Jechałem kiedyś londyńskim metrem. Niedaleko siedziała młoda kobieta w muzułmańskiej chustce. „– Dlaczego dajesz się terroryzować religii? – zaczepił ją starszy mężczyzna w eleganckim garniturze. – A kto panu dał prawo mnie o to pytać? – odpowiedziała. – Ja też jestem muzułmaninem – wyjaśnił. – Widocznie nie zna pan naszej religii”.
Było w tej scenie coś symbolicznego. Dwoje muzułmanów spiera się o swoją religię w zachodniej metropolii. Pochodzili z różnych krajów. Kobieta zapewne z Turcji, mężczyzna wyglądał na arabskiego biznesmena. Ta sama wiara, całkiem inne postawy.
W Abu Dabi, stolicy Zjednoczonych Emiratów Arabskich, pół tysiąca ulemów, islamskich teologów, radziło niedawno, jak przeciwdziałać fatalnemu wizerunkowi tej religii w świecie. Winą obarczali terrorystów spod znaku Al-Kaidy. Sudański minister religii za nieszczęście współczesnego islamu uznał to, że każdy muzułmanin, który przeczytał dwie linijki Koranu, już uważa się za imama, mającego prawo wydawać wyroki na domniemanych wrogów islamu. Przewietrzmy i my nasze sądy o świecie muzułmańskim.
„Islam i chrześcijaństwo były i są śmiertelnymi wrogami”. Nieprawda. Islam jest młodszy od chrześcijaństwa o ponad 600 lat. Prorok Muhammad (na Zachodzie nazwany Mahometem) głosił trzy rzeczy: że Bóg jest jeden i jedyny i należy poddać się (stąd nazwa islam) Jego woli; że trzeba troszczyć się o wszystkich potrzebujących i że każdy człowiek odpowie za swe uczynki na Sądzie Ostatecznym. Objawienie udzielone Mahometowi w latach 610–632 zawiera święta księga Koranu.
Europejskie określenie „mahometanie” jest mylące, bo sugeruje, że wierzą oni w Mahometa, jak chrześcijanie w Chrystusa. Muzułmanie (muslim, poddany Bogu) uważają Mahometa za największego proroka i posłańca Bożego, ale nie za Boga. Za to tak jak chrześcijanie wierzą w anioły i istnienie szatana (Iblisa), czczą Psalmy Dawida i Ewangelię, a nawet żydowską Torę. Uważają za proroków Abrahama, Mojżesza i Jezusa. Jezus nie jest dla nich Synem Bożym, bo to byłoby sprzeczne z wiarą w Boga jedynego. Z tego samego powodu odrzucają ideę Trójcy Świętej.
Prorok Muhammad zetknął się z chrześcijanami w Syrii. Pierwsze kontakty między obu religiami nie były wrogie. Ale od razu pojawiła się rywalizacja. Muzułmanie uznali, że wiara chrześcijan i żydów jest zniekształcona i opiera się na błędnej interpretacji Biblii. Mimo to przez wieki na terenach pod rządami muzułmanów chrześcijan tolerowano bardziej niż żydów pod rządami władców chrześcijańskich. Bywało, że wspólnoty chrześcijańskie witały armie pod zielonym proporcem jak wyzwolicieli. Tak się działo w imperium bizantyjskim, które prześladowało bliskowschodnie Kościoły chrześcijańskie: nestorian i jakobitów. Kilku średniowiecznych papieży dziękowało w listach muzułmańskim władcom Maroka za opiekę nad chrześcijanami pod ich panowaniem.
