Rodrigo Borgia przyszedł na świat w Jativie, koło Walencji, 1 stycznia 1431 r. Niektórzy historycy, jak np. Ferrara, kwestionują tę datę, przesuwając ją na rok 1432, ale Burcardo, mistrz ceremonii Aleksandra VI, dementuje to. W swoim Dzienniku notuje, że w poniedziałek, 1 stycznia 1498 r., "papież udzieliwszy po mszy błogosławieństwa powiedział kardynałom, że skończył 67 lat, jako że urodził się pierwszego dnia tygodnia, miesiąca i roku".
Ktoś podawał także w wątpliwość miejsce urodzenia: Walencja, a nie Jativa, jednakże pewien niepodważalny dokument z owych czasów temu zaprzecza. Od Villanuevy dowiadujemy się bowiem, że kiedy Rodrigo włożył na głowę tiarę, były alkald Jativy, Guillermo Trovia, napisał - i nikt tego nie podważył - że papież urodził się i został ochrzczony w tym właśnie mieście.
Herb rodziny Borgia Historycy nie są również zgodni co do nazwiska jego ojca. Według Gregoroviusa nazywał się on Jofre Lanzol, ale Pastor, Sacerdote, Ferrara, Fusero i inni podają, że jego nazwisko brzmiało: Jofre de Borja y Doms. Teolog Bernardino Babotti - współczesny albo prawie współczesny Aleksandrowi VI - w swym
Życiu Aleksandra VI i księcia Valentino przyznaje rację Pastorowi, a nie Gregoroviusowi, który ojcu Rodriga przypisał imię jego szwagra, ożenionego z siostrą Juana, który się nazywał właśnie Lanzol.
Nie wiemy, a nawet powątpiewamy w to, czy Rodrigo, jego brat Pedro Luis i cztery siostry - Juana, Beatriz, Damiata, Tecla - byli rzeczywiście, jak się przechwalali, potomkami Juliusza Cezara, kwestora Hiszpanii. Nie wiemy, i w to również wątpimy, czy w ich żyłach płynęła królewska krew.
Byli szlachtą, ale niewysokiego rodu. Wydaje się, że przodkiem zarówno Jofrego, ojca Rodriga, jak i matki Izabeli, był hrabia Pedro de Atares, któremu Alfons Zdobywca w 1121 r. podarował miasteczko Borja odbite muzułmanom.
Potomkowie Pedra od tej pory nazywali się Borja (zitalianizowane na Borgia), co po arabsku znaczy "wieża zamkowa". W sto lat później, w 1238 r., ośmiu z nich, w służbie Aragończyka, Jaimego, odegrało pierwszoplanową rolę w wyzwoleniu królestwa Walencji spod panowania niewiernych. W nagrodę otrzymali twierdzę Jativa z przyległymi do niej rozległymi terenami. Przyjęli za herb pasącego się wołu (zamienionego później na byka) otoczonego ośmioma snopami. "Był to - pisze Pastor - symbol siły, zmysłowości i perfidii tej rodziny".
Materiały źródłowe na temat dzieciństwa i lat młodzieńczych Rodriga są nieliczne, podejrzane i pełne luk. Nawet Babottiego trzeba przyjmować z dobrodziejstwem inwentarza; do wszystkiego, co wyszło spod jego pióra, należy podchodzić krytycznie, a nie jest to łatwe, gdyż miesza się tam legendę z prawdą. Nie można wykluczyć tego, że pierwszym nauczycielem Rodriga był Antonio Nagueroles, że w wieku 10 lat stracił ojca, a matka wraz z dziećmi przeniosła się do Walencji. Równie wiarygodne jest, że przyszły papież doskonale strzelał z rusznicy, zręcznie posługiwał się kuszą i sztyletem i był zapalonym myśliwym.
Z pewnością nieprawdą jest natomiast, że gdy miał 12 lat "zabił w Walencji chłopca, swego rówieśnika, ale niskiego pochodzenia, zadawszy mu wiele ciosów w brzuch za to, że ów powiedział pod jego adresem jakieś nieprzyzwoite słowa". Gdyby mały Borgia rzeczywiście zamordował swego równolatka, to jego niezliczeni i pełni złości oszczercy mówiliby o tym; takiego wydarzenia się nie przemilcza.
Papież Mikołaj V (1397-1455) To, co robił do 1447 r., ma niewielkie znaczenie. Ważne natomiast jest to, co nastąpiło po owej dacie. Papież Mikołaj V obsypał go beneficjami i prebendami oraz uczynił - mimo protestów miejscowych prałatów - członkiem kapituły Walencji. Chociaż w bulli dotyczącej tej nominacji mówi się o "uczciwości jego życia i obyczajów oraz o prawości i innych chwalebnych cnotach", wszyscy wiedzieli, że zaszczytne funkcje, bynajmniej nie honorowe, lecz bardzo lukratywne, zawdzięczał nie swoim cnotom, którymi z racji swego młodego wieku nie mógł się wykazać.
