J. J. Rousseau - Umowa społeczna
* * *
ROZDZIAŁ VIII.
O religji społecznej.
Z początku ludzie nie mieli innych królów prócz bogów, innego rządu prócz teokratycznego. Rozumowali oni jak Kaligula i wówczas rozumowali słusznie. Potrzeba długiej zmiany uczuć i pojęć, ażeby człowiek mógł zdecydować się obrać podobnego do siebie człowieka za pana i pochlebiać sobie, że mu z tem będzie dobrze.
Z umieszczenia Boga na czele każdego społeczeństwa politycznego wyniknęło, że było tylu bogów, ile ludów. Dwa ludy obce sobie i prawie zawsze wrogie nie mogły długo uznawać tego samego pana; dwie armje wydając sobie bitwę, nie umiałyby słuchać tego samego wodza. Tak więc z rozłamów narodowych powstał politeizm, a stąd nietolerancja teologiczna i społeczna, które są z natury identyczne. jak powiemy niżej.
Że Grecy wyobrażali sobie, iż odnajdują swoich bogów u ludów barbarzyńskich, pochodziło stąd, że uważali się także za naturalnych zwierzchników owych ludów. Lecz w naszych czasach śmieszną jest nauka, głosząca tożsamość bogów różnych narodów; jak gdyby Moloch, Saturn i Chronos mogli być tym samym bogiem, jak gdyby Baal fenicki, Zeus grecki, Jowisz latyński mogli być identyczni, jak gdyby jestestwa urojone o różnych nazwach mogły mieć coś wspólnego!
Gdyby zaś spytano, w jaki sposób za czasów pogańskich, kiedy państwo miało swój własny kult i swoich bogów, nie było wcale wojen religijnych, odpowiedziałbym, że to się działo właśnie dlatego, iż każde państwo mając zarówno własny swój kult jak własny rząd, nie odróżniało zgoła swoich bogów od swoich ustaw. Wojna polityczna była zarazem wojną teologiczną; dzielnice bogów były, że tak powiem, określone granicami narodów. Bóg jednego ludu nie miał żadnego prawa względem innych ludów.
Bogowie pogańscy nie byli wcale zazdrośni; dzielili między sobą panowanie nad światem. Mojżesz nawet i naród hebrajski przychylali się niekiedy do tego poglądu, mówiąc o bogu Izraela. Uważali coprawda za nic bogów Chananejczyków, ludów prześladowanych, skazanych na zagładę, których miejsce oni mieli zająć; lecz oto jak mówili o bóstwach ludów sąsiednich, których napastować im nie wolno było: "Czyż posiadanie tego, mówił Jefte do Ammonitów, co należy do waszego Boga Chamosa, nie należy się wam prawnie? Z tego samego tytułu posiadamy ziemie, które nabył nasz bóg zwycięski". Było to, jak sądzę, zupełne uznanie równości praw Chamosa i boga Izraela.
Lecz kiedy żydzi, dostawszy się pod panowanie królów babilońskich a później syryjskich, nie chcieli uporczywie uznawać żadnego innego boga prócz swojego, odmowa ta uważana za bunt przeciwka zwycięzcy ściągnęła na nich prześladowania, o jakich czytamy w ich dziejach i których przykładu podobnego nie widzimy przed erą chrześcijańską.
Skoro zatem każda religja jest związana jedynie z ustawami państwa, które ją nakazywała, nie było innej drogi do nawrócenia pewnego ludu, jak tylko ujarzmienie go, ani też innych misjonarzy prócz zwycięzców; zmiana kultu była obowiązkiem prawnym zwyciężonych, trzeba było więc najpierw zwyciężyć, zanim o tem mogła być mowa. Nie tylko ludzie nie walczyli za bogów, lecz właśnie bogowie, jak u Homera, walczyli za ludzi; każdy prosił swego boga o zwycięstwo i płacił za nie nowemi ołtarzami. Rzymianie, przed zajęciem pewnej miejscowości, wzywali jej bogów do opuszczenia jej; a kiedy zostawili Tarentyńczykom ich bogów rozgniewanych, uważali wówczas tych ostatnich za podległych swoim bóstwom i zmuszonych do składania im hołdu.