Pod władzą kalifów żył w VIII w. wielki teolog chrześcijański św. Jan Damasceński. Jego rodzinne miasto, Damaszek, było wówczas centrum młodego świata islamskiego. Ojciec Jana był wysokim urzędnikiem na dworze kalifa. Ten sam urząd pełnił i Jan, ale odszedł do klasztoru pod Jerozolimą, gdzie został wyświęcony i poświęcił się teologii. Jan Damasceński uznał islam za herezję... chrześcijańską. Doszukał się w religii Mahometa związków z nestorianizmem. Mnich Nestoriusz odmawiał Maryi tytułu Matki Bożej – tak jak muzułmanie – co stawiało pod znakiem zapytania realność wcielenia Boga w Chrystusie. Kalifowie traktowali nestorian życzliwie, niektórzy przychodzili nawet dyskutować z nimi o teologii. Nestorianie zaś wyrażali się z szacunkiem o islamie.
Muzułmanie spotykali się z chrześcijanami nie tylko na polach bitew. Robili z nimi interesy i dzielili się wiedzą. W IX w. kalif al-Mamun polecił tłumaczyć dzieła greckie na arabski, do czego zatrudniono wielu chrześcijan. W arabskich przekładach zachowały się rozprawy Arystotelesa. Muzułmańscy uczeni pisali imponujące dzieła o astronomii, medycynie, matematyce, traktaty filozoficzne. Z kolei chrześcijanie służyli na dworach muzułmańskich władców jako sekretarze, bankierzy i lekarze. W muzułmańskiej Andaluzji (dzisiejsza Hiszpania południowa) powstawały arabskie komentarze do starożytnych autorów klasycznych. Pierwszy europejski (łaciński) przekład Koranu powstał w Toledo w połowie XII w. Niedługo później dominikanie założyli ośrodek studiów islamskich, a św. Franciszek głosił kazanie przed egipskim sułtanem w 1219 r.
Wyprawy krzyżowe na Bliski Wschód i podboje muzułmańskie w Europie zamknęły tę epokę konfliktów, ale i wzajemnego poznawania się. Jeszcze tylko Mikołaj z Kuzy, filozof i kardynał, wzywał w XV w. do pokoju między obu religiami. Wyprzedził o pięć wieków przełom w oficjalnych stosunkach Rzymu z islamem. Doszło do niego po II Soborze Watykańskim, a zwłaszcza za pontyfikatu Jana Pawła II. Żaden papież nie odbył tylu spotkań z muzułmanami co Karol Wojtyła. Apelował o pokój w Libanie, Bośni i Iraku. W Europie kilku wybitnych teologów muzułmańskich poparło ideę dialogu chrześcijańsko-islamskiego: „wymieńmy się bogactwem duchowym naszych religii”.
Skoro jest tak dobrze, dlaczego jest tak źle? W Bagdadzie bomby wybuchły przed kościołami, do których chodzą iraccy chrześcijanie. We Włoszech lider tamtejszej Unii Muzułmańskiej wyrzucił przez okno krzyż z sali szpitala, gdzie leżała jego chora matka. Wcześniej żądał usunięcia fresku w katedrze bolońskiej. Malowidło przedstawia Sąd Ostateczny, jednym ze skazanych na ogień piekielny jest Prorok Mahomet. Ale fresk pochodzi sprzed pięciuset lat!
„Islam stał się zakładnikiem ekstremistów”. Prawda. Selim Chazbijewicz, imam (przewodnik modłów) meczetu gdańskiego, współprzewodniczący Rady Wspólnej Katolików i Muzułmanów, wyjaśnia: – To, co dzieje się w świecie muzułmańskim, jest wynikiem regresu, którego początków można szukać w XII w., w odrzuceniu sufizmu, czyli nurtu mistyczno-duchowego w islamie. Duchowość, oczywiście, nie wyparowała z religii Proroka. Ale muzułmanów modlitwy i kontemplacji zagłuszają dziś fundamentaliści.
– Współczesny islam dzieli się na dwa główne nurty – wylicza prof. Chazbijewicz – modernistów i tradycjonalistów. Ale w tych nurtach też są podziały. Umiarkowani moderniści uważają, że islam może korzystać z zachodnich osiągnięć cywilizacyjnych; skrajni chcieliby całkowitej europeizacji islamu. Tradycjonaliści niechętnie patrzą na wszelkie radykalne zmiany, tak jak konserwatyści w świecie chrześcijańskim. A fundamentaliści w ogóle nie chcą o niczym dyskutować. Fundamentalizm głosi odcięcie się od innych źródeł kultury. Skrajną formą fundamentalizmu jest terroryzm.