Krótko mówiąc, nie jego to było zasługą, lecz stryja Alfonsa, któremu papież nie mógł tej przysługi odmówić. Zresztą powierzanie urzędów kościelnych małoletnim było zgodne z obyczajami - lub z nieobyczajnością - Kościoła, który czynił z tego przedmiot bezwstydnego handlu. Powołanie i wiara nie miały z tym nic wspólnego a nawet było lepiej, gdy takie motywy nie wchodziły w grę. Rodrigo nie był więc żadnym wyjątkiem.
A z beneficjów i przywilejów hiszpańskich korzystał jeszcze po wyjeździe do Włoch. Żaden badacz nie był w stanie sprecyzować, kiedy to nastąpiło. Z tego co napisał mediolański prawnik Giasone del Maino, poseł na dworze Ludovica Sforzy, wynika że za najbardziej prawdopodobną datę należy przyjąć rok 1449 tym, kto wezwał do Rzymu 18-letniego wówczas Rodriga, był jego stryj, coraz potężniejszy, coraz bardziej wpływowy wzbudzający coraz większy respekt. Przyszły Kalikst III miał słabość do tego ambitnego, wesołego, pełnego fantazji bratanka, który podobał się mężczyznom z racji swego umysłu, a kobietom dzięki męskiej urodzie.
Nie był do niego podobny z charakteru, ale w jego żyłach płynęła ta sama krew i dla Borgii to się przede wszystkim liczyło. Był krępej budowy, miał ostre rysy twarzy, byczy kark, oliwkową karnację, wypukłe czoło, czarne oczy, gęste krzaczaste brwi, cofnięty podbródek, duży orli nos, grube wargi, wystające kości policzkowe. Tryskała z niego radość życia i używania oraz nie znana stryjowi żądza władzy. Jego postawa była w sposób naturalny bardziej majestatyczna, a osobowość wyraźnie silniejsza niż osobowość Kaliksta.
W Rodrigu uderzała też łagodność obejścia, ogłada towarzyska, sceptyczna ironia i powściągana duma, rozwaga i przenikliwość, elegancja i zdecydowanie, samokontrola i seksapil. Jacopo da Volterra tak go opisuje: "to człowiek o umyśle zdatnym do wszystkiego, człowiek wielkiej inteligencji; mówi zręcznie i umie bardzo dobrze układać swoje przemówienia, chociaż jego znajomość literatury jest mierna; z natury sprytny, cudownie opanował sztukę prowadzenia interesów".
A kronikarz Gaspare da Verona: "Wystarczy, że rzuci spojrzenie na piękną kobietę, by rozgorzała ona miłością; przyciąga on kobiety jak magnes żelazo". Pewien dyplomata tak o nim mówił: "Nigdy nie widziano bardziej zmysłowego człowieka. Już w wieku 13 lat zaczął uganiać się za kobietami.
Opowiadał wielu swoim przyjaciołom, że gdy skończył 20 lat miał już za sobą stosunki cielesne z przeszło dwustu kobietami. Gdy został kardynałem, lubił sypiać między dwiema konkubinami i gdziekolwiek wyjeżdżał, zabierał ze sobą jedną z nich, w męskim przebraniu".
Jest w tym być może trochę przesady, ale Rodrigo naprawdę nie potrafił się oprzeć kobiecemu urokowi. Suknia, którą nosił: najpierw kleryka, potem kardynała, aż wreszcie papieża, nigdy mu nie przeszkadzała w folgowaniu swoim zapałom, w przedkładaniu zmysłowych rozkoszy nad nieuchwytne rozkosze ducha, alkowy nad ołtarz, grzechu nad wyrzeczenia. Dla niego, i nie tylko dla niego, raj znajdował się tu, na ziemi. Tamten świat był mu obojętny, jakby nie istniał lub przynajmniej, jakby on nie musiał tam odejść.
Alfonso de Borja - Papież Kalikst III (1378-1458) W Rzymie, żyjąc w opiekuńczym cieniu stryja, który nadal nie skąpił mu łask, dzielił swój czas między szkołę, salony, tawerny i burdele. Studiował z pożytkiem pod kierunkiem gramatyka Gaspara z Werony, jednego z najuczeńszych humanistów Miasta, na którego wykłady przychodził kwiat rzymskiej młodzieży. Obcował również z malarzami, muzykami, poetami, filozofami, ale nie związał się bliżej z nikim. Bardziej człowiek czynu niż refleksji, zręczny taktyk, pozbawiony skrupułów strateg, ambitny i stanowczy był wspaniałym ucieleśnieniem egoizmu i zachłanności, owego cynicznego i namiętnego Odrodzenia, nie uznającego reguł ani ideałów, którego niedościgłym wzorem jest Książę Machiavellego.
W 1453 r. Rodrigo opuścił Rzym, by kontynuować naukę w Bolonii, siedzibie najsławniejszego włoskiego uniwersytetu. Przebywał tam z krótkimi przerwami przez siedem lat, tyle bowiem trwały studia prawa kanonicznego. Wyjeżdżał z Bolonii w 1455 r., kiedy stryj został wybrany papieżem, aby mu się pokłonić. 10 maja tegoż roku Kalikst III mianował go notariuszem apostolskim, a w miesiąc później powierzył mu dziekanat Jativy. Był to dopiero początek.