Zostawiali zwyciężonym ich bugów, bo zostawiali im ich prawa. Często jedyną daniną na nich nałożoną było przysłanie wieńca dla Jowisza Kapitolijskiego.
Ponieważ wreszcie Rzymianie rozpowszechnili, razem ze swem panowaniem, swój kult i swoich bogów, a sami często adoptowali bóstwa zwyciężonych, udzielając jednym i drugim prawa obywatelstwa, narody więc tego obszernego imperium znalazły się stopniowo w posiadaniu mnóstwa bogów i kultów, prawie wszędzie jednakowych; i w ten sposób ostatecznie poganizm stał się w całym znanym świecie jedną i tą samą religją.
W takich to okolicznościach przybył Jezus, aby założyć na ziemi królestwo duchowe; to sprawiło rozdział między systemem teologicznym i politycznym, zniosło jedność państwa i sprowadziło wewnętrzne rozłamy, które nigdy już nie przestały wstrząsać chrześcijańskiemi narodami. Ponieważ zaś ta nowa idea królestwa z innego świata nie mogła nigdy przeniknąć do głów pogańskich, ci uważali zawsze chrześcijan za prawdziwych buntowników, szukających jeno, pod obłudnym pozorem poddania się, stosownej chwili, aby zdobyć niezawisłość i panowanie, tudzież zręcznie przywłaszczyć sobie władzę, którą niby szanowali w swej słabości. To było przyczyną prześladowań.
Rzecz, której obawiali się poganie, nastąpiła. Wtedy wszystko zmieniło oblicze; pokorni chrześcijanie zmienili mowę i wkrótce ujrzano, jak to rzekome królestwo z innego świata staje się na tym świecie, pod naczelnikiem widzialnym, najgwałtowniejszym despotyzmem.
Ponieważ jednak zawsze istniał panujący, tudzież ustawy społeczne, wynikł tedy z tej podwójnej władzy wieczny spór o jurysdykcję, który uczynił niemożliwą w państwach chrześcijańskich wszelką dobrą politykę; i nie można było nigdy przyjść do ładu z kwestją, któremu z nich, panującemu czy kapłanowi, powinno się okazywać posłuszeństwo.
Wprawdzie wiele narodów, bądź w Europie bądź w jej sąsiedztwie, chciało zachować lub przywrócić dawny system, lecz bez powodzenia; duch chrześcijanizmu zawładnął wszystkiem. Kult uświęcony pozostał zawsze lub stawał się na nowo niezależnym od zwierzchnika, bez koniecznego związku z ciałem państwowem. Mahomet miał poglądy bardzo zdrowe; powiązał mocno swój system polityczny i dopóki wprowadzona przezeń forma rządu utrzymała się za następców jego kalifów, ten rząd był ściśle jednolity i tem właśnie dobry. Lecz kiedy Arabowie doszli do rozkwitu, do oświaty i ogłady, kiedy stali się delikatni i gnuśni, zostali oni ujarzmieni przez barbarzyńców; nastąpił znowu rozdział między dwoma władzami; chociaż jest mniej widoczny u mahometan, niż u chrześcijan, istnieje on jednak u nich, szczególnie w sekcie Alego; i są państwa takie, jak Persja, gdzie nie przestają go odczuwać.
U nas królowie angielscy postawili siebie na czele kościoła; to samo uczynili carowie; lecz z tego tytułu stali się raczej sługami kościoła niż panami; zyskali bardziej władzę zachowania go, niż prawo do przeprowadzania zmian; nie są oni w tej dziedzinie prawodawcami, lecz tylko panującymi. Wszędzie gdzie kler tworzy jedno ciało, jest on panem i prawodawcą w swej ojczyźnie. Są przeto dwie władze, dwóch jest zwierzchników w Rosji i Anglii, tak samo jak gdzieindziej.
