Zwłokom świętych przypisuje się dziwne właściwości. Niektóre - jak na przykład ciało Bemadetty z Lourdes - podobno nie ulegają rozkładowi, a nawet nie ima się ich rigor mortis (pośmiertne stężenie). Inne wydają odor sanctitatis (woń świętości) i pachną jak róże, nawet jeśli święty - niczym Józef z Copertino - nie kąpał się ani razu przez całe swe życie.
Święty January
Francesco Solimena, 1702 r. Zupełnie makabryczne są relacje o tym, że z ciał, które nie uległy rozkładowi, ciecze podczas ekshumacji świeża krew. Kiedy indziej znów zaschnięta krew świętego może nagle zmienić się w płynną.
Przechowywana w katedrze w Neapolu, w dwóch gruszkowatych ampułkach zakrzepła substancja, uważana za krew św. Januarego (San Gennaro), podobno rozpuszcza się w konkretne dni w roku. Jeśli nie zamieni się w płyn, wszyscy obawiają się jakiejś tragedii. Ludzie ze strachem spoglądają wówczas na Wezuwiusz, wznoszący się w odległości zaledwie 13 kilometrów.
Krew św. Januarego chroni neapolitańczyków od wybuchu wulkanu - choć święty i jego krew są dość niepewnego pochodzenia. Prawdopodobnie January był trzynastym biskupem Benewentu, być może zginął śmiercią męczeńską około 305 roku podczas prześladowań chrześcijan za Dioklecjana.
Najpierw na arenie w Pozzuoli dzikie bestie nie chciały rozszarpać jego ciała; potem oszczędził go ogień płonący w wielkim piecu. Ostatecznie św. Januarego i jego towarzyszy niedoli ścięto podobno na tzw. Głazie z Pozzuoli. Legendę w dodatku spisano dopiero w X wieku, choć podobiznę świętego można znaleźć na pochodzącym z IV wieku fresku z neapolitańskich katakumb.
O kulcie św. Januarego wspomina Grzegorz z Tours (VI wiek) i Będę (VIII wiek). Kości świętego męczennika zostały odkopane około 420 roku i długo wędrowały po świecie, zanim wróciły do Neapolu pod koniec XIII wieku. W 1497 roku spoczęły wreszcie w katedrze zbudowanej na jego cześć. Wraz z kośćmi znalazły się tam również dwie ampułki zaschniętej, cudownej krwi, o której nie było żadnej wzmianki do roku 1389.
Jej pochodzenie wyjaśniano rozmaicie. Jedna legenda głosi, że Euzebia, służąca świętego biskupa, zeskrobała krew wkrótce po jego śmierci z „Głazu z Pozzuoli". Według innej wersji w sto lat po śmierci, ciało św. Januarego ekshumowano i podczas przewożenia do Neapolu zaczęło krwawić. Euzebia (odmłodzona w tej opowieści o sto lat) zabezpieczyła rzekomo próbki krwi w dwóch ampułkach, zanim relikwie dotarły do miasta.
Wezuwiusz, który właśnie miał zamiar wybuchnąć, z szacunku dla świętego uspokoił się.
Katedra w Neapolu Co roku 16 grudnia relikwia zostaje przeniesiona do kaplicy w pobliżu wulkanu. Podobno dzięki temu udało się zapobiec jego wybuchom w 1631 i 1707 roku. W ciągu dwustu lat krew siedemdziesiąt osiem razy nie zamieniła się w ciecz podczas grudniowego wystawiania jej na widok publiczny. (Nawiasem mówiąc, nie wiadomo, dlaczego zawsze trzeba odczekać mniej więcej pół godziny, zanim się rozpuści). Grudniowe niepowodzenia nie pociągają za sobą straszliwych konsekwencji.
Gdyby jednak w ciągu ośmiu dni na początku maja (upamiętniających powrót relikwii do Neapolu) albo po 19 września (świętego Januarego) krew nie chciała się rozpuścić, skutki mogą być fatalne. Podobny przypadek w maju 1990 roku zniszczył rzekomo wszelkie szansę reprezentacji Włoch podczas Mistrzostw Świata w piłce nożnej.Znacznie tragiczniejsze były następstwa w 1527 roku (wybuch zarazy), 1569 roku (klęska głodu) i 1941 roku (zbombardowanie Neapolu).
Konsekwencją „nieudanego cudu" w 1976 roku miał być gwałtowny wzrost liczby aborcji. Zakrzepła krew niekiedy przybiera także postać płynną w związku z odwiedzinami jakichś wybitnych osobistości lub równocześnie z wystawieniem na widok publiczny innych relikwii w celu zapobieżenia jakiejś klęsce.
Ceremonia rozpoczyna się o 9 rano. Relikwie zostają wystawione w przedsionku katedry. W przyćmionym świetle celebrujący kapłan umieszcza ampułki obok drugiego relikwiarza, zawierającego odłamek czaszki, rzekomo należącej do świętego męczennika. Gdy rozpoczyna się cicha msza, szklana gablotka, w której wnętrzu znajduje się ampułka, zostaje na oczach wiernych wprawiona w powolny ruch obrotowy. Msza trwa tak długo, dopóki krew nie zacznie się upłynniać.
