Obok apostołów i proroków, którzy prowadzili życie wolne, pneumatyczne, istnieli wśród chrześcijan ludzie wykonujący funkcje administracyjne i zajmujący się obracaniem pieniędzmi, ludzie, których funkcje miały charakter ekonomiczny i socjalny — nadzorowali oni gospodarkę i organizację życia gminy: wykorzystanie funduszy, pomoc dla biednych, opiekę nad chorymi, przestrzeganie ustalonych zasad gościnności itd. Tacy urzędnicy gminni, obdarzeni tytułami biskupów, diakonów i prezbiterów, znaczyli o wiele mniej i mieli znacznie mniejszy autorytet niż apostołowie, prorocy i nauczyciele. Ich kompetencje rozciągały się bowiem tylko na zaspokajanie bardziej materialnych potrzeb wiernych. Byli oni — zgodnie z określeniem używanym tu i ówdzie w Nowym Testamencie i gdzie indziej — „włodarzami" (
oikonómoi,
dispensatores), „funkcjonariuszami technicznymi".
Jeszcze żyjący na początku III wieku ojciec Kościoła Klemens Aleksandryjski prawie w ogóle nie wspomina o organizacji kościelnej i duchownych, chociaż zaleca, by chrześcijanin myślący i potrafiący poznać prawdę o Bogu nie unikał spełnianej przez kler służby Bożej — nawet wówczas, gdy udział w nabożeństwach nie jest mu już potrzebny. I również Orygenes bardzo zdecydowanie stawia nieskazitelnego pod względem etycznym nosiciela duchowości, „kapłana w duchu", którym — jego zdaniem — mógłby być każdy człowiek doskonały, nad piastującymi urzędy: prezbiterem i biskupem.
Ale wpływ nosicieli duchowości malał w miarę przemijania początkowego entuzjazmu, natomiast biskupi i prezbiterzy uzyskiwali mocniejszą pozycję. Ich prestiż rósł — tym bardziej, że regularnie rozdzielali oni pieniądze i dobra, co całkowicie uzależniało od nich tych członków gminy, którzy byli ubodzy i którzy stanowili wtedy przytłaczającą większość. Gdy zaś biskupi podporządkowali sobie prezbiterów, mogli swobodnie dysponować wszystkimi dochodami i darami. W III wieku stali się oni organami zarządzającymi skarbem, „kasjerami", i z religią taka kariera nie miała raczej związku.
Jezus zalecił swoim uczniom: „Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów", wysłał ich zaś na misje ze słowami: „Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie"; zdarzyło się to i Pawłowi, że zapewnił sobie utrzymanie ubocznym zarobkiem, i był nawet z tego dumny. Natomiast biskupi przyznali sobie — w III wieku — prawo do zaspokajania wszystkich swoich potrzeb z kasy kościelnej. Decydowali oni również o wysokości dochodów podległych im urzędników, którzy często musieli imać się dodatkowej pracy; mogli arbitralnie obniżać i podwyższać dochody innych, mieli nieograniczone prawo dysponowania pieniędzmi, a opowiadać się musieli tylko Panu Bogu.
Już na początku II wieku poznajemy kościelnych dygnitarzy, którzy chyba bardziej kochali defraudację niż Pana — znalazł się wśród nich kapłan Valens z Filippi. Nie było to zapewne regułą. Ale niewątpliwie biskupi wykorzystywali otrzymywane od gminy pieniądze na umacnianie własnej pozycji. Przyjęta w 341 roku na synodzie w Antiochii uchwała o objęciu kontrolą biskupiego zarządzania skarbem nie została wykonana. Biskupi nadal rozporządzali kościelnym kapitałem podług swego uznania. I zależało im na akcesie ludzi bogatych, którzy przysparzali większych przychodów niż biedota. Zmieniła się przez to także postawa wobec bogaczy i majątku. Jeśli dawniej nie przywiązywano doń wagi, to teraz zaczęto go cenić. Szukano kontaktów z elitą i powoli, ale konsekwentnie, dystansowano się w stosunku do ludu.