W Bolonii, mieście epikurejskim i lekkomyślnym, Rodrigo szybko się zadomowił. Miał wszystko, co potrzeba do szczęścia: młodość, pieniądze, powodzenie u kobiet, poważanie graniczące z uwielbieniem, miał kolegów i nauczycieli oraz opiekę wszechpotężnego stryja. Oddał się przyjemności, a przyjemność oddała się jemu.
Znajdował jednak czas i na studia. Nie opuszczał ani jednej lekcji, zdawał regularnie egzaminy i to z pozytywnym wynikiem. 9 sierpnia 1456 r., choć nie ukończył jeszcze pięcioletniego kursu, został dopuszczony, w uznaniu specjalnych postępów, do egzaminu końcowego. W cztery dni później został doktorem prawa kanonicznego, a to wydarzenie odnotowano w Tajnych Księgach (później anonimowa ręka dopisze tu trzy uwagi: pierwszą dotyczącą roku, w którym Rodrigo został kardynałem, drugą - na temat jego wyboru na papieża i trzecią - mówiącą o jego śmierci: "zmarł w sierpniu 1503 r. i został pogrzebany w piekle").
Jeszcze przed ukończeniem studiów stryj mianował go kardynałem, ale nie ujawnił tego, by nie wywoływać skandalu i nie przysparzać sobie nowych wrogów (miał już ich tak wielu). "Tajny konsystorz - notuje Ferrara, najbardziej zagorzały obrońca Borgiów - skłonił biografów do udramatyzowania tego wydarzenia". Również i późniejsi historycy twierdzą, że te nominacje (wraz z nim purpurę otrzymał kuzyn Luis) napotkały silny sprzeciw, ale ponieważ były wyrazem suwerennej woli papieża, kardynałowie ustąpili w nadziei, że papież, ciągle chory, umrze przed publicznym ogłoszeniem tych nominacji. Utrzymują oni ponadto, że papież oficjalnie podał je do wiadomości we wrześniu, kiedy z powodu złych warunków sanitarnych panujących w Rzymie, wielu kardynałów oponentów przebywało poza miastem.
"To wszystko - pisze Ferrara - jest czystą fantazją. Pozostaje faktem, że w tłumie, któremu papież ogłasza nominację Rodriga Borgii na kardynała, panuje jednomyślność nie tylko obecnych, ale jedynego nieobecnego kardynała, biskupa Ostii. Pod aktem nominacji widnieją zresztą podpisy wszystkich kardynałów. Jest możliwe, że istniał silny sprzeciw wobec tego przykładu jawnego kumoterstwa, ale z historycznych świadectw mamy tylko te nominacje dokonane z wszelkimi gwarancjami dla mianowanego, w formie jeśli nie normalnej, to spotykanej w wielu innych wypadkach".
Ferrara, który na przekór historii i wbrew faktom chce rehabilitować Borgiów, wszystko kwestionuje. To prawda, że nepotyzm był powszechny i nie tylko Kalikst go praktykował. To prawda, że w Kościele zapanowała symonia i każdy urząd, od najniższego do najwyższego, był na sprzedaż. To prawda, że dążenia doczesne zajęły miejsce duchowych. To prawda, że żaden kardynał nie sprzeciwił się decyzjom papieża. To prawda, że również biskup Ostii nie zgłosił zastrzeżeń. Jest jednak również prawdą, że te nominacje były prawdziwym nadużyciem. Rozgrzeszanie z tego Kaliksta, jak to czyni Ferrara, jest śmieszne.
Po kapeluszu kardynalskim na młodego Borgię spadła lawina innych beneficjów. W grudniu został wikariuszem papieskim w marchii Ankony, najbardziej niespokojnym dominium Kościoła. Miejscowi pankowie prowadzący ciągle między sobą wojny paraliżowali wszelką działalność, siejąc chaos, a chciwi i nieudolni legaci papiescy pozwalali im na wszystko.
Potrzebny był ktoś, kto by nauczył rozumu tych swarliwych despotów i przywrócił w prowincji porządek. Kalikst wysłał tam swego bratanka. Rodrigo energicznie poskromił rewoltę, uwięził szlachcica, który ją rozpętał, i wyekspediował go do Rzymu na proces.
Ta misja była ważna o tyle, że papież po raz pierwszy musiał stawić czoło tym pomniejszym despotom, którzy tyle kłopotów sprawiali Rzymowi i z których winy Państwo Kościelne było tak słabe. Ich zależność od papieża była bowiem tylko formalna; w praktyce każdy postępował jak mu było wygodnie, wypowiadał wojny sąsiadom, nakładał wygórowane podatki, bił monetę, wymierzał sprawiedliwość. Rodrigo zrozumiał, że jeśli Kościół szybko temu nie zapobiegnie, wcześniej czy później utraci te dominia.
Po przywróceniu chwilowego pokoju kardynał ukarał buntowników, skonfiskował ich dobra, skontrolował niektóre podatki, np. podatek od soli, przywrócił dyscyplinę w wymiarze sprawiedliwości wyjaśniając, jakimi niepospolitymi cechami powinien odznaczać się dowódca i administrator.