Ze wszystkich filozofów chrześcijańskich tylko filozof Hobbes widział dobrze zło i lekarstwo na nie, kiedy odważył się zaproponować połączenie dwóch głów orła i sprowadzenie wszystkiego do jedności politycznej, bez której ani państwo ani rząd nie będą nigdy dobrze zorganizowane; lecz powinien on był spostrzec, że właściwy chrystjanizmowi duch panowania nie da się pogodzić z jego systemem, i że interes księdza będzie zawsze silniejszy od interesu państwa. Politykę jego zohydziło nie tyle to, co w niej jest strasznego i fałszywego, ile to co jest słuszne i prawdziwe.
Sądzę, że roztaczając obraz faktów historycznych z tego punktu widzenia dałoby się łatwo obalić przeciwne opinje Bayle'a i Warburtona, z których jeden twierdzi, że żadna religja nie jest pożyteczna dla organizmu politycznego, a drugi przeciwnie utrzymuje, że chrześcijanizm jest najmocniejszą podporą tegoż. Dowiodłoby się pierwszemu, że religja zawsze była podwaliną nowozakładanych państw, a drugiemu, że przepisy chrześcijańskie w gruncie rzeczy bardziej szkodzą, aniżeli sprzyjają silnemu ustrojowi państwa. Aby jednak stać się zupełnie zrozumiałym, muszę dodać nieco ścisłości zbyt luźnym pojęciom o religji. dotyczącym mego przedmiotu.
Religja, rozważana w związku ze społeczeństwem, które bywa ogólne lub poszczególne, może być również podzielona na dwa rodzaje, mianowicie na religję człowieka i religję obywatela. Pierwsza, bez świątyń, bez ołtarzy, bez obrządków, ograniczona do czysto wewnętrznego kultu Boga najwyższego i do wiecznych obowiązków moralności, jest czystą i prostą religją Ewangelji, prawdziwym teizmem, który można nazwać boskiem prawem naturalnem. Druga, przepisana w jednym kraju, daje mu osobnych bogów, osobnych patronów opiekuńczych; posiada swoje własne dogmaty, własne ceremonje, własny kult zewnętrzny, prawem przepisany; poza jednym narodem, który ją wyznaje, wszystko jest dla niej niewierne, obce, barbarzyńskie; rozciąga ona obowiązki i prawa człowieka tak tylko daleko, jak sięgają jej ołtarze. Takiemi były wszystkie religje ludów pierwotnych. które można nazwać boskim prawem społecznem lub pozytywnem.
Jest jeszcze trzeci rodzaj religii, bardziej dziwaczny, który dając ludziom dwa prawodawstwa, dwie gławy, dwie ojczyzny, paddaje ich pawinnaściam sprzecznym i nie pazwala im być jednocześnie pobożnymi i obywatelami. Taką jest religja Lamów, taką religja Japończyków, takim chrystianizm rzymski. Ten ostatni można nazwać religją księży. Wynika z niej pewien rodzaj prawa mieszanego i antyspołecznego, które nie ma nazwy.
Z politycznego punktu widzenia wszystkie te trzy rodzaje religii mają swoje wady. Trzeci jest tak oczywiście zły, że byłaby stratą czasu bawić się" wykazywaniem tego. Wszystko, co łamie jedność społeczną, nic nie jest warte; wszystkie instytucje, które stawiają człowieka w sprzeczności z samym sobą, są na nic.
Drugi rodzaj jest wtem dobry, że łączy kult boski z ukochaniem ustaw i że, czyniąc ojczyznę przedmiotem uwielbienia wśród obywateli, uczy ich. że kto służy państwu, służy bagu opiekuńczemu. Jest to rodzaj teokracji, w której nie powinna się mieć innego kapłana prócz panującego, ani też innych księży prócz urzędników. Wówczas umrzeć za swój kraj znaczy tyle co pójść na męczeństwo, pogwałcić ustawy znaczy być bezbażnym, a poddać winnego potępieniu publicznemu, jest to poświęcić go gniewowi bagów: sacer esto.