Tak to wybiegliśmy naprzód. Nietrudno zrozumieć, że w II wieku zaczęło się — z czasem coraz usilniejsze — zabieganie o łaskę owych urzędników, że wzrósł ich prestiż, że wkrótce stali się oni już nieomal równi prorokom i nauczycielom, że powierzano im także funkcje duszpasterskie i eucharystyczne, i dzięki temu awansowali z pozycji zastępców do pozycji równoprawnych konkurentów.
O tym, iż mniejszy respekt dla kapłanów i biskupów niż dla stojących znacznie wyżej proroków został stopniowo zastąpiony jednakowym szacunkiem, opowiada
Didache, kilkakrotnie tu wymieniane pismo z pierwszej połowy II stulecia. „Nie lekceważcie ich — przykazuje ono chrześcijanom, mówiąc o prezbiterach i biskupach — bo są oni wśród was godni czci, nie mniej niż prorocy i nauczyciele".
Wreszcie między prezbiterami a prorokami wywiązała się walka, funkcjonariusze gminni i charyzmatycy zmierzyli się ze sobą, a zakończyło się to pełnym zwycięstwem urzędu nad duchowością. Oczywiście nie zawsze, zwłaszcza w tamtym okresie przejściowym, byłoby łatwo odróżnić piastujących urzędy od duchownych.
Od końca II wieku biskup sprawował wszystkie urzędy osobiście. To, co dawniej stanowiło prerogatywy autonomicznej gminy albo określonych stanów, przeszło na niego: działalność wychowawcza Kościoła, powszechne kapłaństwo wiernych, charyzmatyczne cechy proroków, funkcje nauczycieli oraz majątek Kościoła. Biskup miał odtąd całą władzę. Powstał system „jednoosobowy", który odegrał potem kluczową rolę w Kościele, chociaż w Nowym Testamencie nie ma o nim mowy.
Podczas gdy w epoce apostolskiej przez proroków, a więc przez każdego chrześcijanina, który poczuł się powołany, przemawiał duch Boży, to od II wieku starano się skojarzyć inspirację tego ducha z urzędem biskupim, od IV wieku natomiast kojarzono ją z soborami i wątpliwą tradycją, a jeszcze później decydował papież.
Powstanie kościelnego urzędu biskupa
Ostoją Kościoła prawa stał się biskup (
episkopos), a słowo to jest na wskroś pogańskie. Biskupami zwali się u Homera, Ajschylosa, Sofoklesa, Pindara, bogowie, jako obserwatorzy ludzkich dobrych i złych uczynków, i nawet w Nowym Testamencie natrafiamy na jeden przypadek użycia tego pogańskiego predykatu bogów w analogicznej intencji — w odniesieniu do Chrystusa.
Platon i Plutarch nazywali nim wychowawców, wędrowni filozofowie — cynicy — byli tak określani, ale także osoby piastujące urzędy związane z kultem znano jako biskupów już w II wieku przedchrześcijańskim.
Zdaniem teologa Schneidera, chrześcijańskie pojęcie biskupa różni się od jego odpowiedników pogańskich tylko przypisaniem temu urzędowi władzy dyktatorskiej.
Prawodawczy monarchiczny urząd biskupi — władza episkopalna jednej osoby — stanowił przypuszczalnie instytucję apostolską, ale przez cały I wiek pozostawał nieznany. Na czele gmin nie znajdowały się wówczas jednostki, lecz — pomińmy tu szczególny przypadek pierwotnej gminy jerozolimskiej — kolegia.
Paweł zwraca się stale do całej gminy, nie zaś, jak to później czynili biskupi, do przywódców gmin. W jego listach nie ma w ogóle mowy o odpowiedzialnych za gminę jednostkach — nawet wtedy, gdy należałoby się takiej wzmianki spodziewać. Gminy są autonomiczne. Nie mają one nad sobą żadnej ustanowionej zwierzchności, lecz same się rządzą i rozstrzygają swoje sprawy. Wszystkie osoby prowadzące w gminach jakąś działalność sprawują swe urzędy nie z wyboru, a dzięki charyzmatycznej predyspozycji.
W epoce postpaulińskiej przewodzenie gminie było powierzane wybranemu kolegium, złożonemu z równouprawnionych kapłanów i biskupów, którym podporządkowano pewną liczbę diakonów. I dopiero z takiego kolegium równych sobie osób wysuwał się na czoło „biskup".