Jesienią następnego roku (1457) Kalikst w nagrodę mianował go na bardzo wysoki urząd wicekanclerza, o który zawsze ubiegało się wielu, z roczną pensją 20 tysięcy dukatów (co według Jacopa da Volterry wynosiło 8 tysięcy florenów) i nieograniczonymi praktycznie uprawnieniami. Bratanek stał się jego factotum i zausznikiem. Ten urząd torował zresztą drogę do tronu, stanowił prawie zadatek na papiestwo, choć oczywiście inwestyturę mogło nadać tylko Święte Kolegium.
W grudniu Kalikst dodał mu jeszcze stanowisko generała wojsk papieskich we Włoszech, a w czerwcu 1458 r. biskupstwo Walencji, z którego dochody wynosiły 18 tysięcy dukatów. Brata Rodriga, Pedra Luisa, mianował natomiast kapitanem generalnym Kościoła (dowódcą wojsk papieskich) i gubernatorem zamku św. Anioła.
Wszyscy, łącznie z kardynałami, orzekli, że to skandal, a niepopularność Borgiów gwałtownie wzrosła. Zwiększyła się też niechęć do Katalończyków, którzy nazajutrz po koronacji Kaliksta spadli na miasto jak szarańcza. "Nikt - pisze Fusero - nie wyobrażał sobie nawet, że papież ma w Hiszpanii taką ogromną rodzinę. Napływali nieustannie krewni i krewni krewnych, a dla każdego z nich znajdowało się miejsce pod słońcem, jedna z niezliczonych synekur lub jeden z tych dziwnych urzędów, które wytworzyła biurokracja papieska w ciągu stuleci niepohamowanego rozwoju". Również z tego powodu Ojcowizna Świętego Piotra znajdowała się ciągle na progu bankructwa.
Wydaje się, że tylko raz Kalikst zdał sobie sprawę z tego, jak bezczelny był jego nepotyzm; odmówił swej siostrze Izabeli wyposażenia jej córek na koszt Kościoła. Był to jednak tylko epizod. O ile wiadomo, nawet na łożu śmierci nie pokajał się z powodu sprzeniewierzeń popełnionych dla wyniesienia własnej rodziny i umiłowanego Rodriga.
Trzeba jednak dodać na jego usprawiedliwienie, że nie mógł postawić na lepszą kartę. W bratanku, mimo jego młodego wieku, był już materiał na przywódcę. Jeśli dla niego, podobnie jak dla Machiavellego, cel uświęcał środki, jeśli jego zamiary sięgały daleko, a pragnienie władzy było niezmierne, to inteligencja, jaką był obdarzony, upór, z jakim dążył do celów, polityczna zręczność, którą wyróżniał się spośród przyjaciół i wrogów, czyniły z niego w tym wyjątkowym stuleciu wyjątkowego człowieka.
Jego metody były dyskusyjne i sami współcześni, którzy z nie mniejszą nonszalancją je stosowali, dyskutowali nad nimi. Jego moralność, a właściwie jej brak, nie pasowała do dostojnika Kościoła, ale jego koledzy nie byli lepsi, tylko mniej uzdolnieni. Bez tych cech, które etyka potępia, ale ambicja usprawiedliwia, nie tylko nie doszedłby do tronu, ale też nie sprawowałby urzędu wicekanclerza przez 35 lat.
Potwierdzają to wszyscy, choć nie złączeni z nim więzami krwi, następcy Kaliksta. Rodrigo, to prawda, przyczynił się do wyboru swego stryja, ale żaden z kandydatów po zdobyciu tiary nie musiał spełniać swych obietnic. "Kapitulacje" bowiem - tak się nazywały przetargi i układy poprzedzające głosowanie - były zawsze nie dotrzymywane. I to nie tylko w czasach Borgiów, ale w ciągu całego Odrodzenia. I nikt się tym nie gorszył. Jeśli Pius II, Paweł II, Sykstus IV, Innocenty VIII trzymali Rodriga Borgię na urzędzie wicekanclerza, to z pewnością nie z wdzięczności, lecz po prostu dlatego, że nie znaleźliby drugiego, który by mu dorównał. I tu zgadzamy się z Ferrarą.
Opinie tych czterech papieży o bratanku Kaliksta były zresztą zawsze entuzjastyczne. "Rodrigo - miał kiedyś powiedzieć Pius II - jest młody, gdy się patrzy na jego lata, ale stary pod względem rozumu". Innocenty VIII utrzymywał, że nikt lepiej od Rodriga nie znał spraw kościelnych.
Śmierć Kaliksta została przyjęta jak wyzwolenie - zarówno w Watykanie, jak i poza nim. Rzymianie nienawidzili Hiszpana i jego nienasyconych krewnych; na wieść o śmierci papieża złupili katalońskie domostwa. Ten i ów odgrażał się nawet wicekanclerzowi, który jednak nie stracił zimnej krwi.
Był obecny przy agonii stryja, do którego czuł się bardzo przywiązany, i rzucając wyzwanie plebsowi oraz stronnictwom, czuwał nad zwłokami opuszczonymi nawet przez służbę. Drugi bratanek, Pedro Luis, brat Rodriga, z obawy, że wpadnie w szpony Orsinich, uciekł do swego lenna w Civitavecchia, gdzie 26 września niespodziewana gorączka wyprawiła go na tamten świat.