– Między zwolennikami modernizacji a skrajnymi fundamentalistami nie ma dialogu, bo ci ostatni umiarkowanych muzułmanów uważają za niewiernych – wyjaśnia prof. Chazbijewicz. – Dlatego dla umiarkowanych muzułmanów terroryzm islamski jest jeszcze większym zagrożeniem niż dla świata zachodniego. Umiarkowani pierwsi pójdą pod nóż, bo fundamentaliści traktują ich jako zdrajców, czyli wrogów jeszcze gorszych niż ludzie Zachodu.
Islam nigdy nie był monolitem. Już niespełna trzydzieści lat po śmierci Mahometa (632 r.) nastąpił rozłam na sunnitów i szyitów. Tło było klanowo-rodzinne. Poszło o to, kto jest prawowitym następcą Proroka, komu należy się posłuszeństwo muzułmanów. Aisza, druga żona Mahometa, mająca wielki mir wśród wyznawców, sprzeciwiła się wyborowi Alego na czwartego kalifa – zwierzchnika religijnego i politycznego wspólnoty muzułmańskiej. Ali, mąż córki Mahometa Fatimy, nie chciał zaogniać sporu. Szukał ugody za pośrednictwem uczonych arbitrów. Spór doprowadził jednak do przelewu krwi i dalszych podziałów.
Stronnicy Alego, uznający w nim kalifa, dali początek odłamowi szyitów (szi'at Ali, partia Alego). Ich przeciwnicy, odmawiający Alemu tytułu, stanowią do dziś główny nurt islamu – to sunnici (sunna, droga życia Mahometa jako wzór dla prawa i postępowania muzułmanów). Ali został zamordowany przez muzułmanina przekonanego, że nie bronił on dość odważnie świętej władzy kalifa. Grób Alego w Nadżafie na terenie dzisiejszego Iraku jest miejscem pielgrzymek szyitów. Pielgrzymują oni także do innego świętego miasta szyickiego, Karbali, gdzie pochowano Husajna, syna Alego. Husajn poległ na wojnie z przeciwnikami roszczeń rodziny Alego do sukcesji po Mahomecie.
Ale w islamie toczyły się też spory filozoficzne i teologiczne, jak w dwóch innych religiach Księgi, chrześcijaństwie i judaizmie. Uczeni w Piśmie, ulemowie, dyskutowali o wolnej woli, relacjach między wiarą i rozumem, naturze Koranu. Debatowano też o prawie wyprowadzanym z nauk Koranu i Mahometa – jak je odnieść do zjawisk w nich nieomówionych. Te dyskusje zrodziły mnóstwo szkół i sekt, głoszących czasem całkiem sprzeczne poglądy. Na dodatek islam nie ma „papieża” ani zawodowego kleru. Każdy wierzący muzułmanin może prowadzić piątkowe zbiorowe modły w meczecie.
Ten brak sztywnej struktury władzy religijnej naraża islam na „wrogie przejęcie” przez jakieś szczególnie agresywne i aktywne grupy. – Po wojnie w Bośni – mówi Chazbijewicz – rdzenni bośniaccy muzułmanie byli odsuwani na rzecz przyjezdnych Arabów. Podobna rzecz zaczyna się dziać w Polsce. Niektórzy działacze arabsko-muzułmańscy próbują odsunąć na boczny tor polskich muzułmanów pochodzenia tatarskiego i propagować islam fundamentalistyczny. Bo to właśnie fundamentaliści różnych orientacji „porwali” współczesny islam.
Dlaczego tak się stało? W historii nie ma żadnych żelaznych praw, są za to sploty okoliczności. Czasem wystarczy jedna bitwa lub jeden człowiek, by zmienić bieg wydarzeń.
