ofiarami są święci; aby zdobyć większą chwałę, "czyni on sobie punkt honoru z tego, że atakuje silnych", a więc pustelników, biskupów, mnichów i mniszki. Rozkoszuje się profanowaniem świętych miejsc, "kalaniem tronu biskupiego, na którym sadowi się na pośmiewisko, przebrany za kobietę", wznieca pożary, które ;w ruinę obracają kościoły, mąci bieg procesyj i "zaślepiony zazdrosną nienawiścią" próbuje zatopić wiernych płynących na pielgrzymkę do Marmoutiers.
Nie gardzi jednak i słabymi. "Kobiety, istoty lękliwe, winny stale się go obawiać", a podobnie młodzież, nowicjusze, prostaczkowie. Nikt nie może pochlebiać sobie, że wolny jest od jego zasadzek, tym niebezpieczniejszych, że "książę ciemności używa tysiąca podstępów, aby czynić zło".
Zdolny do wszystkich metamorfoz, umie przybrać najbardziej mylące postaci: "Ośmiela się przyoblekać w kształt bogów z bajki [...] jest to Marsem, to Merkurym, Wulkanem, Febusem [...] to znów Minerwą, Wenerą lub Dianą (...] czy Anubisem" , bóstwami, które, jak powiada Grzegorz z Tours, "raczej znają sztuczki magii, niż rozporządzają potęgą boską". W tych czasach każdy przyjmuje za oczywiste to, o czym mówi już Biblia: "Albowiem wszyscy bogowie narodowi to czarci. W Galii największy niepokój wzbudza Merkury, był bowiem najbardziej czczony w epoce rzymskiej.
Co gorsza, demon "małpuje Boga", apostołów, podaje się za Chrystusa. św. Marcin rozpoznał go pewnego razu, choć "przybrany był we wspaniały płaszcz królewski, pokryty złotymi blaszkami, ustrojony w fałszywy diadem". Niekiedy ukazuje się pod postacią okrutnego demona o straszliwym obliczu, zachowanie jego jest dzikie i ohydne, mowa złowroga i przerażająca", "szczęka zębami (...] otwarta gęba ukazuje groź ne zęby, narzędzia jego przyrodzonego okrucieństwa".
Ale Zły woli raczej przybierać postaci nie tak straszne: wciela się w węża, kozła, muchę. "Ukrywa swe ukąszenia Zbrojąc swą wściekłość cudzym zębem" i dlatego opętuje zwierzę 1ub istotę ludzką; odkryty raz przez św. Marcina, "schronił się szybko w ciele pewnego kucharza".
"Opętanie zdradza się chorobliwymi objawami: napady szału, epilepsja, histeria,
delirium tremens (...] : "Opętani biją się własnymi rękoma [...] krwawa piana występuje im na usta [...] gryzą i kaleczą swoich towarzyszy". Rozporządzają nadludzką siłą fizyczną, a Sulpicius Severus i Paulin zanotowali wypadki lewitacji:
"Widziałem opętanego, który wznosił się w powietrze z rękami podniesionymi nad głową i trwał tak zawieszony, nie dotykając ziemi stopami [...] Inni, wisząc w powietrzu nogami do góry, zdawali się jakby uwiązani do obłoków, przy czym jednak suknie ich nie opadały im na twarze."
Niektórzy uzyskują dar przepowiadania przyszłości, mówią obcymi "językami". "Wyrazy greckie płynęły z warg tych Galów. Często były to dźwięki urywane i okrzyki groźnych Hunów, krótkie, jakby szarpane akcenty mowy barbarzyńskiej [...] Tak to duch-uwodziciel ryczał w głębi ich piersi."