Jednoosobowa władza episkopalna nie pojawiła się jednocześnie we wszystkich prowincjach. Najwcześniejsze jej przejawy są rozpoznawalne w niektórych epistołach napisanych około roku 100, takich jak pierwszy list Klemensa oraz listy pasterskie. Ale na przykład w Jerozolimie nie istniała aż do początków III wieku dożywotnia monarchiczna władza episkopalna. Podobny stan rzeczy zdarzał się oczywiście także w innych miastach, zwłaszcza na Wschodzie.
Między kolegiami biskupimi a prezbiterskimi nie było przez cały I wiek różnicy statusu hierarchicznego. Te same osoby nazywano czasem kapłanami, kiedy indziej zaś biskupami; identyczne funkcje są wykonywane już to przez biskupów, już to przez kapłanów, co zresztą jest cechą wspólną chrześcijaństwa i judaizmu, w tej ostatniej religii bowiem przywódców gmin, które istniały w diasporze określano i jako prezbitrów i jako archontów.
Z czasem jednak prezbiter stał się podwładnym, organem wykonawczym biskupa, a więc kapłanem; łacińska wersja tego terminu weszła w użycie pod koniec II wieku.
Kapłani stojący na czele wspólnot religijnych znani byli wszakże zarówno w przedchrześcijańskim pogaństwie, jak też żyjącym w diasporze wyznawcom judaizmu. Prawdopodobnie z tej właśnie religii został ów tytuł urzędowy zapożyczony do nomenklatury chrześcijańskiej, bo też działalność i kompetencje chrześcijańskiego kapłana pod wieloma względami pokrywały się całkowicie z działalnością i kompetencjami kapłana żydowskiego — dotyczy to nadzoru nad gminą, władzy dyscyplinarnej, przewodzenia w kulcie. Ale ewidentne są również wpływy pogańskie.
Najstarszym, jak się zdaje, urzędem chrześcijańskim w Kościele przedkonstantyńskim był urząd diakona, którego sprawowanie polegało na okazywaniu miłosierdzia i usługiwaniu przy stole. Istniał on już także w religiach pogańskich, i to z identycznymi funkcjami charytatywnymi. (...)
Biskupi epoki najwcześniejszej nie byli mianowani przez apostołów, lecz wybierani przez gminę — na przywróceniu tego zwyczaju zależało Lutrowi — i w razie potrzeby też pozbawiani godności. „Wybierajcie sobie biskupów i diakonów" — zaleca w II wieku Didache, Nauka dwunastu apostołów.. I pewien znany statut kościelny z III wieku nakazuje: „Niechaj biskupem zostanie ten, kogo wybrał cały lud". Ów kościelny dokument kładzie nacisk na to, by biskup „podobał się wszystkim" i by otrzymał sakrę „za powszechnym przyzwoleniem". Aż do roku 483 z wyboru dokonywanego przez mieszkańców miasta pochodzili nawet biskupi Rzymu.
Jeszcze w połowie III wieku biskupem mogła zostać dowolna osoba świecka, choćby przedtem nie piastowała żadnego urzędu kościelnego. Wymagano tylko, żeby był to człowiek godny szacunku, gościnny, prawdomówny, skłonny do kompromisów, nie żądny pieniędzy, a poza tym dobry mąż i ojciec rodziny. W jednej gminie bywało po kilku biskupów i przewodzili oni nawet pojedynczym wsiom.
Dopiero w IV wieku rozpoczęła się walka „biskupów miejskich" z „biskupami wiejskimi",
chorepiskopoi, którym ciągle ujmowano uprawnień, których deklasowano samym określeniem, aż wreszcie ta kategoria znikła, co pozwoliło na poszerzenie diecezji miejskich. Jeszcze na soborze nicejskim (325 r.) znalazło się niemało wiejskich biskupów, i to z takimi samymi właściwie uprawnieniami, jak ich koledzy z miast.