Przez prawie tysiąc lat cywilizacja islamu górowała nad światem chrześcijańskim. Graniczy z cudem, że zielony proporzec nie załopotał w średniowieczu nad sercem Europy. Ale armie arabskie przegrały z Frankami pod Tours w 732 r. i ekspansja islamu została zahamowana. Jednak dopiero klęska Turków pod Wiedniem (1683 r.) ostatecznie przechyliła szalę na korzyść Zachodu. Potęga Osmanów zaczęła słabnąć pod naporem mocarstw europejskich.
Muzułmańscy politycy i myśliciele stworzyli – najogólniej – dwa scenariusze przyszłości. Albo się zmodernizujemy – przewidywał pierwszy – skorzystamy ze zdobyczy Zachodu, albo czeka nas kolonizacja i zacofanie. Drugi scenariusz szukał odnowy w powrocie do czystych źródeł islamskiej cywilizacji: czasów Mahometa i pierwszej ummy, wspólnoty wyznawców prawdy i prawa objawionych Prorokowi przez Boga Jedynego.
Tą drugą drogą poszli ci, których nazywamy dziś potocznie fundamentalistami, bo nawołują do oparcia wiary na jej „fundamentach”. Takie ruchy pojawiły się w wielkich religiach w odpowiedzi na nowoczesność. To, czym szczyci się wiek nowożytny: postępy nauki i techniki, gospodarka rynkowa, rozdział religii od państwa, wolność jednostki, równouprawnienie kobiet i mężczyzn, fundamentaliści uważają za zdradę praw Bożych, zaproszenie do katastrofy rodzaju ludzkiego.
Dlaczego jednak fundamentaliści chrześcijańscy nie mają takich wpływów na serca i umysły jak islamscy? Fundamentalizm jest silny słabością swych przeciwników. Rozwija się tam, gdzie nie napotyka oporu albo gdzie jest prześladowany przez niepopularną władzę świecką. Tak właśnie potoczyły się sprawy w świecie muzułmańskim.
Prekursorami XX-wiecznych fundamentalistów islamskich byli arabscy zwolennicy Muhammada Abd al-Wahabba w ziemi świętej islamu – dzisiejszej Arabii Saudyjskiej. Wahabici (nazywani też czasem salafitami) uważają się za konserwatystów i religijnych purytanów – chcą oczyścić islam z wszelkich naleciałości i obcych wpływów. Al-Wahab (1703–1792) był sunnitą i nieufnie odnosił się do wszelkich „nowinek”. U szyitów nie podobał mu się kult świętych i ich grobów, bo węszył w nich politeizm; zwalczał pogańskie praktyki: noszenie amuletów czy wiarę w moc czarowników. Arabia była wtedy odcięta od bliższych kontaktów ze światem zewnętrznym. I może wahabici pozostaliby w tej izolacji i nie wpłynęliby tak bardzo na dzieje islamu, gdyby nie to, że w XX w. Arabia Saudyjska zrobiła bajeczną fortunę na eksporcie ropy naftowej.
Petrodolary posłużyły do innego eksportu – wahabickiej wersji islamu. Saudyjczycy budują meczety i szkoły od Bośni do poradzieckiej Azji Centralnej, zakładają gazety i organizacje społeczno-dobroczynne. Za wahabitę uważa się Saudyjczyka Osamę ibn Ladena, choć część saudyjskich mędrców odcięła się od niego. Orzekli, że jest on charydżytą, czyli ekstremistą. Osama istotnie oskarżał dynastię saudyjską o kolaborację z Amerykanami, a jego poplecznicy w Arabii Saudyjskiej mordują dziś nie tylko obywateli Zachodu pracujących przy wydobyciu ropy naftowej, ale i Saudyjczyków związanych z rządzącą elitą arabską. Charydżyci to radykalna sekta islamska, gotowa karać śmiercią umiarkowanych muzułmanów jako obłudników lub niewiernych. Wywodziło się z niej wielu buntowników przeciw muzułmańskim władcom oskarżanym o brak islamskiej gorliwości.