Jednakże opętanie nie jest absolutne, ofiara zachowuje częściowo wolną wolę i świadomość swego nieszczęścia:
"Zuzanna, opętana przez złego ducha, z potarganymi włosami i cierpiąc jak szalona, wzywała na całe miasto męża bożego (św. Nicetiusa), aby ją oswobodził, on, którego lżyła będąc przy zdrowych zmysłach, a którego w swym szaleństwie uznawała za przyjaciela Chrystusowego."
Przytoczony przykład świadczy, że obecność złego ducha może w pewnych przypadkach oznaczać egzaltację w sensie religijnym.
Pomimo swoich rozlicznych masek szatan jedno ma tylko oblicze. "Jego istotną obecność cechują pewne specyficzne objawy. W swojej postaci naturalnej " jest to cień", dym, który unosi się w powietrze", emanacja ciemności i czerni przepaści", niekiedy oświecona siarkowym " "blaskiem". Smród jest jego wiernym towarzyszem"; oddala się zostawiając po sobie nieczystą woń swego nieczystego przejścia" , zapowietrzając miejsce swoimi ekskrementami". Wychodzi z niego taki "smród, że smród ten przewyższa smród wszystkich kloak i wszystkich ustępów."
Taka koncepcja diabła, pozbawionego charakteru materialnego, real nego, rzeczywistego, tłumaczy może fakt, że rzadko pojawia się on we własnej postaci w sztuce Zachodu, która woli w tym wypadku takie symbole, jak lew, wąż ... Zresztą Szatan ma świadomość niedostatków swojej postaci: Aby spotęgować grozę" , ukazuje się św. Marcinowi pod " "maską bogów starożytnych" .
Pragnąc rozszerzyć swoje panowanie ucieka się do terroru. Zabiwszy jednego ze sług św. Marcina, szydzi: Gdzie twoja potęga, Marcinie? Poniosłeś stratę [...] Raduję się widząc, jak płyną twoje łzy."
Innym razem grozi mu zniesławieniem; ilekroć św. Lupicyn i św. Roman chcą się modlić, on rzuca w nich kamieniami. Nie mogąc zwyciężyć gwałtem, walczy podstępem. Pewnego razu " oznajmia przez usta jednego z opętanych, że św. Marcin porzucił swój grób i wyparł się miasta Tours. "Uciekł od was z przyczyny waszych nie zliczonych zbrodni i czyni cuda w Rzymie. " Trwożą się wszystkie serca, nawet duchownych: "Wchodzą do bazyliki wylewając łzy obfite."
Po mistrzowsku posługuje się obmową, "sączy morderczą żółć" W uszy św. Marcina: "Po cóż ci mieć przy sobie tych mnichów obciążonych wielkimi grze chami, dlaczego mistrz otworzył tej nieczystej falandze pobożną swą samotnię? Czyż grzeszmy ten tłum nie skazi swoimi nieprawościami gromadki otaczającej sprawiedliwego? Czy zło nie zarazi innych braci?
Szatan wykorzystuje najszlachetniejsze uczucia, "cień fałszywej sprawiedliwości". Pewnemu pustelnikowi, który opuścił żonę i małe dziecko, podsuwa myśl, że "lepiej uczyni powracając do ojczystych stron, ratując jedynego syna i cały dom z małżonką. Czyż lepiej spodoba się Bogu, gdy poprzestanie na tym, że sam wydarł się światu, i tak okrutnie zaniedba zbawienie swoich bliskich? " Do biskupa Trewiru, który jego zdaniem modli się za wiele, zwraca się z podstępnymi wymówkami: Lepiej by ci było zająć się troskliwiej sprawami twojego Kościoła i dbać, aby ubodzy nic nie stracili."
Takie opowieści każą nam domyślać się, że niepokój musiał nurtować najczystsze sumienia, stale nieufne, nawet wobec porywów duszy najmniej, jakby się zdawało, podejrzanych.
Zazdrośnik nade wszystko usiłuje przeciwdziałać wpływowi Boga, odebrać mu wiernych lub ukarać ich za ich wiarę.