Zwycięstwo, jakie odniósł Enea Silvio Piccolomini, było zwycięstwem młodego Borgii. Nowy papież był dla niego nie mniej hojny niż Kalikst. Nie mógł obdarzyć go wyższą godnością, bo urząd wicekanclerza był najwyższy, ale obsypał go nowymi zaszczytami i beneficjami. Rodrigo zwiększył jego potęgę, pomnożył jego ambicje.
Papież Pius II (1405-1464) W Mieście i w całym Państwie Kościelnym nie poruszył się nawet liść bez jego zezwolenia, a papież nie podejmował decyzji bez zasięgnięcia jego rady. Politykę Kościoła wyznaczały jego decyzje, a przynajmniej jego sugestie. Jemu powierzano najdelikatniejsze misje, on towarzyszył papieżowi w podróżach, przyjmował królów i książęta, udzielał audiencji ambasadorom.
Aby lepiej podkreślić swą rangę, Rodrigo otaczał się iście hiszpańskim przepychem, wydawał i trwonił pieniądze, urządzał wykwintne przyjęcia z tańcami, koncertami i komediami.
Swoją wspaniałość i hojność demonstrował nie tylko przy wielkich okazjach, kiedy wymagał tego jego urząd, ale również na co dzień. Jego pałac (za Sykstusa IV zbudował sobie nową przepyszną rezydencję między mostem św. Anioła a Campo dei Fiori) był miejscem spotkań "dobrego towarzystwa" rzymskiego i cudzoziemskiego. Purpura nie przeszkadzała mu otaczać się pięknymi kobietami, jeździć na polowania w kaftanie i w wysokich butach, chodzić na corridę wprowadzoną w Rzymie w czasach jego stryja.
Ten zewnętrzny zbytek kontrastował z jego wstrzemięźliwością w życiu prywatnym. Odżywiał się raczej jak trapista niż jak purpurat. Jadał bardzo mało, nie pił i zachęcał współbiesiadników do naśladowania. Dlatego u jego stołu było prawie zawsze pusto. Wszyscy, łącznie z krewnymi, trzymali się z daleka.
Brak przyjemności stołu rekompensował sobie rozkoszami alkowy. Bez trudu opierał się pokusie łakomstwa, za to po pogańsku ulegał pokusom cielesnym. Wrażliwy na wszelkie pochlebstwa, oddawał się tym przyjemnościom z zapałem, którego ani kapelusz kardynalski, ani tiara nie zdołały pohamować. Przyczynił się też zapewne do tego jego "genitalny i heroiczny wygląd" - jak to określił Giasone del Maino, jego współczesny.
Był zamieszany w wiele skandali; najgłośniejszy z nich wybuchł w Sienie, w czasie zabawy w domu Giovanniego de Bichis. Incydent w stylu Boccaccia ubawił całe Włochy i wyprowadził z równowagi nawet takiego ekskobieciarza jak Pius II.
Rodrigo przybył do toskańskiego miasta z Mantui, dokąd papież zwołał włoskich i obcych książąt w sprawie krucjaty. W czerwcu 1460 r. papież przeniósł się do wód, do Petriolo w rejonie Maceraty. Wicekanclerz, który kuracji nie potrzebował skorzystał z okazji, by na zaproszenie przyjaciół skoczyć do Sieny. Echa jednej z tak licznych zabaw doszły do uszu Piusa II, który zagrzmiał:
"Słyszeliśmy trzy dni temu, że bardzo wiele kobiet ze Sieny, wystrojonych z całą światową próżnością, zebrało się w ogrodach naszego umiłowanego syna Giovanniego de Bichis i że Wasza Eminencja, zapominając o swej godnej pozycji, przebywał z nimi od godziny pierwszej do szóstej wieczorem i że byli w Waszym towarzystwie inni kardynałowie, którym jeśli nie honor Stolicy Apostolskiej, to przynajmniej ich wiek powinien był przypomnieć o obowiązkach. Mówi się, że tańce były szalone, że miłosne uwodzenie nie miało granic i że wy sami zachowaliście się jak młodzieniec ze świeckiego towarzystwa. Zarumieniłbym się doprawdy, gdybym miał powtórzyć to wszystko, co się mówi o tym, co się tam działo. Nie tylko te rzeczy - lecz choćby samo mówienie o nich znieważa szeregi, do których należycie. Mężom, ojcom, braciom i krewnym, którzy towarzyszyli tym młodym kobietom, zabroniono wejścia, aby zapewnić większą swobodę waszym rozrywkom. Wy dwaj, z kilkoma sługami, byliście jedynymi organizatorami i instygatorami tego balu. Twierdzi się, że obecnie ludzie w Sienie nie mówią o niczym innym i że wy, Eminencjo, byliście przynętą dla wszystkich. Tu, u wód, gdzie przebywa wielu duchownych, a także osób świeckich, wystawiliście się z pewnością na publiczne pośmiewisko. Gdybym powiedział, że te rzeczy nie są nam wstrętne, popełniłbym poważny błąd. Budzą w nas wstręt jeszcze większy niż to okazujemy, ponieważ okrywają niesławą Państwo Kościelne i nasz urząd; tak postępując przyznaje się słuszność wysuwanym przeciw nam zarzutom, że wykorzystujemy bogactwo i wysoką pozycję