Takich buntowników wydał także nowożytny ruch bractw muzułmańskich. Jego ojcem był Egipcjanin Hasan al-Banna, zamordowany skrytobójczo w 1949 r. Bractwa muzułmańskie postawiły sobie za cel odnowę islamu. Al-Banna, tak jak wahabici, widział w islamie źródło szczęśliwego życia muzułmanów i podkreślał, że religii nie można oddzielać od polityki (nawiasem mówiąc młodszy brat al-Banny zasłynął ostrą krytyką myślowego ubóstwa i politycznego oportunizmu bractwa).
Niektórzy bracia propagowali tak zwany socjalizm muzułmański: każdy ma prawo do prywatnej własności, ale ma ona służyć wspólnocie wiernych. Oficjalnie bracia muzułmańscy, działający dziś w 70 krajach, unikają przemocy i głoszą wzajemną pomoc. Ale związany z bractwem szejk Jusuf al-Karadawi z kairskiej akademii islamskiej Al-Azhar wydał w tym roku orzeczenie (fatwa), że obowiązkiem religijnym muzułmanina jest porywać i zabijać Amerykanów w Iraku.
Sędziwy Karadawi ma program w słynnej telewizji satelitarnej Al-Dżazira. Interpretuje w nim prawo koraniczne na użytek milionów muzułmanów. Ma też witrynę w Internecie. Kasety i książki z jego naukami docierają do odbiorców na całym świecie. Uchodzi za umiarkowanego: konserwatysta, owszem, ale nie ekstremista.
Jednak z perspektywy Zachodu trudno to zrozumieć. Jaki umiarkowany, skoro zezwala zabijać Żydów i Amerykanów, toleruje obrzezanie dziewczynek? Ależ tak, umiarkowany! – ripostują fani szejka: przecież podkreśla, że wrogość do Żydów nie ma związku z ich religią, tylko z okupacją ziem arabskich, a muzułmanów, którzy nie chcą poddać córek obrzezaniu, nie oskarża o grzech przeciw islamowi. Popiera udział kobiet w wyborach! A zresztą – dodają zwolennicy szejka – Karadawiego atakują często wahabici – to znak, że jest islamskim centrystą. Wezwał talibów, żeby przemyśleli decyzję o wysadzeniu w powietrze słynnego posągu Buddy w Afganistanie (zdążyli wysadzić), nie potępia – jak wahabici – fotografowania, malarstwa, muzyki (byle nie zachęcała do pląsów).
– Fundamentaliści są najgłośniejsi, bo stosują zachodnie techniki marketingu politycznego – twierdzi Selim Chazbijewicz. – Ten nurt zwycięża, bo przebija się do mediów. Nawet telewizja Al-Dżazira służy promocji terroryzmu, gdy nadaje materiały podrzucane przez porywaczy i ekstremistów. Moje apele o dialog i pojednanie znajdują słaby oddźwięk, bo nie są medialne – nie leje się krew, nie ma trupów. Można zrozumieć rozżalenie polskiego muzułmanina, znawcy islamu, ale chyba nie do końca. Jest przecież druga strona medialnego medalu. Telewizje takie jak Al-Dżazira zmuszają rządy arabskie do rozluźnienia cenzury w kontrolowanych przez nie mediach. A Al-Dżazira, choć politycznie antyamerykańska, jest generalnie za modernizacją.
„Z islamem jest źle, bo nie było w nim nigdy reformatorów”. Częściowo prawda.
Częściowo, bo prób reformowania nie brakowało. Reformami – czy nam się to podoba czy nie – były ruchy takie jak wahabici i bractwa muzułmańskie. Uzdrowieniem „chorego człowieka Europy”, jak nazywano w XIX w. imperium tureckie, miało być dzieło Kemala Paszy Atatürka. Na gruzach państwa osmańskiego założył on po I wojnie światowej świecką republikę. Poszedł drogą radykalnie inną niż wahabici. Odgórnie i brutalnie, ale konsekwentnie narzucił rozdział państwa i religii. Turcja przyjęła zachodni system prawno-polityczny, alfabet arabski zastąpiła łacińskim, zorientowała politykę na współpracę z Zachodem, w tym z Izraelem.