Podczas wyboru biskupa inspiracja Ducha Świętego przejawiała się często osobliwie, a zilustrujemy to następującym przykładem. Opieramy się na świadectwie chrześcijanina z IV wieku, Ojca Kościoła Grzegorza z Nazjanzu. Z widoczną rezerwą, pomijając szczegóły, opowiada on o pewnym wyborze biskupa Cezarei, która to elekcja — podówczas nie był to przypadek odosobniony — doprowadziła do krwawego powstania, tym trudniejszego do stłumienia, że — jak pisze Grzegorz — ranga tej biskupiej stolicy wzmagała rozgoryczenie. Wreszcie doszło do porozumienia, osobą zaakceptowaną okazał się jednak nie kandydat chrześcijański, lecz „pewien patrycjusz, wprawdzie o nieskazitelnej moralności, ale jeszcze nie ochrzczony i nie bierzmowany".
Owemu poganinowi nie zależało bynajmniej na sławnej cezarejskiej stolicy biskupiej, jednakże niewiele mu ta obojętność pomogła. „Wbrew jego woli sprowadzono go, posłużywszy się żołnierzami miejscowego garnizonu, do kościoła, po czym przywleczono go przed ołtarz i biskupów, a następnie krzykiem i zastosowaniem przemocy wymuszono jego chrzest i wybór".
Grzegorz usprawiedliwia to niezbyt legalne postępowanie „żarliwą wiarą". Biskupi przeistoczyli zatem, w trybie przyspieszonym, poprzez chrzest, wybór oraz intronizację, bardzo niechętnego temu poganina w katolickiego arcypasterza Cezarei. Później co prawda uznali jego sakrę za nieważną i zarzucili mu, że zastosował przemoc, chociaż on sam, jak stwierdza Grzegorz, „nie mniej ucierpiał od przemocy".
Odwołanie okazało się zresztą daremne, spór nie został rozstrzygnięty, wreszcie przybył cesarz i stawką w tej grze stało się istnienie miasta. Uratował je co prawda biskup, który był ojcem Grzegorza, ale ten nowy ordynariusz zmarł nagle i „w tymże mieście wybuchł bunt z tegoż powodu". Tu urywa się opowieść Grzegorza. „Wstydzę się o tym mówić" — wyznaje on.
Wiadomo jednak, do czego wtedy nierzadko dochodziło. Już za równoczesnego pontyfikatu rzymskich biskupów Liberiusza i Feliksa II toczyły się krwawe walki. A gdy w roku 366 rywalizowali o tron biskupi w Wiecznym Mieście następcy tamtych, Damazy i Ursyn, wówczas nawet w kościele atakowano się nawzajem z taką zaciekłością, że jednego dnia wyniesiono stamtąd sto trzydzieści siedem trupów.
Istniały oczywiście także subtelniejsze metody walki. Od czasu do czasu wychodziło na jaw ogromne przekupstwo popełnione nie przez elekta, lecz, w jego interesie, przez jakąś bogatą przyjaciółkę. O „kupowaniu" tłumów podczas wyboru biskupa wspominają nawet Ojcowie Kościoła.
Cała korupcja, jaka towarzyszyła w dawnym Rzymie uzyskiwaniu urzędów i wyborom cesarzy, znalazła swą kontynuację w Kościele. Wierni chrześcijanie utracili jednak czynne prawo wyborcze i zachowali już tylko prawo akceptowania. „Wierni posiadają je — zauważa nie bez ironii teolog Lietzmann — i korzystają zeń w Rzymie po dziś dzień, ilekroć nowo wybrany papież ukazuje się na logii bazyliki Świętego Piotra i wsłuchuje się w okrzyki radości wydawane przez tłum zgromadzony na placu".
Monarchiczny urząd biskupi i dalszy rozrost hierarchii kościelnej
Pierwszy list Klemensa
Demokratyczne obsadzanie urzędu biskupa zostaje po raz pierwszy zakwestionowane przez najstarsze pismo postpaulińskie, napisany przypuszczalnie pod koniec I wieku w Rzymie pierwszy list Klemensa. Adresowany do gminy korynckiej, która pozbawiła godności kilku niegdyś wybranych prezbitrów, prezentuje on nieoczekiwanie tę oto fikcję, iż apostołowie mianowali ponoć pierwszych biskupów i diakonów w utworzonych przez siebie gminach, a urząd biskupa uczynili trwałym, co ewidentnie kłóci się z wszystkimi odnośnymi faktami historycznymi, które są nam znane.