do urządzania orgii. Stąd bierze się też wzgarda, z jaką odnoszą się do nas książęta i mocarstwa; stąd codzienne kpiny świeckich; stąd też dezaprobata dla naszego postępowania, gdy chcemy strofować innych. Sam Wikariusz Chrystusa jest przedmiotem wzgardy, bo sądzi się, że on udaje, jakby się nic nie stało. Stoicie, umiłowany synu, na czele Kościoła Walenckiego, który jest jednym z najważniejszych w Hiszpanii; kierujecie też Kancelarią Papieską, a ponadto, co czyni wasze postępowanie jeszcze bardziej nagannym, zasiadacie wraz z papieżem wśród kardynałów jako członek Rady Stolicy Apostolskiej. Zawierzam waszemu sądowi, abyście orzekli, czy przystoi waszemu wysokiemu urzędowi schlebianie dziewczętom, ciągłe posyłanie im owoców, próbowanie wina, a potem darowanie go tej, która wam się najbardziej podoba, spędzanie całego dnia w charakterze uprzejmego widza wszelkiego rodzaju zabaw i wreszcie - aby korzystać z większej swobody - wykluczenie z tych zebrań mężów i krewnych kobiet, które biorą w nich udział. Za wasze uchybienia obwinia się nas i Kaliksta, błogosławionej pamięci waszego stryja, oskarżając go, że popełnił wielki błąd w ocenie, obsypując zaszczytami kogoś, kto na to nie zasługuje. Nie możecie usprawiedliwiać się waszym młodym wiekiem, bo już nie jesteście tacy bardzo młodzi i możecie być świadomi wielkiego ciężaru, jaki wasza godność nałożyła wam na barki. Obowiązkiem kardynała jest być nienagannym, być dla wszystkich zbawiennym wzorem w moralnym życiu i przykładem egzystencji, która jest budująca i owocna nie tylko w sercu, ale także w zewnętrznym sposobie bycia. Oburzamy się i czujemy niesmak, gdy świeccy książęta zwracają się do nas z żądaniami mało zaszczytnymi, gdy naprzykrzają się nam pragnąc pomniejszyć nasze posiadłości i nasze beneficja, gdy musimy ustępować przed ich roszczeniami. To my sami zadajemy sobie rany będące przyczyną naszych cierpień, gdy postępujemy w taki sposób, że autorytet Kościoła jest z każdym dniem mniej uznawany. Znosimy hańbę naszego postępowania na tym świecie, a na tamtym odcierpimy zasłużoną karę. Połóżcie więc, Wasza Eminencjo, kres tym frywolnościom, pamiętajcie o swojej godności i przestańcie się ukazywać wśród dzisiejszej młodzieży jak lekkomyślny galant. Gdyby takie czyny się powtórzyły, bylibyśmy zmuszeni oświadczyć, że dzieje się to ku naszej wielkiej przykrości i wbrew naszej woli, a nasze upomnienie byłoby wyrażone w takich słowach, że musielibyście się zaczerwienić. Zawsze was kochaliśmy i uważaliśmy za godnych naszej epoki, traktując was jako wzór powagi i skromności. Pozwólcie nam zachować jeszcze na długo tę opinię i to przekonanie, ale żeby tak się stało, musicie niezwłocznie zacząć żyć w sposób o wiele bardziej poważny. Wasze lata, dające jeszcze możliwość poprawy, skłaniają nas do tego ojcowskiego skarcenia. Gdybyście sobie na to pozwolili w wieku waszego towarzysza, nie moglibyśmy wam wyświadczyć tej miłosiernej łaski".
Ton był surowy, ale zarazem życzliwy. Grzech był poważny, ale gdyby grzesznik się pokajał, zostałby mu odpuszczony. Rodrigo w swoim liście zobowiązał się do poprawy, papież udał, że w to wierzy i znów chwycił za pióro:
"Umiłowany synu, otrzymaliśmy list Waszej Eminencji i przyjęliśmy do wiadomości wyjaśnienia, jakie w nim przedstawiacie. Wasze czyny nie mogą być usprawiedliwione, choć niekiedy okazują się mniej naganne, niż to się wydawało na początku. Napominamy was, abyście w przyszłości opierali się takim słabościom, abyście mieli większe staranie o waszą czcigodność. Udzielamy wam przebaczenia, o które prosicie. Właśnie dlatego, że kochamy was jak ulubionego syna, upominaliśmy was z taką czułością, gdyż jest zapisane: Krytykuje i karzę tych, których kocham. Jeśli będziecie czynić dobro i żyć skromnie, będziecie mieć ojca i opiekuna, którego błogosławieństwo obejmie również tych, którzy są wam drodzy, i nie będziecie musieli skarżyć się na brak stryja, naszego poprzednika, dopóki będzie żył Pius".
Rodrigo zapewnił jeszcze raz o swojej skrusze i od owego dnia postępował zgodnie z łacińską zasadą:
nisi caste, saltem caute (jeśli nie niewinnie, to przynajmniej ostrożnie). Żył, jak mu się podobało, ale z odrobiną hipokryzji. Bo przecież wystarczało zachować pozory. Papież był człowiekiem z towarzystwa, ale nie lubił skandali.