To Turcję musiał mieć na myśli ibn Laden, kiedy wkrótce po ataku na Amerykę, w mowie nagranej na wideo, mówił o upokorzeniu i hańbie, jakie świat islamu znosi od „ponad 80 lat”, czyli od upadku państwa osmańskiego, ostatniego imperium muzułmańskiego. Wniosek wydaje się prosty: odnowa przyjdzie wraz z powstaniem nowego mocarstwa islamskiego. Osama wyrósł na idola rzesz muzułmańskich. Pozuje na proroka: musiał uciekać tak jak Mahomet przed prześladowcami, jak on walczył z bronią w ręku, teraz z ukrycia dowodzi świętą wojną z największą potęgą świata. Ale skąd ta jego pewność, że miliard muzułmanów gotów jest go naśladować?
Zachód tłumaczy kryzys islamu tym, że nie przeżył on czegoś podobnego do reformacji i Oświecenia w Europie. Był to jednak proces długi i bolesny. Towarzyszyły mu i wspierały go inne zmiany we wszystkich dziedzinach życia. Takie zmiany postępują we współczesnym islamie. Muzułmanie z zapartym tchem śledzili przewrót w Iranie, ale szyicka rewolucja ajatollahów nie uruchomiła efektu domina. Sunnicka większość nie poszła za Chomeinim. Bo właściwie czemu państwo islamskie, samozwańczo kontrolowane przez elitę teologów, miałoby być lepsze od świeckiej dyktatury jakiegoś klanu lub kliki partyjnej?
Werbalne poparcie dla radykałów jest wciąż duże, ale ochotnicy do islamistycznych ugrupowań stosujących przemoc masowo się nie garną. W Algierii, Egipcie, Afganistanie, Kaszmirze, na Filipinach islamiści wywołali krwawe konflikty, ale nie udało im się dojść do władzy – świat muzułmański wyciąga z tego wnioski. Al-Kaida jest wciąż groźna, ale do zapowiadanych przez nią nowych ataków nie doszło. Jeśli w Iraku odbędą się wkrótce wolne wybory i powstanie szersza baza społeczna dla nowego rządu, muzułmanie znów będą mieli o czym podumać.
Jasne, że fundamentaliści nie nawrócą się na liberalizm, ale uważni obserwatorzy dostrzegają już dziś przegrupowanie sił na scenie islamu. Nadzieje niektórych budzą tak zwani nowi islamiści – w Egipcie, Maroku, Algierii, Jemenie. Wywodzą się z bractw muzułmańskich (jak szejk Karadawi) i dawnej lewicy. Są za umiarkowanymi, ostrożnymi reformami w gospodarce, szkolnictwie, kulturze, ale tak, żeby nie kolidowały z „wartościami islamskimi”. Lepsze to niż wzywanie do męczeństwa. Nowi islamiści przyciągają do siebie rozczarowanych radykałów, jak ostatnio w Malezji – to też punkt dla sił umiarkowanych.
Dużo odważniejsi są intelektualiści działający na obrzeżach świata muzułmańskiego – w Europie, Iranie, USA czy Indonezji. To nie przypadek, że rozmowa w metrze, o której wspomniałem na wstępie, odbyła się w Londynie. W islamskim pępku świata – Arabii Saudyjskiej, gdzie znajdują się najświętsze miejsca tej religii – ferment myślowy jest na razie niemożliwy, choć i tam zdarzają się zaskakujące wypowiedzi. Jeden z saudyjskich publicystów powiedział, wprawdzie w wywiadzie dla amerykańskiego tygodnika, że konserwatywna islamska myśl religijna nie ma dziś nic do zaproponowania.