Charakterystyczne dla metod rządzenia kleru — niezadługo przejął on władzę — jest to, że owa rzymska epistoła nie występuje przeciw korynckiej opozycji z żadnymi konkretnymi argumentami. Przyczyna sporu, której nie dowiadujemy się w ogóle, nie odgrywa tu żadnej roli. Ale przywódcy opozycji zostają zdyskredytowani — jako ludzie aroganccy, próżni, zazdrośni, jako pieniacze i samochwały, obłudnicy i głupcy.
W pierwszym liście Klemensa, najwcześniejszym chrześcijańskim dokumencie mówiącym o ludziach świeckich, określenia „kapłan" i „biskup" dotyczą jednak tych samych osób. Ponadto „ludzie świeccy" mają jeszcze prawo głosu, gdy wybiera się nowych kapłanów, ci ostatni bowiem otrzymują swą godność „za zgodą całej gminy". Urząd, o który tu chodzi, nie jest bynajmniej monarchicznym urzędem biskupim.
Ignacy z Antiochii
Najwcześniejszym orędownikiem monarchicznego urzędu biskupiego jest antiochijski biskup Ignacy. Jego siedem listów, które powstały na początku lub dopiero w połowie II wieku, uchodzi obecnie — w opinii większości badaczy — za autentyczne. Przypuszczalnie jednak pod koniec II stulecia przeformułowano je w duchu „katolickim". Dziesięć dalszych listów (między innymi jeden adresowany do Najświętszej Panienki, razem z odpowiedzią tejże) przypisano mu w dawnym Kościele fałszywie.
Ignacy, najżarliwszy bodajże przeciwnik kacerstwa w tamtych czasach, który wszystkich chrześcijan-innowierców lży, określając ich jako „dzikie zwierzęta", "wściekłe psy", „bestie w ludzkiej postaci", a ich doktryny nazywa „cuchnącymi nieczystościami" — zdaniem jednego z katolickich wydawców listów Ignacego świadczą one o umiłowaniu Boga, znajdującym u tego świętego swój wyraz „także w doborze słów" — stał się „klasykiem katolickiej nauki o urzędzie biskupim". W jego pismach pojawia się po raz pierwszy odpowiednik słowa „katolicki", ale to słowo nie zostało stworzone przez Kościół — stanowi ono zapożyczenie z greki. Trzeba tu jeszcze raz podkreślić, że „katolicki" to niekoniecznie od razu „rzymskokatolicki", zwłaszcza w Kościele antycznym.
Ignatiana przedstawiają pierwszy schemat pełnej hierarchii: na czele stoi biskup, jemu podlega kolegium prezbitrów, niżej od nich znajdują się diakoni. Ale struktura, którą zarysowuje Ignacy — jeśli założymy, że jego listy są autentyczne, i jeśli weźmiemy pod uwagę fakt późniejszego opracowania tychże — wydaje się raczej postulowanym obrazem sytuacji niż zapisem realiów historycznych.
Rzeczywistość była jeszcze bardzo daleka od jego dogmatycznej teorii. Znamienne jednak są już u tego autora, któremu zawdzięczamy pierwsze świadectwo występowania słowa „katolicki" w ówczesnym uzusie, przejawy chrześcijańskiej skromności. „To oczywiste — stwierdza biskup Ignacy — że biskupa trzeba czcić tak, jak samego Pana". Biskup jest w mniemaniu Ignacego repliką Boga, adresatem niebiańskich objawień, symbolem gminy. Bez biskupa nie ma gminy, niemożliwa jest czystość sumienia, nie są ważne ani chrzest, ani eucharystia.
Zapoczątkowane tu przypisanie prawa udzielania sakramentów osobie biskupa "albo osobie przezeń upoważnionej" musiało — nieuchronnie — doprowadzić do przeciwstawienia kleru ludziom świeckim, a więc zjawiska w ogóle nie znanego w najdawniejszym chrześcijaństwie. Pierwotnie bowiem udział w wieczerzy był możliwy nawet w bardzo małym gronie, choćby wśród domowników. U Ignacego występują co prawda dopiero pewne zapowiedzi, ale już jest tu rozpoznawalna tendencja do przemodelowania kultu chrześcijańskiego w służbę Bożą o charakterze misteryjnym, na modłę pogańską.