Wówczas na umówiony znak czerwoną chustą wierni podchodzą kolejno do relikwii, by ucałować szklaną gablotkę. Na początku lat siedemdziesiątych XX wieku neapolitański lekarz, dr Giorgio Giorgi, był naocznym świadkiem owego potrząsania gablotką. W swym sprawozdaniu, opublikowanym we włoskim czasopiśmie parapsychologicznym, pisał:
Po jakichś czterech minutach - z pewnością nie trwało to dłużej - z konsternacją ujrzałem, jak tuż pod moim nosem, w odległości mniej więcej 92 centymetrów skrzep krwi nagle zaczął się rozpuszczać. Transformacja z ciała stałego w ciecz nastąpiła błyskawicznie i niespodziewanie. Krew przybrała znacznie żywszą barwę i nabrała połysku. Pojawiło się mnóstwo pęcherzyków powietrza w tej cieczy (a raczej krwi), tak iż zdawała się wrzeć.
Całując zaraz potem gablotkę doktor przekonał się, że jest chłodna - nie nastąpiło zatem podgrzanie. Co więcej, wydawało mu się, iż podczas tej przemiany zwiększyła się objętość krwi. W swojej relacji dla „PSI Intemational" (międzynarodowe czasopismo parapsychologiczne) francuski autor David Guerdon opisał identyczny fenomen. Dodał też, że przejście w stan płynny następuje niezależnie od temperatury panującej w katedrze.
Krew może zmienić się w ciecz już podczas wyjmowania ampułek z krypty lub dopiero po upływie 24 godzin. Niektórzy podają, iż objętość wzrasta wówczas, gdy upłynnienie następuje powoli, zmniejsza się zaś, gdy zmiana jest raptowna. Różnica waha się od 20 do 24 centymetrów sześciennych (co stanowi pogwałcenie praw chemicznych). Podobno zmienia się również ciężar ampułek - odwrotnie proporcjonalnie do objętości. Krew nie tylko staje się ciekła, ale i zmienia kolor z ciemnobrunatnego na ceglasty, ostatecznie zaś przybiera barwę szkarłatną. Tuż przed zamianą w ciecz może przybrać postać galaretowatą, potem zaś bywa bardziej kleista niż zwykła.
Kardynał Crescenzio Sepe podczas rytu upłynniania krwi św. Januarego
Niekiedy największy skrzep nie rozpuszcza się, choć wyraźnie sączy się z niego krew. Zastanawiając się nad rolą, jaką mogą odgrywać gorąco, światło i wilgoć, Thurston poczuł się „zupełnie zdezorientowany".
Przypuszczał, iż na szczelnie zatkanych ampułkach i szklanej gablotce mogą być jakieś drobniutkie rysy. Czyżby przenikające przez nie powietrze wpływało na ów proces? Mimo że „bardzo niewiele innych rzekomych cudów obserwowano równie dokładnie i często - a zajmowało się tym wiele osób o bardzo różnych poglądach... można z czystym sumieniem zapewnić, że obecnie żaden uczony, badający ten fenomen - choćby był skrajnym racjonalistą! - nie zaprzecza zachodzeniu zjawisk, o których opowiadano".
Nie da się jednak przeprowadzić stuprocentowo pewnego testu. „Krwi" jest bardzo niewiele. Samo otwarcie ampułki mogłoby ją całkowicie zniszczyć. Podobno w 1902 roku przepuszczono przez gablotkę snop światła i analiza spektroskopiczna wykazała jej autentyczność, ale wielu w to wątpi. Lekceważąc różnice ciężaru i objętości jako zwykłe pomyłki w obliczeniach, Joe Nickell z CSICOP uznał ową krwawą relikwię za podróbkę. Dwudziestu innych świętych, których krew miała rzekomo podobne właściwości, pochodziło z okolic Neapolu.
Nickell twierdzi, że „świadczy to raczej o jakimś lokalnym sekrecie niż o cudzie". Poza tym, uroczystości na cześć owych świętych obchodzone są podczas największych upałów. Zastrzegając, iż przejście ze stanu stałego w płynny wymaga temperatur powyżej 17 stopni Celsjusza, Nickell i analityk sądowy John F. Fischer zademonstrowali wyprodukowane przez siebie mieszaniny (na przykład połączenie wosku pszczelego z olejem rycynowym i barwnikiem), które przechodzą w stan ciekły przy nieznacznym tylko podgrzaniu.
Podobnie w 1991 roku Luigi Garlaschelli z uniwersytetu w Pawii, wraz z dwoma kolegami z Mediolanu, zasugerował, że zachodzi tu proces „thixotropii". Żel, który jest ciałem stałym pozostając w stanie spoczynku, zmienia się w ciecz podczas potrząsania. Zmieszawszy kredę z wodą i wodnym roztworem soli żelaza (powszechnie występujących na stokach Wezuwiusza), Garlaschelli na łamach „Natury" napomknął o prawdopodobieństwie średniowiecznego oszukańczego eksperymentu z wykorzystaniem nieznanych wcześniej barwników.
„Sedno sprawy polega na tym - utrzymuje fizyk Bernard J. Leikind - że ponieważ istnieją co najmniej dwa prawdopodobne wyjaśnienia owego przejścia w stan płynny (oba w granicach naturalnego zachowania się materiałów), nie ma powodu do zakładania Boskiej interwencji". Innymi słowy, według Thurstona, cud św. Januarego byłby „dość bezsensowną manifestacją Boskiej wszechmocy".
Gdyby nawet relikwie i krew były oszukańczą podróbką, średniowieczną blagą, pozostaje nadal aktualne pytanie, które sformułował na łamach „Fortean Times" Bob Rickard: „Jakim sposobem owa substancja zachowała swe właściwości aż do dziś, mimo tak częstych zmian stanu stałego na płynny, dokonywanych z takim powodzeniem w tak różnorodnych warunkach?".
Może to i średniowieczne fałszerstwo, ale tak genialne, że - podobnie jak w przypadku Całunu Turyńskiego - nadal zmusza ekspertów do zabawy w „zgaduj-zgadulę".
*