Ale z dala od Mekki i Medyny, tam gdzie istnieje swobodny obieg idei, a ludzie z różnych kultur, ras i religii spotykają się z sobą na co dzień, rozwija się prawdziwie nowa myśl muzułmańska.
Przykładem może być Egipcjanin Nasr Abu Zajd, językoznawca, który próbował zastosować metody naukowe do badania Koranu. Nie doceniamy wagi takich zdarzeń, bo w świecie chrześcijańskim naukowo-krytyczne podejście do Biblii jest od wieków czymś oczywistym zarówno dla wierzących jak i nie-chrześcijan. Inaczej z islamem. Tam wciąż oddzielenie warstwy historycznej od religijnej jest trudne do pojęcia i przyjęcia. Koran należy traktować integralnie i dosłownie. Rodzi się jednak nowa szkoła interpretacji, która obnaża słabości takiego ahistorycznego i dogmatycznego podejścia do tradycji. Toruje ona drogę wolności badania i dyskusji, a to jest warunkiem głębszych przemian. Chodzi im o islam otwarty, tolerancyjny, życzliwy wobec współczesnego świata.
Jeszcze większą niespodzianką dla wielu z nas może być książka wydana w tym roku na Zachodzie pod redakcją Ibn Warraka. Zawiera wypowiedzi już nie reformatorów czy liberałów islamskich, lecz muzułmanów, którzy w ogóle odeszli od swojej religii (warto pamiętać, że prawo koraniczne karze apostazję śmiercią – nazwisko redaktora tomu jest pseudonimem).
Tarik Ramadan nie jest apostatą. Niektórzy muzułmanie europejscy widzą w nim kandydata na Lutra islamu. Wnuk wspomnianego Hasana al-Banny jest szwajcarskim teologiem. Poglądami przypomina „nowych islamistów”. Bardzo popularny w mediach i wśród muzułmanów francuskich, opowiedział się przeciwko zakazowi noszenia islamskiej chusty w szkołach i przeciw karaniu śmiercią niewiernych muzułmanek. Można być mistykiem, ortodoksem lub reformistą, ale terroryzmu i przemocy nie da się pogodzić z przyrodzonym islamowi pluralizmem religijnym – twierdzi. Ramadan wzywa obie strony konfliktu – świat muzułmański i Zachód – do samokrytyki, refleksji i dialogu.
Szkoda, że książki muzułmańskich reformistów wychodzą zwykle w językach zachodnich. Młode pokolenie muzułmanów zna je rzadko, tak samo jak nie pamięta o reformatorach islamu z XIX czy XX w. To zerwanie ciągłości jest jedną z przyczyn obecnych kłopotów. Teraz trzeba zaczynać jakby od zera.
„Islamu nie da się pogodzić z państwem świeckim i demokracją”. Nieprawda.
To jest sprawa kluczowa dla przyszłości zarówno obecnego konfliktu muzułmańsko-zachodniego jak i samego świata islamu. Sprawa nie jest beznadziejna, choć bardzo trudna. Nie będzie przełomu, jeśli współczesne strumyki liberalno-postępowe w islamie nie wzbiorą szeroką rzeką. Takim Rubikonem byłoby pogodzenie się z faktami. A fakty są takie, że nie istnieje jedno źródło uniwersalnej wiedzy, z której można czerpać niezmienne wzory do urządzenia świata.
Jak pisał historyk Anshuman Mondal, z tego, że islam jest prawdopodobnie nie do pogodzenia z pełną sekularyzacją, nie wynika, że w islamie nie ma miejsca na elementy świeckości. Ideał islamskiej teokracji nigdzie, nawet w Iranie, nie został wcielony w życie. Sam Prorok Mahomet wykazywał się politycznym pragmatyzmem w obronie interesów rodzącej się wspólnoty muzułmańskiej. W Turcji, pod rządami „miękkich” islamistów obecnego premiera Erdogana, w ciągu dwóch lat zrobiono ogromny postęp w celu przygotowania kraju do członkostwa w Unii Europejskiej. Współczesne państwa muzułmańskie – prócz Iranu i Arabii Saudyjskiej – są świeckie, to znaczy nie kierują się prawem koranicznym, tylko cywilnym i karnym, tak jak państwa zachodnie.