Ignacy domaga się, by biskupi stali się najwyższymi instancjami doktrynalnymi i dyscyplinującymi, żąda całkowitego podporządkowania się ze strony prezbitrów i diakonów, a przede wszystkim bezwarunkowego posłuszeństwa wiernych. Miłe Bogu jest tylko to, co pochwala biskup. „Bez biskupa nie czyńcie niczego" — przykazuje Ignacy. „Kto szanuje biskupa, tego Bóg uszanuje, kto działa przeciw biskupowi, ten służy diabłu". Ignacy wpaja to gminom niezmordowanie. I niezmordowanie ostrzega przed heretykami, przed rozbiciem. Prawowierność jest jak „pitny miód", a kacerstwo to „śmiertelna trucizna". „Kto pójdzie za schizmatykiem, ten nie odziedziczy królestwa Bożego". „A jeśli jest pasterz, to idźcie za nim niczym owce". Mimo wszystko Ignacy nie przypisuje utworzenia urzędu biskupa apostołom.
Cyprian
Hierarchiczną dominację biskupa wzmocnił Cyprian (zm. 258 r.), jeden z najchętniej czytanych na Zachodzie Ojców Kościoła, którego pisma rzekome - przypisane mu przez świat chrześcijański" — odnotujmy przynajmniej to — są liczniejsze niż pisma autentyczne. Styl biskupa Cypriana, ów sposób wypowiadania się dawnego retora i prawnika, stosownie do potrzeb już to pełen duszpasterskiego patosu, już to naszpikowany popisami adwokackiej ekwilibrystyki, stał się wzorcem Kościoła.
U Cypriana biskupi przeistaczają się z przywódców religijnych w autorytety prawnicze. Wokół nich skupia się całe życie kościelne. Zostają oni wywyższeni znacznie ponad ludzi świeckich. Ich władzy podlegają nie tylko duchowni, lecz również — i to jest głównie zasługa Cypriana — męczennicy i wyznawcy.
W ciągu II stulecia, zwłaszcza zaś w III wieku, umacniano i zwiększano władzę biskupa na wszelkie sposoby. Wielce użyteczne okazało się tu nowe posunięcie taktyczne w polityce Kościoła, a mianowicie
Legitymizacja urzędu biskupa poprzez sukcesję
W Nowym Testamencie, którego później powstałe elementy spisano w pierwszych dziesięcioleciach II wieku, nie ma jeszcze mowy o nieprzerwanym i uprawnionym dziedziczeniu urzędu biskupiego, sięgającym epoki apostołów. Nie istniało bowiem nigdy takie dziedziczenie, nie istniała taka
successio apostolica. Jak więc postąpił Kościół? Teolog Carl Schneider pisze: „W imię rzekomej tradycji nie wahano się fałszywie przedstawiać czasów, w których nie było jeszcze monarchicznych biskupów".
I tak na przykład późniejsi historycy Kościoła zmyślili długą listę chrześcijańskich biskupów Egiptu. W IV wieku ojciec kościelnego dziejopisarstwa, biskup Euzebiusz, dodał do niej aż dziesięć imion, które są tylko „pustymi dźwiękami". Natomiast według wiarygodnych przekazów pierwszym ordynariuszem był biskup Aleksandrii, Demetriusz (ok. 188-230), człowiek brutalny, pozbawiony wszelkich skrupułów.
Nie inaczej jest w przypadku wykazu biskupów Antiochii. Sporządził go na wzór listy biskupów Rzymu — w początkach III wieku Iulius Africanus. Znał on antiochijskich biskupów zaledwie od połowy II stulecia. Imiona wcześniejsze, służące uzupełnieniu luki aż do epoki apostołów, są „czystą fikcją".