Lecz jest on w tem niedobry, że będąc ugruntawany na błędzie i kłamstwie oszukuje ludzi, czyni ich łatwowiernymi, zababannymi, zatraca prawdziwy kult bóstwa w błahym ceremanjale. Jest także zły wówczas, gdy staie się wyłączny, tyraniczny, i rozwija w ludzie krwiażerczaść i nietolerancję, tak że dyszy an tylko mordem i rzezią tudzież sądzi, że spełnia czyn świątabliwy, gdy zabija każdego nie wierzącego w jego bogów. Wprawia to lud w naturalny stan wojny ze wszystkimi innymi, wielce szkodliwy dla jego własnego bezpieczeństwa.
Pozostaje tedy religja człowieka czyli chrystianizm, nie z ten dzisiejszy, lecz chrystjanizm Ewangelii, ad pierwszego całkiem odmienny. Przez tę świętą, wzniosłą, prawdziwą I religję ludzie, jako dzieci jednego i tego samego Boga, uznają się wszyscy za braci, a jednoczące ich społeczeństwa nie rozwiązuje się, nawet pa śmierci.
Lecz religja ta, nie będąc w żadnym szczególnym stosunku z organizmem politycznym, pozostawia prawom tę jedyną silę, którą one czerpią same z siebie, i nic dodaje żadnej innej; skutkiem czego jeden z wielkich łączników poszczególnego społeczeństwa pozostaje bez działania. Co więcej, nie tylko nie przywiązuje serc obywateli do państwa, lecz odrywa je od wszystkich rzeczy ziemskich. Nie znam nic bardziej przeciwnego duchowi społecznemu.
Mówią nam, że lud złożony z prawdziwych chrześcijan utworzyłby najdoskonalsze społeczeństwo, jakie można sobie wyobrazić. Widzę w tem przypuszczeniu jedną tylko wielką trudność, że społeczeństwo złożone z prawdziwych chrześcijan nie byłoby już społeczeństwem ludzkiem.
Powiem nawet, że to przypuszczalne społeczeństwo, obok całej swej doskonałości, nie byłoby ani najsilniejszem, ani też najtrwalszem; dzięki swej doskonałości brakowałoby mu łączności; w doskonałości właśnie tkwiłaby jego wada destrukcyjna.
Każdy spełniałby swój obowiązek, lud byłby posłuszny ustawom, naczelnicy byliby sprawiedliwi i umiarkowani, urzędnicy nieskazitelni, niesprzedajni, żołnierze gardziliby śmiercią. nie byłoby próżności, ani zbytku; wszystko to bardzo dobrze, lecz zobaczmy dalej.
Chrystjanizm jest religią nawskroś duchową, zajętą wyłącznie sprawami niebios; ojczyzna chrześcijanina nie jest z tego świata. Wykonuje on wprawdzie swą powinność, lecz wykonuje z głęboką obojętnością na powodzenie lub niepowodzenie swych wysiłków. Byle nie miał sobie nic do wyrzucenia, mniejsza o to czy wszystko pójdzie źle lub dobrze na tym świecie. Jeżeli państwo jest w stanie kwitnącym, on ledwo śmie cieszyć się szczęśliwością publiczną; bo boi się wpaść w pychę na widok sławy swego kraju; jeżeli państwo ginie, on błogosławi rękę bożą, co zaciężyła nad jego ludem.
Ażeby społeczeństwo było spokojne i utrzymywała się harmonja, wszyscy b z wyjątku obywatele musieliby być równie dobrymi chrześcijanami; skoro atoli na nieszczęście znajdzie się tam jeden ambitny, jeden obłudnik, jeden Katylina naprzykład, albo CromweIl, to ten z wszelką pewnością zrobi dobry interes na swoich bogobojnych współziomkach.