Opętanie sprowadza natychmiastowy upadek dusz, które nieuchronnie opanowuje pożądliwość, pijaństwo, okrucieństwo, gniew i pycha, herezja lub sceptycyzm. Upodleniu duszy towarzyszy upodlenie ciała; opętani odczuwają straszliwe bóle, obsypani są krostami, dotknięci ślepotą, niemotą, paraliżem, cierpią na wszelkie choroby, będące smutną specjalnością szatana.
W paroksyzmie nienawiści popycha on wiernych do samobójstwa, strąca ich w przepaść, próbuje ich topić, przybiega do oblężonych miast "z ponurą wściekłością i nadzieją, że nasyci się krwią i rzezią". Delektuje się zbrodnią i śmiercią człowieka" i ściga nieszczęsne swoje ofiary aż po grób.
Tak więc mistrz grzechu, prześladowca dobrych i sprawca zła, dostawca piekieł - zły duch ukazuje się jako niezmordowany i wszechobecny wróg żywych i martwych. Zabobon mnoży przeciwko niemu swoje zaklęcia. Czarownicy znają lekarstwa, które leczą opętanych, "przepaski z ziół i czary". Ale zbawić może tylko wiara. Zerwać szatanowi maskę " to zwyciężyć go", gdyż wtedy ucieka. Władzę taką posiadają dusze czyste, święci: "Nagi jest dla ich oczu. " Czasami wystarczy parę słów podtrzymujących wiarę opętanego, znak krzyża, modlitwa, złożenie rąk.
Relikwie działają niezawodnie. Można również przystąpić do komunii albo wypić napój, który stał przez noc przy świętym grobie. Niekiedy jednak trzeba stoczyć prawdziwą walkę: opętany zgrzyta zębami, kąsa każdego, kto się bliży.
"Waleczny Marcin nie ustępuje [...] wciska mu palce w usta, mówiąc: «Masz, dziki wilku, pożrej, jeśli potrafisz.» Mówi to i potwór rozwiera i wymyka się drogą otwartą dla nieczystości. "
Symptomy zwycięstwa są bardzo efektowne i bardzo znamienne.
"Ilekroć Marcin zmierzał ku miastu, gromady opętanych drżały, krzyczały, kręciły się owe wszystkie strony, demony jęczały."
W cierpieniu swoim zły duch wyrzuca z siebie potoki obelg, zaczyna się zwierzać, "głosi swoją naturę i zbrodnie" i ucieka w krwawych wymiotach lub ekskrementach, nie pozostawiając żadnego wspomnienia w umysłach opętanych.
Może się jednak zdarzyć, że stawi zwycięski opór. W przeświadczeniu ówczesnych ludzi klęska taka może się zdarzyć i łatwo sobie wyobrazić, jaką grozą napełnia ich ta myśl. Wówczas opętanego zakuwają w łańcuchy, łącząc jego stopy z rękami, i zamykają w celi. Taki miał być jeszcze długo nieszczęsny los chorych umysłowo.
Jeżeli chodzi o wspólników złego ducha, epoka merowińska okazuje się wobec nich dziwnie łagodna. Winowajcom udzielano nagany albo ich wypędzano. Dopiero gdy okazywali się niezwykle niebezpieczni, posyłano ich na śmierć bez żadnej procedury sądowej lub jedynie na podstawie zeznań wydobytych torturami. W Paryżu pewnego dnia spalono żywcem jakieś czarownice.
SCEPTYCYZM I ZABOBONY
Nie ulegajmy sugestii ówczesnej literatury, tendencyjnej i dydaktycznej, i nie przeceniajmy nabożnego lęku tych czasów, jego głębi, trwałości i powszechności. Wiara epoki Merowingów pozostaje jeżeli nie powierzchowna, to w każdym razie niekonsekwentna i często błędna; inaczej trudno byłoby sobie wytłumaczyć zarówno ,gorszącą swobodę obyczajów, jak objawy obojętności, a nawet pogardy wobec Kościoła.