Incydentu w Sienie nie należy więc przeceniać, jak to czynili niektórzy, bardziej bigoteryjni niż poważni, historycy. Jeśli my zatrzymaliśmy się przy nim dłużej, to dlatego, że poprzez słowa papieża dowiadujemy się - z obfitością pikantnych szczegółów - o galanterii Borgii i jego skłonności do seksu grupowego.
Papieska reprymenda nie przyniosła najmniejszego uszczerbku prestiżowi Borgii ani nie podważyła jego pozycji w Watykanie. To nie był żaden powód. Co więcej, po powrocie do Rzymu młodego kardynała papież obsypał go nowymi beneficjami, między innymi powierzył mu administrowanie klasztorem cystersów w Tarragonie.
Reputacji Rodriga nie zaszkodziło nawet to, co później zdarzyło mu się w Ankonie i na co zwrócili uwagę zarówno nieliczni coś o tym wiedzący współcześni, jak i potomni. W tym nadadriatyckim mieście, dokąd pojechał za Piccolominim, Borgia zapadł na "chorobę". "Czuje bóle - opisuje Jacopo z Arezzo - w uchu i pod lewą pachą. Lekarz, który go zbadał, mówi, że ma niewiele nadziei na wyleczenie, zwłaszcza że nie sypiał on sam". Wielu badaczy uznało, że był to syfilis, który Włosi nazywali "chorobą francuską", a Francuzi "chorobą włoską".
Jest możliwe, że Rodrigo naprawdę miał syfilis, ale nie złapał go w Ankonie, a w każdym razie nie przy tej okazji. Objawy opisane przez Jacopa są typowe dla dżumy, bardzo wówczas rozpowszechnionej, zwłaszcza w miesiącach letnich. Właśnie w owych dniach, w adriatyckim porcie, gdzie flota krzyżowców szykowała się, by wyruszyć na Wschód, zgromadziły się tysiące ludzi.
Brak kwater, wynikające stąd stłoczenie i ciasnota sprzyjały epidemii. Trudno było zliczyć ofiary. Rodrigo, zmuszony spać w jednym łożu z innymi prałatami, nie uniknął zarazy. Dopadła go więc "choroba", ale była to dżuma, a nie syfilis. Zachorowali również kardynałowie Scarampo i Barbo, a także papież, który już znękany innymi dolegliwościami wyzionął ducha.
Papież Paweł II (1617-1471) Śmierć Piccolominiego wznieciła walkę o sukcesję, którą wygrał Wenecjanin Pietro Barbo, Paweł II, wielki przyjaciel Rodriga, który był zresztą jednym z jego wielkich elektorów. Tym razem też postawił na dobrego konia, tym razem też utrzymał się na urzędzie wicekanclerza. Pontyfikat ten był okresem spokojnym, bez specjalnych problemów. Pozwoliło to Borgii na umocnienie swojej pozycji: w 1468 r. został wyświęcony na księdza i mianowany biskupem Albano.
Kiedy w trzy lata potem udar słoneczny i niestrawność po zjedzeniu melona zabrały z tego świata Pawła II i kiedy rozpoczęło się konklawe, arbitrem znów był Rodrigo. Wybrany wówczas na papieża Sykstus IV odwdzięczył mu się przyznaniem intratnego opactwa w Subiaco i utrzymaniem go na urzędzie kanclerskim. Również ten papież, choć osaczony przez gromadę nienasyconych krewnych, nie mógł się wyrzec takiego współpracownika, jakim był Rodrigo, któremu powierzał bardzo delikatne misje.
Z najważniejszą pojechał do Hiszpanii. Borgia miał za zadanie przekonać króla, by wystąpił zbrojnie przeciw Turkom. Przed wyjazdem papież nadał mu takie uprawnienia, że Jacopo z Volterry napisał: "Wicekanclerz jest jak sam papież". To, co uczynił, i autorytet, z jakim to uczynił, dowiodły, że był nim naprawdę.
Rodrigo wyjeżdżał z Rzymu z wielką pompą 15 maja 1472 r. Udawał się najpierw do Ostii, skąd dwiema weneckimi galerami wyruszył w kierunku Półwyspu Iberyjskiego. W Walencji najwyżsi dworscy dostojnicy i miejscowi notable zgotowali mu przyjęcie godne monarchy. Na pięknym koniu, pod bogatym baldachimem, niesionym przez miejscową szlachtę, przemierzył miasto wśród wiwatów ludu.
Rozmawiał z politykami, dyplomatami, duchownymi i natychmiast zdał sobie sprawę, że nikt nie chce wojny z niewiernymi. Król miał na głowie inne kłopoty. Kraj był rozdarty przez krwawe waśnie wewnętrzne. Aragonia, w której panował król Juan i jego syn Ferdynand, opowiedziała się po stronie zbuntowanych Katalończyków. W Kastylii nieudolny i marnotrawny Henryk IV był zabawką w ręku swego faworyta don Beltrana i krnąbrnych wasali, gdy tymczasem Portugalia dolewała oliwy do ognia pragnąc zaanektować prowincję. W królestwie Grenady panowali nadal, choć ich władza słabła, Arabowie. W królestwie Nawarry i w rejonach baskijskich obawiano się w każdej chwili inwazji francuskiej.