Miłosierdzie cbrześcijańskie nie pozwala źle myśleć o swoim bliźnim. Skoro on jakimś fortelem znajdzie sposób narzucenia im i zagarnięcia części władzy publicznej, mamy już oto człowieka ubranego w godność; Bóg chce, aby go szanowano. Wnet jest i potęga; Bóg chce, aby jej słuchano. Kiedy depozytarjusz tej władzy nadużywa jej, jest on biczem, którym Bóg karze swe dzieci. Mianoby skrupuły, by usunąć uzurpatora; trzebaby zakłócić spokój publiczny, użyć gwałtu, przelać krew, a wszystko to nie godzi się z łagodnością chrześcijańską; wreszcie, co po tem, czy się jest wolnym czy niewolnikiem na tym padole nędzy? Zasadniczem jest dostać się do raju, a rezygnacja jest jednym ze środków ku temu.
Gdy zdarzy się wojna zagraniczna, obywatele bez przykrości idą do boju, nikt nie myśli o ucieczce, spełniają swój obowiązek, lecz bez żądzy zwycięstwa; umieją raczej umierać, niż zwyciężać. Czy będą zwycięzcami czy zwyciężonymi, co to ma za znaczenie? Czyż Opatrzność nie lepiej wie od nich, czego im potrzeba? Pomyśleć tylko, jaką korzyść potrafi odnieść z ich stoicyzmu wróg dumny, gwałtowny, namiętny!
Przeciwstawcie im owe ludy szlachetne, które pożerała gorąca miłość sławy i ojczyzny; porównajcie waszą republikę chrześcijańską ze Spartą lub Rzymem; pobożni chrześcijanie zostaną pobici, zmiażdżeni, zniweczeni, zanim się spostrzegą, albo też zawdzięczać będą ocalenie jedynie pogardzie, jaką poweźmie wróg dla nich.
Piękną była, moim zdaniem, przysięga żołnierzy Fabiusa; nie przysięgali oni umrzeć lub zwyciężyć, przysięgali natomiast, że wrócą zwycięzcami i przysięgi swej dotrzymywali; chrześcijanie nigdy nie przysięgliby czegoś podobnego; sądziliby oni, że kuszą Boga.
Lecz popełniam błąd, gdy mówię o republice chrześcijańskiej; oba te wyrazy wyłączają się nawzajem. Chrystjanizm głosi tylko niewolnictwo i zależność. Duch jego zanadto sprzyja tyranii. by nie miała ona zawsze z tego korzystać. Prawdziwi chrześcijanie są stworzeni na niewolników; wiedzą o tem i wcale się tern nie wzruszają; to życie krótkie ma zbyt mało ceny w ich oczach.
Powiadają nam, że wojska chrześcijańskie są wyborne. Ja temu przeczę. Niechaj mi je kto pokaże. Co do mnie, wcale nie znam wojsk chrześcijańskich. Przytoczą mi wojny krzyżowe. Nie wdając się w dyskusję o waleczności krzyżowców, zaznaczę tylko, że to wcale nie byli chrześcijanie, jeno żołnierze kapłana, obywatele Kościoła; bili się za jego kraj duchowy, przekształcony przez niego w doczesny, nie wiadomo w jaki sposób. Ściśle biorąc należy to do poganizmu; skoro Ewangelia nie stworzyła wcale religii narodowej, wszelka wojna święta pomiędzy chrześcijanami jest niemożliwą.
Pod panowaniem cesarzy pogańskich żołnierze chrześcijańscy byli dzielni; wszyscy autorowie chrześcijańscy o tem zapewniają i ja temu wierzę; była to rywalizacja o honor z wojskami pogańskiemi. Odkąd cesarze zostali chrześcijanami, współzawodnictwo to ustało; i kiedy krzyż wypędził orła, cała waleczność rzymska znikła.