Tak zatem przedstawia się sukcesja apostolska w najsławniejszych biskupstwach orientalnych dawnego Kościoła — w Aleksandrii oraz w Antiochii. Nieco niżej wykażemy, że w Rzymie sytuacja była właściwie podobna. Mimo to słowo „apostolski" stało się jednym z najważniejszych haseł bojowych Kościoła. Apostolskie okazały się: doktryna, urząd, kanon i oczywiście sam Kościół. Wszystko czego on potrzebował, było „apostolskie" albo też odnajdywało się jakoby w Piśmie Świętym, które — jakże by inaczej — również było apostolskie (s. 45 i nast.). Bo przecież pomimo postępu w dogmatyce i kulcie, pomimo przejmowania obyczajów i haseł judaistycznych oraz pogańskich, Kościół musiał jawić się jako instytucja konserwatywna i zachowywać pozory
semper idem. Faktycznie jednak jeszcze w I wieku nie istniał on w ogóle. A kiedy w II stuleciu doszło do ukonstytuowania się Kościoła, to jako pierwszy powstał Kościół Marcjona, w którym, wcześniej niż w Kościele katolickim, pojawił się monarchiczny urząd biskupi oraz Nowy Testament i którego apostołem był Paweł (s. 411 i nast.).
Odniesienie terminu prawnego
successio do następstwa biskupów zawdzięczamy najprawdopodobniej Tertulianowi, który był za młodu adwokatem. Sposób, w jaki udowadniał on istnienie tradycji apostolskiej, zilustrujemy takim oto przykładem: „To natomiast, co stanowiło treść nauki tychże [apostołów] albo, w innym ujęciu, Chrystusowe objawienie, którego apostołowie dostąpili, nie może być poświadczane inaczej niż za pośrednictwem Kościołów założonych przez tychże apostołów w czasie, gdy rozpowszechniali swe nauki (...). Jeśli zaś tak jest, tedy trzeba dojść do wniosku, że wszelką naukę... zgodną z tym, co głoszą owe apostolskie Kościoły, należy uznać za prawdę, albowiem bez wątpienia zawiera ona to, co Kościoły otrzymały od apostołów, ci zaś od Chrystusa, a Chrystus od Boga". Otóż to, jeśli tak jest „Jeżeli Ewangelia mówi prawdę, jeżeli Jezus Chrystus jest Bogiem, to w czym tu problem?" Tym, który tak błyskotliwie broni wiary chrześcijańskiej, jest sam Pascal.
Ale sukcesja apostolska nie dowodzi niczego nie tylko z tego względu, że wymyślono ją później i poparto oczywistymi fałszerstwami, lecz i dlatego, iż powoływała się na nią również większość „kacerzy". Dotyczy to późniejszych judeochrześcijan, artemonitówą, arian. Eksponowali ją ponadto gnostycy, a wśród nich Bazylides, który przypuszczalnie był uczniem Glaukiasza, tłumacza pism Piotra; inny gnostyk, Walentyn, który jakoby otrzymał nauki od Teodasa, jednego z uczniów Pawła; albo walentynianin Ptolemeusz, nawołujący do tego, by okazać się godnym „tradycji apostolskiej, którą również my przejęliśmy dzięki nieprzerwanej sukcesji, otrzymawszy zarazem potwierdzenie wszystkich nauk w nauce naszego Zbawiciela".
Gnostycy powoływali się na niezmienną tradycję doktrynalną nawet wcześniej niż powstający Kościół katolicki, który ukuł swoje pojęcie tradycji, iżby przeciwstawić się ukształtowanemu dawniej rozumieniu tejże przez „kacerzy". Ale sposób zawarowywania sobie tradycji przez Kościół stanowi dokładną replikę potępianej przezeń gnostycznej procedury dowodowej.
Zasada postępowania nie była zresztą wcale nowa — zarówno w przypadku Kościoła, jak i u „kacerzy" również w tej materii mamy do czynienia z naśladowaniem starszych wzorów. Sukcesje i ciągi tradycji były znane w szkołach filozoficznych — platonikom, stoikom, perypatetykom. Znane były też wyznawcom religii egipskich, rzymskich i greckich, a w niektórych spośród nich, na przykład w kulcie Demeter i kulcie Mitry, tradycja bierze swój początek od samego Boga.
*