Krótko mówiąc, chaos sięgnął szczytu. Zwiększały go jeszcze zawzięte spory dynastyczne. Król Kastylii, popierany przez część kleru i szlachty, na następczynię tronu chciał wyznaczyć swą córkę, szerzej znaną pod przydomkiem "Beltraneja", wziętym od nazwiska don Beltrana, jej domniemanego ojca. Pozostała część kleru i szlachty udzieliła tymczasem poparcia roszczeniom królewskiego brata, Alfonsa, a po jego śmierci siostrze, Izabeli, żonie Ferdynanda Aragońskiego. Tę już i tak zawiłą sytuację gmatwał dodatkowo fakt, że małżeństwo Izabeli z Ferdynandem było zawarte w niezgodzie z przepisami Kościoła, byli oni bowiem bliskimi kuzynami.
Papież Sykstus IV (1414-1484) Rodrigo, po długich i tajnych naradach z arcybiskupem Toledo, Alfonsem Carrillo, opowiedział się po stronie Izabeli i oferował swoje dobre usługi. Drugi raz mogłaby się nie zdarzyć taka okazja. Gdyby jego mediacja została uwieńczona sukcesem, Ferdynand i Izabela poparliby w przyszłości jego kandydaturę do tronu Piotrowego.
Z cierpliwością pająka i przebiegłością lisa zabrał się do trudnego dzieła pojednania. Pozyskał dla swej sprawy jednego z najbardziej wpływowych zwolenników "Beltranei", markiza Villena, pół-Żyda, który miał wpływ na Henryka IV.
Rodrigowi udało się również spotkać z królem, którego przekonał, że powinien pogodzić się z siostrą i szwagrem. "Rodrigo był wszędzie oklaskiwany - pisze Walsh - jako człowiek, który dzięki swojemu taktowi i zręczności stworzył wstępne warunki do zawarcia pokoju".
Spór nie był jednak jeszcze rozstrzygnięty. Ferdynand i Izabela żyli nadal w konkubinacie, a córka urodzona z ich związku była dzieckiem nieślubnym. Tylko bulla papieska uznająca to małżeństwo za prawnie zawarte usunęłaby tę przeszkodę. Para ta bezskutecznie prosiła o to Pawła II. Czy Sykstus IV przychyli się do ich prośby? Rodrigo zdołał to na nim wymusić i było to jego prawdziwe arcydzieło. Arcydzieło, które przyspieszyło proces zjednoczenia Półwyspu Iberyjskiego. To zjednoczenie wisiało już w powietrzu, ale
le faux menage opóźniało jego realizację.
Z połączenia korony aragońskiej i korony kastylijskiej, po którym nastąpi wypędzenie Arabów, wchłonięcie królestwa Grenady i rozbicie buntujących się stronnictw, zrodzi się nowożytna Hiszpania. Wicekanclerz nie poprzestał jednak na akcji dyplomatycznej. Zwołał ponadto zgromadzenie przedstawicieli diecezji Kastylii i Leon - przeszło ono do historii jako Sobór w Segowii - i na tym forum potępił praktyki mianowania na wysokie stanowiska "duchownych ignorantów". W Walencji wygłosił przemówienie, w którym używając, zgodnie ze stylem Kościoła, tonu triumfalistycznego, a zarazem apokaliptycznego, głosił ideę krucjaty, w którą nikt nie wierzył, a on najmniej ze wszystkich.
Rodrigo Borgia - Aleksander VI
(1 stycznia 1431 - 18 sierpnia 1503) "Turek ujarzmiwszy Azję i znaczną część Europy już dwa razy napadł na Włochy niszcząc wszystko, zabijając i podpalając. Teraz znów wyruszył i zagraża ośrodkowi naszej religii, a nawet sanktuarium Świętych Apostołów i Świętych Męczenników oraz Rzymowi; gdyby więc głowa została zniszczona, zginęłaby i reszta chrześcijańskiego ciała. Jeśli więc ktoś ma obowiązek pospieszyć Rzymowi z pomocą, jeśli ktoś powinien szykować się do obrony religii, to przede wszystkim my. Jesteśmy pasterzami tej trzody, stoimy na wieżach strażniczych właśnie po to, aby nie stała się jej krzywda. Trzeba, aby inni poszli za naszym przykładem. Odwołujemy się do waszego miłosierdzia w Panu oraz gorąco i po ojcowsku was prosimy, abyście nas wsparli swoim przykładem i innymi środkami, jakimi rozporządzacie, w tym pilnym dziele, jakiego dziś mamy dokonać. Znamy waszą skrupulatność w przestrzeganiu przykazań Pana i dobrą wolę, z jaką mu służycie. Wiecie, że nic nie jest ważniejsze niż wasze kapłańskie poparcie i że nic nie będzie wam poczytane za większą zasługę".
Apel, jak wiemy, pozostał bez echa i o świętej wojnie już się nie mówiło. Przed wyjazdem z Hiszpanii, gdzie - jak mówili jego wrogowie - Rodrigo starał się raczej załatwić swoje interesy niż interesy Kościoła, odwiedził Jativę. Potem udał się do Walencji i po 15 miesiącach oraz sporządzeniu testamentu, odpłynął do Włoch. Był rok 1473, wicekanclerz miał 42 lata.
*