Lecz zostawmy na uboczu rozważania polityczne, wróćmy do prawa i ustalmy zasady dotyczące tego ważnego punktu. Prawo, które umowa społeczna daje zwierzchnikowi nad poddanymi, nie przekracza, jak powiedziałem, granic użyteczności publicznej. Poddani więc o tyle tylko są odpowiedzialni przed zwierzchnikiem za swe poglądy, o ile te mają znaczenie dla wspólnoty. Otóż, państwu wielce zależy na tem, żeby każdy obywatel miał religję, któraby mu kazała kochać swe obowiązki; ale dogmaty tej religji obchodzą państwo i jego członków o tyle tylko, o ile dotyczą moralności i obowiązków, które wyznawcy winni wypełniać wzgledęm innych. Poza tem każdy może mieć takie poglądy, jakie mu się podobają, i zapoznawanie się z niemi wcale nie należy do zwierzchnika; skoro bowiem nie jest on kompetentny odnośnie do innego świata, poznanie to, bez względu na los poddanych w życiu przyszłem, nie jest jego rzeczą, byle w tem życiu byli oni dobrymi obywatelami.
Istnieje tedy czysto społeczne wyznanie wiary, którego artykuły zwierzchnik ma prawo określić, nie jako właściwe dogmaty religijne, lecz jako przekonania socjalne, bez których niepodobna być dobrym obywatelem i wiernym poddanym. Nie mogąc nikogo zmusić do wierzenia w nie, może wypędzić z państwa każdego niewierzącego; może go wygnać nie jako bezbożnego, lecz jako nieuspołecznionego, niezdolnego do szczerego ukochania ustaw, sprawiedliwości i do poświęcenia w razie potrzeby swego życia obowiązkowi.
Jeżeli zaś kto, uznawszy publicznie te dogmaty, sprawuje się jakby w nie nie wierzył, niech zostanie ukarany śmiercią; popełnił bowiem największą zbrodnię: skłamał przed ustawami.
Dogmaty religji społecznej powinny być proste, nieliczne, wyrażone dokładnie, bez objaśnień i komentarzy. Istnienie Bóstwa potężnego, mądrego, dobroczynnego, przewidującego i troskliwego, życie przyszłe, szczęśliwość sprawiedliwych, ukaranie złych, świętość umowy społecznej i ustaw: oto dogmaty pozytywne. Co do dogmatów negatywnych, to ograniczę je do jednego, to jest nietolerancji; wchodzi ona w skład kultów, któreśmy wyłączyli.
Ci, którzy odróżniają nietolerancję społeczną od nietolerancii teologicznej, według mnie, mylą się. Te dwie nietolerancje są nierozłączne. Nie sposób żyć w pokoju z ludźmi, których się uważa za potępionych; kochać ich znaczy nienawidzieć karzącego ich Boga; trzeba ich koniecznie nawrócić albo też zamęczyć.
Wszędzie, gdzie uznano nietolerancję teologiczną, musi ona mieć pewne skutki społeczne; a skoro je ma, zwierzchnik nie jest już zwierzchnikiem, nawet w sprawach świeckich; od tej chwili księża są prawdziwymi panami, królowie zaś są tylko ich urzędnikami.
Obecnie, gdy niema już i nie może być wyłącznej religji narodowej, powinno się tolerować wszystkie te, które tolerują inne, o ile ich dogmaty nie zawierają nic przeciwnego obowiązkom obywatela. Lecz kto śmie mówić: poza Kościołem nie ma zbawienia, musi być wygnany z państwa, o ile państwo nie ma być Kościołem, a panujący arcykapłanem. Dogmat taki dobry jest tylko w rządzie teokratycznym, w każdym zaś innym zgubny. Przyczyna, dla której, jak powiadają, Henryk IV przyjął religję rzymską, powinnaby skłonić do porzucenia jej każdego uczciwego człowieka, a przedewszystkiem każdego panującego, który umie rozumować.
*
Fragment książki: Jan Jakób Rousseau - Umowa społeczna
Całą książkę można przeczytać w WBC pod adresem:
https://www.wbc.poznan.pl/dlibra/show-content/publication/edition/114806?id=114806