Rozwodowi państwa i islamu służy też współczesny nacjonalizm. Radykałowie wyznają panislamską utopię – muzułmanie całego świata, jednoczcie się! – tymczasem w świecie realnym ośrodkiem tożsamości jest poczucie odrębności narodowej i wspólnoty religijnej – razem, a nie osobno. To niezłe zabezpieczenie przed ekstremistami. Arabom czy Pakistańczykom może się nie podobać rządząca nimi elita, ale z tego nie wynika, że gotowi są ją obalić i zastąpić rządami samozwańczych namiestników Allaha.
Większość muzułmanów żyje wciąż w systemach opresji. Nie korzystają z wolności politycznej i gospodarczej. Ale w czasach masowej i szybkiej komunikacji i takiegoż przepływu wiadomości nie da się na dłuższą metę rządzić ludźmi po staremu. Liga Arabska zrzesza ponad 20 państw, zdecydowana większość z nich to oligarchie, których dewiza brzmi: „Państwo to my”. W tych państwach nie zdarzyło się jeszcze pokojowe przejęcie władzy przez opozycję. Korupcja, nepotyzm i biurokracja są na porządku dziennym.
Ale czas pracuje przeciwko takiej metodzie rządzenia. Podnosi się poziom wykształcenia i oczekiwań. Według danych ONZ sprzed dwóch lat, aż 51 proc. młodych Arabów chce emigrować. Coraz częściej jako powód obecnych kłopotów wymieniają brak demokracji politycznej. W niektórych państwach arabskich rządzący zaczynają to brać po uwagę. Na lidera zmian wyrasta maleńki szyicki Bahrajn w Zatoce Perskiej. U saudyjskich sąsiadów postępuje destabilizacja, a w Bahrajnie kobietom wolno prowadzić samochód, chodzić bez chusty, a nawet głosować w wyborach.
Demokratyczne zmiany wprowadzają powoli Kuwejt, Katar, Maroko. W Egipcie prezydent Mubarak przymierza się do legalizacji nowych partii politycznych i odwołania stanu wyjątkowego. W Indonezji, największym muzułmańskim państwie świata, odbyły się niedawno powszechne wybory prezydenckie, które wygrał kandydat opozycji – umiarkowany islamista. Przegrana pani prezydent oddała mu władzę. Interesujące sygnały nadchodzą z Iranu, gdzie mimo wszystkich dramatycznych zakrętów, trwa eksperyment z łączeniem elementów demokracji przedstawicielskiej z dyktatem uczonych w Koranie.
Dylemat i Zachodu, i muzułmańskich reformistów polega na pytaniu: skoro siły liberalne są wciąż słabe, to kogo popierać? Autorytarne, skompromitowane reżimy czy umiarkowanych islamistów? W tej grze w zielone tylko jedno jest pewne: odrzucenie ekstremistów. A obrona status quo sprzyja właśnie fanatykom.
Niezbędnej reformie islamu można pomóc w zasadzie na dwa sposoby, oba obarczone wielkim ryzykiem niepowodzenia. Pierwszy to pogodzenie się z przejściowym sukcesem islamskich radykałów różnych odcieni, takich jak „nowi islamiści”. W nadziei, że po przejęciu władzy będą oni ewoluowali, tak jak dzieje się to w Iranie. Drugi to klasyczna metoda dyplomacji: połączenie kija z marchewką w naciskach na rządzące elity.
Tysiąc lat temu pisał syryjski poeta: „Śmiertelnicy dzielą się na cwanych oświeconych i pobożnych głupków”. Możliwe, że przyszłość muzułmanów zależy ostatecznie od tego, która z tych „szkół” zreformuje islam.
Adam Szostkiewicz - Polityka - 21 grudnia 2004
współpraca Agnieszka Mazurczyk