Wytrwałemu uczęszczaniu na nabożeństwa nie zawsze, niestety, towarzyszy należna powaga. "Wierni najczęściej - powiada św. Cezariusz wychodzą z kościoła po lekcji, przed końcem świętych tajemnic. Rozmawiają podczas mszy, przerywają kaznodziei, kłócą się, dobywają mieczy, zabijają się wzajemnie. Profanują świątynię bankietami, świeckim śpiewem, nawet cudzołóstwem. Okradają kościoły i podpalają.
"Złodzieje wdzierają się do bazyliki św. Marcina, zabierają wiele złota i srebra i uciekają, zuchwale stawiając stopy na świętym grobie, gdzie wierni zaledwie ośmielają się przyłożyć usta."
Takie same świętokradztwa zdarzają się w Saint-Denis.
Sceptycy, którzy szydzą sobie z cudów, są dość liczni, aby Grzegorz z Tours usiłował "położyć kres ujadaniu niedowiarków". Oskarżają oni Sulpiciusa Severusa, że "kłamał", i "wypaczają postępki świętych", "wydają na pośmiewisko" wiarę św. Friarda, cuda tłumaczą sztukami magicznymi.
"Trafiają się ludzie, których przewrotny umysł ,wcale nie chce wierzyć w to, c o jest napisane, a także wzbrania się uznać to, co zostało dowiedzione; uważają za bajki rzeczy, które widzieli na własne oczy, i nawet z nich szydzą."
Przykład idzie z góry; byt wielu biskupów i księży nurza się w ohydzie spraw tego świata, król sprzedaje urzędy temu, kto da więcej, sam zagarnia dobra kościelne... Dla ludzi nie ma już nic świętego: obrażają księży, mordują ich, łamią przysięgi zaraz po ich złożeniu.
Gdy zabraknie pasterzy, stado zostaje bezbronne. Umysły mącą się; liczni oszuści wykorzystują naiwne pragnienie czystości, tęsknotę do cudu, mamią nadzieją łatwego odkupienia. Pewien człowiek z Berry ośmiela się podawać za Chrystusa i ma przy sobie kobietę, która każe się nazywać Marią.
"Masy ludu napływają do niego przyprowadzając chorych, których on uzdrawia przez dotyk. Przepowiada przyszłość. Uwodzi nie tylko prostaków, ale nawet i księży. Idzie za nim trzytysięczna rzesza ludu [...] Aby oznajmić swoje przybycie, wysyła przodem ludzi zu·pełnie nagich, " którzy tańczą i pokazują sztuki.
"Pewien człowiek imieniem Dezyderiusz, ubrany w kaptur i szatę z koziej wełny, wstrzymuje się od jedzenia i picia, chlubiąc się, że posłańcy krążą pomiędzy nim a apostołami Piotrem i Pawłem. Tłum prostaków gromadzi się koło niego... Jest dużo ludzi, którzy, puszczając się na podobne oszustwa, nie przestają mamić ludu wiejskiego. "
Nie tylko lud wiejski wierzy w zabobony, zachowuje praktyki magiczne zrodzone przez świat grecko-rzymski, germański lub galijski. Widzieliśmy, że Grzegorz z Tours, jak wszyscy jego współcześni, wierzy w moc
sortes sanctorum, w wiedzę wróżbiarzy i wieszczek, w to, iż cuda są zapowiedziami niezwykłych zdarzeń. Wielu bez skrupułów wywołuje dusze zmarłych i demony, wróży z płomienia w kominie, z ekskrementów ptaków, koni i wołów. Nikt nie wątpi we władzę czarowników i czarownic, których spotkać można zarówno w Paryżu, jak w najbardziej zapadłych wioskach. Dostarczają oni wszechwładnych eliksirów, a uciekają się do nich nawet najpoważniejsze osobistości.
Prefekt Mummolus oświadczył, że często otrzymywał od czarowników maści i napoje, które miały mu zjednać łaskę króla i królowej."
Prawo salickie przewiduje kary na tych, co powodują bezpłodność kobiet lub sprowadzają śmierć na człowieka podając mu do wypicia pewne napoje oo (wiemy, że te preparaty sporządzane były z korzeni różnych roślin, z zębów kreta, mysich kości, niedźwiedziego sadła... ). Umieją oni również rzucać uroki, odprawiać czary, mamrocząc odpowiednie "słowa" w czasie ceremonii zarówno tajemniczych, jak obrzydliwych. Czyż nie mówiono, że czarownice zjadają serca ludzkie i że nocami hasają konno obok Diany, swojej władczyni? Prawo salickie mówi o tym, którego zajęciem jest nosić kocioł na miejsce, gdzie czarownice odprawiają swoje czary", i o czarownicy, której dowiedziono, że jadła ludzkie ciało".
Ludzie ówcześni pojmują świat jako grę złośliwych tajemnych mocy, które trzeba albo sobie zjednać, albo od siebie oddalić. Edward Salin poświęcił gruby tom omówieniu zabobonów i praktyk magiczno-religijnych. Bogowie starożytni bowiem nie pomarli: w wielu miejscach, w zrujnowanych świątyniach, w głębi lasu lub w zaciszu domowym dalej czczono Jowisza, Merkurego, Dianę, Wenus... W Turenii, ziemi św. Marcina, ludność jeszcze w VI stuleciu oddaje cześć źródłom, drzewom, kamiennym monumentom, rozdrożom. Chrześcijanie powracają do kultu bałwanów, ośmielają się spożywać mięso z ofiar; przesilenie dnia z nocą daje okazję do tańców, śpiewów i palenia ogni; w okresie zaćmienia księżyca gromadzą się tłumy i wyją po nocy "
Vince, Luna!". Pasterze i myśliwcy stosują mnóstwo zaklęć. Ludzie zwracają pilną " uwagę na wszelkie czynności pozostające w związku z drzewem i z chlebem."(?) Wierzą w szczególną moc zawartą w mięsie zwierząt uduszonych lub zabitych przez inne zwierzęta; poszukiwane jest zwłaszcza mięso końskie. Słyszymy, że głowy ptaków i różnych zwierząt są przedmiotem "świętokradztwa". Może umieszczano je nad grobami lub przy drzwiach domów; zwyczaj ten utrzymał się ido dziś w niektórych okolicach. Aby stado chowało się pomyślnie, trzeba je przepędzić przez wydrążony kamień lub pień drzewa; aby ustrzec od złego dom, należy otoczyć go bruzdą. Na nowiu, który przyprawia ludzi o szaleństwo, nie wolno przedsiębrać nic nowego.
Wiara w amulety pozostaje równie żywa jak dawniej. Większość klejnotów, jak widzieliśmy, nosi na sobie pogańskie wzory o mocy profilaktycznej, łączone lub mieszane z motywami chrześcijańskimi. Skuteczność ich potęgują pewne substancje znane ze swojej dobroczynnej siły (włosy, muszle, żywica, i bursztyn, kły niedźwiedzia, kostki myszy itd.) - i, w coraz większej mierze, relikwie. "Ty, który jesteś Rzymianinem, krzycz sobie, ile chcesz przeciw naszym obyczajom, ale nigdy nie uda ci się ich wytępić - oświadczają w oczy św. Eligiuszowi ludzie z diecezji Noyon - żaden człowiek nie potrafi wygubić zabaw tak starożytnych i tak nam miłych."
Z żywotów świętych dowiadujemy się, że niejeden misjonarz życiem przypłacił walkę z zabobonami. Ludzi nękało zbyt wiele nieszczęść, aby w imię nowej nadziei odważyli się wyrzec starych sposobów obrony, przekazanych im przez tradycję.
*